Artykuł Grzegorza Górnego pt. Jednomandatowe okręgi wyborcze, czyli ciemna strona ukraińskiego parlamentaryzmu, zaprezentowany m.in. na stronie Ruchu na rzecz JOW, wyzwala mieszane odczucia. Przedstawione przez autora wyniki wyborów, zwłaszcza w segmencie większościowym, są zastanawiające. Rodzi się jednak pytanie o ich interpretację.
Autor wskazuje, że największą grupą beneficjentów wyborów w okręgach jednomandatowych – w liczbie 93 – są posłowie niezależni. Zarazem jednak powiada, że większość z nich – 68 – są to posłowie prorosyjscy bądź powiązani z oligarchami. Powołuje się przy tym na ustalenia dziennikarzy z ukraińskiego tygodnika „Tyzden”. Powstaje tu jednak wątpliwość, czy są to dobre ustalenia, czy nie należy poczekać na informacje bardziej miarodajne i z wielu źródeł płynące. Warto też zwrócić uwagę na to, że w okręgach jednomandatowych Ukraińcy wybrali 225 posłów, więc tych 68 prorosyjskich i oligarchicznych nie stanowi bynajmniej przewagi posłów wychodzącej z segmentu większościowego. Gdyby większość posłów prorosyjskich i oligarchicznych z liczby 225 pochodziła z wyborów w okręgach jednomandatowych, to problem byłby rzeczywiście poważny. Może więc zagrożenie nie jest aż tak dramatyczne…
Wątpliwości te nie zmieniają jednak kwestii zasadniczo ważnej, a mianowicie tego, że przeprowadzanie wyborów na Ukrainie w okręgach jednomandatowych jest poważnym problemem i wyzwaniem. Ukraińcy nie mieli dotąd powodów, by fascynować się większościowym systemem wyborczym. Przyczynił się do tego kontekst historyczny, społeczny i kulturowy. W podejściu historycznym trzeba dostrzegać, że Ukraina przez dziesiątki lat była częścią Związku Radzieckiego. A w ZSRR od 1936 do końca jego istnienia wybory przeprowadzano w okręgach jednomandatowych. Wybory te nie były demokratyczne, rywalizacyjne, bo w okręgach jednomandatowych do 1989 r. wysuwano jedną, rządową kandydaturę. To doświadczenie raczej negatywnie usposobiło Ukraińców do większościowego systemu wyborczego z okręgami jednomandatowymi. W 1989 r. Ukraińcy, jeszcze w ramach ZSRR, skorygowali ten system. W 1990 r. wybierali posłów do swej Rady Najwyższej w 450 okręgach jednomandatowych z możliwością wysuwania alternatywnych kandydatur. Warunkiem uzyskania mandatu było jednak osiągnięcie ponad 50% poparcia przy 50% frekwencji, co utrudniało efektywne wyłanianie parlamentu. Wątpliwości, jakie rodził większościowy system wyborczy z JOW, wynikały także z okoliczności przeprowadzania wyborów w niepodległej już Ukrainie. W 1993 r. Ukraina przyjęła nowy wariant ordynacji wyborczej do Rady Najwyższej, niestety pogarszający warunki elekcji deputowanych w 450 jednomandatowych okręgach wyborczych. Do uzyskania mandatu potrzebne było nie tylko poparcie bezwzględnej większości głosujących (powyżej 50%), ale też ta większość bezwzględna musiała przekroczyć 25% uprawnionych do głosowania w okręgu, a do ważności wyborów konieczna była też 50% frekwencja. Jeżeli warunki te nie były spełnione, to do drugiej tury przechodzili dwaj kandydaci z najlepszymi wynikami, tyle że także i w drugiej turze elekcja wymagała uzyskania większości bezwzględnej. Te rygorystyczne warunki sprawiły, że w wyborach przeprowadzonych w 1994 r. nie zdołano w ogóle wybrać kompletu posłów: na początku kadencji Rady Najwyższej było ich 338 zamiast 450, a do końca kadencji około 40 okręgów nie posiadało posła. Dodatkowo ujawniły się niechlubne praktyki korupcyjne, forsowanie kandydatur przez lokalną administrację czy lokalne grupy interesu. Ten system elekcji nie wyzwolił entuzjazmu wśród Ukraińców. Na tle jego krytyki, w 1997 r. Ukraina wprowadziła mieszany, a ściślej rzecz biorąc segmentowy system wyborczy, nazywany też systemem paralelnym. W jego ramach połowę parlamentu wybierano w systemie większości względnej w okręgach jednomandatowych, a połowę w systemie proporcjonalnym, w okręgu narodowym. Wobec tego, że z segmentu większościowego weszło do parlamentu więcej partii, niż z segmentu proporcjonalnego, to pojawiła się silna presja na pogłębienie proporcjonalności wyborów, jako metody likwidacji nadmiernego rozproszenia parlamentu ukraińskiego. W 2004 r. wprowadzono więc wybory całkowicie proporcjonalne: 450 posłów wybierano w jednym – narodowym – okręgu wyborczym, z zastosowaniem 3% progu ustawowego. Ten system całkowicie upartyjnił wybory, a także – wbrew założeniom i oczekiwaniom – nie dał żadnej sile większości w parlamencie ukraińskim i wymusił tworzenie rządu koalicyjnego, w praktyce nietrwałego. Spotkał się też z powszechną krytyką, w jej efekcie Ukraińcy powrócili w 2011 r. do segmentowego systemu wyborczego, a w jego ramach połowę Rady Najwyższej wybiera się proporcjonalnie w okręgu narodowym, a połowę w okręgach jednomandatowych, na podstawie większości względnej. W sumie więc w przypadku Ukrainy mamy do czynienia z państwem, w którym ani system większościowy z JOW, ani system mieszany oraz w pełni proporcjonalny właściwie nie dały trwałych pozytywnych efektów. W następstwie tego Ukraina jest też państwem, które często zmieniało swój system wyborczy i ma wręcz elementarny problem z ustabilizowaniem rozwiązań w tym zakresie.
Ambiwalencja wobec elekcji posłów w okręgach jednomandatowych wynika jednak również z kontekstu społecznego i kulturowego, w którym wybory w tym systemie mogą przynieść rozstrzygnięcia daleko odbiegające od demokratycznego ideału. Z jednej strony trzeba dostrzegać, że Ukraińcy nie są społeczeństwem bogatym, wielu Ukraińców egzystuje w trudnych warunkach ekonomicznych, są uzależnieni od pracodawców, administracji lokalnej i innych „sił”. Bez wątpienia sprzyja to tworzeniu powiązań patronackich i klientystycznych. W konsekwencji może to rzeczywiście dać w okręgach jednomandatowych efekt niepożądany w postaci wyboru posłów powiązanych nie tyle z wyborcami, a z kimś innym, lokalnymi strukturami władzy oficjalnej czy nieoficjalnej. My Polacy znamy te praktyki jeszcze z doświadczenia historycznego, z czasów wybierania posłów do parlamentów państw zaborczych; wówczas też byliśmy wielokrotnie przymuszani do oddawania głosów nie na dobrych swoich kandydatów, a na takich, którzy mieli odpowiednie wsparcie administracji czy kręgów biznesu. Z drugiej strony – także kultura polityczna Ukraińców jest właściwie na etapie tworzenia się. Wieki całe egzystowali i nadal egzystują w kulturze politycznej, ignorującej postawy i społeczeństwo obywatelskie. Amerykańscy badacze G. Almond i S. Verba określili ten typ kultury politycznej ogólnie mianem kultury poddańczej. Redukuje ona obywateli do roli obserwatorów poczynań elit. Wykształcenie demokratycznej, obywatelskiej kultury politycznej zajmie Ukraińcom z pewnością jeszcze wiele lat. Powstaje jednak pytanie: czy do czasu uporządkowania relacji społeczno-ekonomicznych na Ukrainie – na przykład w postaci powiększenia warstw średnich – oraz do czasu wykształcenia się kultury obywatelskiej należy czekać z wprowadzeniem większościowego systemu wyborczego, stosując w międzyczasie wyłącznie system w pełni proporcjonalny czy też paralelny? W moim przekonaniu nie. System proporcjonalny, czy z segmentem proporcjonalnym, nie chroni przed powiązaniami polityki ze światem biznesu i innymi siłami, może czynić je tylko mniej widocznymi. Wybory proporcjonalne przeprowadzane są w dużych wielomandatowych okręgach, są w związku z tym kosztowne i zawsze będą generowały potrzebę poszukiwania środków na ich finansowanie. Upartyjniając wybory, proporcjonalny system wyborczy będzie bardziej sprzyjał oligarchizacji życia politycznego na Ukrainie niż system większościowy. Takie jest też dotychczasowe doświadczenie tego państwa: partie polityczne były ściśle powiązane z oligarchami. Na dobrą sprawę system w całości proporcjonalny odsunie też możliwość formowania tu demokratyczne, obywatelskiej kultury politycznej, bo partie będą zastępowały obywateli w wykonywaniu ich ról publicznych. Upartyjnienie wyborów w swej funkcji będzie raczej podtrzymywało istnienie kultury poddańczej.
Publicysta tygodnika „W sieci” pisze, że to, co sprawdza się w Wielkiej Brytanii, a więc wybieranie w okręgach jednomandatowych, niekoniecznie sprawdza się na Ukrainie. W przypadku tego państwa sprawa jest jednak znacznie bardziej złożona. Testowano w nim właściwie wszystkie główne warianty systemów wyborczych. Pozytywnych rezultatów nie przyniósł ani system większościowy, ani w pełni proporcjonalny, a nie daje ich też system segmentowy. Myślę, że w tym stanie rzeczy szansą Ukraińców jest właśnie przewartościowanie podejścia do wybierania w okręgach jednomandatowych. W kontekście historycznym to przewartościowanie powinno uwzględnić tezę, że w reżimach niedemokratycznych (jak w ZSRR czy obecnie na Białorusi) wybory w okręgach jednomandatowych służą tym, którzy aktualnie rządzą, a więc władzy. Natomiast w porządkach demokratycznych wybory w okręgach jednomandatowych mogą być i w wielu krajach są instrumentem społeczeństwa, a więc służą demokracji rzeczywistej. Wybory w okręgach jednomandatowych otworzą tym samym sposobność ugruntowania demokracji także na Ukrainie. Trzeba tylko z mechanizmu wyborczego, jaki tworzą okręgi jednomandatowe, usunąć to co przeszkadza czynić je skutecznym narzędziem demokracji. Niewykluczone, iż tylko kwestią czasu jest to, że Ukraińcy uzmysłowią sobie potencjał tkwiący w tym mechanizmie. W ramach kontekstu historycznego mogą też zresztą uwzględnić własne doświadczenia historyczne z czasów galicyjskich, gdy żyli w obrębie monarchii Habsburgów. Ukraińcy zasiadali wówczas m.in. w sejmie lwowskim. Aż do I wojny światowej programowo odrzucali możliwość wyłaniania tego sejmu w formule proporcjonalnej. Przez lata wybierali bowiem posłów do sejmu lwowskiego na ogół w okręgach jednomandatowych, w kurii wiejskiej. I byli niesłychanie silnie przywiązani do elekcji w tych okręgach, bo był to dla nich, jako narodu głównie chłopskiego, zrozumiały system wyborczy, a dodatkowo utrudniający fałszowanie wyników wyborczych. Nie wybierali też w nich przypadkowych reprezentantów, lecz ludzi, których dobrze znali i którym ufali. Jeżeli wiec grubo przed wiekiem, będąc społeczeństwem mniej wykształconym i mniej dojrzałym politycznie, potrafili wykorzystać to dobrodziejstwo wyborów w okręgach jednomandatowych, to tym bardziej jest to możliwe współcześnie.
W kontekście kulturowym wybory w okręgach jednomandatowych otwierają przed Ukraińcami szansę na kreowanie postaw obywatelskich i formowanie kultury demokratycznej. Tym bardziej, że w odróżnieniu od proporcjonalnego czy segmentowego systemu wyborczego, które są skomplikowane, większościowy system wyborczy jest prosty i zrozumiały dla każdego wyborcy. Ostatecznie przecież łatwiej przebiega edukacja i socjalizacja polityczna, gdy operuje się rozwiązaniami prostymi. Także i w tym przypadku istotny jest jednak czas. W krótkiej perspektywie być może Ukraińcy, operując okręgami jednomandatowymi, jeszcze nie raz zaskoczą nas jakimiś nieprzemyślanymi rozstrzygnięciami wyborczymi. W dłuższym przedziale czasu mogą jednak uprzytomnić sobie korzyści płynące z wybierania w okręgach jednomandatowych, wykształcić postawy obywatelskie, godne, gotowe odrzucić takie czy inne haniebne praktyki wyborcze. W sumie, patrząc przyszłościowo, Ukraińcom dużo bardziej kalkuluje się zainstalowanie większościowego systemu wyborczego, niż upieranie się przy systemie mieszanym czy czysto proporcjonalnym, oligarchizującymi ich życie polityczne. Ukraińcy powinni nauczyć się korzystania z pozytywów większościowego systemu wyborczego i w tym kierunku powinni też konsekwentnie prowadzić edukację polityczną własnego społeczeństwa. Do uniwersalnych walorów wyborów w okręgach jednomandatowych, możliwych do osiągnięcia także na Ukrainie, należą m.in. możliwość realnego korzystania z biernego i czynnego prawa wyborczego, wybór posłów dobrze znanych wyborcom i silnie z nimi powiązanych, ułatwienie tworzenia stabilnego rządu większościowego, a zarazem jednoznacznie odpowiedzialnego przed wyborcami za realizację programu wyborczego i realnie prowadzonej polityki, stabilizacja systemu partyjnego i przetwarzanie partii w struktury demokratyczne.
W zakończeniu swego tekstu G. Górny apeluje do zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych w Polsce, aby pochylili się nad wynikami wyborów na Ukrainie. Zwłaszcza w kontekście propagowania w Polsce brytyjskiego systemu wyborczego. Zadaje też pytanie, czy bliżej jest nam do brytyjskiej tradycji parlamentarnej czy też do postkolonialnej Ukrainy. To pytanie nie jest dobrze postawione, a dylemat jest w gruncie rzeczy pozorny. Z różnych powodów blisko jest nam zarówno do Ukrainy, jak i Wielkiej Brytanii, z jej tradycją parlamentarną. Z Ukrainą łączy nas sąsiedztwo, wielowiekowa egzystencja we wspólnych państwach – polskim czy austriackim – wspólne interesy geopolityczne, a słowiańska dusza poniekąd upodabnia Polaków i Ukraińców. Tę bliskość trzeba oczywiście podtrzymać. Ale też blisko jest nam do tradycji politycznej Wielkiej Brytanii. Droga rozwoju ustroju politycznego w Polsce była podobna do drogi brytyjskiej. Podobnie jak Brytyjczycy, także i my mamy wielowiekową tradycję parlamentarną. Wcześniej niż Brytyjczycy zastosowaliśmy w pełni wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych – w ten sposób wybieraliśmy sejm Księstwa Warszawskiego, sejm Królestwa Polskiego (istniejący do 1831 r.), większość posłów do sejmu lwowskiego, wszystkich posłów do niemieckiego Reichstagu. I te okręgi jednomandatowe przez dziesiątki lat dobrze nam służyły, pozwalały dobrze troszczyć się o nasze potrzeby narodowe. Natomiast w Wielkiej Brytanii okręgi jednomandatowe zaczęły przeważać właściwie dopiero po 1885 r. Także i dzisiaj nie odróżniamy się od Brytyjczyków i – jak to przez lata powtarzał śp. profesor Jerzy Przystawa – w żadnym wypadku nie jesteśmy od nich gorsi. Jesteśmy społeczeństwem, w którym rozwijają się klasy średnie, systematycznie stajemy się społeczeństwem obywatelskim, dobrze wykształconym, wyposażonym w kulturę polityczną w niczym nie ustępującą kulturze brytyjskiej. Mamy solidne podstawy, by wybory do Sejmu RP oprzeć na systemie większościowym, realizowanym w jednomandatowych okręgach wyborczych.
Wrocław, 10 listopada 2014

- Nowa książka - 8 lipca 2022
- O pomyśle niedobrej zmiany prawa wyborczego - 23 listopada 2017
- Nowa Konstytucja – nowa ordynacja - 11 listopada 2017
- Hiszpańskie proporcje - 28 grudnia 2015
- Rozwój Ruchu na rzecz JOW - 30 listopada 2015
- Debata w Fundacji im. Stefana Batorego - 7 września 2015
- Nie do rzeczy w „Do Rzeczy” - 3 sierpnia 2015
- Większościowy system wyborczy z JOW w ocenach i przewidywaniach analityków. Cz. I - 2 czerwca 2015
- Referendum: wszystkie ręce na pokład! - 21 maja 2015
- Brytyjskie wybory i dylematy - 13 maja 2015
Obraz rzeczywistości ponury, ale sen piękny, a komentarz wręcz znakomity. I jeżeli Bisnetus wyraża zgodę, to sen zostanie przypomniany. Dziękuję.
Chodziło mi choćby o te zdjęcia z WB, gdzie obywatele wspólnie liczą głosy i ogłaszają na miejscu wyniki wyborów. Te zdjęcia i komentarze tego rodzaju powinny wypełniać dzisiaj niemal wszystkie fora dyskusyjne, gdzie ludzie tak o tych skandalach dyskutują.
Wczoraj na prędce skleciłem taki tekst, który jest niedojrzały do publikacji, ale jakby jakiś tekściarz z ruchu JOW-ów chciał go zredagować i wygładzić to wyrażam na to zgodę bęz pretensji do autorstwa. Oto ten tekst:
+++++++++++++++++++++++++++++++++
I had a dream
Miałem piękny i dziwny sen.
Przyśnił mi się kraj bez Państwowych i Okręgowych Komisji Wyborczych. Kraj, w którym nie ma ‘leśnych dziadków’ niewiedzących gdzie leży klawisz ENTER, świecących w telewizji rozbiegniętymi oczami i próbujących desperacko zebrać do kupy setki tysięcy cyferek, by je zliczyć, wpisać do tabelek, a potem oświadczać z niepewną miną, że uznają wyniki, które im w jakiś podejrzanych systemach pokazały słupki.
Przyśnił mi się kraj, w którym zwykli obywatele, ogólnopolskie partie polityczne, organizacje lokalne zainteresowanych ludzi sami sobie w swoim okręgu wyborczym jak chcą kandydują i głosują, i to w okręgu wyborczym niemal rodzinnym, wielkości średniego powiatu, średniego miasta lub średniej dzielnicy większego miasta. Ludzie sami sobie pilnują urn wyborczych w asyście lokalnej policji, sami podliczają kilkadziesiąt tysięcy oddanych głosów patrząc sobie wzajemnie na ręce i w oczy, i sprawdzając wspólnie z góry i z dołu wszystkie postawione krzyżyki. I w końcu sami ogłaszają całej reszcie Polski, kogo w swoim rodzimym okręgu wyborczym wybrali większością głosów na swoich autentycznych przedstawicieli. I żadne centralne lub regionalne komisje wyborcze, żadne ‘leśne dziadki’ rozpaczliwie klawisza ENTER szukające nie są ludziom na nic potrzebni i im się w wybór ich przedstawicieli oraz w paradę nie wtrącają.
Lecz czas się obudzić, bo dostanę rozdwojenia jaźni i uwierzę, że już się przeprowadziłem do normalnego kraju, jak ma przykład do Wielkiej Brytanii, gdzie jest normalna demokracja i to w wersji klasycznych JOW-ów.
Budzę się w jakimś niewiarygodnym koszmarze, w którym każdy coś jęczy i coś wykrzykuje, ale absolutnie nikt o niczym nie wie i nic nie rozumie.
Widzę w telewizji jakiś ‘leśnych dziadków’ z obłędem w oczach szukających rozpaczliwie klawisza ENTER na klawiaturze. Widzę jakąś dziennikarską i polityczną hołotę, która jak zwykle coś bez sensu bredzi, tyle, że w ostatnich dniach może w stopniu nieco niż zwykle intensywniejszym. Widzę wykastrowanych ze swych praw, totalnie zagubionych teoretycznych obywateli patrzących bezsilnie i z obłędnym wzrokiem w telewizor na tych bredzących kretynów i bezskutecznie próbujących cokolwiek z tego totalnego bajzlu zrozumieć.
Widzę jakieś absurdalne, durne i rozpaczliwe oczekiwanie na jakieś wyniki od jakiś dziadków, które nie są nikomu do niczego potrzebne. Bo te są już dawno policzone i ustalone w okolicznych wsiach, gminach, powiatach, miastach, dzielnicach miast i w województwach. Tylko te „leśnie dziadki” i te bandy durni z partyjniacko-medialnych mafii w Warszawie zapomniały gdzie leży klawisz ENTER i jak zrobić te cholerne tabelki i słupki, które do ustalenia wyników wyborów, zwłaszcza tych samorządowych wyborów nie są nikomu na nic potrzebne.
To ja już jednak wolę dalej śnić. O normalnej demokracji, o pełnym czynnym i biernym prawie wyborczym, o racjonalnych procedurach wyborczych przeprowadzanych i skutecznie kontrolowanych lokalnie, o pełnych godności upodmiotowionych obywatelach, którzy sami sobie kandydują i głosują jak zapragną, a potem sami siebie wzajemnie pilnują, podliczają głosy i ustalają wyniki wyborów, na koniec zwycięzcom wyborów, czyli własnym przedstawicielom gratulując.
To są zwykłe marzenia o normalności. Te są jednak piękniejsze od ponurej polskiej rzeczywistości.
Propozycja Bisnetusa jest dobra. Trzeba w takiej sytuacji reagować. Nie tylko zresztą w kwestii awarii systemu obliczania wyników wyborczych czy działań PKW. Także w sprawie podróży posłów polskich, bo odsłania ona nie najlepszą kondycję moralną naszych parlamentarzystów. Warto obserwować rozwój tej sprawy. Prawdopodobnie będzie interesującym świadectwem istnienie negatywnych skutków wybierania posłów w systemie proporcjonalnym…
O! Dziękujemy za dobre rady.
Stracona okazja.
Ta katastrofa z PKW, która w wyborach samorządowych jest absolutnie niepotrzebna była świetną okazją dla kampanii promocyjnej JOW-ów wskazującej, że w demokracji, żadne PKW-s ze zdezorientowanymi staruszkami nie jest nikomu potrzebna. Wystarczy, że zainteresowani i zwykli obywatele policzą głosy w małych okręgach wyborczych i ogłoszą lokalnie wyniki wyborów.
W tych dniach brzmiałoby to wyjątkowo pociągająco i atrakcyjnie. Ale okazja jest chyba stracona, bo Ruch JOW-ów niestety nie ma czegoś takiego jak dojrzały i zinstytucjonalizowany marketing polityczny. Na takie sytuacje trzeba być przygotowanym.
Jeśli mogę coś radzić to zacząć myśleć trochę marketingowo a może nawet przyłączyć się aktywnie do opracowywania koncepcji marketingu politycznego na forum Ruchu Oburzonych. Współpraca i integracja wysiłków nawet na wąskich polach tematycznych pomogłaby wszystkim stronom. Może Ruch JOW by się nad tym zastanowił i spróbował uaktywnić paru zdolnych ludzi.
Przepraszam, że jako źóltodziób trochę się się wymądrzam przed w końcu zasłużoną organizacją, ale dojrzałego myślenia promocyjnego wydaje mi się naprawdę poważnym deficytem wszelkich obywatelskich ruchów.
Anonimowi. To w sprawie Białorusi byłaby zgoda i o jakimś tekście pomyślę. Wybory sejmowe w Polsce są rywalizacyjne, ale głównie w odniesieniu do klasy politycznej (partii). Ich partyjny charakter sprawia, że obywatel polski zamiast być podmiotem gry wyborczej, jest jej przedmiotem. Polak głosuje, ale nie wybiera. Wprowadzenie ordynacji większościowej z okręgami jednomandatowymi może tę sytuację odwrócić.
bardzo dziękuję za odpowiedź – nie próbuję powiedzieć o wyborach na Białorusi ani, że są demokratyczne, ani że niedemokratyczne, ponieważ nic o nich nie wiem, natomiast jestem uczulony na propagandę, która nas zewsząd zalewa i wzmianka o „reżimach niedemokratycznych” zabrzmiała jak z zestawu propagandowych zaklęć, chociaż Autor nie uprawia propagandy
swoją drogą, jeśli powyższe cechy („charakter rywalizacyjny, z koniecznym komponentem wolnościowym, dającym równe szanse prowadzenia kampanii wyborczej wszystkim jej uczestnikom”) są miarodajne – a tak uważam – to nie gdzie indziej, tylko w Polsce mamy reżim niedemokratyczny
O wyborach na Białorusi warto napisać więcej. Mam jednak nadzieję, że Anonim nie próbuje powiedzieć, że są one tam demokratyczne. Sam fakt, że przeprowadza się je tam w okręgach jednomandatowych nie wystarcza do traktowania je za takie. Wybory są wtedy demokratyczne, gdy mają charakter rywalizacyjny, z koniecznym komponentem wolnościowym, dającym równe szanse prowadzenia kampanii wyborczej wszystkim jej uczestnikom. Tych elementów w wyborach na Białorusi nie ma.
Czy można prosić o równie solidny tekst o wyborach na Białorusi zamiast propagandowej wrzutki o „reżimach niedemokratycznych … obecnie na Białorusi”?
Łukasz Bień. Blisko nam do Ukraińców i mamy z nimi wiele wspólnego, ale oczywiście znaku równości nie próbowałem postawić. Z. I.
Oczywiście nie mam na myśli porównania, jakiego używa Profesor.
Znakomity artykuł! Z całym szacunkiem dla Ukrainy, ale jednak aż takiego natężenia patologii oligarchicznych i słabości kultury politycznej to w Polsce zdecydowanie nie ma. Porównywanie sytuacji obu krajów jest wręcz w wielu aspektach dla Polski obraźliwe.