Gdy władza kolejny już raz koryguje budżet (tym razem z powodu deficytu na poziomie 50 mld. zł.), to nasuwa się pytanie, jak finansami publicznymi gospodarowałby rząd wyłoniony przez Sejm wybrany spośród swobodnie kandydujących w jednomandatowych okręgach wyborczych?
Odpowiedź przynosi informacja, którą zawdzięczamy jednej z konferencji organizowanych przez Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Dr Wisła Surażska, z Centrum Badań Regionalnych w Warszawie, na konferencji obradującej w dniach 23 i 24 listopada 2002 w Ciechocinku, przedstawiła wyniki swoich badań nad deficytami budżetowymi gmin o liczbie mieszkańców pomiędzy 20 i 40 tys. W 1990 oraz 1994 roku gminy te wybierały radnych spośród kandydujących swobodnie w okręgach jednomandatowych. A pod rządami tak wybranych rad, budżety nie wykazywały deficytu.
Ale kiedy ustawą z dnia 16 lipca 1998 dla tej grupy gmin wprowadzono wybieranie radnych w systemie list partyjnych, w budżetach pojawił się deficyt. To bijące w oczy pogorszenie gospodarności trudno wytłumaczyć inaczej, niż zależnością odpowiedzialności za dobro wspólne, od sposobu wybierania radnych.
Dopóki kandydowanie nie było reglamentowane przez partie, radni wybierani spośród swobodnie kandydujących zależeli bezpośrednio od wyborców i czuli się gospodarzami odpowiedzialnymi przed wyborcami za wspólne dobro gminy. Ich dbałość chroniła gminy przed wpadaniem w długi.
Natomiast wprowadzenie partyjnych list wyborczych w wyborach do rad tych samych gmin uzależniło radnych od partii i zredukowało odpowiedzialność przed wyborcami. Troska radnych o gospodarność ustąpiła miejsca zaspokajaniu różnych partykularnych interesów, kosztem beztroskiego wydawania gminnych pieniędzy i… powstawaniem deficytu budżetowego – hulaj dusza – piekła nie ma.
Badania dr Wisły Surażskiej wykazały, że radni zachowują się inaczej, kiedy są wybierani na zasadzie indywidualnego konkurowania, a zupełnie inaczej kiedy kandydaci są nominowani przez partie polityczne, a wyborcom pozostaje tylko głosowanie.
W świetle tego doświadczenia, niegospodarność rządu akceptowana przez Sejm ugruntowuje przekonanie, że to właśnie sposób wyłaniania posłów na zasadzie partyjnej nominacji kandydatów jest systemową przyczyną choroby finansów państwa. Bowiem partyjny przywilej układania list wyborczych, jaki tworzy dotychczasowa ordynacja wyborcza, odziera posłów z osobistej odpowiedzialności przed wyborcami. A rząd wyłoniony przez takich posłów zwalnia z odpowiedzialności za wzrastający deficyt budżetowy, a także za niegospodarność w innych dziedzinach, co stało się codziennością.
Ordynacja partyjnych list wyborczych blokuje potencjał zdolności i pracowitości naszego narodu i wykorzystanie rezultatów jego pracy we wspólnym interesie. Nie pozwala na zatrzymanie spirali narastającego długu, zagrażającego narodowej suwerenności. Zagraża nam bowiem znalezieniem się w sytuacji gorszej od doświadczanej w starożytności, kiedy niewypłacalny dłużnik stawał się niewolnikiem. Gorszej, bo media służące władzy, drwiąc ze współczesnego niewypłacalnego dłużnika, szerzą przekonanie, że jest on wolny i żyje w demokracji. Drwinę powiększa finansowanie tej indoktrynacji za pieniądze indoktrynowanego dłużnika. On bowiem płaci podatki, z których finansowane są partie polityczne, zatem i cały ich aparat propagandy. A rzekomym filarem demokracji jest ordynacja partyjnych list wyborczych, nazwana zwodniczo proporcjonalną. Zwodniczo, bo nazwa sugeruje możliwość odzwierciadlania różnych poglądów występujących w społeczeństwie, a przemilcza partyjny przywilej układania list wyborczych, wykluczający kandydowanie indywidualne. Przywilej ten przynosi korzyści (bezpośrednie i pośrednie), które zjednoczyły obóz rządowy, całą opozycję parlamentarną oraz media tzw. głównego nurtu. Myśląc głównie o własnych interesach, tworzą oni wspólny anty-JOW-owski front strażników korzyści płynących z tego przywileju. A to, że Titanic tonie, nikogo z nich nie obchodzi.
Kontynuacji kierowniczej roli partii przeciwstawiamy postulat JOW. Czyli upodmiotowienie obywateli, umożliwiające zadbanie o dobro ogółu. W wyborach do Sejmu RP oznacza to wprowadzenie równej dla wszystkich swobody kandydowania i podział Polski na 460 jednomandatowych okręgów wyborczych.
Nasze żądanie uzasadniamy między innymi opisanym badaniem, pokazującym zależność deficytu budżetowego od sposobu wybierania przedstawicieli społeczeństwa, którzy decydują także o finansach. Bo chociaż badanie dr Wisły Surażskiej dotyczyło sfery samorządowej, to mechanizm zależności zachowań wybieranych przedstawicieli, od systemu wyborczego jest w przypadku wyborów sejmowych taki sam.
Deficyt budżetowy jest jednym z łatwych do zmierzenia skutków stosowania ordynacji partyjnych list wyborczych w wyborach sejmowych. Natomiast inne, powodowane przez tę ordynację wyborczą szkody w życiu gospodarczym i społecznym naszej Ojczyzny, chociaż do zmierzenia są bardziej trudne, to ich skala jest nieporównanie większa.
*Artykuł ukazał się pt. Niewolnicy długu publicznego w „Uważam Rze” nr 28.10 z 28.10 2013

- Krótko na temat wojny o JOW i propozycji ordynacji mieszanej - 5 kwietnia 2016
- Media narodowe – po czym je poznamy? - 4 stycznia 2016
- Ponad pół miliona zdystansowanych – ostrzegawczy sygnał - 28 października 2015
- O roli partyj - 8 października 2015
- Czym powinna się różnić IV RP od III? - 22 lutego 2015
- Reglamentowana samorządność zamiast wolnych wyborów - 25 listopada 2014
- Ważniejszy komitet wyborczy, czy kandydat? - 28 września 2014
- Siedem dni ze Stanem Tymińskim - 5 sierpnia 2014
- Wolność pod władzą, czy partnerstwo z władzą? - 18 lutego 2014
- JOW a deficyt budżetowy - 4 listopada 2013