/Jeśli chcemy coś znaczyć

Jeśli chcemy coś znaczyć

Właśnie z hukiem rozpadł się brukselski szczyt mający uzgodnić budżet Unii na sześciolatkę 2007-2013. Jak zwykle w takich przypadkach, pudel polskiej dyplomacji zamilkł z przerażenia, bo nie wie, któremu z panów wypada właśnie skoczyć na kolana. Polscy dziennikarze też najwyraźniej nie wiedzą jeszcze, jak się zachować, bo na razie ograniczają się do cytowania bełkotu politycznych liderów. Czytamy oto, że premier Marek Belka „jest rozczarowany brakiem kompromisu", a prezydent Aleksander Kwaśniewski oczekuje teraz zaangażowania „wielu środowisk europejskich". Zapytany o zdanie Donald Tusk nazwał wiadomość o upadku szczytu „złą informacją". Jako żywo przypominają się czasy, kiedy w Warszawie w przestrachu czekano na wyniki walk za kremlowskim murem.

     Napiszmy więc wyraźnie, co się stało. Przed około tygodniem Jacques Chirac gościł brytyjskiego premiera w Pałacu Elizejskim. Tracący, po nieudanym referendum konstytucyjnym, grunt pod nogami Chirac uznał za stosowne skierować uwagę w inną stronę i wypomniał Blairowi brytyjski rabat. Blair odpowiedział salwą wycelowaną w najczulszy punkt, wiedząc, gdzie Francuzów zaboli najbardziej. Punktem tym jest Wspólna Polityka Rolna (Common Agricultural Policy ‑ CAP) czyli, mówiąc po prostu, subsydia rolne, które zjadają niemal połowę unijnego budżetu. Najwięcej tych subsydiów otrzymuje Francja. Brytyjczycy nie będą więcej płacić do brukselskiej kasy, mówił Blair, bo większość tych pieniędzy i tak poszłaby do kieszeni francuskich rolników. Jeszcze mocniej zareagowały angielskie gazety (na szczęście, przynajmniej tu, na wyspie, prasa jest jeszcze w miarę wolna). To bezczelność ze strony Chiraca, argumentowały zgodnie w artykułach redakcyjnych wszystkie główne dzienniki. Brytania wszak, mimo rabatu i tak płaci Brukseli netto dwa i pół raza więcej niż Francja, kraj o porównywalnej gospodarce. Co więcej, istnieje tu dość szeroki konsensus, że to właśnie opór przeciw Brukseli, a szczególnie odmowa przystąpienia do unii walutowej, są czynnikami wzmacniającymi brytyjską gospodarkę.

     Obecne działania Blaira na arenie europejskiej są w całkowitej zgodzie ze znaczną większością opinii publicznej, która solidarnie wspiera jego obronę przed atakami frankoniemieckiej koalicji. Wie on, że na dłuższą metę musi postępować zgodnie z wolą wyborców, którzy nie raz, w ciągu ośmioletnich rządów Partii Pracy, wypominali mu ustępstwa wobec żądań Brukseli. W niezliczonych wypowiedziach medialnych, w ostatnich dniach, rzesze Anglików dają mu za przykład twardą postawę Margaret Thatcher, która wymuszała ustępstwa na Brukseli, a nie odwrotnie. Thatcher nigdy nie zgodziłaby się na przykład na podpisanie Karty Socjalnej (Social Chapter), ze szkodą dla konkurencyjności brytyjskiej gospodarki. Blair ustąpił Brukseli w tej sprawie, jak zresztą i w kilku innych, plącąc za to obniżeniem popularności. Ratyfikował wszak Traktaty Amsterdamski i Nicejski rezygnując tym samym w wielu dziedzinach z prawa weta. Podpisał nawet wstępnie Traktat Konstytucyjny. Jak się okazuje, ustępstwa poczynione w przeszłości nie są w żadnym stopniu brane pod uwagę w bieżącej polityce. Oto przy kolejnej okazji, Chirac i Schroeder, wspomagani przez obecnego prezydenta Unii Luksemburczyka Junckera, rzucili się na Brytanię niczym sfora psów, zgodnie winiąc Blaira za fiasko budżetowego szczytu.

     Na tym zresztą nie koniec, bo widać, że okazji do wzajemnych napięć w najbliższej przyszłości nie zabraknie. Chirac zamierza oto spóźnić się na szczyt G8 w Edynburgu, któremu będzie przewodniczył Blair. Obaj pojadą najpierw do Singapuru na posiedzenie MKOL, gdzie ma zapaść decyzja o siedzibie Igrzysk Olimpijskich w 2012 r. Prawdopodobnie będzie to walka między Paryżem a Londynem. O ile jednak Blair wróci 6 lipca na otwarcie obrad G8, Chirac zamierza poczekać w Singapurze na ogłoszenie decyzji MKOL.

     W lipcu prezydencję Unii po Luksemburgu przejmie Brytania. Drugie półrocze tego roku zapowiada się, więc niemniej ciekawie niż pierwsze. Można przewidywać, że w nadchodzących europejskich rozgrywkach politycznych przewagę będą mieli Brytyjczycy. Tony Blair niedawno otrzymał nowy mandat w wyborach, a tutejsza opinia publiczna stoi za nim obecnie murem ‑ przynajmniej w sprawach europejskich. Kadencje Chiraca i Schroedera niedługo się skończą wśród lecących na łeb, na szyję rankingów popularności. Wbrew własnym intencjom przywódcy Niemiec i Francji skutecznie zjednoczyli Anglików. Co więcej, miliony rozczarowanych Francuzów i Niemców pokazują im na odchodne kciuki wyciągnięte z dezaprobatą w dół.

     Wypada w tym miejscu wspomnieć brytyjski system wyborczy. Wprowadźmy i my w Polsce JOW. Może wtedy Polacy będą mieli polityków z prawdziwego zdarzenia. Polityków, którzy będą mężnie zachowywać się na arenie międzynarodowej i których obywatele Rzeczypospolitej, o ile ich interesy będą godnie reprezentowane, wesprą z dumą.

     Southampton, Wielka Brytania, 18 czerwca 2005r.

611 wyświetlen