/Bilans 25-lecia wolności samozwańczych elit władzy III RP

Bilans 25-lecia wolności samozwańczych elit władzy III RP

25-lecie wolności to nowy slogan propagandowy elit władzy III Rzeczypospolitej, powtórzony niedawno przy okazji Święta Niepodległości przez obecnego prezydenta III RP Bronisława Komorowskiego. Nie jest to więc dla nich i dla niego rocznica odzyskania niepodległości czy też suwerenności, ale wolności.

Dlaczego taka semantyka językowa? Takie jest bowiem rzeczywiste znaczenie i wartość tych 25 lat istnienia III RP. A dla elit władzy niepodległość i suwerenność, podobnie jak słowo naród, narodowy czy patriotyzm, to brzmi podejrzanie, jeśli nie groźnie. Jeśli „naród polski”, to tylko historycznie miniony, a nie daj Boże współczesny. Jeśli „narodowy” to tylko obyczajowo, a nie daj Boże politycznie. Jeśli „patriotyczny”, to tylko bezideowo, choćby w zbanalizowanej wersji „orzeł może” wraz z orłem z białej czekolady i nowymi, biało-różowymi barwami narodowymi.

Z czego wynika ten strach przed polskim patriotyzmem? Sądzę, że z dwóch rzeczy. Po pierwsze z kompradorskiego charakteru samozwańczych elit władzy. Po drugie z bilansu 25-lecia wolności, który powoli dociera do świadomości zwłaszcza młodego pokolenia Polaków.


Samozwańczy uzurpatorzy polityczni

Elity władzy III RP są w istocie samozwańcze. To uzurpatorzy polityczni, którzy nigdy nie przeszli demokratycznej weryfikacji wyborczej. W latach 1987-1991 dokonał się zasadniczy proces pierwotnej selekcji elit politycznych III RP. Jego trzema głównymi kanałami była selekcja w samym obozie władzy komunistycznej, selekcja w ramach tworzonej przez Lecha Wałęsę i jego grupę nowej „Solidarności” i kluczowa selekcja do grupy Krajowego Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie dla potrzeb tzw. Okrągłego Stołu.

Wałęsa, przy wsparciu medialnym, politycznym, ale i policyjnym komunistów, zablokował w latach 1987-1989 możliwość reaktywacji działalności władz NSZZ „Solidarności” wybranych na I Zjeździe w 1981 roku, a nade wszystko Komisji Krajowej i jej Prezydium. Grupa Wałęsy poprzez powołanie samozwańczej Krajowej Komisji Wykonawczej, a następnie Regionalnych Komisjach Wykonawczych, wyeliminowała działaczy i przywódców „Solidarności”, sprzeciwiających się porozumieniu z komunistami na ich warunkach. Następnie zaś rejestrując nowy związek zawodowy pod starą nazwą „Solidarność”, zalegalizowała te samozwańcze władze nowego już związku. Wałęsa i jego grupa podszyła się de facto pod „Solidarność” lat 80., kradnąc politycznie jej szyld i stające za nim zaufanie polskiego społeczeństwa. Doszło nawet do tego, iż aby całkowicie zdezorientować polskie społeczeństwo, pierwszy zjazd nowego związku w kwietniu 1990 roku nazwano II Zjazdem NSZZ „Solidarność”.

Całkowicie samozwańczym tworem był też Krajowy Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym „Solidarności” Lechu Wałęsie. Ten liczący około stu osób komitet został skooptowany ostatecznie w grudniu 1988 roku na niejasnych i niejawnych zasadach towarzysko-politycznych w środowisku zasadniczo warszawskim. Został faktycznie skooptowany przez grupę Jacka Kuronia, wywodzącą się głównie z anarodowego skrzydła byłego KOR. KKO stał się trzonem tzw. strony opozycyjno-solidarnościowej przy Okrągłym Stole, a następnie decydował o wystawieniu kandydatów w zakontraktowanych wyborach do Sejmu i Senatu w czerwcu 1989. Zadecydował o pierwotnym składzie polityczno-personalnym pozakomunistycznych elit władzy.

Ta pierwotna selekcja elit władzy III RP była dokonywana przy zasadniczym udziale władz komunistycznych i ich tajnych służb specjalnych, których celem było, jak dowodzi Sławomir Cenckiewicz, wykreowanie opozycji godzącej się na komunistyczne warunki porozumienia, a zmarginalizowanie i likwidacja opozycji temu przeciwnej. Równolegle ta „konstruktywna” opozycja została naszpikowana agenturą wpływu, której skalę ukryto po dziś dzień w archiwum akt zastrzeżonych IPN.

Wtórna selekcja tych samozwańczych elit władzy rozpoczęła się wyborami parlamentarnymi w 1991 roku i trwa do dziś. Ich podstawą jest proporcjonalna ordynacja wyborcza uchwalona w czerwcu 1991 roku przez uzurpatorski Sejm kontraktowy. Dzięki tej ordynacji wyłonione pierwotnie w latach 1987-1991 samozwańcze elity polityczne uzyskały możliwość samoreprodukcji. To one bowiem ustalają partyjne listy kandydatów do Sejmu i kolejność miejsc tych kandydatów. Obywatele zostali pozbawieni biernego prawa wyborczego, nie mogąc startować w wyborach do Sejmu bez zgody tychże samozwańczych elit. Samoreprodukcja samozwańczych elit III RP nie może być przerwana bez zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu i wprowadzenia ordynacji większościowej opartej na regule jednomandatowych okręgów wyborczych. Czyli odzyskania przez obywateli biernego i czynnego prawa wyborczego oraz przeprowadzenia wolnych wyborów i likwidacji fasadowej demokracji, jaką jest obecna parlamentarna oligarchia wyborcza.

Tak więc pierwotna selekcja została dokonana samozwańczo w latach 1987-1991, z kluczowym udziałem komunistycznych służb specjalnych. Selekcja wtórna była i jest zaś oparta na fasadowej demokracji w ramach proporcjonalnej ordynacji wyborczej, która stale reprodukuje stan wyjściowy. Efektem jest nędza intelektualna, ideowa i etyczna oraz kompradorski charakter samozwańczych elit władzy III RP reprodukowana przez 25 lat.

Polityczni kompradorzy i ich kompradorska polityka

Kompradorami nazywano pierwotnie kupców tubylczych w krajach podlegającej ukrytej lub jawnej kolonizacji, którzy pośredniczyli w handlu z kolonizującymi metropoliami. W naukach społecznych przyjęła się nazwa „burżuazja kompradorska” na określenie tubylczej burżuazji handlowej krajów skolonizowanych, która pośredniczyła w eksploatacji gospodarczej kolonii przez metropolie, faktycznie pełniąc rolę agentów handlowych tych metropolii. Współcześnie nazywam tak rodzime grupy i środowiska, które pełnią rolę pośredniczącą w eksploatacji ekonomicznej własnego kraju przez obce centra gospodarcze i działają na ich rzecz. I taką właśnie rolę pełnią elity władzy III RP od jej okrągłostołowych narodzin. Elity te, to w istotnej większości polityczni kompradorzy, którzy pełnią, w większym lub mniejszym stopniu, rolę przedstawicieli obcych centrów politycznych i kapitałowych na Polskę.

Stricte kompradorski charakter miała już szokowa transformacja ustrojowa przełomu lat 80/90., czyli realizacja tzw. planu Balcerowicza, a w rzeczywistości planu autorstwa Georga Sorosa i Jeffrey’a Sachsa. Realizacja tego z początkiem lat 90. otworzyła drogę nie tylko do głębokiej penetracji gospodarki i rynków Polski. Umożliwiła spekulacyjne wysysanie zasobów finansowych polskich banków dzięki stałemu kursowi dolara w warunkach hiperinflacji korekcyjnej (m.in. afera FOZZ). Doprowadziła do celowego zadłużenia i upadku finansowego przedsiębiorstw państwowych, dzięki skokowemu podniesieniu oprocentowania kredytów z 7% w 1989 roku do ponad 80% w 1990, a odsetek od zaległości do poziomu 212% średniorocznie. Otworzyła też drogę do przekształcenia procesu prywatyzacji w wyprzedaż enklaw rentowności i nowoczesności polskiego przemysłu.

Plan Sorosa-Sachsa, a następnie polityka kolejnych rządów, tak postsolidarnościowych, jak i postkomunistycznych, umożliwiła przeprowadzenie prywatyzacji majątku państwowego w formule latynoamerykańskiej w postaci wyprzedaży, aż do skali rozbioru gospodarczego, enklaw nowoczesności i rentowności zagranicznym korporacjom, firmom oraz bankom. Według NIK – podsumowywał w 1995 roku prof. Józef Balcerek – do końca 1994 r. „sprywatyzowano” około 36% potencjału sektora państwowego. Przyjmując wartość netto (po aktualizacji) środków trwałych w tym sektorze, w 1994 r., oraz stopień ich zużycia dla całej gospodarki (42,8%), można stwierdzić, że wartość „sprywatyzowanych” środków trwałych wynosiła co najmniej 451,6 bln zł (około 47,6 mld USD). Z tego tytułu wpłynęło łącznie do budżetu, w okresie 1991-1994, 30 354,0 mld zł (1 648,4 mln USD). Z tego należałoby odliczyć koszty „prywatyzacji”, które wyniosły 8,5% dochodów z „prywatyzacji” w 1993 i 3,2% w 1994 roku. Oznacza to, że środki trwałe wartości 47 mld USD oddano obcym korporacjom i nomenklaturze za około 1,5 mld USD, czyli za około 3% ich wartości.

Jak to oszacował z kolei inną metodą prof. Kazimierz Poznański, do 2004 roku „wyprzedano” państwowy kapitał przemysłowy i bankowy za 4,5-5% ich wartości odtworzeniowej. Poznański wyliczył też, iż do 2004 roku w wyniku tej „prywatyzacji” Polska faktycznie przekazała w ręce obcego kapitału równowartość co najmniej 218 mld dolarów. Głównym zaś motywem tej „wyprzedaży” narodowego przemysłu i bankowości była bezkarna korupcja, której wielkość Poznański oszacował na 0,4 do 0,5 mld dolarów, a „sprzedający” w liczbie około tysiąca osób zadowolili się mniej niż pół procentem wartości kapitału, który przeszedł w zagraniczne władanie.

Dokonano faktycznego rozbioru gospodarczego polskiego przemysłu i bankowości. To były rządy „gospodarczej Targowicy”, jak je nazywał w latach 90. XX w. prof. Balcerek.

Wywóz dochodu narodowego za granicę

Wyprzedaż w ręce obcego kapitału polskiego przemysłu i bankowości doprowadziła do stałej już sytuacji „wywozu” części polskiego dochodu narodowego za granicę. Z Polski „wywozi się” zyski, dywidendy i inne dochody z tytułu zagranicznej własności. Obrazuje to różnica pomiędzy polskim produktem krajowym brutto, a polskim dochodem narodowym brutto w postaci tzw. dochodu z zagranicy. I tak w 2007 roku, jak podawał GUS, przy wielkości polskiego PKB 1 bln 177 mld zł, tzw. dochód z zagranicy wykazywał deficyt 42 mld zł. W 2010 roku to ujemne saldo wyniosło już 47 mld zł. Oznacza to ujemny bilans transferów finansowych z tytułu właśnie własności narodowej zysków i wynagrodzeń. Jest to stały „wywóz” części polskiego PKB. Wykazuje on stale deficyt rzędu ponad 40 mld zł rocznie.

Roczniki statystyczne GUS nie podają niestety obu stron tego bilansu. A transfer polskiego PKB jest jeszcze wyższy, gdyż trzeba uwzględnić również głównie pomniejszający go przywóz dochodów pracujących za granicą Polaków oraz polskich firm. Prawdopodobnie jest to wielkość nie mniejsza niż 10 mld zł. Poza tym jest to tylko wynik oficjalnych transferów finansowych. Do rejestrowanego wywozu zysków, dywidend i dochodów z tytułu obcej własności, trzeba by jeszcze doliczyć nierejestrowany wywóz zysków ukryty w cenach produktów i usług transferowanych między zagranicznymi firmami-matkami, a krajowymi firmami-córkami. Osiąga on prawdopodobnie równowartość transferu oficjalnego, a więc około 50 mld zł rocznie. Tak więc co roku wywożonych jest z Polski około 100 mld zł. Jest to jeszcze jedna cena wyprzedaży w obce ręce polskiego majątku gospodarczego.

Import zachodniego bezrobocia

Kraje zachodnie, a szczególnie Niemcy, świadomie wykorzystały szokową transformację Polski, a w mniejszym lub większym stopniu również pozostałych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, do eksportu swego bezrobocia poprzez deficytową dla tych krajów wymianę handlową. Jednym z autorów tej strategii był niemiecki ekonomista Dieter Schumacher z Niemieckiego Instytutu Badań Ekonomicznych, który opublikował w 1996 r. studium programowo-perspektywiczne pt. Więcej zatrudnionych w UE poprzez handel z krajami w transformacji. Mieczysław Kabaj nazwał tę strategię ekonomiczną, za jednym z ekonomistów amerykańskich, „polityką zubożenia sąsiada”. Polegała ona, jak wynika z analizowanego przez M. Kabaja studium niemieckiego instytutu badań ekonomicznych, na przejściu w wymianie handlowej krajów UE z krajami środkowoeuropejskimi (bez państw byłego ZSRS) z deficytu przekraczającego 1,2 mld USD w 1990 roku, do nadwyżki przekraczającej 8 mld USD w 1995 roku. Już w pierwszej połowie lat 90. XX wieku, kraje środkowoeuropejskie utraciły dzięki szokowej transformacji międzynarodową konkurencyjność w wielu ówcześnie nowoczesnych podsektorach, jak przemysł maszynowy, elektronika, chemia, a nawet w artykułach rolno-spożywczych, wykazując zaś nadwyżki handlowe z krajami zachodniej Europy w podsektorach nisko przetworzonej produkcji wyjściowej lub wysoce pracochłonnej jak węgiel, odzież, skóry, drzewo i meble, stal i metale kolorowe, czy szkło.

Studium zawierało również prognozę rosnącej nadwyżki w wymianie handlowej między ówczesną UE, a krajami Europy Środkowo-Wschodniej, która miała się zwiększyć docelowo do 25–30 mld USD rocznie, choć jak zauważa M. Kabaj już w 1998 roku nadwyżka ta osiągnęła poziom 25 mld USD. Za zwiększającą się nadwyżką w wymianie handlowej idzie wszakże „eksport bezrobocia” czy też „import miejsc pracy”, co pozwoliło 15. krajom ówczesnej UE zasadniczo zwiększyć zatrudnienie. W okresie lat 1951-1995, a więc w ciągu 45 lat, liczba pracujących w 15 krajach należących obecnie do UE zwiększyła się o 14 mln osób, tj. o 31 tys. rocznie. W okresie zaś lat 1996-2004 czyli 9 lat liczba pracujących wzrosła o prawie 20 mln. A więc średnioroczny wzrost zatrudnienia w tych krajach był w okresie 1996-2004 70-krotnie większy. Był to – jak nazwał prof. Kabaj – swoisty cud gospodarczy.

Ten „cud” polegał na eksporcie bezrobocia nade wszystko do Polski, z wszystkimi tego dla Polaków konsekwencjami. W latach 1990-2005 zlikwidowano 5 mln miejsc pracy – jak to wyliczył M. Kabaj – a ludność w wieku produkcyjnym zwiększyła się o ponad 2 mln osób.

24 miliony zbędnych Polaków i matnia ekonomiczna

Efektem jest zniszczenie milionów miejsc pracy i trwałe zubożenie milionów Polaków. Do oficjalnie rejestrowanego bezrobocia w wysokości 2,3 mln osób, trzeba doliczyć jeszcze około 1 miliona ukrytego bezrobocia na wsi oraz 2 mln Polaków, którzy wyjechali zarobkowo za granicę. Razem daje to już na chwilę obecną około 5,3 mln osób, dla których nie ma pracy w Polsce. A to jest dokładnie 33% Polaków zdolnych do pracy. Jedna trzecia siły roboczej. To już jest rozmiar klęski narodowej i bezpośrednie zagrożenie narodowej egzystencji biologicznej, gdyż każdy pracujący utrzymuje jeszcze 4,5 inne osoby – od rencistów i emerytów, przez dzieci i młodzież, po tych, którzy utrzymują się z pomocy i opieki społecznej. Faktycznie więc te 5,3 mln brakujących miejsc pracy trzeba przemnożyć jeszcze przez 4,5 osoby, co daje blisko 24 mln zbędnych w kraju Polaków. A to oznacza, że optymalna liczba ludności w Polsce wynosi już dzisiaj tylko 14 mln ludzi. Reszta jest zbędna.

W 1975 roku Denis L. Meadows, jeden z autorów Raportu Klubu Rzymskiego, w wywiadzie dla warszawskiej „Kultury”, oszacował optimum ludnościowe dla Polski, jako kraju faktycznego zaplecza energetyczno-surowcowego zachodniej Europy, na 15 mln ludzi. Rządy „post-solidarnościowe” – alarmował jeszcze w 1993 roku Balcerek – które likwidują nawet przemysł węglowy, spychają to „optimum” poniżej postulowanej przez Meadows’a granicy 15 mln. I skutecznie zepchnęły.

Polska cofnęła się, i to zasadniczo, w jakościowym rozwoju przemysłowym. W przemysłowej strukturze gospodarczej Polski nastąpił bowiem względny, a nawet bezwzględny regres, jak dowodzą tego autorzy raportu Polskiego Lobby Przemysłowego. Udział najbardziej nowoczesnych przemysłów wysokiej techniki, takich jak przemysł informatyczny, sprzętu telekomunikacyjnego, elektroniki profesjonalnej, urządzeń dla elektrowni, aparatury pomiarowej i naukowo-badawczej, przemysłu farmaceutycznego, biotechnologii, środków ochrony roślin i przemysłu lotniczego, nie uległ zwiększeniu, a udział wyrobów innowacyjnych spadł. Jak dowodzą dalej autorzy tego raportu, Polska posiada współcześnie największy potencjał przemysłowy w tych dziedzinach, które są pozbawione długookresowych perspektyw rozwoju, zaś specjalnością polskiego eksportu przemysłowego stały się produkty podwykonawcze zewnętrznej produkcji finalnej, produkty jedynie montowane z importowanych części oraz produkty przemysłów surowcowych jak miedź, srebro i koks. Zamiast wzrostu orientacji na bardziej innowacyjną produkcję – twierdzą autorzy raportu – w całym dwudziestoleciu występowała u nas silna tendencja do dominacji w strukturze produkcji surowców, prymitywnych półfabrykatów i prostych usług kooperacyjnych, a wreszcie do montowania wyrobów z części importowanych w przemyśle maszynowym czy też konfekcjonowania wyrobów z importowanych surowców w przemyśle chemicznym.

Skutkiem finansowym jest stale narastające zadłużenie zagraniczne, które osiągnęło poziom zagrażający katastrofą ekonomiczną. Według Narodowego Banku Polskiego na 27 marca 2012 roku zadłużenie zagraniczne Polski osiągnęło łącznie wielkość 249,1 mld euro, w tym sektora publicznego w wysokości 89,1 mld euro, sektora bankowego 51,1 mld i sektora przedsiębiorstw („sektor pozarządowy i pozabankowy”) 105,0 mld euro.

Rozbiór gospodarczy III RP i agresor wewnętrzny

Prof. Poznański szacował, iż w 1999 roku udział kapitału zagranicznego w przemyśle w Polsce wynosił 35-40%. Ponieważ od 1999 roku dokonano jeszcze kolejnych znaczących sprzedaży polskiej własności przemysłowej, m.in. całego hutnictwa żelaza i stali, szacuję, iż przekroczono 50% tego udziału. Przekazanie ponad 50% najlepszego majątku przemysłowego i 75% kluczowego sektora bankowego za kilka procent jego wartości ekonomicznej, a często za dopłatą, w ręce zagranicznego kapitału, jest pierwszym przypadkiem w historii cywilizowanego świata, aby przyzwoliło na to formalnie suwerenne państwo. Doprowadzenie do zniszczenia kilku milionów miejsc pracy i pozbawienie podstaw egzystencji ekonomicznej milionów własnych obywateli w warunkach istnienia własnego suwerennego państwa, jeszcze się w historii współczesnej wcześniej nie zdarzyło. I to bez przegranej krwawej wojny i narzuconych warunków przymusowej kapitulacji. Czegoś tak niebywałego jeszcze w historii współczesnego cywilizowanego świata nie odnotowano.

Ten rozbiór gospodarczy Polski można porównać historycznie tylko z rozbiorami państwa I Rzeczypospolitej w XVIII wieku. I ta zewnętrzna agresja nigdy nie byłaby możliwa, gdyby nie istniał współpracujący z Zachodem współczesny agresor wewnętrzny, owa „gospodarcza Targowica” jak ją nazywał prof. Balcerek. Tym agresorem wewnętrznym były i są samozwańcze i kompradorskie elity władzy III RP.

Za kilka dekad, a może nawet dużo wcześniej, polscy historycy będą łapać się za głowy ze zdumienia jak do czegoś takiego mogło dojść. Za kilka dekad bowiem odejdą ostatecznie z aktywnego życia społecznego zdezorientowane terapią szokową pokolenia Polaków oraz grupy realizujące szokową transformację polskiego komunizmu. A nazwiska twórców „gospodarczej Targowicy”, przejdą do historycznej encyklopedii hańby narodowej, na równi z nazwiskami Stanisława Szczęsnego Potockiego, Józefa Kazimierza i Szymona Kossakowskich, Franciszka Ksawerego Branickiego czy Seweryna Rzewuskiego. Tyle, że nasi historycy będą mieli duży problem z ustaleniem tylko kilku głównych nazwisk. Skala bowiem zdrady narodowej i zdrady stanu w ramach szokowej transformacji nie ma analogii w całej historii suwerennej polskiej państwowości.

17 listopada 2014

About Wojciech Błasiak

ekonomista i socjolog, dr nauk społecznych, niezależny naukowiec i publicysta, działacz i krajowy koordynator Obywatelskiego Ruchu na rzecz JOW
2 041 wyświetlen