/Bez Hitlera i Stalina

Bez Hitlera i Stalina

Patrząc na moich przyjaciół, na osoby, z którymi pracuję, na klientów, partnerów i konkurentów, na ludzi stojących przede mną w kolejce w sklepie, na całą rzeszę osób, które spotkałem w moim trzydziestoczteroletnim życiu, myślę że w Polsce powinno być normalnie.

Dużo podróżowałem, poznałem ludzi chyba z wszystkich krajów europejskich i mam przyjaciół różnej narodowości. I wszyscy ci ludzie są do siebie bardzo podobni. Przyjaciel z Polski, Francji, Szwajcarii czy Wielkiej Brytanii – we wszystkich domach jest podobnie. Dlaczego więc, jak wychodzę na ulice w Warszawie, jak coś chcę załatwić w polskim urzędzie czy czytam polską gazetę, jestem bombardowany głupotą, chamstwem i jawnymi absurdami. Rozumiem, dlaczego Polska jest biedniejsza niż Francja czy Szwajcaria, dlaczego ma gorszą infrastrukturę i przeciętny Polak ma mniejsze mieszkanie niż Brytyjczyk czy Francuz. Dlaczego jednak tyle głupoty i absurdów? Przyczyna jest bardzo prosta, chociaż przez większość Polaków ciągle niezauważana.

"Rzeczpospolita" z 12 maja 2004 r. donosi "Zaplecze rządu coraz mniejsze", gdyż Federacyjny Klub Parlamentarny Romana Jagielińskiego i Krajowa Partia Emerytów i Rencistów Tomasza Mamińskiego postanowiły nie udzielić wotum zaufania nowemu gabinetowi Marka Belki i podpisały porozumienie z Samoobroną Andrzeja Leppera. Czytając dalej, dowiadujemy się "… Jagieliński i jego współpracownicy zostali skłonieni przez Leppera do podpisania porozumienia obietnicą miejsc na listach Samoobrony w wyborach do parlamentu krajowego… Lepper, według pragnących zachować anonimowość posłów z kręgu FKP, miał zaoferować dobre miejsca na listach tylko Jagielińskiemu, Mamińskiemu i Mariuszowi Łapińskiemu (jednemu z głównych organizatorów całej akcji)…".

W tym właśnie tkwi główna przyczyna tego, że w III RP, mimo iż większość obywateli jest tak samo normalna jak większość Anglików czy Francuzów, jest nienormalnie. W Polsce mamy zupełnie chory system wyłaniania elit, a zwłaszcza elit, które sprawują władzę.

Nominalnie mamy demokrację i wybieramy naszych posłów i radnych w wyborach. Jeśli jednak bliżej się tej polskiej ordynacji wyborczej przyjrzymy, okaże się, że zwykły obywatel bez "błogosławieństwa" barona partyjnego lub grupy kolegów, która "zawodowo" zajmuje się polityką, nie ma szans zostać wybranym. W Polsce o wszystkim decydują "właściciele" list wyborczych, a nie obywatele. W demokracji powinni rządzić ludzie, którzy mają największe poparcie obywateli. W Polsce rządzą ludzie, którzy do perfekcji opanowali sztukę skakania po listach wyborczych. W konsekwencji mamy w polskim Sejmie posłów, którzy zdobyli jedynie kilkaset głosów i dziś tworzą prawo.

Zupełnie inaczej jest w Wielkiej Brytanii, dokąd ostatnio zachęcają bezrobotnych do wyjazdu wszystkie media. W czasie swoje ostatniej oficjalnej wizyty w Wielkiej Brytanii prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush spędził przeszło pół dnia w okręgu wyborczym premiera Tony'ego Blaira. Spotykając się w pubie z wyborcami, George Bush zachwalał, jakim wielkim mężem stanu jest poseł z ich okręgu wyborczego i że nadal należy na niego głosować. Jeśli bowiem w następnych wyborach Tony Blair nie zdobędzie największej liczby głosów w tym małym okręgu wyborczym, nie będzie posłem do parlamentu. Jeśli nie będzie posłem do parlamentu, nie będzie szefem Partii Pracy. Jeśli nie będzie szefem Partii Pracy, nie będzie premierem Zjednoczonego Królestwa i George Bush będzie musiał z kimś innym planować przyszłość Iraku. Dodam jeszcze, że aby wystartować w następnych wyborach, Tony Blair będzie musiał zebrać dziesięć podpisów i wpłacić 500 funtów kaucji. W Wielkiej Brytanii nie ma żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o podmioty uprawnione do zgłaszania kandydatów. Każdy, kto potrafi przekonać dziesięciu wyborców do podpisania się pod swoją kandydaturą i wpłaci 500 funtów kaucji, może startować w wyborach. Królowa oddaje kaucję każdemu, kto dostanie więcej niż 5 procent oddanych głosów. Brytyjczycy mają jednomandatowe okręgi wyborcze, tzn. posłem społeczności okręgu wyborczego liczącego ok. 60 tysięcy wyborców zostaje tylko jedna osoba, która uzyska największe poparcie wyborców.

Przeciwnicy okręgów jednomandatowych często powtarzają, że jeśli każdy poseł będzie wybierany z innego okręgu wyborczego, to nie będzie możliwe stworzenie rządu. Doświadczenia innych państw, w których kiedyś była partyjna ordynacja wyborcza (taka jak w Polsce dziś), a teraz wybiera się posłów w jednomandatowych okręgach wyborczych, wskazują zupełnie coś innego. Rządy we Francji przed wprowadzeniem okręgów jednomandatowych przez generała de Gaulle'a zmieniały się bardzo często. Tak samo było we Włoszech do czasu zmiany ordynacji. Okręgi jednomandatowe z zasady prowadzą do dwupartyjności, skupiając z jednej strony ludzi, którzy uważają, że człowiek powinien sam decydować o swoim życiu, a rola państwa powinna być ograniczona (Partia Konserwatywna w Wielkiej Brytanii, Partia Republikańska w USA, blok partyjny prezydenta Chiraca we Francji), a z drugiej strony ludzi, którzy uważają wprost przeciwnie (Partia Pracy w Wielkiej Brytanii, Partia Demokratyczna w USA, Partia Socjalistyczna we Francji). Partie polityczne są podstawą każdej demokracji. Jednomandatowe okręgi zmuszają je do wystawiania do weryfikacji wyborczej swoich najlepszych członków, a zasada "mierny, ale wierny baronowi partyjnemu" przestaje obowiązywać. To jedynie wyborcy decydują, kto jest godny sprawowania mandatu posła czy radnego.

Jeśli nie zmienimy sposobu wybierania naszych przedstawicieli, Polska nadal będzie chorym członkiem europejskiej rodziny, a normalny obywatel Rzeczypospolitej nadal będzie tłumaczył swojemu znajomemu z Francji czy Wielkiej Brytanii, że Polska tak wygląda, był bowiem u nas Stalin i Hitler.

About Bartłomiej Michałowski

743 wyświetlen