/Płacząc, posypywali głowy popiołem…!?

Płacząc, posypywali głowy popiołem…!?

(komentarz wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 17 czerwca 2004, godz. 10.00 i 21.30)
 
Profesor Piotr Winczorek, opoka polskiego konstytucjonalizmu i rozwiązań ustrojowych III Rzeczypospolitej, komentując wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego, pisze tak ("Rzeczpospolita" nr 139 z 16 czerwca 2004): "Absencja przy urnach była sposobem odpowiedzi obywateli na to, co przedstawiają sobą organizacje i ludzie mający ambicje reprezentowania nas na publicznej arenie. Jeśli jedynie około 20% uprawnionych wzięło udział w wyborach, to znaczy, że 80% nie głosowało. Czy zatem partie, które uzyskały mandaty do Parlamentu Europejskiego mogą uczciwie powiedzieć, że są reprezentantami wszystkich obywateli, tak jak to wynikać by mogło z teorii demokratycznego przedstawicielstwa? Przecież nawet ugrupowanie, które otrzymało blisko jedną czwartą wszystkich głosów ma za sobą poparcie zaledwie 5% wszystkich obywateli; 95% nie wyraziło mu swego zaufania. Co zatem powiedzieć o partii, która legitymuje się 7% głosów? Oznacza to przecież, że stoi za nią mniej niż 1,5% wszystkich pełnoprawnych obywateli naszego kraju. Innymi słowy 98,5% nie jest jej na tyle życzliwe, by ją poprzeć w wyborach".

     I dalej Profesor pisze tak: "Od strony prawnej wszystko jest w porządku. Bo gdyby nawet przy urnach zjawiło się zaledwie 10 obywateli, to wybory byłyby ważne i wybór zostałby dokonany. Prawna legitymacja do decydowania w naszym imieniu zostałaby "zwycięzcom" tych wyborów wręczona. Od strony politycznej, a zwłaszcza moralnej, obecne wyniki to katastrofa. (…) Liderzy partyjni, którzy prezentowali w telewizyjnym wieczorze wyborczym zadowolone miny i dziękowali obywatelom za poparcie, powinni raczej płacząc posypywać głowy popiołem i prosić obywateli o wybaczenie".
     Przyznam się, że widok Profesora Geremka, Janusza Wojciechowskiego, Marka Borowskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, Andrzeja Leppera, Jarosława Kaczyńskiego, Romana Giertycha jak z Donaldem Tuskiem na czele płaczą posypują sobie głowy popiołem wzrusza moje serce i cieszy moje oczy, ale kogoś mi w tym pokutnym pochodzie brakuje. Czy w tym kompromitowaniu demokracji nie brali i nie biorą udziału także inni, mam tu przede wszystkim na myśli ich światłych profesorskich doradców i suflerów, którzy w zaciszu swoich gabinetów szyją im ubranka nie całkiem do twarzy i nie koniecznie na miarę? Może gdyby te ubranka były inaczej skrojone i umożliwiały im wykonywanie innych ruchów, to i zachowanie też byłoby inne? Ktoś przecież wymyśla im, przy każdej kolejnej kadencji nową ordynację wyborczą i ktoś wymyślił im tego potworka prawnego, jakim jest proporcjonalna ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego? Przecież trudno mi sobie wyobrazić, żeby to znakomity Profesor Geremek był pomysłodawcą i autorem tych zapisów? O ile wiem, Profesor Geremek jest wybitnym profesorem historii średniowiecza i budzą się uzasadnione wątpliwości czy naprawdę odróżnia metodę dÂ’Hondta od metody Sainte-Lague, cóż mówić o finezji ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego! Napisał do mnie pewien młody człowiek, który się przedstawił jako absolwent uniwersyteckiej matematyki i jeszcze dodatkowo jakiejś wyższej szkoły biznesu: "Proszę, żeby mi pan w prostych, żołnierskich, słowach wyjaśnił na czym polega ten sposób wyboru? Tylko niech mnie pan nie odsyła do ordynacji. Czytałem tę ordynację i nie jestem w stanie zrozumieć jej zapisów". Jeśli tak pisze magister matematyki i posiadacz dyplomu MBA, to jak ma zrozumieć tę ustawę profesor historii średniowiecza, nie mówiąc o zwykłym polskim zjadaczu chleba, którego wszyscy wychowawcy narodu wzywają, żeby szedł głosować, bo bez tego nie będzie ani dobrym obywatelem, ani dobrym Polakiem, ani nawet katolikiem? Jak normalny człowiek, albo nawet Profesor Geremek czy doktor Józef Pinior ma uznać za rzecz normalną, że np. w okręgu lubuskim mandat europejski zdobywa przedstawiciel SLD, na którą to partię głosowało tam 43 tysiące wyborców, a nie zdobywa Liga Polskich Rodzin, która uzyskuje 45 tysięcy ani PiS, za którym opowiedziało się 44 tysiące głosujących? W Okręgu nr 5, mazowieckim, zdobywa mandat PSL z 49 tysiącami głosów poparcia, natomiast PO, na którą pada 6 tysięcy głosów więcej, mandatu nie uzyskuje? W Okręgu nr 1, pomorskim, mandat zdobywa PiS z 46 tysiącami głosów poparcia, ale nie Liga, na którą głosuje 55 tysięcy ludzi? Słusznie pisze prof. Winczorek: z punktu widzenia prawa, napisanego przez uczonych profesorów wszystko jest w porządku, ale czy to jest w porządku moralnym i politycznym? Jakiż to ma sens dla zwykłych ludzi, kiedy się ich nawołuje do pójścia na wybory? Przecież na Pomorzu poszło głosować aż o 9 tysięcy więcej zwolenników Ligi niż PiS-u, ale mandatu nie dostał żaden z kandydatów tej partii, tylko właśnie partii, której zwolennikom nie chciało się pofatygować do urny? Czy o takich wyborach normalny człowiek może powiedzieć coś innego, jak tylko, że jest to, mówiąc językiem europejskim, humbug, a po polsku normalne oszustwo w majestacie prawa?
     Głównym i naczelnym argumentem konstytucjonalistów polskich na rzecz ordynacji proporcjonalnej jest "reprezentatywność parlamentu". Cieszę się więc, że to nie ja, ale czołowy polski konstytucjonalista pisze dzisiaj, że ci ludzie, którzy uzyskali mandaty do Parlamentu Europejskiego nikogo naprawdę nie reprezentują, bo 80% wyborców odmówiło im swojego poparcia. Jak jest z tą reprezentatywnością wyborów proporcjonalnych, Panie Profesorze: czy prawdą jest to, co piszecie w podręcznikach prawa konstytucyjnego, że wybory, które nazywacie proporcjonalnymi są reprezentatywne i sprawiedliwe czy też nieprawdą i fałszem?
     Ale niezrozumiałość ordynacji wyborczej to bynajmniej nie wszystko. A kto wygrał te wybory? Jakie partie i jakie komitety wyborcze? Okazuje się, że tylko i wyłącznie te, które dostają pieniądze z budżetu państwa i których kampanię finansowało, bo nie mogło nie finansować, tych 80% Polaków, którzy nie chcieli na nich głosować! Ani jeden z komitetów nie opłacanych z budżetu państwa, a więc kosztem wszystkich podatników, nie przekroczył progu 5%. Włączam tu, rzecz jasna i nową partię, SdPl, która wprawdzie nie była finansowana wprost z funduszy jakie ordynacja wyborcza przyznaje, ale w końcu Pan Marszałek Borowski, jej wódz, nie wyleciał sroce spod ogona, tylko honorowo zszedł z marszałkowskiego fotela. I jest to sytuacja zrozumiała: ogromne okręgi wyborcze, średnio prawie 3 miliony mieszkańców, wymagają na kampanię wyborczą ogromnych pieniędzy i trochę jest zabawne, że tej prostej prawdy i tego prostego związku z ordynacją wyborczą nie dostrzegają nawet tak wybitni działacze polityczni jak była minister skarbu, prof. Kamela Sowińska, wybitni polityczni profesorowie jak Andrzej Wiszniewski czy Jan Waszkiewicz, nie mówiąc już o Marszałku Płażyńskim czy takim upartym wojowniku z demokracją jak Janusz Korwin-Mikke.
     Wybory do Parlamentu Europejskiego wykazały dobitnie, że tzw. ordynacja proporcjonalna to dyktatura partii politycznych opłacanych przez społeczeństwo, które ich, w swojej masie nie popiera i nie chce z nimi mieć nic wspólnego. Wygrywają tylko ci, co mają pieniądze i reklamę w mediach, a mandaty zdobywają tylko ci, których oligarchie partyjne wpiszą na pierwsze, ewentualnie drugie miejsce na liście wyborczej. Na przykład w ogromnym okręgu dolnośląskim mandat, z listy LPR, zdobył nikomu nieznany architekt ze Szczecina, radny szczecińskiego sejmiku, który nie wiadomo czy kiedykolwiek na Dolnym śląsku przebywał. Ale za jakieś partyjne zasługi, o których nikt nie słyszał, partia wpisała go na pierwsze miejsce i wygrał. Ciekawe, że ta sama partia, dobrze znanego wrocławianom Tomasza Wójcika wstawiła na listę w okręgu lubuskim, ale tam, niestety, miał pecha i mandatu nie zdobył.
     W takiej sytuacji nie ma nic dziwnego w tym, że za to pierwsze miejsce trzeba słono zapłacić. Jeśli prawdą jest, że Samoobrona wyznaczyła 200 tysięcy jako zaliczkę za pierwsze miejsce na liście, to jest to kwota odpowiadająca temu, co poseł do europarlamentu odbije sobie w kilka miesięcy, a mandat jest na 5 lat i, jak wynika z ordynacji, poseł jest nieusuwalny i nie można go w żaden legalny sposób odwołać.
     Zgadzam się zatem z profesorem Winczorkiem, że wybory 13 czerwca 2004 to katastrofa i kompromitacja. Katastrofa i kompromitacja demokracji po polsku, ale także katastrofa dla Polski i jej pozycji w Unii Europejskiej. I tego nie zmieni powołanie Profesora Geremka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, a słyszałem wczoraj w telewizji, że są takie plany i profesor robił do kamery miny misia-skromnisia. Powołanie bowiem na szefa Parlamentu przedstawiciela partii, którą w wyborach poparł najwyżej jeden na stu Polaków i przedstawiciela kraju, którego 80% obywateli odmówiło pójścia na wybory, to nie będzie dowód uznania dla Polski i jej roli w Europie, ale przykład z jak rozległą i głęboką manipulacją polityczną mamy tu do czynienia.
     Za tę katastrofę i kompromitację odpowiedzialni są więc politycy, ale nie tylko. Płacząc posypywać głowy popiołem powinni przede wszystkim ich akademiccy suflerzy, którzy na zamówienie polityczne produkują potworki konstytucyjne, których jakże urodziwym przykładem jest ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego. A obywatele polscy mają prawo wyciągnąć stąd wniosek, że bez wyborów w małych, jednomandatowych okręgach wyborczych nie będzie w Polsce demokracji zasługującej na tę nazwę. To nie tak, Panie Prezydencie Kwaśniewski, że Polacy nie dojrzeli do demokracji. To o politykach mówi przysłowie, że w odróżnieniu od jabłek politycy dojrzewają dopiero wtedy, gdy spadają. Wydaje się, że na dojrzewanie Pana Prezydenta będziemy zmuszeni poczekać do końca przyszłego roku. No, ale przynajmniej jest nadzieja, więc nie tracimy ducha!

About Jerzy Przystawa

Jerzy Przystawa (1939-2012) – naukowiec, fizyk, profesor dr hab., nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Wrocławskim, publicysta, twórca i założyciel ogólnopolskiego Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
710 wyświetlen