/Gdzie szukać IV RP?

Gdzie szukać IV RP?

artykuł opublikowany w "Nowym Kurierze" (Toronto, Kanada)

W niedzielę, 9 października, po zakończeniu głosowania, przez ponad godzinę, z masochistycznym uporem, wsłuchiwałem się w telewizyjne wypowiedzi obu zwycięzców, oczekując, że może któryś z nich powie coś do rzeczy, że wykrztusi z siebie jakieś sensowne przesłanie do narodu, że powie nam, czego chce i czego można się po nim spodziewać! Nie ma mowy. Same komunały, banały i umizgi do widzów. Jeden pozujący na równego faceta, przyjemniaczka, który każdemu nieba przychyli, a drugi przyodziewający się w imperatorską togę i strojący miny Katona. Na próżno dziennikarze usiłowali wydobyć z nich chociażby cień konkretu – ot dwie medialne Pytie, choć każda w nieco innym stylu. Przypomina się stare porzekadło: Partia niczego nie obiecywała i … obietnicy dotrzymała.

     Od wielu miesięcy i na długo przez samą kampanią wyborczą media, i te publiczne i te prywatne, zgodnie wytypowały dwójkę zwycięzców tego konkursu, w zasadzie nie dopuszczając innych możliwości. Wybory prezydenckie w Polsce, podobnie jak i wybory parlamentarne, są konkursem zamkniętym, w którym sensownie uczestniczyć mogą tylko tacy ludzie i takie partie, za którymi stoją wielkie pieniądze. O tym, jakie pieniądze wchodzą w grę w wyborach do Sejmu pisałem w innym miejscu, tutaj pozwolę sobie powiedzieć, że konkurs prezydencki przypomina partię pokera, w której otwarcie wynosi nie mniej niż 100 milionów. Ci, których na takie otwarcie stać, mogą przynajmniej pociągnąć karty, a ci, którzy takimi pieniędzmi nie dysponują, mogą się tylko ośmieszyć. Doskonale unaocznili tę tezę kandydaci w wyborach prezydenckich, którzy takimi pieniędzmi nie dysponowali. W debacie telewizyjnej pomiędzy Janem Pyszko, Stanisławem Tymińskim i Adamem Słomką kandydaci ujawnili, że na kampanię wyborczą wydali po ok. milionie złotych. Ze skutkiem znanym. Takimi pieniędzmi w żaden sposób nie byli w stanie przebić się do mediów i prowadzić kampanii jak równi z równymi.

     W takiej sytuacji ponad połowa Polaków postanowiła nie fatygować się udziałem w głosowaniu. Nie pomogły nawoływania, nie pomogły zaklęcia, nie pomogło straszenie ogniem piekielnym. Moi rodacy mają dość skoków w małpim gaju, mają dość zamkniętych wyborczych konkursów, mają dość wyciągania tych samych królików z tego samego kapelusza. Tygodnik "Wprost" opublikował w ubiegłym tygodniu wielki tekst pt. Oszustwo demokratyczne: W Polsce gra się z wyborcą w salonowca: wyborca wystawia tyłek, ale nie wie, kto go uderzył. Moim zdaniem to porównanie jest nietrafne. To jest gra w salonowca, jak na kapitalnym filmie Rejs – gra we dwóch, jeden ciągle bije, a drugi ciągle zgaduje i nigdy nie jest w stanie odgadnąć. Wydaje się, że polscy wyborcy coraz mniej mają ochoty na kontynuowanie tej gry. Przede wszystkim ci daleko od stolicy. Przyjrzyjmy się wynikom frekwencji wyborczej w zależności od wielkości gmin, jakie opublikowała Państwowa Komisja Wyborcza:

 

Gminy wybory do Sejmu wybory prezydenckie
do 5 tysięcy 35,82% 44,1%
od 5-10 tys. 35,55% 44,36%
10-20 tys. 37,96% 47,23%
20-50 tys. 40,06% 49,63%
50-100 tys. 40,74% 50,02%
100-200 tys. 41,05% 50,50%
200-500 tys. 45,89% 55,47%
powyżej 500 50,92% 59,34%

 

 

 

 

 

 

 

 

          Im dalej od centrali, im mniejsza gmina, tym absencja większa. Wyniki te warto porównać z frekwencją, jaka miała miejsce w wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast z roku 2002. Tam było dokładnie odwrotnie: frekwencja w dużych miastach, jak Warszawa, wyniosła 29%, w miastach burmistrzowskich 39%, a w gminach wiejskich 49%. Mamy dwie Polski: Polskę dużych miast, Polskę wystawową, i tę drugą Polskę, Polskę ogromnego bezrobocia i braku perspektyw. Partie polityczne, jakie miłościwie nami rządzą i konsumują nasze pieniądze, istnieją prawie wyłącznie w dużych miastach, w dużych miastach mają swoje oddziały szturmowe i środki masowego rażenia, tam też najskuteczniej potrafią napędzić elektorat do urn. W wyborach burmistrzów wyborcy rozgromili partie polityczne, które łącznie zdobyły niecałe 25% mandatów. Ale w Sejmie, za nasze pieniądze hojnie subwencjonowane i dotowane, nie dały już nikomu szansy i do Sejmu weszli przedstawiciele wyłącznie tych partii politycznych, które dostają pieniądze z budżetu państwa. Wybory do Sejmu, według Konstytucji mają być równe, ale o jakiej równości może być mowa, skoro jedni dostają na swoją kampanię wyborczą wielkie pieniądze z budżetu, a pozostali figę z makiem?

     To oszustwo demokratyczne, o jakim pisze "Wprost" jest okazją do oszustw wszelkiego rodzaju. Przyjrzyjmy się, co trzeba zrobić, żeby w Polsce zostać zarejestrowanym kandydatem na prezydenta, albo zarejestrować listy partyjne w wyborach do Sejmu? Kandydat na prezydenta musi zebrać 100 tysięcy podpisów na poparcie swojej kandydatury, podobnie sprawa się przedstawia z wyborami do Sejmu. Aby zarejestrować listę okręgową partia musi zebrać 5 tysięcy podpisów, ale ponieważ dla skutecznego uczestnictwa i przekroczenia pięcioprocentowego progu wyborczego musi zebrać podpisy w co najmniej połowie okręgów, a więc co najmniej w 21 okręgach, to daje nam to konieczność zebrania 21 razy 5 tysięcy, czyli nie mniej niż 105 tysięcy podpisów. Popatrzmy więc na wyniki wyborów. W wyborach prezydenckich zarejestrowało się ok. 20 kandydatów, co oznacza, że każdy z nich zebrał co najmniej 100 tysięcy podpisów wyborców ich popierających. I co się stało z tymi wyborcami? Pięciu kandydatów, panowie Bubel, Ilasz, Pyszko, Tymiński i Słomka zdobyli razem głosy 93391 wyborców! Średnio poniżej 19 tysięcy na jednego. Gdzie podziało się tych ponad pół miliona wyborców, którzy poparli ich jawnie, podpisując się na listach, zostawiając swoje adresy i pesele? A jak w wyborach sejmowych? Partie polityczne: PPN, Centrum, OKO, PKGiP, IRP, DO, NOP, SP i SR (kto wie gdzie są te partie, jak się nazywają i co reprezentują?) uzyskały razem poparcie 134778 wyborców, czyli na jedną partię wypadło nie całe 15 tysięcy. Gdzie podział się prawie milion wyborców, którzy poparli ich listy przy rejestracji?

     Takie wymogi ordynacji są jedynie otwartą drogą do oszustw, kombinacji i przekupstwa. O tych oszustwach się nie mówi, one wychodzą czasem na jaw, gdy dla celów politycznych, chce się skompromitować niewygodnego człowieka. Przypomnijmy sprawę podpisów Mariana Krzaklewskiego czy Renaty Beger. Tej okazji zabrakłoby, gdyby zamiast absurdu setek tysięcy podpisów wprowadzić kaucję, tak jak to się dzieje tam, gdzie mamy do czynienia z jednomandatowymi okręgami wyborczymi. W Wielkiej Brytanii, USA, Kanadzie kandydat, poparty np. 10 podpisami wyborców, wpłaca kaucję, którą otrzymuje z powrotem, jeśli poprze go w wyborach np. 3% wyborców. W przeciwnym razie kaucja przepada. Gdyby panowie Pyszko, Ilasz i inni, zamiast kombinować ze zdobyciem 100 tysięcy nic niewartych (ale kosztownych!) podpisów zapłacili kaucję, np. 100 tysięcy złotych, wówczas nie byłoby okazji do grzechu, a z ich nieudanej kampanii mielibyśmy zysk w postaci pieniędzy, które można by przeznaczyć na godziwy cel społeczny. Może, zresztą, konieczność wpłacenia takiej nie całkiem banalnej kwoty kazałaby niejednemu z nich lepiej porachować swoje szanse i zastanowić się nad opłacalnością takiego przedsięwzięcia? Może wtedy nasza scena polityczna mniej przypominałaby kabaret? I oni sami i my wszyscy z pewnością na tym byśmy skorzystali.

     IV Rzeczpospolita, o której codziennie słyszymy, nie powstanie na zawołanie, nie powstanie dlatego, że na króla Polski ukoronowany zostanie Lecha Kaczyński albo Donald Tusk. IV Rzeczpospolita, zasługująca na tę nazwę, powstanie dopiero wtedy, gdy zmienią się podstawowe instytucje demokratyczne, gdy usunięte zostaną instytucje chore, przeżarte patologią, a na ich miejsce powstanie coś zdrowego i przyzwoitego. Taką instytucją wymagającą zmiany w pierwszym rzędzie, natychmiast, jest ordynacja wyborcza do Sejmu. Jest to taki rodzaj zmiany, którego wprowadzenie nie kosztuje ani złotówki, przeciwnie, jest to zmiana, która natychmiast pociągnie za sobą potanienie wyborów, jest to zmiana, której wprowadzenie poprą najszersze kręgi Polaków. Ten kandydat na urząd prezydenta, który sprawę tę postawi jasno i uczciwie, który przekona Polaków, że na serio do takiej zmiany dąży, ten łatwo wygra drugą turę wyborczą. Bez takiej zmiany IV Rzeczpospolita pozostanie tylko pustym hasłem.

 

About Jerzy Przystawa

Jerzy Przystawa (1939-2012) – naukowiec, fizyk, profesor dr hab., nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Wrocławskim, publicysta, twórca i założyciel ogólnopolskiego Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
688 wyświetlen