2010 rok przyniósł nam nieoczekiwane ożywienie polityczne, wielkie emocje i niezwykle wysoką temperaturę politycznych sporów. Po wyborach prezydenckich politycy zapowiedzieli, że głównym polem walki będą teraz wybory samorządowe, jako batalia wstępna przed wyborami parlamentarnymi przyszłego roku. Liderzy partyjni i ich drużyny rozjechały się po kraju, agitując, przekonując, namawiając, a wybitni reprezentanci klasy politycznej zadeklarowali nawet kandydowanie na najbardziej odpowiedzialne stanowiska samorządowe.
Od niedzieli 21 listopada wszystkie media raczą nas oświadczeniami partyjnych polityków o ich wielkich dokonaniach i, naturalnie, wszyscy wygrali. Gazety publikują statystyki, z których wynika ogromne i wszystko ogarniające zwycięstwo Platformy Obywatelskiej, ale pozostałe partie parlamentarnej koalicji-opozycji nie pozostają w tyle. Jarosław Kaczyński ogłosił zwycięstwo PiS-u, które mogło być jeszcze większe, gdyby nie szkodnicy i zdrajcy, którzy usiłowali mu w tym przeszkodzić. Waldemar Pawlak wręcz stracił mowę z radości na widok sukcesu PSL, który przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, a o Napieralskim czy Olejniczaku nawet nie wspomnę, bo oni zawsze idą równo od wiktorii do wiktorii.
Dzisiaj, kiedy PKW ogłosiła wreszcie wyniki I tury wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (WBiPM) możemy już przyłożyć bardziej precyzyjną linijkę do oceny tych niebywałych zwycięstw. Ta linijka będzie lepszą miarą od tabelek i diagramów, jakie drukują gazety i pokazują ekrany telewizorów, a to dlatego, że od czasu wprowadzenia tzw. bezpośrednich wyborów WBiPM, to te wybory stały się głównym elementem wyborów samorządowych, gdyż to właśnie wyłonieni bezpośrednio (w jednomandatowych okręgach wyborczych) WBiPM, z jednej strony, uzyskali autentyczny, niekwestionowany mandat społeczny do sprawowania swoich urzędów, a z drugiej to w ich rękach spoczywa główny ciężar działań samorządowych i odpowiedzialność.
Poprzednie dwie odsłony batalii samorządowej, w 2002 i 2006 roku, zakończyły się, na tym poziomie, totalną klęską wszystkich partii politycznych. W 2002 roku aż 75% stanowisk WBiPM objęli kandydaci lokalnych, bezpartyjnych komitetów wyborczych, co pozwoliło mi na zwięzłe podsumowanie tej sytuacji w artykule Polska kontra Partie Polityczne – 3:1. W 2006 roku wynik tych zmagań okazał się jeszcze bardziej nieprzyjemny: 82% stanowisk WBiPM wymknęło się z partyjnych łap! Wszyscy więc byliśmy ciekawi, jak na tych wyborach odbije się gorąca partyjna agitacja 2010 roku? Teraz już wiemy, pomimo że II tura jeszcze przed nami.
Porównajmy sytuację dzisiejszą z tą sprzed 4 lat.
W 2006 roku:
W I turze wyborów wybrano 1633 WBiPM. Do II tury przeszły 843 gminy, w których żaden z kandydatów nie uzyskał więcej niż połowy ważnie oddanych głosów. Struktura tych wyników przedstawiała się następująco:
Zaledwie 282 na 1633 WBiPM, a więc 17,3% wygrało wybory pod szyldem komitetów partii politycznych, a 1351 wybranych gospodarzy gmin wystąpiło jako kandydaci bezpartyjni.
Na 843 gminy w 515 (61,1%) do II tury przeszli wyłącznie kandydaci bezpartyjni. A zatem już po I turze było wiadomo, że co najmniej 1866 gmin (75,4%) będzie miało bezpartyjnych gospodarzy. Tylko w 47 gminach do II tury przeszło po dwu kandydatów reprezentujących partie polityczne.
W II turze w 154 gminach zwyciężyli kandydaci bezpartyjni, co ustaliło liczbę bezpartyjnych WBiPM na 2020, czyli 81,6% ogólnej liczby.
21 listopada 2010
W I turze mandat uzyskało 1741 WBiPM, a w 738 gminach czekamy na rozstrzygnięcie do 5 grudnia. W 1429 gminach, rządy objęli kandydaci bezpartyjni, a w ręce kandydatów partii politycznych dostało się 312 mandatów, a więc 17,9% (220 dla PSL, 39 dla PO, 37 dla PiS i 16 dla SLD).
Na 738 gmin, w których odbędzie się II tura w 428 gminach pojedynkować się będą wyłącznie kandydaci komitetów lokalnych, zatem już teraz wiadomo, że w co najmniej 1857 gminach (74,9%) na wójtowsko-burmistrzowsko-prezydenckim stołku nie zobaczymy przedstawiciela żadnej z rządzących partii politycznych! W 40 gminach natomiast walczyć będą ze sobą kandydaci PO, PiS, PSL i SLD. Kandydaci partyjni zewrą się w dogrywce z bezpartyjnymi w 270 gminach.
Możemy spokojnie założyć, że w tej dogrywce, w której partie polityczne wykorzystają wszystkie swoje możliwości, wynik będzie bliski remisu, czyli że ok. połowa z tych 270 mandatów przejdzie w ręce kandydatów lokalnych, co da nam znowu wynik bardzo bliski rezultatowi z 2006 roku, a więc ponad 80%. Takie założenie o tyle jest uprawnione, że na 270 gmin, w których do II tury przeszli po jednym kandydacie partii i po jednym bezpartyjnym, aż w 157 przypadkach kandydaci lokalni uzyskali przewagę i to często bardzo znaczącą, nawet dwukrotną i większą. Przykładowo: w Poznaniu Ryszard Grobelny zdobył 49,52% głosów, podczas gdy Grzegorz Ganowicz z PO tylko 21,53%; w Gliwicach Zygmunt Frankiewicz uzyskał 47,62%, a Zbigniew Wygoda z PO 16,87%; w Bełchatowie Marek Chrzanowski 48,03%, a Tadeusz Rozpara z SLD 17,25%.
Ciekawa demokracja
Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami sytuacji niespotykanej w normalnych krajach demokratycznych: trzykrotnie, w regularnych odstępach czasu, partie polityczne, wymieniające się między sobą władzą, poddały się , volens-nolens, osądowi społeczeństwa, każąc się wybierać na stanowiska lokalnych gospodarzy kraju. We wszystkich trzech przypadkach poniosły druzgocącą, kompromitującą w systemie demokratycznym, klęskę. Już jeden taki przypadek powinien wystarczyć, żeby parlament się rozwiązał i zarządzone zostały nowe wybory. A tu – trzy razy ta sama sztuka z takim samym wynikiem!
To, co słyszymy w mediach po wyborach 21 listopada, to kontynuowanie tej samej partyjnej hucpy, trąbienie o swoim sukcesie i wielkich przewagach nad partyjnymi rywalami. Ani IM w głowie wyciągnąć takie wnioski, jakie przystoją demokracji.
Już wiemy, co szykują w partyjnej kuchni: kadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów miast! Albowiem tak się składa, że zwycięzcami tych wyborów zostali, w bardzo dużym procencie, ci sami WBiPM, którzy dokonali tego wyczynu już kolejny raz i nie zamierzają ustępować z placu boju. Trzeba tę hydrę bezpartyjności ściąć dobrze naostrzonym mieczem odpowiedniej ustawy! Wtedy sprawy od razu staną na swoim, tj., partyjnym miejscu. Można, oczywiście, skasować w ogóle te bezpośrednie wybory i wrócić do starego, sprawdzonego sposobu powoływania WBiPM przez rady. Przecież tak dalej być nie może!

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012
Bardzo wartościowe są opinie Rodaków, głównie z Commonwealth-u, bowiem lokalne mass-media całkowicie ignorują normalny rozwój „obywatelskości” (po 1989 r.).
Jeśli ktoś chce wprowadzenia kadencyjności WBiPM to znaczy, że mu się takie rozwiązanie podoba i widzi w nim jakieś zalety. Moim zdaniem główną „zaletą” tej propozycji dzisiaj jest możliwość wyeliminowania z samorzadów ludzi, którzy się tam dostali poza partiami politycznymi. Taki wniosek wynika z doświadczenia wyborów roku 2002, 2006 i 2008.Jeśli ktoś woli, żeby to partie polityczne wprowadzały swoich WBiPM to to jest sposób. Jeżeli zaś chodzi o samorząd i jego działanie, to ja bym wolał oprzeć się na doświadczeniu narodów, ktore nie wprowadziły samorządów 20 lat temu i nie zmieniały, przez te 20 lat, nieustannie prawa samorzżadowego. Otóż patrząc na e inne narody, totam nigdzie, poza i sporadycznymi wyjątkami kadencyjności nie ma. A tam jednak są samorządy prawdziwe i one same ustalają sobie czy chcą kadencyjności czy też nie, I jakoś, na ogół, nie chcą.
Jerzy Przystawa
Ja też uważam, że jak ktoś w gminie startuje z komitetu wyborców, a od powiatu w górę z komitetu partyjnego, to jest dziwne.
Przy opłacaniu partii politycznych podobałby misię pomysł podobny do niemieckich wpłat na kościoły.
Każda płacąca podatki osoba deklaruje się na jaką partię chce wpłacać ustalony, jednakowy dla wszystkich procent swojego podatku. Deklarację może skorygować co miesiąc. Brak decyzji lub obniżenie składki oznacza skierowanie pieniędzy na cele pożytku publicznego. Można wesprzeć kilka partii. Płacić mogą tylko osoby fizyczne, bo przecież prywatnymi właścicielami są w końcu właśnie one. Wpłaty od pewnej kwoty są upubliczniane – kto i komu wpłacił. To w celu ograniczenia zakulisowego wpływu bardzo bogatych osób na kierownictwa partii politycznych. To tyle mojej rewolucji 🙂
Jestem za kadencyjnością władz samorządowych w osobach Wójtów, Burmistrzów i Prezydentów. Jeżeli BardzoDobry Gospodarz nie wyszkoli u swego boku BardzoDobrego Następcy, to gdy odejdzie będzie BardzoDuże Załamanie. Świadomość, że nie będzie można władać wiecznie wymusi grę zespołową i dzielenie się doświadczeniami. A chyba o to chodzi by na każdym szczeblu samorządu było dużo dobrych ludzi gotowych do działania?
Wydaje misię, że ograniczenie do dwóch kolejnych kadencji dla WBiP i ich zastępców w tej samej jednostce samorządu jest wystarczające. Zaliczenie do ograniczenia kadencyjności zastępców jest o tyle istotne, że często dobiera się ich na zasadach koalicji. Taka formuła powinna też przeszkadzać w zebraniu się zespołów, które co 4-8 lat wymieniałyby się jednostką samorządu, którą zarządzają.
@ Jerzy Przystawa „ Prezydenci Gliwic i Poznania “
Najlepszy jest system dzielnicowy, gdzie kazda dzielnica ma wlasny samorzad. Najlepiej w jednostkach do 100 tys mieszkancow. W systemie miejskim ci mieszkajacy w centrum dostaja najwiecej funduszy, gdzie im blizej rogatek miasta tym biedniej i dluzej trzeba czekac na reakcje wladzy. W systemie dzielnicowym podatek katastralny jest placony do dzielnicy i za te pieniadze organizowana infrastruktura.
Samorzady powinny walczyc z partyjna banda jak tylko sie da. Normalny demokratyczny schemat spoleczenstwa tj narod-system wladzy – sluzba publiczna zostaly zastapiony przez schemat mafia partyjna- sluzaca jest kasta urzednikow- narod. Stad tak niesamowicie rozrosnieta biurokracja i zlodziejstwo panujacej oligarchii. Stad tez, zamiast 20 min potrzeba 30 dni na zarejestrowanie bisnesu, zamiast 3 tygodni potrzeba 2 lat na zalatwienie pozwolenia na budowe domu, zamiast 2 dni potrzeba 6 miesiecy na podlacznei do sieci energetycznej itd itd. Panstwo takie ma wszelkie powody do tego zeby zbankrutowac.
Czy ktos sie zastanowil nad tym dlaczego w krajach anglosaskich o systemie JOW biurokracja jest mocno ograniczona ??? Przecietny obywatel moze miec kontakt z urzednikiem pare razy w swoim zyciu, najczesciej w przypadku kiedy idzie po zasilek albo emeryture, albo probuje dokonac podzialu dzialki budowlanej na mniejsze jednostki. I tyle. Wzelkie inne sprawy jak urzad skarbowy, Medicare, budowa domu, fundusz emerytalny, wymiana paszportu albo prawa jazdy itd odbywaja sie przez poczte, internet albo telefon. Mozna tworzyc rozne teorie dlaczego tak sie dzieje ale praktyka jest banalnie prosta. W krajach tych samorzady do poziomu stanu sa bezpartyjne a ich dzialalnosc oparta na lokalnym podatku katastralnym albo GST. A poniewaz ilosc podatku jest ograniczona „dobrymi nastrojami lokalnej spolecznosci” stad ilosc zatrudnionych urzednikow jest ograniczona. A ci zatrudnieni raczej nie szukaja problemow tylko je rozwiazuja. Wiekszosc dobrze wie, ze jest na garnuszku swojego wyborcy. Gdzie w Polsce po dzis dzien urzednicy sa na garnuszku wladzy centralnej dlatego jej sluza.
Wystarczy popatrzyc na inicjatywe Dawida Camerona, ktory planuje obcecie Public Service o ok 500 tys bo wie ze zyska poparcie 23 mln zatrudnionych. Gdzie w PL ekipa Tuska w pierwszej kolejnosci uderza w interesy 15.5 mln zatrudnionych: podwyzka VAT i kradziez skladki OFE, i …. zwolnienie 6 tys urzednikow.
To nie jest ciekawostka tylko obraz zdegenerowanej sceny politycznej, która taka jest od 1989 roku. W Polsce nie mamy partii politycznych tylko polityczne gangi, które nazwały się partiami politycznymi, zagarnęły władzę w państwie i finansowane są z naszych pieniędzy. Ale te gangi tworzą jedyny kanał istnienia politycznego i, tak jak w PRL, ludzie, którzy chcą cokolwiek zrobić zapisują się do nich. Ale to, że Prezydent Gliwic, czy Prezydent Poznania, wystąpili z tych partii, bo są przekonani, że zyskają większe poparcie jako bezpartyjni, powinno nam dać do myślenia o systemie politycznym w Polsce. I ludzie to widzą, ale nie wyciągają prawidłowych wniosków. Musimy się zmobilizować i połączyć w wysiłku zburzenia tej glinianej skorupy mafiokratycznej. Prezydenci Gliwic i Poznania, deklarując się jako Patroni Honorowi Ruchu JOW przekazują nam deklarację swojej dobrej woli dopomożenia nam w tym wysiłku.
Ciekawostka — w Gliwicach cztery lata temu wybory wygrał kandydat partyjny Zygmunt Frankiewicz (popierany przez PO).
W tym roku wybory wygra(ł) kandydat bezpartyjny Zygmunt Frankiewicz (47.6% w pierwszej turze; w drugiej dogrywka z kandydatem PO).
Bardzo prosto: za komitety partyjne uważam te komitety, które są finansowane z budżetu państwa, a więc działają, bez mojej zgody, za moje pieniądze. To te partie sprawują władzę w Polsce i korzystają ze wszystkich przywilejów władzy. Jeżeli przedstawiciele takich partii ukrywają swoją przynależnośc partyjną i zdają spbie sprawę, że jest to konieczne dla wygrania wyborów, to takie postępowanie, samo w sobie, dowodzi, że te partie to tkanka rakowa polskiej demokracji. Wyborców, naturalnie, można wprowadzić w błąd, mogą się nie zorientować w mistyfikacji, ale wynik „meczu”pozostaje ważny: ci agenci partyjni w komitetach bezpartyjnych strzelają gole do własnej bramki. Komitety bezpartyjne, lokalne, nie są subwencjonowane ze środków publicznych.
Jerzy Przystawa
Ciekawi mnie jak autor artykułu rozróżnia Komitety Wyborcze na partyjne i lokalne (bezpartyjne)?
Jeżeli komitet ogólnopolski nazywa się tak jak partia polityczna to sprawa jest jasna.
Co robić jednak z komitetami w gminach, które mają inne nazwy – czy zawsze są to komitety lokalne i bezpartyjne zarazem?
Jeżeli Komitet Wyborczy Wyborców:
* jest wyróżniony przez nazwisko i imię osoby, która jest członkiem partii politycznej,
* z komitetu startują osoby będące członkami tej samej partii i mające jej poparcie,
to ja uważam, że jest to komitet partyjny.
Jeżeli takich komitetów jest trochę w Polsce, to procentowe wyliczenia autora nie są już poprawne. Wnioski z działu „Ciekawa demokracja” mogą pozostać jednak prawdziwe.
Jeżeli chodzi o kadencyjność i wybory jednomandatowe, to uważam, że w zależności od warunków funkcjonowania konkretnego samorządu mogą one sprzyjać lub przeszkadzać w rozwoju demokracji lokalnej.
Prof. Michał Kulesza 22 XI – dzień po wyborach samorządowych – w Programie I Polskiego Radia:
– Związek między systemem partyjnym a samorządem nie jest dobry – ocenia profesor Michał Kulesza, współtwórca reformy samorządowej. Dlatego w wyborach samorządowych – jego zdaniem – lepsze są okręgi jednomandatowe. Bo wtedy wyborcy głosują na „twarz”. – Nawet jeżeli to przedstawiciel partii, to rozliczamy konkretną osobę – mówi gość „Sygnałów Dnia”. I przekonuje, że niezbędna jest zmiana ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową […].
Profesor Kulesza jest przeciwny koncepcji ograniczania czasu pełnienia obowiązków prezydenta, burmistrza czy wójta do dwóch kadencji. – Inwestycje samorządowe często są rozłożone na lata i ośmiu lat za mało, żeby je zrealizować. A poza tym, dlaczego parlament ma mi mówić na kogo mam głosować – tłumaczy gość Jedynki.
źródło: http://www.polskieradio.pl/7/15/Artykul/276724,Samorzady-ofiara-partyjniactwa