/Polska jak obwarzanek

Polska jak obwarzanek

(komentarz nie wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 12 pażdziernika 2004, godz. 9.00 i 21.30)
 
Marszałek Piłsudski powiedział kiedyś, że "Polska jest obwarzanek: to, co dobre, to na Kresach, a w środku dziura". Przemierzam Polskę wzdłuż i wszerz, od Szczecina po Rzeszów, od Kłodzka po Białystok, od Cieszyna po Gdańsk i ta gorzka opinia Marszałka często przychodzi mi na myśl. Wróciłem właśnie z Sulęcina (a gdzie to jest, warszawski intelektualisto?), w którym gościłem pierwszy raz w życiu, gdzie miałem niezwykle sympatyczne, ciekawe, ciepłe i patriotyczne spotkanie z grupą kilkudziesięciu przedstawicieli miejscowej inteligencji, głównie samorządowej. Rozmawialiśmy, oczywiście, o JOW, jakżeby inaczej, w atmosferze rzeczowej, w atmosferze troski o Kraj, o region, o powiat i gminę. Przyjechali na to spotkanie mieszkańcy sąsiednich powiatów, międzyrzeckiego i słubickiego, rozmawialiśmy do późnej nocy. Przyjechać ze Słubic czy Międzyrzecza do Sulęcina niewielka sztuka, ale nie zapomnę, jak z tymi samymi ludźmi witałem się w Grodzisku Mazowieckim, 3 lipca, gdzie wczesnym rankiem dotarli, po nocnej podroży, aby wziąć udział w II Marszu na Warszawę.

     Kietrz, Kłodzko, Nysa, Słubice, Kościerzyna, Radlin, Cieszyn itd., itp. – małe miasta na obrzeżach Rzeczypospolitej, daleko od warszawskiej centrali, gdzie nawet od święta rzadko zagląda jakiś poseł czy senator, to miejsca, w których sprawę okręgów jednomandatowych czuje się i rozumie. Zapytałem moich rozmówców w Sulęcinie: kto jest ich posłem i kiedy ostatnio mieli posła pochodzącego z ich Ziemi? Odpowiedzieli mi, że ani razu. Z niepublikowanych badań na ten temat wiem, że podobna sytuacja jest w ponad połowie powiatów polskich, które, w ciągu 15 lat demokracji, nie doczekały się własnego przedstawiciela w Sejmie. Na tym bowiem polega sens tego zabiegu, który nazywa się "ordynacja proporcjonalna": wysyła się "w teren" towarzyszy z komitetów centralnych różnych partii, wstawia ich na pierwsze miejsca i w ten sposób mamy posłów, których nikt nigdzie nie posłał, słowo "poseł" pasuje do nich jak minister do ministranta. Sulęcinianie, nysanie, słubiczanie, kietrzanie rozumieją dobrze, że wprowadzenie JOW oznaczałoby całkowitą zmianę tej sytuacji, że wypełniłoby się jedno z haseł naszego Ruchu: "Poseł z każdego powiatu", że wtedy naprawdę posyłaliby swoich posłów do Warszawy, aby tam, w ich imieniu, radzili nad sprawami państwa.
     Czy to wystarczy, aby wyjaśnić dlaczego można w Nysie czy Kłodzku wypełnić wielką salę kinową czy teatralną ludźmi zainteresowanymi sprawą ordynacji wyborczej do Sejmu, a sztuki tej, w żaden sposób nie da się wykonać w Stolicy Polski? Warszawiacy nie są zainteresowani ordynacją wyborczą, bo co drugi poseł jest z Warszawy, a pozostali marzą tylko o tym, żeby tam osiąść na stałe? Czy też bliższe prawdy jest i dzisiaj, a może nawet przede wszystkim dzisiaj, spostrzeżenie Marszałka? Wprawdzie nie mamy już pięknych stolic kultury polskiej, Lwowa i Wilna, nie mamy dumnych uniwersytetów Jana Kazimierza i Stefana Batorego, ale czy opustoszenie kresów przyczyniło się do wypełnienia dziury w środku?
     W tym roku, w dniach od 27 czerwca do 3 lipca Ruch na rzecz JOW wykonał II Marsz na Warszawę. Przebyliśmy wspólnie ponad 2000 kilometrów, odwiedziliśmy kilkadziesiąt gmin, byliśmy w małych i dużych miastach. W większości z nich na spotkanie z nami wychodzili gospodarze tych gmin: wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast. Tylko w Warszawie zostaliśmy przez władze miasta zupełnie zignorowani. Podobnie, jak rok temu. Władze Uniwersytetu zgodziły się wynająć nam salę, ale na konferencję JOW nie przyszedł nikt ani z władz Uczelni, ani z nauczycieli akademickich, ani nawet studentów. Parę lat temu, kilku młodych ludzi podjęło wysiłek zorganizowania spotkania na terenie Szkoły Głównej Handlowej, gdzie nasi kandydaci do nagród Nobla w ekonomii kształcą elitę elit. Wielki transparent i plakaty informujące nie przyciągnęły nikogo, 2-3 osoby. Ogromny hall SGH, od dachu do parteru wypełniają gigantyczne banery, informujące czym żyje młodzież tej elitarnej uczelni: Casinos Poland, wybory miss SGH, wakacje na Krecie, bale, wczasy, kluby i konkursy bridżowe.
     Partyjniactwo zagnieździło się w Warszawie i sparaliżowało umysły inteligentów stołecznych. Macki tego potworka docierają do wielkich miast, jak Poznań, Łódź czy Wrocław. Ale już do kresów im za daleko. Kilka tygodni temu, z Januszem Sanockim, spotkaliśmy się z grupą prezydentów i innych samorządowców kilku miast śląskich. Byłem ciekaw, ilu też mają partyjnych w Rybniku, Żorach czy Rudzie? Zaryzykowałem opinię, że liczba członków wszystkich partii politycznych w Polsce nie przekracza 200 tysięcy. Ilu? – wołali moi rozmówcy – najwyżej 100 tysięcy!
     Jeśli tak, a w Polsce mamy około 2,5 tysiąca gmin, to na gminę wypada średnio 40 partyjnych. A na powiat nie więcej niż 300. Te partie musimy utrzymywać, chcemy czy nie chcemy, zagwarantowali to sobie ustawowo. Toczy się więc walka partii politycznych ze społeczeństwem. Czy naprawdę jesteśmy w tej walce bez szans? Musimy ją przegrać?
     Polacy na Kresach, ci którzy już włączyli się do Ruchu na rzecz JOW i ci, którzy niebawem się dołączą, wszyscy wierzymy, że tę walkę wygramy. PZPR liczyła ponad 2 miliony członków, a wspierały ją siły niezwyciężonego Związku Sowieckiego, czy nie poradzimy sobie z 40 partyjniakami na gminę? Tym bardziej, że za nimi żaden Związek, moskiewski czy brukselski bynajmniej nie stoi. Zawłaszczyli tylko środki publiczne, a broni ich jedynie nasza bierność i brak jasnego rozeznania.
     Dyskutowaliśmy w Sulęcinie, tak jak wcześniej w wielu innych miejscach: jak "posłowie z każdego powiatu" potrafią się w Sejmie porozumieć, jak utworzą rząd, czy to nie będzie rozproszenie "od Sasa do Lasa"?
     W okręgach jednomandatowych wybory wygrać mogą tylko ludzie wyborcom znani i to znani z dobrej strony. Gdyby jutro udało nam się zmienić ordynację i przeprowadzić takie wybory, to skąd wezmą się ci ludzie "znani z dobrej strony"?
     Klucz do sukcesu leży dziś w rękach obecnych gospodarzy gmin, w rękach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. To oni wygrali już wybory w okręgach jednomandatowych, to oni są znani. Pytanie: czy z dobrej strony? Czy ostatnie wybory, sprzed 2 lat, pierwsze takie wybory w Polsce, spowodowały, że gospodarzami gmin zostali właściwi ludzie, znani z dobrej strony, czy też przeciwnie, te wybory były nieporozumieniem?
     Jeśli dojdzie do wyborów w JOW, to przede wszystkim z tej grupy 2,5 tysiąca wójtów, burmistrzów i prezydentów miast zostaną wyłonieni posłowie. Czy potrafią się porozumieć w sprawach państwowej wagi? Jestem przekonany, że tak. Za nimi, bowiem będzie stało poważne doświadczenie gospodarowania wielkim publicznym majątkiem, doświadczenie zarządzania, doświadczenie negocjacji, podejmowania decyzji i rozwiązywania konfliktów. To nie będą dzisiejsi posłowie, których do Sejmu doprowadziły zakulisowe układy, lizusostwo czy wręcz przekupstwo. To będzie zupełnie inny Sejm. I o taki Sejm warto powojować. Będzie to Sejm "kresowy", który będzie miał szansę wreszcie wypełnić tę dziurę w środku.

About Jerzy Przystawa

Jerzy Przystawa (1939-2012) – naukowiec, fizyk, profesor dr hab., nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Wrocławskim, publicysta, twórca i założyciel ogólnopolskiego Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
839 wyświetlen