Czuję się w obowiązku poruszyć dzisiaj ten temat, gdyż właśnie wróciłem z Warszawy, gdzie od 10 lat regularnie jeżdżę, aby zasiadać w potężnym Gmachu Sądów przy ulicy, która dzisiaj nazywa się Aleją Solidarności. Tam właśnie przez te wszystkie lata, jestem sądzony, razem z prof. Mirosławem Dakowskim, za książkę "Via bank i FOZZ", opublikowanej na wiosnę roku 1992. Napisanie tej książki traktowaliśmy jako obowiązek wręcz testamentowy, po tajemniczej śmierci inspektora Najwyższej Izby Kontroli, Michała Falzmanna, i po równie tajemniczej śmierci jego szefa, Prezesa NIK, prof. Waleriana Pańki. Chcieliśmy bowiem nie dopuścić, żeby praca, okupiona ofiarą życia, poszła na marne, żeby trud Falzmanna nie przepadł. Chcieliśmy też, żeby w jakikolwiek sposób mogła do Polaków dotrzeć prawda o tym, czym był FOZZ i co się pod tym złowrogim akronimem kryje, aby stało się jasnym i zrozumiałym jak dbali o pieniądze Państwa Polskiego genialny Leszek Balcerowicz i jego drużyna.
Wymuszone rewelacjami Michała Falzmanna śledztwo w sprawie FOZZ ciągnęło się 9 lat i doprowadziło do postawienia przed sądem kilku fachowców od przekręcania pieniędzy, w tym niejakiego Dariusza Przywieczerskiego, w owym czasie prezesa największej centrali handlu zagranicznego, a potem pierwszej w Polsce spółki giełdowej o nazwie "Universal". Tenże Przywieczerski, w imieniu swoim i "Universalu" pozwał nas o "naruszenie dóbr osobistych" zarzucając nam, że wszystko, co piszemy na ich temat w książce, to kłamstwa i podłe oszczerstwa. Toczą się więc dwa procesy równolegle i niezależnie: w jednym prokuratorzy, setki świadków i sędziów, agenci jawni i tajni, poszukują po świecie i gromadzą dowody na przestępczą działalność Przywieczerskiego i spółki; w drugim ja z prof. Dakowskim, bez dostępu do niczego i nie mając na swoje usługi żadnych śledczych, zmuszeni jesteśmy robić to, czego nie wykonały jak należy setki funkcjonariuszy i dziesiątki prokuratorów. Przy tym nie mamy nawet możliwości zapoznać się z wynikami ich dochodzeń, bo od lat domagamy się dostępu do aktu oskarżenia w tamtym procesie i okazuje się to rzeczą niemożliwą. Jeszcze kiedy sprawę FOZZ sądziła Barbara Piwnik, odmówiła wydania kopii aktu oskarżenia, pisząc, że akta te są niezbędnie potrzebne w procesie karnym, że może później, kiedy pójdzie na urlop. Wynikałoby z tego, że sądy RP nie opanowały jeszcze trudnej sztuki kopiowania dokumentów. No, ale w efekcie Barbara Piwnik poszła na posadę ministra sprawiedliwości a potem na długi urlop, ale to i tak nie otworzyło nam dostępu do tych dokumentów. Nie pomagają pisma procesowe i wnioski składane na każdej rozprawie, Sąd pozostaje głuchy. Według opinii sądów, ani sąd ani podsądni, którymi jesteśmy, nie potrzebują posługiwać się wynikami kilkunastoletniej pracy dochodzeniowej profesjonalnych śledczych – sąd cywilny sam może ustalić prawdę. Kiedy zgłosiliśmy wniosek o dopuszczenie w formie dowodu, protokołu z zeznań dyrektora generalnego FOZZ, Grzegorza Żemka, sąd odmówił, posługując się ciekawym uzasadnieniem, że Żemek, jako oskarżony w procesie karnym, ma prawo kłamać przed sądem, zatem jego zeznania byłyby bezwartościowe.
Tamten, "wielki proces FOZZ", powoli dobiega do niechlubnego końca, jakim będzie ogłoszenie przedawnienia stawianych oskarżonym zarzutów. Wyjdą więc z niego bez wyroków i skorzystają z ochrony przysługującej ludziom niewinnym. Na taką ochronę w pełni zasługują ludzie, którzy narazili nasz kraj na straty o wymiarze wielu miliardów dolarów. Inaczej z nami, którzy ośmieliliśmy się obnażyć ten proceder rabunku państwa. Jak zakończy się proces, który 10 lat temu nam wytoczono jest kwestią domysłów. Pierwsza część tego procesu, tocząca się przez pierwszych 5 lat, zakończyła się wyrokiem, w którym Sąd okazał się być całkowicie powolnym żądaniom Przywieczerskiego, ignorując wszelkie nasze argumenty i dowody i niedopuszczając nawet ich przeprowadzenia. Szczęśliwie dla nas Sąd II Instancji, całkowicie ten wyrok uchylił i nakazał sprawę rozpatrzyć od nowa. Rozpatrujemy więc kolejnych 5 lat.
I oto miło mi donieść, że ten nudny i uciążliwy proces, którym, poza nami dwoma, nie interesuje się nawet przysłowiowy pies z kulawą nogą, przybrał nagle kierunek dość nieoczekiwany. Najpierw, na rozprawie w dniu 5 listopada ubiegłego roku, okazało się, że już praktycznie nie ma firmy, która jakoby czuła się dotknięta na honorze naszym pisaniem! Na salę wbiegł młody człowiek, przedstawiając się jako przedstawiciel Syndyka Masy Upadłościowej Universalu i powiedział, że słyszał o tym procesie i chciałby się dowiedzieć o co chodzi! Okazuje się, że firma, która jakoby nas pozywa za naruszenie jej dóbr osobistych, jest już od dawna bankrutem, a jej majątkiem zarządza teraz Syndyk spłacający wierzycieli. Obecni na procesie obaj reprezentanci tego "Universalu", jego sądowy pełnomocnik i jego szef, jak się okazuje, nie mieli o tym zielonego pojęcia! Powstała pewna konsternacja, oczywiście zażądaliśmy, żeby w tej sytuacji powództwo oddalono, ale Sąd okazał się bardziej wyrozumiały wobec kłopotów naszych przeciwników i nakazał wyjaśnienie sprawy. Niestety, pomimo upływu przeszło dwóch miesięcy, nic się w tej sprawie nie wyjaśniło. Na dodatek, żeby sprawy wyglądały jeszcze bardziej frapująco i niejasno, Sąd z urzędu, a więc nie na wniosek którejkolwiek ze stron, postanowił uchylić jawność procesu i zamienić go w proces ściśle tajny. Nie mają więc od tej pory wstępu na salę sadową dziennikarze, ani żadne osoby postronne, nie wolno nam mówić o tym, co się dzieje na sali sądowej, akta powędrowały do tajnej kancelarii, nie wolno z nich robić odpisów ani notatek itd. itp. Po 10 latach procesu jawnego i otwartego, nagle znaleźliśmy się w niecodziennej sytuacji, cywilnego procesu tajnego! Pytani przez nas adwokaci, kręcą głowami ze zdziwieniem: czegoś takiego jeszcze nie było!
Nie wolno mi więc mówić ani pisać o tym, co się działo od chwili utajnienia: ale może jeszcze wolno mi powiedzieć to i owo o tym, co było przedtem? Otóż na rozprawie w dniu 5 listopada pojawił się nieoczekiwanie sam Dariusz Przywieczerski i opowiedział sądowi kilka ciekawych historyjek. Pytany o relacje pomiędzy Universalem i FOZZ-em, powiedział, że nic takiego, w ogóle, prawie nic: oni tylko pożyczali sobie pieniądze. "Raz my im dolary, a oni nam złotówki, a potem na odwrót". Ot, taka sobie niewinna wymiana pomiędzy z zaprzyjaźnionymi firmami. Sąd nie dociekł po co i jakiemu celowi służyć miały te sympatyczne "pożyczania". Ale o tym właśnie jest nasza książka i na tym, naszym zdaniem, polega sekret FOZZ, którego nie docieka ani sąd karny, ani nie jest ciekaw sąd cywilny. Twierdzimy, że to "wzajemne pożyczanie" jest sekretem zarówno tzw. oscylatora Bagsika jak i FOZZ-u. Albowiem przy każdej takiej "pożyczce", z polskiego systemu finansowego wyciekały zawrotne sumy pieniężne, a ten wyciek umożliwiała właśnie polityka cudu gospodarczego Leszka Balcerowicza, ustalenie kursu dolara i niebotyczne stopy procentowe w polskich bankach. Sądy, jak widzimy, nie są ciekawe, jak ten system drenowania kasy państwa działał, nie są ciekawi i prokuratorzy. Jakże mogą być, skoro główny autor tego mechanizmu, Leszek Balcerowicz, jest szefem NBP, szefem Rady Polityki Pieniężnej, kandydatem do Nagrody Nobla, profesorem wyższych uczelni, odwiedzającym w glorii i chwale polskie uniwersytety. I tylko on mógłby nam udzielić odpowiedzi na pytanie ile pieniędzy wypłynęło w ten sposób z kasy państwowej. A mógłby dlatego, że wszystkie te operacje przeprowadzano przez banki i za pośrednictwem banków. Są więc w bankach kwity, bo przez banki brano kredyty i w bankach lokowano lokaty. Oczywiście, prawdopodobnie już te kwity zniszczono, pod nadzorem Prezesa, tak jak niszczono archiwa agentury i teczki tajnych współpracowników. Może jednak jakiś ślad pozostał, gdyby te ślady zostały ujawnione i prawidłowo zbadane, dostarczyłyby nam odpowiedzi w miarę pewnej. Ale wszystko co jest w bankach p. Balcerowicza to jest tajne, super tajne i ściśle tajne. Prawie tak tajne jak od 14 stycznia 2004 tajny jest nasz proces.
Już kilkakrotnie podnoszone były w Sejmie głosy, żeby powołać specjalną komisję śledczą do wyjaśnienia sprawy FOZZ. Z takim wnioskiem występował Andrzej Lepper i jego "Samoobrona". Ale, wiadomo, Leppera nie wolno traktować poważnie. Potem z tym samym wnioskiem wystąpił Jarosław Kaczyński i "Prawo i Sprawiedliwość". I z tym samym skutkiem. Na baletach w pałacu Dariusza Przywieczerskiego w Głodowie, o czym wiemy z relacji różnych dziennikarzy, bywali i Aleksander Kwaśniewski, i Leszek Miller, i Józef Oleksy, i inni. Z drugiej strony wiemy też, że Dariusz Przywieczerski był finansowym sponsorem i Lecha Wałęsy, i Jacka Kuronia, i Kongresu Liberałów, i innych wspaniałych polityków polskich. (Pozostaje zagadką jak to robił, skoro dzisiaj przed sądem twierdzi, że pod względem majątku bardziej przypomina mysz kościelną niż człowieka wymienianego na listach najbogatszych Polaków, a w książce Gabryela i Zieleniewskiego "Piąta władza czyli kto naprawdę rządzi Polską" opisywanego jako jeden z "imperatorów III RP"?). Nie dziwimy się więc, że Sejm, prokuratura i sądy wolą zajmować się sprawą Rywina. Dlatego obawiamy się, że nie ma wielkiej szansy na wyjaśnienie sprawy FOZZ zanim nie wybierzemy posłów w jednomandatowych okręgach wyborczych.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012