(komentarz wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 20 września 2005, godz. 9.00 i 21.30)
W minioną niedzielę, we Wrześni, odbywały się tzw. prawybory. Instytucja prawyborów jest znana w krajach, gdzie wybory odbywają się w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), i służą tam partiom politycznym do wyłonienia kandydatów, którzy później zostają wysunięci do ogólnego konkursu. W Polsce prawybory nie mają z tą instytucją nic wspólnego, są jedynie happeningiem politycznym, gdzie stwarza się partiom politycznym dodatkową okazję do prezentacji i do zabawy dla publiki.
Show pod nazwą debata prowadzili we Wrześni dwaj etatowi telewizyjni jajcarze – zawodowi prześmiewcy, panowie Mazurek i Zalewski. W ramach tych jaj zadali pytanie przedstawicielowi Ruchu JOW, czy Ruch ma jeszcze jakieś inne cele poza JOW – ha, ha ,ha – jakie to śmieszne! No, bo Ruch Obywatelski na rzecz JOW rzeczywiście żadnych innych propozycji programowych nie zgłasza, uważając zmianę systemu wyborczego za KLUCZ do naprawy Rzeczypospolitej, klucz do otwarcia drzwi do kraju sensownie rządzonego przez sensownych ludzi, a bez użycia tego klucza te drzwi, jak były przez 15 lat zamknięte, tak zamknięte pozostaną, bez względu na to w jakiej kombinacji POPiS z LPR, Samoobroną e tutti quanti rządy obejmą. Tę kluczową rolę JOW zilustruję na przykładzie stosunku do prawa.
Prawie wszyscy nasi czołowi politycy, poza bodajże samym Andrzejem Lepperem, przy każdej okazji mówią nam o państwie prawa, w państwie prawa i to prawo na okrągło, przez wszystkie przypadki odmieniają. Nie dziwota: na czele tych partii stoją przecież zawodowi prawnicy jak Bracia Kaczyńscy, Jan Rokita, Roman Giertych, Jan Olszewski i inni. Prawa trzeba bezwzględnie przestrzegać. Okazuje się jednak, że tylko wtedy, gdy ktoś Kalemu ukradnie krowę, ale nie na odwrót. Wielki admiratora rządów prawa, Janusz Korwin-Mikke, kiedy Sąd Najwyższy uwolnił Mariana Jurczyka z zarzutu kłamstwa lustracyjnego uznał, że takich sędziów powinno się rozstrzelać. Marszałek Sejmu i premier, Józef Oleksy, kiedy inny sąd uznał go za kłamcę lustracyjnego, stwierdził, że to proces polityczny i wyrok jest skandalem. Kiedy sąd skazał Lecha Kaczyńskiego na przeproszenie Wałęsy i Wachowskiego, stwierdził, że ani mu się śni podporządkowywać takiemu wyrokowi itd., itp. W ślad za naszymi czołowymi politykami idą czołowe autorytety moralne.
Leży przede mną dziennik „Rzeczpospolita" z 17-18 września 2005, a w nim – w dodatku „Plusminus" Wyrok na Pawła Huelle. Sąd Okręgowy w Gdańsku nakazał pisarzowi Pawłowi Huelle przeproszenie ks. Henryka Jankowskiego za słowa zawarte w tekście Zrozumieć diabła, opublikowane przed rokiem w tej samej gazecie. Nie wiem, co tam p. Huelle napisał, ale Ksiądz poczuł się obrażony, a Sąd Rzeczypospolitej przyznał mu rację. Gazeta zwróciła się do szeregu autorytetów z pytaniem – jak to w państwie prawa jest na porządku dziennym, że autorytety cenzurują sądy – o ocenę tego wyroku. Gazeta publikuje wypowiedzi 13 takich autorytetów, z moim ulubionym aktorem Zbigniewem Zapasiewiczem na czele, a oprócz wielkich aktorów także księży, pisarzy, artystów, profesorów itp. Otóż wszyscy oni, JEDNOGŁOŚNIE i BEZ WYJĄTKU, wyrok potępiają. Najdosadniej i krótko, wielki poeta, Bronisław Maj wygłaszając opinię Absurd. Podłość. Hańba. Mocniej nie można. Ani jednego głosu odmiennego, że może jednak, kto wie, może w jakimś stopniu, choć trochę, może sąd nie całkiem nie bez racji… Nic z tego. Wyrok absurdalny, sąd podły, Huelle niewinny, ksiądz Jankowski … lepiej nie mówić.
Pragnę zaznaczyć, że w stosunku do obu adwersarzy mam stosunek najzupełniej chłodny. Nie wiem co Huelle napisał, ani o co się Ksiądz Jankowski obraził. Proza Pawła Huelle nie robi na mnie wrażenia, podobnie jak kazania Księdza Prałata. Kiedy za sprawę FOZZ oddał życie Michał Tadeusz Falzmann, zostawiając wdowę i pięcioro dzieci, Ksiądz Prałat nie zainteresował się losem sierot, za to wstawił się i poręczył za jednego z głównych bohaterów sprawy FOZZ, za Grzegorza Wójtowicza, prezesa NBP i członka Rady Nadzorczej FOZZ, którego wyciągnął z więzienia. Chodzi mi wyłącznie o stosunek do prawa, jaki w państwie prawa przejawiają jego główni propagatorzy.
Wolności słowa trzeba strzec jak źrenicy oka – twierdzi w swoim potępieniu wyroku Sądu mój idol, Zbigniew Zapasiewicz. Do tego wysokiego tonu dostrajają się pozostałe autorytety.
Od 12 lat stoję przed Sądem Okręgowym w Warszawie za to, co napisałem w książce Via bank i FOZZ, a moim przeciwnikiem nie jest kapłan, który może czasem powie coś nieodpowiedniego na kazaniu, ale skazany i poszukiwany międzynarodowym listem gończym przestępca, który wydatnie przyczynił się do ograbienia nas wszystkich na gigantyczne kwoty. 7 lat temu Sąd ten wydał wyrok, nakazujący mi publicznie przepraszać tego jegomościa, zapłacenie wysokich kar i zakazujący rozpowszechniania i wydawania książki. Trzeba wiedzieć, że w inkryminowanej książce nie było na temat tego osobnika żadnych słów pochodzących ode mnie: były wyłącznie cytowane fragmenty notatek służbowych prowadzącego kontrolę FOZZ inspektora Najwyższej Izby Kontroli, Michała Tadeusza Falzmanna, który, nota bene, już nie żył. Jakoś nie podniósł się wówczas głos żadnego autorytetu moralnego w naszej obronie, żadni aktorzy, żadni profesorowie, żadni subtelni obrońcy wolności słowa, nie napisali do gazet, że dzieje się coś niedobrego, że skazuje się ludzi, którzy w obronie interesu publicznego napisali książkę, dokumentując gigantyczną aferę, dziś ogłaszaną za matkę wszystkich afer.
Szczęśliwie dla autorów książki, Sąd Apelacyjny uznał tamten wyrok za urągający zasadom prawa, uchylił go w całości i nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. Nasz proces nadal się toczy, już 12 lat. Nie wykazują zainteresowania tą sprawą autorytety moralne, obrońcy wolności słowa albo chociażby zwykłej praworządności, bo – czyż w państwie prawa możliwe jest, żeby proces trwał kilkanaście lat, a końca nie widać.
W odróżnieniu od autorytetów moralnych nie uważam, że żyję w państwie prawa i że tylko jego surowe przestrzeganie może nas wyprowadzić na czyste wody. Przeciwnie, jestem zdania, że żyję w dżungli prawnej, tworzonej przez prawniczych nieuków, których przepisy interpretują i egzekwują przekupni i niemoralni prokuratorzy i sędziowie. Czasem, gdzieś w tej dżungli, zabłyśnie jakieś światełko, trafi się jakiś nieprzekupny sędzia, jakiś przyzwoity prokurator. Ta dżungla natychmiast to tłumi i zagłusza. Mówię to nie na podstawie lektury gazet, ale własnego, wieloletniego doświadczenia z tzw. wymiarem sprawiedliwości III RP.
Tej dżungli nie przetrzebią i nie oczyszczą nawoływania autorytetów moralnych, zabierających głos tylko wtedy, gdy kosmata łapa sprawiedliwości dotknie kogoś z ich szajki. Tu konieczne jest działanie u samych podstaw, działanie zasadnicze.
Prawo tworzone jest w Sejmie i o jego jakości rozstrzyga jakość Izby Ustawodawczej. Jeśli ta Izba jest nic nie warta, to i tworzone przez nią prawo jest podobnej jakości. Sejm jest wyłaniany na podstawie najważniejszej ustawy ustrojowej jaką jest ordynacja wyborcza. Ordynacja wyborcza do Sejmu jest skandalicznym bublem prawnym, przy którym prawniczy ignoranci majstrują nieustannie, kierowani wyłącznie swoim wąskim partyjnym, grupowym lub osobistym interesem. Nie ma żadnej wątpliwości, że to jest bubel: świadczy o tym fakt, że jest zmieniana częściej niż trwa kadencja Sejmu i każde wybory dokonują się w ramach innej ordynacji, a zmiany są jeszcze częstsze. Poza tym, że są to wszystko szkodliwe dla Polski i głupie akty prawne, to na dodatek jest w wielu miejscach sprzeczna z Konstytucją i łamie ją w wielu punktach. Tylko zdemoralizowanie środowiska prawniczego, które prawie w całości jest na usługach politycznych grup trzymających władzę, nie pozwala tego ujawnić i zmienić. To z powodu tego bubla prawnego wybory w Polsce – jak to wyjaśnia artykuł w najnowszym numerze tygodnika „Wprost" są najdroższe w Europie, a może i na świecie. To z powodu tego bubla prawnego kandydatów do Sejmu mamy wielokrotnie więcej niż Wielka Brytania, w której Izba Ustawodawcza jest prawie półtora raza większa! Rozmawiałem parę dni z pewnym wybitnym warszawskim profesorem, który nie mógł się nadziwić szaleństwu Polaków, wystawiających ok. 16 tysięcy kandydatów w wyborach sejmowych! To nie głupota i szaleństwo Polaków, to głupota i prymitywizm myślenia naszej pożal się Boże elity politycznej, która nam takie ordynacje wymyśla! Przecież to nie Polacy wymyślili, że każda partia musi wystawić listy, na których jest CO NAJMNIEJ tylu kandydatów ile mandatów! To wymyślili ci mózgowcy, którym zależy na tym, żeby polski Sejm był nic nie wartym zbiorowiskiem politycznych hucpiarzy, tym samym gwarantując, że Polska pozostanie w Europie jedynie nieliczącą się politycznie marionetką sił zewnętrznych.
Klucz do wyjścia z tej zapaści jest. Tym kluczem jest prosta, jasna, zrozumiała dla każdego ordynacja wyborcza do Sejmu: jednomandatowe okręgi wyborcze. Tylko tyle. Tego wciąż nie rozumieją, albo tylko udają, że nie rozumieją, polityczni jajcarze urządzający nam wybory i prawybory. Bez tej zmiany Polska nie stanie się państwem prawa, a będzie jedynie państwem autorytetów moralnych.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012