W artykule Radosława Markowskiego "Ordynacyjny fetysz" ("Rz" 2 sierpnia 2004 nr 179) znalazło się kilka istotnych błędów merytorycznych i logicznych, które moim zdaniem, należy sprostować.
Już na samym początku autor podaje osobliwą definicję demokracji, twierdząc, że jest to "system wyboru przedstawicieli politycznych działający na podstawie trwałych procedur ich wyłaniania, prowadzących do niepewnych wyników". Definicja ta pozwoliłaby pewnie za demokrację uznać Imperium Otomańskie, czy państwo Tamerlana z XIV wieku. Niestety, nie ma ona nic wspólnego ze znaczeniem słowa "demokracja" używanym w naszej, europejskiej kulturze od czasów antycznych i które wywodzi się z jego greckiej etymologii ('demos' – lud i 'kratos' – siła). Żyjący w V stuleciu p.n.e. Ateńczyk Tukidydes włożył w usta Peryklesa, wygłaszającego swą słynną orację pogrzebową, następujące słowa: "Nasz rząd jest w rękach wielu, a nie w rękach nielicznych. Dlatego nazywamy się demokracja. Cieszymy się wolnością nie tylko w administrowaniu państwem, ale także wolnością wobec samych siebie (…), bo żyjemy w obawie wykroczeń przeciw ogółowi, przestrzegając praw, zarówno tych spisanych w celu karania czynionych szkód, jak i tych, które nie są spisane, a przynoszą bezsprzeczna niesławę przestępcom".
Austriacki ekonomista Jozef Schumpeter w swej klasycznej książce "Capitalism and Democracy" (1942) definiuje demokrację jako "układ instytucjonalny do podejmowania decyzji politycznych, w którym jednostki zdobywają prawo podejmowania decyzji w drodze konkurencyjnej walki o glosy populacji". Trzeba podkreślić słowo "jednostki" w definicji Schumpetera, bo demokracja jest tam, gdzie populacja ma możliwość udzielenia lub odebrania swego zaufania pojedynczym kandydatom. Spełnienie tego warunku najlepiej umożliwiają wyborcom jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW), gdzie każdy kandydat jest rozliczany indywidualnie. W 1997 tzw. Niezależna Komisja Lorda Jenkinsa nieskutecznie przekonywała Brytyjczyków, by zmienili swój system na proporcjonalny. W czasie parlamentarnej debaty w tej sprawie Lord Henley powiedział, że: "reprezentacja proporcjonalna nie daje większej reprezentacji wyborcom, ona daje większą reprezentację partiom".
Omówienie systemów wyborczych w artykule Radosława Markowskiego zawiera błędne twierdzenie, jakoby JOW (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) stosowane były tylko w części Wielkiej Brytanii, gdyż Szkocja rzekomo właśnie zrezygnowała z JOW. To przeświadczenie autora jest sprzeczne ze stanem faktycznym, gdyż Szkocja wybiera swoich 72 posłów do Parlamentu w Westminster w 72 jednomandatowych okręgach, według takiej samej ordynacji, jaka obowiązuje w całym Zjednoczonym Królestwie (czyli Anglii, Szkocji, Walii oraz Północnej Irlandii) w wyborach do 659-osobowej Izby Gmin. Autor twierdzi, że we Francji do II tury dopuszcza się "nawet kilku kandydatów", co daje "rezultaty zbliżone do systemów proporcjonalnych". W praktyce jednak w dogrywce w drugiej turze uczestniczy jedynie dwóch kandydatów, tylko w kilku okręgach do II tury przechodzi trzech, a w około połowie okręgów wynik rozstrzygany jest w pierwszej turze bezwzględną większością głosów. Warto przy tej okazji wspomnieć, że kiedy w 1958 r. we Francji, szarganej kryzysami rządów proporcjonalnych, powstawała V Republika, de Gaulle zażądał wprowadzenia JOW jako warunku objęcia prezydentury. Bez JOW nie wyobrażał sobie ukrócenia korupcji, stabilizacji sytuacji w państwie i likwidacji rozmycia odpowiedzialności, tak charakterystycznej dla rządów koalicyjnych.
W 1983 roku Włochy odrzuciły w referendum ordynację proporcjonalną i przyjęły system mieszany oparty w 75% na JOW. Autor określa to jako "jedyny w ostatnim okresie przypadek ostrożnego ruchu w odwrotnym kierunku". W rzeczywistości reforma włoska nie była "ostrożnym ruchem", ale istnym trzęsieniem ziemi, które odbiło się szerokim echem w całym świecie. W niedzielę, 23 kwietnia 1983 r., ponad 40 milionów obywateli Włoch poszło do urn i zdecydowanie odrzuciło, przewagą 80% głosów, stosowany przez 47 lat po wojnie system proporcjonalny, główne źródło korupcji i niezliczonych kryzysów gabinetowych. Autor popełnia błąd nazywając przypadek włoski "jedynym". W tym samym roku swój system wielomandatowy porzuciła także Japonia, która obecnie 2/3 parlamentu wybiera w JOW. Od tamtej pory wszystkie kraje G-7, a wiec najpotężniejsze i najbardziej rozwinięte cywilizacyjnie i gospodarczo państwa świata stosują JOW. Cztery z nich: USA, Wielka Brytania, Francja i Kanada wybierają swe parlamenty w całości w jednomandatowych okręgach, a pozostałe trzy: Niemcy, Włochy i Japonia wybierają w JOW część posłów.
W dalszej części artykuł zawiera dwa błędy dedukcyjne (sofizmaty logiczne) non causa pro causa. Pierwszy z nich to błędnie wyciągnięty wniosek, że ordynacje większościowe "wykluczają" mniejszości. Wniosek ten wyprowadzony jest z przesłanki, że w parlamencie brytyjskim jest jedynie czterech reprezentantów czarnej lub azjatyckiej mniejszości. Drugi, podobny błąd logiczny, to wniosek, że ordynacje większościowe "blokują dostęp kobiet do polityki". Tutaj przesłanką były dane statystyczne wskazujące, iż w niektórych krajach stosujących systemy proporcjonalne, parlamenty mają procentowo więcej kobiet niż parlamenty niektórych krajów stosujących JOW.
Niektóre twierdzenia autora, szczególnie te podawane bez uzasadnienia, są zaskakujące. Na przykład twierdzi on, że "coraz częściej w JOW wybierani są kandydaci mniejszościowi, w konsekwencji o słabej legitymizacji" (nb. zaprzecza on tu swej wcześniejszej tezie o blokowaniu mniejszości). A przecież, aby zdobyć mandat w JOW, trzeba wygrać, czyli być najlepszym w okręgu. Trzeba być pierwszym, a nie drugim, trzecim, czy dziesiątym. Trudno chyba o mocniejsza legitymację? W typowym brytyjskim okręgu nie można liczyć na zwycięstwo bez poparcia, co najmniej, jednej trzeciej wyborców, a wielu kandydatów wygrywa większością ponad 50% głosów. Dla porównania, wśród posłów wybranych do polskiego sejmu w ostatnich wyborach w 2001 r., pięcioro uzyskało poparcie mniejsze niż 0,25% (jedna czwarta procenta) wyborców w swoich okręgach, 18 osób uzyskało mandaty mimo poparcia zaledwie od 0,25% do 1% wyborców, aż 113 posłów uzyskało poparcie od 1% do 2%, a jedynie 33 posłów, na ogólną liczbę 460, cieszyło się poparciem 10% głosów w swych okręgach lub większym.
W końcowej części artykuł zawiera kolejne, zaskakujące twierdzenie, iż polscy wyborcy mają jakoby "nieskrępowaną możliwość wybierania osób". Teza ta jest, niestety, całkowicie niezgodna z rzeczywistością. Ordynacja krępuje bowiem wyborców na wiele sposobów, przede wszystkim ograniczając bierne prawo wyborcze do małej grupki kilku tysięcy kandydatów nominowanych przez partie polityczne. W przeciwieństwie do jednomandatowego systemu brytyjskiego, gdzie stanąć do wyborów może każdy, kto uzyska 15 (piętnaście) podpisów mieszkańców okręgu, znakomita większość społeczeństwa polskiego nie ma możliwości ubiegania się o miejsca w parlamencie. Co więcej, polska ordynacja powoduje, iż większość głosów oddanych w wyborach użyta jest do przyznania mandatów innym osobom niż tym, których wskazali głosujący. Wyborcy nie są o tej właściwości polskiego prawa wyborczego informowani, co jest niezwykle groźne społecznie.
Southampton, 4 sierpnia 2004
- Jakiej ordynacji wyborczej potrzebuje Polska? - 11 marca 2008
- Jak odchodził premier Blair - 27 czerwca 2007
- Szwindlum non celatur est - 30 września 2006
- Niska frekwencja wyborcza - 1 października 2005
- Jeśli chcemy coś znaczyć - 18 czerwca 2005
- Brytyjska Kolumbia a proporcjonalność - 20 maja 2005
- „Nie” dla dalszej erozji demokracji - 5 listopada 2004
- Ekstremistyczne partie a ordynacja (I) - 1 stycznia 1970
- Mniej fortunny wymysł ludzkości - 1 stycznia 1970
- Ekstremistyczne partie a ordynacja (II) - 1 stycznia 1970