W sprawie ordynacji wyborczej do Sejmu autorytatywnie, ex cathedra, wypowiedział się Pan Premier. W wywiadzie, jaki w czwartek, 8 marca, opublikowała "Rzeczpospolita" wszyscy mogliśmy przeczytać: (…) dlaczego konserwatywni publicyści nie dostrzegają rzeczy oczywistej chociażby w naszych przemówieniach sejmowych, różnicy między koncepcjami PiS a PO. My chcemy rozwijać Polskę, zabiegając o społeczną równowagę, o poprawę sytuacji grup, które nie nadążają, dbać o rodzinę, walczyć z patologiami w naszym życiu społecznym i gospodarczym. Realizacji takiego programu służy reprezentatywny system wyborczy, bliski temu, jaki jest obecnie. PO natomiast stawia jednoznacznie na system wyborczy, który będzie prowadził do zdecydowanej przewagi silniejszych grup społecznych, bo to one (choć oczywiście będą wyjątki) skorzystają na jednomandatowych okręgach wyborczych i pozbawieniu partii politycznych państwowych środków finansowych. Owa przewaga miałaby być następnie konsumowana poprzez bardzo twardą politykę społeczną, przesuwającą środki do grup najzamożniejszych, i udostępnienie im zasobów łatwego kapitału (…).
Pan Premier w tej wypowiedzi rozmija się z prawdą wielokrotnie.
Nie wiadomo, co Jarosław Kaczyński rozumie pod stwierdzeniem, że obecny system wyborczy jest reprezentatywny? Być może powtarza tylko zaklęcie, jakie z uporem godnym lepszej sprawy, starzy mistrzowie prawa konstytucyjnego wbijają w głowy młodym. Nie ma to jednak nic wspólnego z doświadczeniami demokracji w Polsce, gdzie wyborcy już pięć razy wybierali sejm w wolnych wyborach, a wyniki tych wyborów z żadną reprezentatywnością nie miały nic wspólnego.
Po pierwsze: po wszystkich tych wyborach stale i niezmiennie do sejmu wchodzą tylko dwie partie: SLD i PSL, a więc, jak by nie patrzeć, stare partie, których społeczeństwo polskie już dawno by się pozbyło, gdyby na drodze nie leżał – niczym brytan – partyjny system wyborczy, skonstruowany akurat na ich pożytek i gwarantujący im przetrwanie. Wszystkie inne partie, których niezliczona ilość pojawiła się w ciągu ostatnich 18 lat na scenie politycznej, okazały się partiami sezonowymi: na jeden – dwa sezony polityczne. Gdyby więc obecny system wyborczy był w jakimkolwiek sensie reprezentatywny dla rozkładu sympatii politycznych Polaków, to Premier powinien raczej wycofać się ze swoim Prawem i Sprawiedliwością, bo wyniki wyborów wskazywałyby, że Polacy trwałą i niezmienną miłością obdarzają coś, przeciwko czemu przez pół wieku buntowali się i protestowali.
Po drugie: Premier zaprzecza sam sobie, albowiem dokładnie 6 lat temu, razem ze swoimi drużynnikami (z K. Marcinkiewiczem, L. Dornem, M. Piłką i innymi) wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o uznanie obecnej ordynacji wyborczej za sprzecznej z Konstytucją, a więc niespełniającej ani zasady równości, ani proporcjonalności, która u naszych konstytucjonalistów uchodzi za synonim reprezentatywności i sprawiedliwości.
Po trzecie: wypada przypomnieć, że na PiS w 2005 roku głosowało 3 185 714 wyborców. Stanowi to zaledwie 10,5% uprawnionych Polaków. Gdyby jednak policzyć ile głosów zdobyli wszyscy posłowie V Kadencji razem wzięci, to wyjdzie nam 5 271 862, co daje 17,4% wszystkich wyborców. Gdzie jest reprezentacja pozostałych 82,6%?
Po czwarte: po każdych wyborach w Sejmie pojawiają się partie polityczne, o których istnieniu wyborcy nie mieli pojęcia w dniu wyborów. Kto dał przepustkę do Sejmu takim partiom jak RLCh czy RKN i ilu Polaków w ogóle wie, że takie partie istnieją i co oznaczają te akronimy? A skąd wzięło się 10 posłów niezależnych? Czy ordynacja wyborcza w ogóle dopuszcza istnienie jakichś niezależnych? Mamy więc za każdym razem do czynienia z czymś, czego nie podobna zakwalifikować inaczej jak oszustwo i nadużycie zaufania. I wszystko to w imię reprezentatywności?
Po piąte: Sejm składa się w 2/3 z posłów, którym nie udało się zdobyć więcej niż 1% głosów wyborców w ich okręgach wyborczych. Kogo zatem reprezentują ci posłowie? Ponieważ nie reprezentują ani wyborców, ani głosujących, wobec tego Konstytucja stwierdza, że posłowie są reprezentantami Narodu i nie wiążą ich instrukcje wyborcze (art.104).
Po szóste: większość posłów nigdy nie dostałaby się do Sejmu, gdyby koszty ich kampanii wyborczych nie pokrywali wszyscy Polacy. Społeczeństwo polskie wykazuje alergię na słowo: partia i gdyby zapytać Polaków czy godzą się, aby z ich pieniędzy utrzymywane były partie polityczne, to bez ryzyka można założyć, że odpowiedzią byłoby stanowcze NIE. Premier broni finansowania partii politycznych z budżetu państwa, bo ma świadomość, że bez tych pieniędzy te reprezentatywne byty polityczne, nie miałyby czego szukać w polityce.
To właśnie ten reprezentatywny system wyborczy winduje koszty kampanii wyborczych na absurdalne wyżyny, na których koszt jednego mandatu oscyluje wokół kwoty miliona złotych. Dlatego jego zarzut przeciwko wyborom w jednomandatowych okręgach wyborczych to typowy strzał kulą w płot. Na odwrót: to dopiero wybory w małych, jednomandatowych okręgach, otwierają szansę zdobycia mandatu przed ludźmi, za którymi nie stoją potężne grupy finansowe, zdolne sprostać wymogom centralnej, ogólnopolskiej kampanii, prowadzonej prawie wyłącznie przy pomocy telewizji i innych mediów krajowych.
Skoro Jarosław Kaczyński tak wysoko stawia dbałość o interesy słabszych, biedniejszych grup społecznych, to wypada, żeby zapoznał się z wynikami badań politologów amerykańskich. Profesorowie Ronald Rogowski (Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles) i Mark Andreas Kayser (Uniwersytet Rochester) w pracy pt. Majoritarian Electoral Systems and Consumer Power: Price-Level Evidence from the OECD Countries (Am. J. Polit. Sci., 46, no.3, s. 526-539) wykazali, zarówno teoretycznie, jak i empirycznie, że : większościowe systemy wyborcze, w krajach OECD, są związane z obniżeniem cen konsumpcyjnych, średnio, o 10,1%. Oznacza to zmniejszenie udziału cen towarów i usług w rocznym dochodzie na głowę o ok. 3575 USD.
Systemy wyborcze można porównywać pod wieloma względami. Jeżeli nawet przejść do porządku dziennego nad powyższymi zarzutami, to trudno pominąć fakt, że głosowanie w systemie list partyjnych prowadzi do słabych, rachitycznych, nietrwałych rządów. Wprawdzie Jarosław Kaczyński jest dopiero 13 premierem w ciągu 17 lat, ale w jego rządzie trudno znaleźć resort, w którym minister trwałby na stanowisku dłużej niż rok. Premier głośno mówi o koalicji większościowej PiS-SO-LPR, ale warto zauważyć, że ta większość już od dawna jest mniejszościowa, bo wszystkie te partie razem liczą sobie dzisiaj zaledwie 153 + 46 + 29 = 228 posłów. Należy to porównać z liczbą 245, tzn. z tą ilością mandatów, jakie te trzy partie uzyskały w wyniku wyborów. Pomimo najbardziej usilnych zabiegów ta mniejszościowa większość kruszeje z każdym dniem. W takiej sytuacji rząd polski nie może mieć wiele do powiedzenia w konkurencji międzynarodowej i trudno się dziwić, że ani w Unii Europejskiej, ani poza nią, nikt się z nim specjalnie nie liczy.
Jak się wydaje Premier ma na myśli jakieś nowe polepszenie tego doskonałego systemu wyborczego. Prawdopodobnie zmierza on w stronę, jaką ukazał polskim partyjniakom Silvio Berlusconi, który tuż przed końcem kadencji doprowadził do zmiany ordynacji wyborczej i wprowadził nowatorskie blokowanie list. Włosi od razy nadali temu systemowi dźwięczne nazwy, takie jak porcato (świństwo) i truffarellum (od słowa truffa – fałszerstwo, oszustwo). Jeśli tak, to los Berlusconiego powinien być dla niego przestrogą: w wyniku tych niegodnych machinacji z systemem wyborczym, Berlusconi i jego Forza Italia przegrali wybory.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012
Inne ujęcie kwestii reprezentatywności partii politycznych.
Zacznijmy może od rzeczy najbardziej podstawowej, a mianowicie od tego, że znakomitej większości ludzi – nawet posiadających jakieś poglądy polityczne (a pamiętajmy, że większość ludzi ich nie ma) – te gangi, uprzejmie zwane „partiami politycznymi”, nie są w ogóle do niczego potrzebne.
Komu potrzebne są „partie” – przynajmniej, jeśli chodzi o Polskę, i o „partie” w niej obecne? W sumie dwu kategoriom członków:
– tym, którzy tak mocno zainteresowani są polityką, i możliwie czynnym w niej udziałem, że faktycznie odczuwają potrzebę wstąpienia do jakiejś „partii”, bo np. fora Internetowe i dyskusje tamże im nie wystarczą
– oraz tym – a jest ich daleko, daleko więcej – którzy, nie mając żadnych określonych kwalifikacji i nawet niespecjalnie próbując je zdobyć, chcą „pożyć sobie”, i to możliwie dobrze
Osobiście uważam, że partie polityczne może miały do spełnienia jakąś rolę kiedyś-tam, w czasach „przedInternetowych”, jako „ośrodki dyskusji i krystalizacji myśli politycznej”, że tak to ujmę. Dzisiaj, kiedy można poprzez Sieć dyskutować bezpośrednio od siebie z domu – albo nawet z ławki w parku – ta ich rola może być postrzegana jako marginalna.
Normalny człowiek po prostu chce „żyć, i dać żyć innym” – i żeby nie nakładano na niego nadmiernych obciążeń, nie odbierano mu swobody nadmierną ilością nakazów/zakazów itp. I właśnie postulowana zmiana ordynacji wychodzi temu naprzeciw – tyle, że (niestety) dalej po tylu latach ciągle niewielu tak prostą rzecz rozumie. Mało tego: chyba większości ludzi naprawdę się wydaje, że oni obecnie „wybierają posłów w trakcie głosowania”, a co poniektórzy nawet zdają się sądzić, że to są ich „przedstawiciele”.
„Partie polityczne” – formalnie rzecz biorąc, jako organizacje – jeśli chodzi o wpływ na politykę państwa, nie powinny mieć większych przywilejów niż np. kluby filatelistów, czy koła gospodyń wiejskich. Tzn. można, oczywiście, zaznaczyć, że jakiś poseł należy np. do Partii Socjalistycznej – ale na tej samej zasadzie, jak można byłoby podać również informację, iż należy on także do Koła Wędkarskiego w Pacanowie, czy do tamtejszego Klubu Fotoamatorów. Niech sobie należy – jego prywatna sprawa.