Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który zatwierdził wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Senatu wywołał wysyp tekstów ostrzegających przed groźbami, jakie się za tym rozwiązaniem kryją. Do niedawna koronnym argumentem przeciwników JOW było opowiadanie, że jest to system archaiczny, przeżytek wyborczy, że nowoczesne demokracje już od tego odchodzą, a za pożywkę tego rodzaju legendom służyły głosy niezadowolonych, których w demokracji nigdy nie brakuje i w odniesieniu do dowolnej sprawy. W Wielkiej Brytanii dodatkowo istnieje silna partia liberalno-demokratyczna, która od wielu lat nie jest w stanie zdobywać takiej ilości mandatów parlamentarnych, jaka odpowiadałaby jej politycznym aspiracjom. Argumentację tego rodzaju przecięło referendum ogólnonarodowe, które odbyły się 5 maja 2011 i w którym Brytyjczycy, większością 70%, odrzucili propozycję zmiany ich systemu wyborczego.
Ten system brytyjski, nazywany tam First-Past-The-Post, który Ruch Obywatelski na rzecz JOW proponuje dla wyborów do Sejmu, sprowadza się w zasadzie do następujących rozwiązań:
-
Kandydować może każdy obywatel, którego swoimi podpisami poprze 10 wyborców z jego okręgu i który wpłaci niewielką kaucję, w wysokości 500 funtów. Ta kaucja podlega zwrotowi, gdy kandydat uzyska w wyborach nie mniej niż 3% głosów poparcia.
-
Wygrywa kandydat, który uzyskał najwięcej głosów.
-
Okręgi są małe, wynikające z podzielenia ok. 62 mln obywateli na 650 miejsc w Parlamencie, czyli ok. 95 tysięcy mieszkańców, a ca 80 tysięcy wyborców.
Ordynacja wyborcza do Senatu RP różni się od brytyjskiej w punktach 1 i 3. Po pierwsze tym, że okręgi są ponad trzykrotnie większe od brytyjskich; a po drugie, kandydaci nie mogą zgłaszać się sami, muszą powstać komitety wyborcze składające się minimum z 15 osób i te komitety muszą zebrać co najmniej 2 tysiące podpisów poparcia. Nie ma też obowiązku wpłacenia kaucji.
Te zapisy powodują, że zdobycie mandatu senatora w Polsce jest sztuką wielokrotnie trudniejszą, niż zdobycie mandatu w Wielkiej Brytanii. Decyduje o tym wielkość okręgu i znacznie trudniejsze warunki kandydowania, czyli ograniczenia biernego prawa wyborczego. Logika systemu JOW jest bowiem taka, że aby zdobyć mandat w takim okręgu trzeba być osobą ZNANĄ Z DOBREJ STRONY. Jest oczywiste, że dać się poznać z dobrej strony w okręgu poniżej 100 tysięcy mieszkańców, a w okręgu ponad 300 tysięcy mieszkańców, to zupełnie różne sprawy.
Pomimo tego wprowadzenie JOW w wyborach do Senatu wywołało lekką panikę w szeregach partyjnych kandydatów, a na dodatek słyszymy, że zmawiają się prezydenci dużych miast (Wrocławia, Poznania, Gdyni, Kielc, Krakowa, Rzeszowa i Zabrza) i chcą wystawić swoich kandydatów, z nadzieją, że w ten sposób złamią monopol czterech partii rządzących. Dla różnych publicystów ten krok ma stanowić experimentum crucis systemu JOW. Jeśli ten eksperyment się powiedzie i spółka prezydencka wprowadzi swoich protegowanych do Senatu będzie to, dla jednych, dowód na to, że w JOW wygrywają pieniądze, koterie i mafie – bo teraz chętnie przedstawia się prezydentów miast, szczególnie tych, którzy już kilkakrotnie wygrali wybory, jako okazy lokalnych, mafijnych grup interesu. Jeśli, przeciwnie, ten zamysł nie przyniesie efektów, to będzie to – dla drugich – dowód na to, że JOW się nie sprawdził, że z JOW tak samo jak bez JOW i nie ma co zawracać sobie głowy systemem wyborczym.
Inicjatywa prezydentów zasługuje na szacunek, jako wysiłek zmierzający w stronę przykrócenia rozbuchanej partiokracji, ale sceptycznie oceniam szanse powodzenia. Dowcip JOW polega na tym, że osłabiają one moc palców wskazujących partyjnych liderów i umożliwiają wyborcom samodzielną ocenę kto jest, a kto nie jest wart mandatu ich reprezentanta. Dowodem na to są same prezydentury panów Dutkiewicza, Grobelnego, Szczurka, Lubawskiego i wielu innych. Oni bowiem zdobyli mandaty, pomimo że wskazujące palce partyjnych baronów wskazywały na innych. Teraz zaś uwierzyli, że ich palce wskazujące będą miały, kto wie, może nawet większą moc niż palce Kaczyńskiego, Tuska, Pawlaka czy Napieralskiego. To się może nie sprawdzić, a to dlatego, że kampania wyborcza będzie bardzo krótka i wypromowanie, w trzystutysięcznym okręgu, jakiegoś Iksińskiego czy Igrekowskiego w takim czasie może przekraczać nawet wielkie możliwości. Bowiem nie tylko czas jest krótki, ale finansowo pohulać sobie nie można, gdyż Kodeks Wyborczy zezwala na wydanie nie więcej niż jakichś 60 tysięcy złotych w jednym okręgu wyborczym. Nie bardzo wierzę, że za niecałe 60 tysięcy, w ciągu zaledwie 3 miesięcy uda się wypromować osoby, które zawładną wyobraźnią wyborców. Tym bardziej, że partie nie będą przecież próżnowały, ale kampania będzie na całego.
Tym niemniej będzie to ciekawa próba, a doświadczenie zdobyte w tej kampanii może zaowocować w następnej. Jeśli prezydenci będą dalej wspomagać swoich protegowanych, to w przyszłych wyborach może im się to przydać. Tylko kto w Polsce patrzy dalej niż na odległość jednej kampanii wyborczej?
Dla pełnego otworzenia sceny politycznej i rozbicia bandy czworga konieczne są jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach do Sejmu w małych, 60 – 80 tysięcznych okręgach wyborczych, z nieograniczonym biernym prawem wyborczym i w jednej turze.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012
Mariusz Szachnowski: o JOW toczy się wojna, chociaż bezkrwawa i mało spektakularna. Przeciwnik ustępuje pory pod naporem obywatelskim, chociaż ten napór też jest niewidoczny, albo prawie niewidoczny. Ustępując, tak jak w kazdej wojnie, oddaje te pola, które może oddać bez większych strat, albo jako pułapki, w które atakujący nieopatrznie wpada. Pole „Senat” przeciwnik demokracji w Polsce oddał już w 1989 roku, a nawet, co więcej, sam je stworzył jako takie pole pozornych walk o demokrację. Przypominam, ze Senat to była inicjatywa komunistów, a większościowe wybory do Senatu Kwaśniewski przeprowadził z wielkim trudem, bo Michnik i Kaczyński domagali się w Magdalence wyborów proporcjonalnych! Więc o tych sprawach warto pamiętać.
Ale, z drugiej strony, Pan ma rację. Trzeba zajmować oddane pola i wykorzystywać je przeciwko manipulatorom i macherom. Miejmy nadzieję, że tak sie stanie. Chociaż np. oddane pole, w postaci bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, wykorzystujemy w niewielkim stopniu. Ale to temat na inną dyskusję.
Pan ma rację w tym, że 460 posłów w Polsce bardziej odpowiada normie brytyjskiej niż 100 senatorów.
Trochę (za bardzo) sceptyczny wpis 🙂
Myślę, że wybory do Senatu jednak są jakimś kroczkiem na przód. Zgodnie z tym o czym Pan kiedyś pisał (uczył), że po zmianie systemu wyborczego nie należy od razu oczekiwać wszystkich oczekiwanych efektów. Powtarzalność wyborów w tym systemie sprawi, że oczekiwanych efektów zobaczymy coraz więcej. Nie martwiłbym się gdyby w wyniku zmiany ordynacji (za pierwszym razem) zostało senatorami tylko kilka osób z tych, którzy będą startowali jako kandydaci bezpartyjni. Taki wynik zabezpieczył by ordynacje bo nie wnosił by zagrożenia dla obecnego establishmentu.
Brakuje (nam wszystkim) trochę pozytywnego myślenia. W tym sprowadzeniu przewidywanej przyszłości do dwóch alternatyw: „…w JOW wygrywają pieniądze, koterie i mafie” < bądź > „JOW się nie sprawdził, że z JOW tak samo jak bez JOW”- wyczuwa się obawę, że wszystko rykoszetem wróci do punktu wyjścia, obawę, że przyjęty system wyborczy będzie rozwiązaniem jednorazowym. Takie obawy są wynikiem, że nie mamy jakiegoś skutecznego sposobu na zdominowane przez obecne partie media (co prawda już sam sie gubię kto jest przez kogo zdominowany-:) ). Choć jest to odczucie uzasadnione to jest co najmniej kilka lat by uratować JOW chociaż w wyborach do senatu i nie ma co sie martwić na zaś… moze ktoś w tym czasie wymyśli (i pomnik jemu) jak skutecznie zdywersyfikować źródła informacji docierające do obywateli…
Pozdr.
Ps Tak na marginesie różnica między systemem brytyjskim i naszym dotyczy chyba tylko punktu pierwszego, jeżeli zważy sie , że porównuje się nie z wyborami do sejmu, a tylko do Senatu RP.