czyli rzecz o ustroju politycznym wyborczej oligarchii III Rzeczypospolitej.
Od początku stycznia tego roku rozpoczęły się w Polsce wybory parlamentarne. Te prawdziwe, czyli decydujące o składzie osobowym i partyjnym nade wszystko Sejmu. Te rzeczywiste wybory parlamentarne są przy tym niezauważalne dla większości obywateli III Rzeczypospolitej, którzy zagłosują dopiero na już wybranych w październiku tego roku.
Te prawdziwe wybory polegają po pierwsze na procesie ustalania list wyborczych poszczególnych partii do Sejmu i decyzjach o kandydatach do Senatu, a po drugie na wpływie na treści emitowane przez główne mass media, szczególnie elektroniczne.
Walka o listy wyborcze
W tych rzeczywistych wyborach rozstrzygające są nade wszystko decyzje kierownictw i liderów partii politycznych o tym, kto znajdzie się na liście w poszczególnych okręgach wyborczych i na którym miejscu. Szczególnie zażarta walka wyborcza toczy się i będzie się toczyć o trzy, cztery do pięciu pierwszych miejsc na listach, ale przede wszystkim o jedynki, choć dla osób już znanych atrakcyjne mogą być również miejsca ostatnie. Wynika to z logiki patrzenia przez głosujących obywateli na samą listę. Ponieważ kandydatów z okręgu będzie nawet kilkuset, a liczących się co najmniej kilkudziesięciu, głosujący, gdyż trudno go nazwać wyborcą, zagłosuje na konkretną listę partyjną. Weźmie ją do ręki i popatrzy od góry na kilka pierwszych miejsc, omiecie wzrokiem środek i zatrzyma wzrok ewentualnie na końcu listy. Jeśli jest tam ktoś dla niego rozpoznawalny pozytywnie, to postawi przy jego nazwisku krzyżyk. Jeśli nie, odda głos na numer jeden na liście.
Dlatego tak ważne jest wybieranie jedynek. I we wszystkich partiach toczy się o nie zażarta walka. W rządzącej Platformie Obywatelskiej wyjściowe propozycje pierwszych pięciu miejsc na listach okręgowych przygotowali regionalni baroni, jak się ich nie bez kozery nazywa. Ale to dopiero pierwsza przymiarka. Prawdziwa walka wyborcza rozgrywa się poprzez nieformalną rywalizację o pozycję w samych strukturach decyzyjnych partii i względy szefa partii premiera Donalda Tuska. To bowiem on, jak się określa, trzyma długopis wyborczy i to on będzie miał kluczowy wpływ na ostateczny kształt listy. Chętnych na jedynki jest bowiem wielu. Oprócz regionalnych baronów, a zarazem zwykle aktualnych posłów, są też aktualni ministrowie czy były premier. Rywalizacja wyborcza w samej PO odbywa się wszakże za pośrednictwem walki wyborczej między frakcją premiera Donalda Tuska zwanej spółdzielnią, a frakcją marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny zwaną schetynowcami. Aby pokonać przeciwną frakcję trzeba ulokować na najlepszych miejscach list wyborczych swoich ludzi, a tym samym wprowadzić ich do Sejmu. A że w tych wyborach silniejszą pozycję ma szef partii, to frakcja marszałka się szybko skurczyła – Posłowie mają kredyty. Boją się, że ich nie spłacą, gdy nie dostaną się do Sejmu. Dlatego ich tracimy – mówi współpracownik Schetyny („Rzeczpospolita”, 12 – 13.02.2011). W tej walce wyborczej wykorzystuje się plotki, pogłoski i przecieki, by osłabić rywali w swej partii – Poseł Jarosław Gowin zbladł z przerażenia, gdy dowiedział się, że ktoś opowiada dziennikarzom o rzekomym planie puczu przeciw Donaldowi Tuskowi. Autorem planu miał być Schetyna, a Gowin miałby objąć funkcję premiera. (…) – O mnie donoszono Tuskowi, że załatwiłem autobusy na kongres zwolenników Janusza Palikota. Na szczęście premier jest zbyt długo w polityce, aby nabrać się na takie chwyty – opowiada inny polityk PO…” („Rz”, 27.01.2011). Wyrazem treści społecznych interakcji i stosunków wyborczych jest sam język polityków. „Ten rudy” – tak o Tusku w wąskim gronie mawia Schetyna. Czasem dodaje do tego mocniejsze słowo. Wypowiadany z drwiną pseudonim Grabarczyka „Belmondo” także nie jest komplementem. – Tusk też nie jest zbyt delikatny. Nawet o swoich mówi źle. „Spółdzielnię” nazywa śmieciarzami – dopowiada współpracownik marszałka (P. Gursztyn, Poraniony, nie zabity, „Rz”, 12 – 13.02.2011).
W tych wyborach trwa również wystawianie kandydatów PO do Senatu, traktowanego jako podrzędną instytucję polityczną. W walce wyborczej o pierwsze piątki na listach do Sejmu, korzysta się z metody zsyłki na miejsce do Senatu i pozbywania się w ten sposób kontrkandydatów – Zsyłka do Senatu grozi Gawinowi. Na jego dotychczasowe miejsce, czyli jedynkę na poselskiej liście w Krakowie, czyha Ireneusz Raś. Gowin broni się tym, że to jego okręg, gdzie miał znakomite wyniki. Raś atakuje, że jedynka należy się jemu jako szefowi regionu (P. Gursztyn, „Rz”).
W Prawie i Sprawiedliwości nie ma wyborczej walki frakcji, gdyż już kilka miesięcy temu prezes Jarosław Kaczyński po prostu całą potencjalną frakcję wyrzucił z partii, a tym samym klubu parlamentarnego. Tworzą oni obecnie parlamentarne i partyjne ugrupowanie Polska Jest Najważniejsza i sami rozpoczęli układanie list wyborczych. Tą samą metodą prezes J. Kaczyński rozstrzygnął walkę wyborczą w regionie świętokrzyskim, po prostu rozwiązując decyzją podległego mu krajowego Komitetu Politycznego tamtejsze struktury partyjne i mianując nowym szefem, a tym samym numer jeden na liście do Sejmu, dolnośląską posłankę Beatę Kempę. Jak stwierdził tamtejszy europoseł PiS – Gdyby Komitet Polityczny przysłał tu Koziołka Matołka czy Misia Colargola też musielibyśmy to zaakceptować („Rz”, 16.02.20111).
Oprócz wyrzucania i rozwiązywania kluczową metodą wyborów parlamentarnych jest dokooptowywanie osób uznanych za lojalne, oczywiście wobec prezesa J. Kaczyńskiego. Dotyczy to również polityków poprzednio przez tegoż prezesa wyrzuconych, jak Ludwik Dorn czy Kazimierz Ujazdowski, bo przecież ubytki jakoś trzeba wypełniać – PiS wypełnia ubytki. Na miejsce jednych „białych ludzi” (tzn. przedstawianych medialnie jako liberalnych i cywilizowanych politycznie – WB) pojawiają się inni. I to za przyzwoleniem Kaczyńskiego. Dopiero co do Komitetu Politycznego dokooptowano grupę polityków. Z różnych grup i środowisk, także tych, których kilka miesięcy (temu – WB) z komitetu usuwano (P. Zaremba, Biali ludzie Prezesa, „Rz”, 14.02,2011). Tak bowiem jak w każdej partii politycznej w Polsce, o miejscach na listach wyborczych decyduje szef partii i jego zaufani, czyli partyjna oligarchia – Emocje i aspiracje wszystkich są tu podporządkowane woli lidera. Nowe czy stare-nowe środowiska mogą sobie szukać pożytecznych niszy, ale muszą się wyrzec nadziei na współdecydowanie. Ich głos, nawet będą przedstawiali receptę na taktyczny sukces, rzadko będzie wysłuchany (P. Zremba, „Rz”).
Efektem ostatecznym takiego samodoboru i samokooptacji oraz samoredukcji w oparciu o kryterium lojalności, a faktycznie posłuszeństwa, jest brak polityków kompetentnych merytorycznie w kluczowych dla funkcjonowania polskiego państwa dziedzinach. Dotyczy to oczywiście wszystkich partii politycznych, a nie tylko PiS – Dlatego choć nie zobaczymy w obrębie PiS wielu nowych ekspertów (zwłaszcza w dziedzinie gospodarki), to przecież pogłoski o jego śmierci jawią się jako przesadzone. Ten wóz będzie się toczył (P. Zaremba, „Rz”).
Toczył się będzie również wóz Sojuszu Lewicy Demokratycznej z odmłodzoną oligarchią partyjną, zwaną dyskoteką techno – Grupa trzymająca władzę w SLD to Grzegorz Napieralski i kilku trzydziestolatków. Dziś są pewni siebie, wierzą w sukces, wiedzą, że nikomu niczego nie zawdzięczają. Marzą o objęciu władzy w kraju. Władzę w partii już mają i nie zamierzają się dzielić nią z nikim (M. Majewski, P. Reszka, Grzegorz trzymający władzę. „Rz”, 5 – 6.02.2011). Przykład partii SLD pokazuje wręcz modelowo charakter przyszłych zmian pokoleniowych również w innych polskich partiach. Napieralski i jego grono zaufanych równie dobrze bowiem mogliby funkcjonować tak w PO, jak i w PiS – Inny z obserwatorów Sojuszu dodaje, że Napieralski nie jest człowiekiem ideowym. Kończył politologię na Uniwersytecie szczecińskim, tak samo jak Sławomir Nitras (PO – WB) i Joachim Brudziński (PiS – WB): – Myślę, że można by ich spokojnie pozamieniać partiami i nic wielkiego by się nie stało – dodaje ( M. Majewski, P. Reszka, „Rz”). A jedynymi motywami nimi kierującymi, podobnie jak pozostałych oligarchii partyjnych, wydaje się być wyłącznie chęć sprawowania władzy, oczywiście z wszystkimi tego pożytkami – W SLD zapanowało przekonanie graniczące z pewnością, że po tegorocznych wyborach parlamentarnych partia wejdzie do rządu. Dla Grzegorza Napieralskiego i grona jego współpracowników to kwestia ambicjonalna. Do tej pory nie mieli okazji sprawować władzy, w odróżnieniu od wielu starszych działaczy swej partii, którzy byli ministrami, wiceministrami, a nawet premierami. (…) Problem w tym, że nie widać, żeby Napieralski chciał coś konkretnego zrobić w rządzie. Zależy mu po prostu, by mieć odfajkowane sprawowanie władzy, a co będzie później, już go nie obchodzi (E. Olczyk, Wszyscy już rządzili, Napieralski też chce, „Rz” 9.02.2011).
Konkurencyjna frakcja starego SLD czy też starych towarzyszy została usunięta w polityczny cień, choć ostatecznym rozstrzygnięciem będzie kształt list wyborczych. Tak ongiś wyeliminowano z polityki byłego premiera SLD Leszka Millera, nie dopuszczając go na listy wyborcze SLD. I tak rozstrzygnie się ostatecznie obecna rywalizacja ze starymi towarzyszami – Zostali zamknięci w gablocie. Oddaje się im szacunek, część, wyciąga, gdy są potrzebni, i na tym koniec, jak to podsumował polityk z frakcji „dyskoteki techno” (M. Majewski, P. Reszka, „Rz”). Starzy towarzysze podkreślają wszakże niskie kompetencje dyskoteki techno – No, jaki on i jego koledzy mają potencjał intelektualny w porównaniu z innymi socjaldemokracjami zachodnimi? Na przykład SPD? To także wina starszych towarzyszy, że nie zadbali o to, by wysyłać ich na staże, na podglądanie innych kolegów – opowiada jeden z działaczy. – Na razie ich działania są strasznie miałkie (M. Majewski, P. Reszka, „Rz”).
W Polskim Stronnictwie Ludowym sytuacja wydaje się być pod pełną kontrolą szefa partii Waldemara Pawlaka i jego grupy zaufanych, więc już od połowy lutego przystąpiono tam do kompletowania list wyborczych, których wstępne wersje mają być gotowe na początku marca (PSL szuka pieniędzy i kobiet, „Rz”, 12 – 13.02.2011).
Pewnym problemem w trwających wyborach jest poszukiwania kobiet, chętnych do umieszczenia na listach. Mają one stanowić bowiem co najmniej 35% kandydatów list wyborczych, aby listy zarejestrować, zgodnie z przegłosowaną przez PO, SLD i PSL absurdalną acz bardzo poprawną politycznie ustawą z końca zeszłego roku. Na szczęście nie przegłosowano procentowego udziału blondynek o niebieskich oczach.
Walka o treści przekazu medialnego
Równolegle z walką wyborczą o kształt list partyjnych do Sejmu i desygnowanie kandydata do Senatu, wybory parlamentarne odbywają się przez walkę o dostęp partii do mass mediów i wpływ na przekazywane tam treści. Wynika to z faktu, iż obywatele głosujący w październiku na już wybranych przez partyjne oligarchie kandydatów, oddadzą swe głosy na listy partyjne kierując się medialnymi wizerunkami partii politycznych i ich liderów. Głosuje się bowiem w 41 wielomandatowych i wielkich okręgach wyborczych liczących od 574 tys. do 1 558 tys. uprawnionych do głosowania obywateli. Wybiera się zaś od 7 do 19 posłów spośród kilku list partyjnych, a zawierają one z reguły podwójną liczbę kandydatów w stosunku do ilości mandatów. W jednym okręgu wyborczym jest więc zwykle co najmniej ponad stu kandydatów, których nie sposób poznać i rozróżnić. Sami zaś kandydaci i ich partie, bez pośrednictwa mediów masowych nie są w stanie dotrzeć do wyborców. Pozwala to mediom, szczególnie mediom elektronicznym, odgrywać w ustroju politycznym III Rzeczypospolitej samodzielną rolę polityczną, wpływając bezpośrednio na wyniki głosowania do Sejmu. Dotyczy to również wyborów do Senatu, choć wprowadzenie w zbliżającym się głosowaniu powszechnym okręgów jednomandatowych, zakłóci silnie partyjność wyników głosowania. Ale tylko zakłóci, gdyż 100 okręgów do Senatu jest dość dużych, a kandydaci partii będą dysponować dużymi pieniędzmi na kampanie z budżetu państwa, co daje im zasadniczą przewagę w stosunku do kandydatów pozapartyjnych. Bardzo przy tym znamienna dla scharakteryzowania polskiego dziennikarstwa i publicystki jest ocena tego potencjalnego zakłócenia przez jednego z czołowych dziennikarzy i publicystów w równie czołowej gazecie, jaką jest „Rzeczpospolita” – (…) po zmianie ordynacji na jednomandatową senackie wybory stają się swoistą ruletką, napisał Piotr Gursztyn (P. Gursztyn, „Rz”). A więc fikcja wyborów została już tak głęboko zinternalizowana przez środowisko dziennikarskie III RP, iż zakłócenie tej fikcyjności przez decyzje głosujących jest nazwane swoistą ruletką.
Ponieważ głosujący kierują się tworzonym przez media masowe wizerunkiem partii i ich liderów, umożliwia to medialną manipulację wyborczą na powszechną skalę. Zgodnie bowiem z prawem Salomona Ascha, to konformizm społeczny ma kluczowy wpływ na oceny faktów. Tworzenie zaś stale nieprawdziwych obrazów rzeczywistości politycznej, acz również i gospodarczej oraz społecznej, jest cechą strukturalną systemu medialnego III RP, którego rdzeń stanowi publiczna telewizja i radio oraz media koncernu „Agora”, ITI i grupy „Polsat”.
Wybory parlamentarne w telewizji i radiu publicznym rozpoczęły się usunięciem z tych mediów dziennikarzy i publicystów oraz programów, którymi nie można było w interesie SLD i PO manipulować. Teraz zaś trwa nieustanne tworzenie pozytywnego wizerunku medialnego nade wszystko SLD, a w mniejszym stopniu PO. Bo choć władzę w mediach publicznych przejęła PO z SLD, to faktycznie panują tam ludzie SLD. Jarosław Sellin, były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, dziś poseł PiS: – Media są w rękach ludzi związanych z Sojuszem, którzy bez trudu kiwają tych wysłanych przez Platformę (M. Majewski, P. Reszka, „Rz”). Dotyczy to szczególnie telewizyjnej TVP Info: Byłem w szoku, ile razy w ciągu dnia na antenie wymieniane było nazwisko Napieralskiego. Wystarczyło, że chrząknął, i to wchodziło do programu, obowiązkowa kamera na każdej konferencji SLD. Było to kabaretowe, bo notowania Sojuszu nie uzasadniały dawania im aż tyle miejsca (M. Majewski, P. Reszka, „Rz”). Ale SLD w większym lub mniejszym stopniu rozszerza swe panowanie również w innych publicznych stacjach telewizyjnych i radiowych – Dla ludzi lewicy w TVP przyszły złote dni. (…) Tak odradza się telewizja w stylu Roberta Kwiatkowskiego, za którego rządów na wizji królował Sojusz Lewicy Demokratycznej i przychylni mu dziennikarze (K. Baranowska, W TVP karuzela kręci się tylko w lewą stronę, „Rz”, 10.02.2011). Wrócili nawet dziennikarze nagrodzeni Hienami Roku za liczne manipulacje faktami i wypowiedziami oraz niegodne dziennikarza komentarze w „Wiadomościach” TVP (K. Baranowska, „Rz”). Manipulacja dotyczy też poszczególnych polityków SLD, a robi się ją po to, aby wzmacniać pozycję obecnej oligarchii dyskoteki techno – Z doświadczenia wynika, że do pokłóconego z Napieralskim Wojciecha Olejniczaka nie ma po co chodzić (z kamerą – WB), bo i tak potem jego wypowiedź nie pójdzie na antenę (M. Majewski, P. reszka, „Rz”).
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać, gdyż w ciągu kilku miesięcy poparcie dla SLD podskoczyło z kilku procent do kilkunastu procent. A w miarę zbliżania się terminu powszechnego głosowania manipulacje wizerunkowe partii będą się nasilać. I aby wzmocnić jednoznaczność przekazu medialnego PO, SLD, PSL i PJN uchwaliły pospiesznie ustawę zakazującą emisji płatnych ogłoszeń i audycji wyborczych w radiu i telewizji. Chodzi oczywiście o uniemożliwienie takiej emisji PiS, którego negatywny czy tylko dyskretnie negatywny wizerunek jest i będzie tworzony nie tylko w publicznej telewizji i radiu lecz również w większości elektronicznych mediów prywatnych, z TVN na czele.
PiS może w tych wyborach liczyć tylko na koncern medialny o. Tadeusza Rydzyka. Ale w zamian za poparcie medialne, środowisko radia Maryja zażądało połowy jedynek na listach PiS. Pertraktacje trwają, i strony powoli uzgadniają liczby i miejsca. Bo przecież prawdziwe wybory już trwają.
Oficjalne wybory parlamentarne, które odbędą się w październiku tego roku, będą już tylko głosowaniem legitymizującym zasadnicze wybory, które już odbyły się wcześniej i o których decydują partyjne i pozapartyjne oligarchie polityczne. To powszechne głosowanie jest oczywiście pewnym ryzykiem dla oligarchii politycznych (swoistą ruletką), ale to konieczny koszt legitymizacji ustroju III RP. Pozostawiony głosującym margines wolności jest jednak tak niewielki, iż trudno oczekiwać istotnych zmian w polskiej klasie politycznej i jej oligarchiach. Na wszelki zaś wypadek wprowadzony jest jeszcze 5% próg wyborczy dla partii politycznych i finansowanie obecnie zasiadających w Sejmie partii z budżetu państwa, aby nie daj Boże jakaś nowa formacja polityczna nie zakłóciła pookrągłostołowego porządku oligarchicznego. W ramach tego ustroju oligarchii politycznej, obywatelom odebrano całkowicie bierne prawo wyborcze i czynne zredukowano do nieistotnego wyboru pomiędzy już wybranymi i to w warunkach stałej medialnej manipulacji i tworzenia nieprawdziwych obrazów rzeczywistości co do poszczególnych partii, jej liderów, a de facto całej rzeczywistości politycznej i gospodarczej Polski. I mniejszość Polaków pójdzie w październiku tego roku na to głosowanie będące farsą wyborczą, do udziału w którym pewnie znowu zaapeluje Episkopat Kościoła katolickiego, przywołując jeszcze obywatelski obowiązek.
Ustrój polityczny wyborczej oligarchii
W swej tegorocznej styczniowej analizie sytuacji ekonomicznej w Europie i na świecie, amerykańscy naukowcy Michael Hudson i Jeffrey Sommers nazwali niezwykle celnie łotewski system polityczny, analogiczny do polskiego (z proporcjonalną ordynacją wyborczą w roli głównej), wyborczą oligarchią – the electoral oligarchy (Jeffrey Sommers and Michael Hudson, Debt Defaults, Austenity, and Death of the „Social Europe” Model). I nie mieli wątpliwości, iż ten system nie jest ustrojem demokracji politycznej. Polscy naukowcy społeczni nie mają zaś wątpliwości, iż otaczająca ich rzeczywistość taką demokracją jest. I gdy jako ekonomista i socjolog rozmawiam z profesorem fizyki teorii ciała stałego i założycielem Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, Jerzym Przystawą, o oczywistym dla nas obu fakcie braku demokracji politycznej w III Rzeczypospolitej, jest mi wstyd za polskie nauki społeczne.
Dąbrowa Górnicza, 21 lutego 2011
Tekst dla: „Nowy Kurier. Polish-Canadian Independent Courier”, Toronto, Canada

- Polska energia, czyli „Polityka, głupcze!” - 5 maja 2025
- Komunistyczna kontrrewolucja - 8 grudnia 2024
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
Przemyćmy zakazany ,,towar”!
Podzielam zdanie Krzysztofa Kowalczyka . Tekst pana W. Błasiaka bardzo prawdziwie przedstawia naszą obecną sytuację i prowokuje do wyciągnięcia wniosków .
Start ,,antysystemowego ruchu’’ w wyborach przyniósłby obywatelom szansę na dokonanie rzeczywistego wyboru .
Postępując w ten sposób , mieli byśmy szansę na przekształcenie ,,wyborów’’ w REFERENDUM ; za lub przeciw fundamentalnej reformie państwa ;
za dalszym trwaniem partiokracji
lub : za JOW , za instytucja referendum obywatelskiego , za instytucją wyborów powszechnych na szefów sadów i prokuratur itp. .
Uważam że brak dużych sum pieniędzy nie będzie przeszkodą , dlatego że Ruch dając obywatelom możliwość dokonania rzeczywistego wyboru znajdzie się w sytuacji handlarza, który przemycił poszukiwany a jednocześnie zakazany towar.
W takiej sytuacji reklama nie jest konieczna.
Świetny tekst, zwłaszcza w kontekście tego, co wypisuje teraz w Salonie24 Jarosław Kaczyński. Polecam moją polemikę z J. Kaczyńskim: http://jednomandatowe.salon24.pl/280813,polemika-z-jaroslawem-kaczynskim