(komentarz wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 22 marca 2005, godz. 9.00 i 21.30)
Wielokrotnie, na konferencjach i spotkaniach Ruchu na rzecz JOW, wypływa temat: skoro tak trudno doprowadzić do zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu, skoro politycy boją się tego jak ognia, dlaczego nie spróbujecie drogi łatwiejszej i nie podejmiecie walki o JOW w wyborach do samorządu terytorialnego?
Nasze postulaty postanowiliśmy ograniczyć do jednego, najważniejszego, jakim jest ordynacja wyborcza do Sejmu, nie chcemy się wdawać w boje o sprawy mniej istotne, więc sprawę tę pozostawiamy uczestnikom Ruchu i nie wpisujemy jej do listy naszych żądań ustrojowych. Mamy bowiem przekonanie, że upartyjnienie państwa jest wynikiem partyjnej ordynacji do Sejmu i nawet, gdyby udało nam się zmienić ordynacje samorządowe, to korzeń zła nie zostałby zlikwidowany i nasze życie państwowe w niewielkim stopniu by się zmieniło. Mamy przekonanie, że naprawę państwa polskiego zacząć trzeba przede wszystkim od głowy, bo to głowa najbardziej ucierpiała w komunizmie, a więc od najważniejszej władzy, jaką jest Sejm. To Sejm ma najgorsze notowania w badaniach opinii publicznej, nie samorządy, i to Sejm przede wszystkim wymaga naprawy.
Jest jednak jeszcze inny, niesłychanie ważny powód, dla którego nie chcemy tej sprawy podejmować w Ruchu: uważamy, że sprawa ta powinna być pozostawiona do decyzji społecznościom lokalnym! A niby dlaczego o tym, jak mają przebiegać wybory samorządowe w Kłodzku, Nysie czy Słubicach mają decydować mądrale w Warszawie? Dlaczego nie zostawić tego do decyzji samorządów lokalnych? Tak jest w wielu krajach świata: w Szwajcarii, USA, Wielkiej Brytanii i zapewne w innych miejscach. Dlaczego w Polsce ma być inaczej?
Konstytucja RP reguluje tę sprawę w art. 169. Ust. 2.: „Wybory do organów stanowiących są powszechne, równe, bezpośrednie i odbywają się w głosowaniu tajnym. Zasady i tryb zgłaszania kandydatów i przeprowadzania wyborów oraz warunki ważności określa ustawa". Ust. 3.: „Zasady i tryb wyborów oraz odwoływania organów wykonawczych jednostek samorządu terytorialnego określa ustawa". To w tym miejscu, proszę propagatorów IV Rzeczypospolitej potrzebna jest korekta: nie ustawa, ale samorządna gmina!
Na jakiej zasadzie prawo decydowania o tym zawarowuje sobie władza centralna? Istnieją w Polsce wielkie instytucje, liczące dziesiątki tysięcy członków, dużo większe niż większość gmin, których struktury i organizacji nie rozstrzygają ustawy, zostawiając to autonomicznej decyzji osób w tych instytucjach funkcjonujących. Na przykład wielkie uniwersytety, z których każdy zrzesza dziesiątki tysięcy ludzi. Ustawodawca nie zdecydował się samemu rozstrzygać o ich ustroju, zostawiając tę sprawę społecznościom akademickim. Dlaczego nie mógł tej sprawy zostawić społecznościom lokalnym, mieszkańcom gmin? Gminy same uchwalają swoje statuty, co by się stało, gdyby w tym samym trybie uchwalały i swoje ordynacje wyborcze?
Szukając powodów, które spowodowały takie stanowisko, wydaje mi się, że można by je podzielić na trzy grupy. Pierwsza, to wyniesiona z realnego socjalizmu skłonność do centralizmu, etatyzmu, ambicja regulowania jak największych obszarów życia publicznego na drodze decyzji centralnych. Druga, to arogancja elity politycznej, która uważa, że ma swoisty monopol na wiedzę i mądrość, i nie dopuszcza możliwości zaufania społecznościom lokalnym w takich sprawach. W przypadku uczelni wyższych – mówią ‑ zgoda, to są, same w sobie, enklawy w pewnym sensie elitarne; więc elita polityczna godzi się zostawić te elementy autonomii gremiom akademickim. Chociaż, jak pamiętamy, w PRL, tak nie było, zatem tutaj mamy pewien postęp. Co innego jednak jakiś plebs gminny, tutaj trzeba koniecznie w drodze ustawy i odgórnie. Trzeci powód, jak sądzę, to podświadomość partyjnych elit, że pozostawienie tej niesłychanie ważnej decyzji w rękach samorządnych gmin utrudniłoby wykorzystywanie ich dla partyjnych rozgrywek i „partyjnego skubania".
Gdyby decyzję w tej sprawie zostawić gminom, to jestem absolutnie przekonany, że rozwiązanie JOW zostałoby w Polsce powszechnie zaakceptowane.
Dlaczego? Dlatego, że żadnemu normalnemu człowiekowi nie przyjdzie do głowy wybieranie swoich przedstawicieli w sposób tak wyrafinowany i niezrozumiały, jaki oferują niezliczone warianty tzw. proporcjonalnych ordynacji wyborczych. Mając do dyspozycji takie przykłady, jak prosty, naturalny, czytelny i zrozumiały sposób, jakim posługują się od setek lat Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Kanada, Indie i dziesiątki innych krajów normalni ludzie nie wpadną na pomysły „dontów", „santlagów", „herów" czy „drupów". Mieszkańcy Kłodzka, Gołdapi, Słubic, Wambierzyc, Nysy czy Kościerzyny z całą pewnością wybiorą coś, co każdy z nich w lot zrozumie i o czym będą wiedzieli, że jest szeroko na świecie stosowane: jeden mandat w jednym okręgu wyborczym dla tego, kto zdobył największą liczbę głosów! Nieszczęście „dontów", „santlagów" czy „drupów" dotknąć może najwyżej mieszkańców wielkich metropolii, jak Warszawa czy Wrocław, gdzie mieszka wielu utytułowanych politologów i konstytucjonalistów, którzy są w stanie narzucić inny punkt widzenia. Ale jestem przekonany, że nawet mieszkańcy Warszawy, gdyby dali sobie narzucić partyjny sposób wyboru władz samorządowych, widząc jak inaczej sprawy wyglądają w Mińsku Mazowieckim, Pułtusku czy Otwocku, szybko doprowadziliby do odpowiedniego zreformowania ordynacji wyborczej.
O tym, że tak właśnie jest świadczy ogromne, kilkunastoletnie, doświadczenie Ruchu JOW, który zorganizował już ponad 60 konferencji ogólnopolskich na ten temat, którego przedstawiciele odbyli setki spotkań, objeździli dosłownie cały kraj, świadczy doświadczenie dwóch „Marszów na Warszawę", gdzie tylko w roku ubiegłym uczestnicy Ruchu przebyli trasę ponad 2000 km po „Polsce B, C i D". Świadczy o tym ponad 100 Honorowych Patronów Samorządowych Ruchu, którymi są wyłącznie prezydenci, burmistrzowie i wójtowie gmin, świadczy wiele dziesiątków uchwał rad gminnych w tej sprawie. Doświadczenie to dowodzi, że prawdziwą twierdzą „proporcjonalizmu" jest Warszawa, a może nawet tylko jej drobna, centralna część. Są jeszcze małe „fortece", jak „Festung Breslau" czy „Festung Krakau", ale one istnieją tylko dzięki wsparciu lotniczemu z Warszawy, bo same by się nie ostały.
Dlaczego mieszkańcy gmin wybiorą JOW?
Ponieważ wybory „proporcjonalne" są powszechne tylko z nazwy. Fakt ten, z trudem dociera do świadomości uczonych politologów i konstytucjonalistów.
Sam fakt, że ordynacja wyborcza jest niezrozumiała dla większości obywateli wskazuje, że zasada powszechności wyborów, zapisana w Konstytucji, jest naruszona. Nasi konstytucjonaliści zdają się mniemać, że jeśli prawo głosowania mają kobiety, czarni i żółci, to w ten sposób wybory stają się powszechne. Tymczasem powszechne jest tylko prawo oddania głosu. Konstytucja natomiast mówi o powszechności wyborów. Tymczasem „dontów", „santlagów" i innych skomplikowanych mutacji nie rozumie nawet większość profesorów wyższych uczelni, cóż dopiero mówić o obywatelach, którzy mają co najwyżej elementarne wykształcenie, a przecież posiadają pełne prawa obywatelskie i zdolność odróżniania zła od dobra! Żaden normalny obywatel RP, niećwiczony w politycznej sofistyce, nie zrozumie takiego np. wyniku wyborów powszechnych, jaki miał miejsce w województwie kujawsko-pomorskim (okręg nr 2), gdzie jedyny mandat parlamentarny w tym okręgu zdobył p. Antoni Zwiefka z poparciem 26.144 głosów, a nie p. Anna Sobecka, którą poparło o 10.465 wyborców więcej i próżne są wysiłki ludzi tłumaczących, że tak ma być, bo taka jest ordynacja wyborcza. Normalni ludzie mają w tym wypadku poczucie, że zostali oszukani i to ich zniechęca i do samych wyborów, i do demokracji, która na takie rzeczy pozwala. Oczywiście, ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego to były już prawdziwe szczyty „proporcjonalnego" wyrafinowania i światowe kuriozum, ale wszystkie tzw. ordynacje proporcjonalne stosowane w Polsce, zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i samorządowych, dostarczają obfitej ilości przykładów do jakich paradoksów ten system prowadzi. Dlatego też matematyk krakowski Krzysztof Ciesielski zaproponował dla tego typu ordynacji nazwę „ordynacja paradoksalna" a nie „proporcjonalna".
Pominę w tym miejscu wszystkie inne wady tego systemu wyborczego: złamanie zasady równości, naruszenie biernego prawa wyborczego, fakt, że proporcjonalna jest tylko ordynacja, a wybory są jak najbardziej „dysproporcjonalne". Wiem, że jeśli chcemy JOW w wyborach samorządowych, to wystarczy dać samorządom samorządność: niech same rozstrzygają, w jakim systemie chcą się wybierać! O wynik takiego eksperymentu jestem spokojny. Ludzie w samorządach poradzą sobie bez profesorów politologii i socjologii, wystarczy odrobina zdrowego rozsądku.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012