Od zwycięstwa wyborczego partii Prawo i Sprawiedliwość jesienią 2015 roku, trwa z różnym nasileniem, mniej lub bardziej żenujący i hałaśliwy medialnie konflikt polityczny. Obiektem tego konfliktu jest rządząca partia PiS, posiadająca samodzielną większość sejmową i swój rząd premier Beaty Szydło oraz zasadnicze, choć fundamentalnie chwiejne, poparcie prezydenta Andrzeja Dudy.
Groteskowa opozycja frontalna
Stroną tworzącą i stale odtwarzającą ten konflikt są partie opozycji parlamentarnej, na czele z partiami Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej.pl i Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz pozaparlamentarne ugrupowania polityczne typu Komitet Obrony Demokracji, Obywatele RP i przeróżne grupy oraz środowiska dotychczasowego establishmentu III RP. Wojna informacyjna, z aktywną propagandową dezinformacją strony antyrządowej, opartą na półprawdach, kłamstwach, obelgach i pomówieniach, osiągnęła wręcz groteskowy poziom straszenia upadkiem demokracji i zagrażającym Polsce faszyzmem.
Celem bezpośrednim tego politycznego konfliktu, pozbawionego wszakże sprawczego obywatelskiego kontekstu społecznego, jest doprowadzenie do jak najszybszego obalenia rządu Prawa i Sprawiedliwości i przedterminowych wyborów parlamentarnych, z równoczesnym maksymalnym osłabieniem samej partii PiS i wszystkich jej aktualnych i potencjalnych sojuszników. A wszystko to dzieje się w sytuacji stabilizacji ogólnych nastrojów społecznych i dobrej sytuacji gospodarczej kraju. A jeszcze lepszej sytuacji finansów państwa, dowodzącej, że po prostu wystarczy nie przyzwalać na masową kradzież podatków i samemu nie kraść, aby dopinać corocznie polski budżet.
Groteskowa forma i fundamentalna treść
Kto tu jest kim i jakie są rzeczywiste powody, tego z pozoru dość groteskowego konfliktu politycznego, ograniczonego do fizycznej przestrzeni śródmieścia Warszawy i kilku największych miast Polski oraz krajowej przestrzeni medialnej? I skąd tyle bezwzględności i agresji, aż po nienawiść po stronie antyrządowej?
Ten konflikt jest groteskowy tylko w przebiegu jego politycznej i medialnej formy, ze względu na groteskowość rozgrywających go publicznie grup, środowisk i poszczególnych person. Ta groteskowość jest wynikiem intelektualnego, etycznego i ideowego ich poziomu. To poziom intelektualnej, etycznej i ideowej hołoty, czyli zbiorowości i osobników pozbawionych podstawowych norm i wartości w swych publicznych działaniach. A to z kolei jest wynikiem trwającej już ponad 20 lat negatywnej samoselekcji wszelakich formalnych i nieformalnych grup władzy publicznej i środowisk wpływów, od partyjnych grup władzy poczynając.
Treść polityczna tego konfliktu już groteskowa jednak nie jest. Sprawa jest fundamentalna dla przyszłości Polski. I żeby ją zrozumieć, trzeba zrozumieć czyje i jakie interesy, ambicje i aspiracje naruszyły czy raczej tylko zagroziły naruszeniem rządy Prawa i Sprawiedliwości. Ale aby to zrozumieć, trzeba pojmować czym było i jest państwo III Rzeczypospolitej i jaka jest socjopolityczna struktura jego społeczeństwa.
„Miękkie” państwo postkolonialne
Otóż ukształtowane po rozpadzie imperium radzieckiego w latach 1989-1991, państwo III RP jest zoligarchizowanym państwem zależnym, o cechach państw postkolonialnych. Szwedzki noblista ekonomiczny Gunnar Myrdal nazywał takie postkolonialne państwa w Azji Południowo-Wschodniej z końca lat 50. państwami „miękkimi”. Państwo III RP jest takim właśnie „miękkim” państwem, które jest „miękkie” dla silnych w kraju i za granicą, acz niezwykle „twarde” dla słabych, w tym ogółu własnych obywateli. W szczególności jest to państwo „miękkie” wobec zewnętrznych sił i nacisków, co daje efekt zależności wobec zewnętrznego otoczenia.
To „miękkie” państwo III Rzeczypospolitej charakteryzowało się i znacząco nadal charakteryzuje się czterema negatywnymi cechami: (1) niskim stopniem skuteczności i efektywności działania aparatu państwowego, aż po trwałą niemożność rozwiązania szczególnie trudnych i skomplikowanych problemów, w tym dotyczących bezpieczeństwa egzystencjalnego milionów swych obywateli, (2) niskim stopniem praworządności i służebności publicznej władzy państwowej, aż po samowolę i anarchię w poszczególnych korpusach aparatu państwa, (3) wysokim stopniem korupcji finansowej i politycznej aparatu państwowego, aż po kryminogenność i kryminalność poszczególnych praktyk ludzi tego aparatu oraz (4) niską odpornością na zewnętrzne presje międzynarodowe, aż po prowadzenie kompradorskich polityk w interesie obcych centrów politycznych i gospodarczych.
Samoreprodukcja partyjnej nędzy politycznej
Te negatywne cechy strukturalne państwa III RP są wynikiem niskiej jakości grup władzy państwowej a szerzej publicznej, selekcjonowanych politycznie po 1989 roku. Reproduktorem tej niskiej jakości są partyjne grupy władzy w Sejmie. To bowiem zwycięskie partie polityczne, tworzące rząd, obsadzają bezpośrednio i pośrednio kluczowe aparaty zarządzania i administrowania państwa i państwowej gospodarki, decydując o jakości rządzenie, zarządzania i administrowanie w III RP. I to jakość partyjnych grup władzy w Sejmie ma kluczowe znaczenie dla jakości państwa III RP.
O jakości tych partyjnych grup władzy decyduje w sposób zasadniczy polityczny sposób ich wyboru do Sejmu, czyli ordynacja wyborcza do Sejmu, pełniąca rolę decydującego mechanizmu selekcji. Obecna ordynacja proporcjonalna, w której głosuje się na kandydatów umieszczonych przez kierownictwa partii na partyjnych listach wyborczych, pełniła stale i pełni nadal rolę negatywnego mechanizmu selekcji, a w istocie samoselekcji.
Ordynacja proporcjonalna bowiem nade wszystko odtwarza i reprodukuje stan zastany. Samym obywatelom odebrano bowiem bierne prawo wyborcze i nie mogą oni samodzielnie kandydować jako obywatele, zaś głosować mogą tylko na tych, którzy już zostali wybrani przez kierownictwa partyjne. Jak to powiedział do mnie Stan Tymiński w 2013 roku: Polacy są jak Murzyni amerykańscy w latach 50. w południowych stanach USA – mają prawa wyborcze, ale nie mają na kogo głosować, a sami nie mogą kandydować. Polska demokracja parlamentarna jest w swej socjopolitycznej treści bowiem parlamentarną oligarchią wyborczą, a formalnie demokratyczne procedury fasadą władzy oligarchii partyjnych.
Przeciwstawiając tę kluczową cechę ordynacji proporcjonalnej, jaką jest odtwarzanie sceny politycznej, silnej zdolności do jej wymiany w ordynacji większościowej z regułą jednomandatowych okręgów wyborczych, kanadyjski filozof polityki John T. Pepall uznał tę zdolność za najważniejszą dla jakości demokracji. Najbardziej imponująca praktycznymi zaletami naszego (kanadyjskiego – WB) współczesnego sposobu głosowania – twierdzi J. T. Pepall – jest możliwość by <<wyrzucić kiepskich>> (<<throw the bums up>>), nawet bardziej niż możliwość wybrania nowego rządu.
Właśnie wyrzucenie kiepskich jest niemal niemożliwe w proporcjonalnej reprezentacji. Główne partie, w ramach systemu proporcjonalnego, pozostają w rządzie przez dekady mimo rozległych fluktuacji w wynikach głosowań wyborczych. Mniejsze partie często wydają się mieć udział w rządzie w odwrotnej proporcji do ich wyborczego sukcesu (…).
Pierwotna kompradorska preselekcja polityczna
Dramatem współczesnej Polski jest reprodukcja jakości grup i środowisk władzy politycznej, wyniesionych na scenę publiczną porozumieniem politycznym tzw. okrągłego stołu z 1989 roku i Sejmem kontraktowym z lat 1989-1991. Rdzeniem tych uzurpatorskich grup i środowisk było bowiem z jednej strony obiektywnie antynarodowa formacja komunistyczna, a z drugiej dokooptowane do niej środowiska tzw. lewicy laickiej i ugodowa część działaczy postsolidarnościowych, z wyeliminowaniem antykomunistycznych i niepodległościowych środowisk opozycyjnych i postsolidarnościowych.
Tak powstała stricte kompradorska, intersubiektywnie anarodowa, a obiektywnie antynarodowa nowa formacja polityczna, od postkomunistów, po postsolidarnościowych liberałów i konserwatystów. A rzeczywisty kluczowy podział polityczny na polityczną formację kompradorską i formację niepodległościową, nigdy nie był publicznie artykułowany. W Polsce rzeczywista walka polityczna to nie były żadne spory między tzw. lewicą a tzw. prawicą, tylko między kompradorskim kosmopolityzmem a patriotycznym nacjopolityzmem (nacjopolityzm jest określeniem Andrzeja Kutyłowskiego, użytym w trakcie dyskusji ze mną na powyższy temat).
W ten sposób wyniesiono na główną scenę polityczną, i to z niewątpliwym udziałem komunistycznych tajnych policji politycznych, pierwotne grupy władzy politycznej, podlegały następnie coraz bardziej negatywnej samoreprodukcji, dzięki ordynacji proporcjonalnej. Pełniła ona rolę swoistego socjopolitycznego wehikułu czasu, stale odtwarzając strukturalnie sytuację początku lat 90.
Rozbiór gospodarczy i drenaż ekonomiczny
Efektem było przeprowadzenie rozbioru gospodarczego w postaci wyprzedaży w ręce kapitału zagranicznego do 2004 roku blisko 50% podstawowych kapitałów w sektorze przemysłu i 75% w sektorze bankowym, jak to oszacował Kazimierz Poznański, za 4,5 do 5% wartości odtworzeniowej i 400 do 500 mln dolarów łapówek dla około jednego tysiąca osób. Takiej skali zdrady narodowej nie było nigdy w historii suwerennej zewnętrznie państwowości polskiej.
Z kolei Mieczysław Kabaj ocenił, że po 1989 roku utraciliśmy ponad 5 mln miejsc pracy. Oficjalny zaś drenaż finansowy Polski to obecnie około 46 mld złotych rocznie, zaś nieoficjalny i nielegalny to około 55 mld złotych rocznie. Polska to wielki złoty interes gospodarczy dla szeroko rozumianego Zachodu, z Niemcami w roli głównej. A tylko „miękki” status polskiej państwowości jest gwarantem tego interesu.
I to stanowi nade wszystko o sensie obecnego konfliktu politycznego w Polsce. Nie wolno bowiem dopuścić do zagrożenia tego statusu. Dlatego zagraniczne centra polityczne i kapitałowe uruchomiły swoje kompradorskie aktywa w Polsce, a jak sądzę również zagraniczne aktywa wywiadu. Dlatego też Berlin uruchomił swoje aktywa wpływu w strukturach Unii Europejskiej, z Komisją Europejską w roli głównej.
Panowanie społeczne postkomunistycznej oligarchii
O ile ten kompradorski sens zagraniczny jest już coraz silniej i powszechniej rozumiany, o tyle sens wewnątrzkrajowy już dużo mniej. Tu bowiem pozostaje niewidoczne dla opinii publicznej zjawisko panowania społecznego. Jest to nade wszystko możliwe dzięki faktycznemu nieistnieniu w Polsce nauk społecznych, a politologii i socjologii polityki w szczególności. Jest to też nade wszystko możliwe dzięki żałosnemu poziomowi merytorycznemu i etycznemu polskiego dziennikarstwa, i to od sztandarowych tytułów prorządowych poczynając.
Otóż grupa panująca w Polsce jest niewidoczna dla ogółu polskiego społeczeństwa. A jest nią postkomunistyczna oligarchia finansowo-polityczna. Polska oligarchia jest grupą ukrywającą w sposób profesjonalny swoje istnienie przed opinią publiczną. Ma formę istnienia analogiczną do kosmicznej „czarnej dziury”. O jej funkcjonowaniu świadczą tylko skutki dla zewnętrznego otoczenia społecznego. Na zewnątrz widać tylko <<słupy>> osób podstawionych przez głównych graczy, jak mówi mój kolega zorientowany w wielkoskalowym rodzimym biznesie prywatnym.
Jest to grupa społeczna o charakterze mafijnej oligarchii, dzięki skoncentrowaniu w swoich rękach olbrzymich, a zrabowanych aktywów finansowych, ale i aktywów politycznych. Aktywa polityczne to czarny kapitał społeczny w postaci nieformalnych i niejawnych dla opinii publicznej sieci powiązań i zależności, stworzonych celowo w okresie szokowej transformacji, a przenikających cały aparat państwowy: od władzy wykonawczej i ustawodawczej, po sądowniczą, a także kluczowe działy gospodarki i kluczowe ogniwa systemu medialnego.
A warunkiem zachowanie jej panowania społecznego, jest zachowanie statusu „miękkiego” państwa postkolonialnego, z jego strukturalnymi cechami. Każda mniej lub bardziej istotna zmiana, zwłaszcza po znaczącej utracie wpływów w służbach specjalnych, jest zagrożeniem panowania społecznego oligarchii finansowo-politycznej. I zagrożeniem dla gigantycznych finansów drenowanych z państwa i gospodarki, dzięki możliwościom stałego wywierania wpływu. Dlatego rzucono do walki politycznej wszystkie polityczne i medialne siły agenturalnego wpływu; od agenturalnych ruchów politycznych, po agenturę wpływu w mediach i życiu publicznym, a nawet poszczególne persony publiczne, agenturalnie zależne. Wszystkie agenturalne ręce wyłożono na pokład, gdyż oligarchiczne interesy są zagrożone lub tylko mogą zostać zasadniczo zagrożone.
Wybór mniejszego zła
W tej sytuacji trudno mi nie popierać rządu Beaty Szydło i nie namawiać innych do jej popierania. Jego przeciwnikami są bowiem polityczne siły kompradorskie, działające na rzecz podtrzymania zewnętrznej eksploatacji gospodarczej Polski i podtrzymania podległości politycznej państwa polskiego na arenie międzynarodowej, a w wobec Niemiec za pośrednictwem UE w szczególności. Jego przeciwnikiem jest bowiem równolegle rodzima oligarchia finansowo-polityczna, działająca na rzecz utrzymania swego panowania społecznego dla wewnętrznego drenażu ekonomicznego polskiej gospodarki i wewnętrznego podporządkowania aparatów polskiego państwa wbrew podstawowym interesom ogółu obywateli.
Ale to jest tylko dla mnie wybór mniejszego zła. Wyznaję tu bowiem zasadę Immanuela Wallersteina, iż w polityce w sytuacji niemożności realizacji swoich podstawowych celów, na krótką metę należy nade wszystko jak najmniej szkodzić, oszczędzać straty i łagodzić ból. Ale tylko na krótką metę i pod żadnym pozorem nie wolno mi tracić z oczu celów zasadniczych. Na średnią już bowiem metę, czyli kilku lat, nie wolno iść na żadne ustępstwa i kompromisy z tym „mniejszym złem”. Bo nie zrealizuje się „głównego dobra”.
(Dodam, że pojęcie wyboru „mniejszego zła” zostało w Polsce skompromitowane przez gen. Ludowego Wojska Polskiego Wojciecha Jaruzelskiego, który nazwał tak wprowadzenie przez siebie stanu wojennego w 1981 roku, sugerując milcząco, iż „większym złem” byłaby militarna interwencja wojsk radzieckich. Była to propagandowa mistyfikacja, gdyż „większe zło” nigdy nie istniało, a największym i jedynym złem był stan wojenny.)
„Mniejsze zło” rządu premier B. Szydło
Dlaczego wszak popieranie rządu premier B. Szydło jest wymuszonym wyborem politycznym mniejszego zła? A to dlatego, że ten rząd i jego partia rządząca PiS nie mają zamiaru usunąć stałej przyczyny samoreprodukcji „miękkiego” państwa i negatywnej samoselekcji partyjnych grup władzy, w postaci aktualnie obowiązującej ordynacji proporcjonalnej w wyborach do Sejmu. A bez usunięcia tej przyczyny i wprowadzenia ordynacji większościowej opartej o regułę jednomandatowych okręgów wyborczych, nie będzie można uruchomić mechanizmów pozytywnej selekcji elit politycznych polskiego państwa.
A dlaczego ten rząd i jego partia rządząca PiS nie chce usunąć przyczyny strukturalnej słabości polskiego państwa? Gdyż obawiają się, że po tej zmianie mogliby wylecieć na śmietnik polskiej historii. A oni chcą po prostu dalej być na scenie politycznej. Nawet po swojej porażce w kolejnych wyborach parlamentarnych. Bo to na ich żywotnym interesie partyjnym kończy się ich patriotyzm.
A bez odrzucenia ordynacji proporcjonalnej nie ma mowy o naprawie polskiej państwowości. Nie można bowiem zastosować biernego prawa wyborczego i otworzyć przed wszystkimi środowiskami politycznymi i potencjalnymi przywódcami narodowymi możliwość wejścia na scenę polityczną. Nie można bezpośrednio podporządkować posłów wyborcom, co uniemożliwi ich podporządkowanie partyjnym kierownictwom czy wręcz zagranicznym ośrodkom decyzyjnym.
Co gorsza, partia rządząca PiS i jej kierownictwo, na czele z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, już kilkakrotnie występowało przeciw ordynacji większościowej opartej o JOW. A sam Jarosław Kaczyński ma swoje duże zasługi jako minister prezydencki Lecha Wałęsy we wprowadzeniu obecnej ordynacji proporcjonalnej w wyborach do Sejmu, a później w jej politycznym podtrzymywaniu. To trochę tak, jakby strażacy rozdawali dzieciom zapałki w lesie, a później dzielnie walczyli z ogniem przez nie zaprószonym. I byli z tego dumni. Ale też ta walka z ogniem daje im możliwość bycia dobrymi strażakami.
„Większe dobro” nowych ruchów politycznych
Każdy bowiem polski polityk, który popierał i popiera utrzymywanie tej ordynacji proporcjonalnej, ponosi moralną i polityczną współodpowiedzialność zarówno za złą jakość państwa i wynikające z tego skutki, jak i pośrednio za kompromitujący i groźny dla naszej przyszłości poziom partyjnych grup władzy.
Dlatego w perspektywie już zbliżających się wyborów samorządowych, a potem parlamentarnych, należy aktywnie wspierać „większe dobro” w tych rodzących się inicjatywach politycznych i ruchach politycznych, które chcą głębokiej i republikańskiej reformy ustroju polskiego państwa. A jego fundamentem jest bezpośrednia zależność posła od wyborcy i pierwsze w pełni wolne wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych, w jednej turze, z pełną swobodą kandydowania wszystkich uprawnionych obywateli oraz jawnym liczeniem głosów. I dlatego w perspektywie średniookresowej należy zdecydowanie odrzucać „mniejsze zło”. I wspierać „większe dobro”.
15 sierpnia 2017
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
- Koniec Europy jaką znamy - 8 czerwca 2022
- Prawo małych i średnich państw narodowych do suwerennego istnienia - 4 maja 2022
Panie Doktorze
Nie znalazłem w pańskiej analizie żadnych twardych dowodów na przedstawione twierdzenia. Ale niepokojące jest nie to – można bowiem mieć swoje przekonania oparte na intuicji (choć czemu nazywać je naukowymi?) – co Pan sądzi o poprzednio rządzących elitach RP, tylko to co Pan pisze o PIS-ie jako mniejszym złu. Owo mniejsze zło nie tylko nigdy nie wprowadzi JOW do Sejmu, co więcej już planuje nie tylko wyprowadzenie JOW z gmin, ale zamknięcie możliwości tworzenia nawet niepartyjnych komitetów wyborczych. Z enuncjacji p. Terleckiego wynika, że w wyborach wszelakich będą mogły startować wyłącznie partie polityczne. Do tego dochodzą propozycje likwidacji lub co najmniej całkowitej wymiany PKW. Jeśli do tego dołożymy próby podobnego jak TK spacyfikowania Sądu Najwyższego, to na długo, Szanowny Panie Doktorze, zapomnimy nie tylko o JOW-ach, ale nawet demokratycznych standardach wyborów. Ciekawe, czy wówczas nie dojdzie Pan do wniosku, że mniejszym złem były niedoskonałości, a nawet pazerność PO i Tuska.
Znam Pana od wielu już lat i z podziwu wyjść nie mogę jak łatwo dzisiaj dostrzega Pan złą wolę i nieudolność jednych, a nie widzi kompletnego braku profesjonalizmu, totalną partyjniackość drugich, szykujących nam w prostej linii system centralnej etatystycznej dyktatury partyjnej.
Posługując się Pańskimi porównaniami mógłbym powiedzieć, że to jest takie samo mniejsze zło, jakie było w przypadku stanu wojennego. Choć w mojej perspektywie tam istniało faktycznie większe zło, czyli zagrożenie interwencją ZSRR. Tu jedynym większym złem jest możliwość stracenia władzy przez tych sterowanych przez prezesa amatorów na rzecz jakiegokolwiek niePISu, do którego należy przecież i Pan i ja.
Co więcej, pan, naukowiec, daje się nabierać na pseudopatriotyczne uzasadnienia, a zapomina o twardych realiach rynku i tym jakie faktycznie były możliwości kapitałowe i technologiczne większości naszych zakładów – szczególnie w przeważającym w naszym kraju w latach 80-ych przemyśle ciężkim. Ja nie twierdzę, że nie było nadużyć i łapówkarstwa. Boję się jednak, ze opowieści o rzekomej skali tych nadużyć dalece odbiegają od realiów – te zakłady często były nie do przyzwoitego sprzedania, bo nie były w stanie wystartować na wysoce konkurencyjnym rynku zachodnim. Zacofane i z przestarzałym parkiem maszynowym oraz niedostosowanymi standardami organizacyjnymi.
Rządzący już od dwóch lat pisowcy raptem złapali kilku urzędników Gronkiewicz-Waltz. Nie znaleźli żadnych dowodów na wielkie kradzieże, o których Pan pisze, a przecież to powinna być podstawowa ich strawa wyborcza. Te dęte w wielkim stopniu podejrzenia mają podobną moc jak wersje zamachu smoleńskiego, które pomimo dostępności do całego aparatu władzy i ścigania nie dają się nijak potwierdzić i nawet sam Kaczyński sie już z tej tezy zaczyna wycofywać.
Do pewnego czasu dawałem temu wszystkiemu ucho, ale widzę, że mają podobne uzasadnienie, jak zarzuty o wehrmachtowską przeszłość dziadka Tuska.
Co najgorsze Pańskie opowiadane od lat te same teorie kiedyś mogły się tłumaczyć brakiem dostępu do aparatu władzy i nadzwyczajnymi możliwościami w tej materii ekipy Tuska. Czym dziś chce Pan je tłumaczyć?
I kiedy rzeczywiście podejmie Pan naprawdę naukowy trud, by uczciwie własne teorie zweryfikować, miast snuć w to miejsce propagandowe uzasadnienia dla „mniejszego pisowskiego zła”?
Szanowny Panie,
Podtrzymuje swoją tezę o rządach PiS-u jako „mniejszym złu”. Degrengolada ideowa, moralna i merytoryczna partyjnych grup władzy politycznej, nazywanych „elitami politycznymi”, osiągnęła zatrważający stan, co uosabia tzw. totalna opozycja. Od przyzwolenia na rozkradanie naszych podatków, po reprywatyzacyjny rabunek mieszkań. A podejście do katastrofy smoleńskiej i jej ofiar, to już był poziom niższy niż mieli Neandertalczycy, którzy okazywali szacunek wobec śmierci i zmarłych. Dlatego uważam rządy premier Szydło, który cofnął przyzwolenie na rozkradanie podatków i grabież kamienic oraz uruchomił aparat państwa dla wyjaśnienia największej katastrofy lotniczej w historii politycznej Polski, Europy i świata, za spełniający elementarne minimum politycznej przyzwoitości. Mając do wyboru polityczne mniej niż zero i dno, z politycznym miernym i ledwie zadowalającym, wybieram to drugie. Dla dobra mojego kraju. I dla przyzwoitości własnej, aby nie stanąć w gronie politycznej hołoty typu KOD.
Ale ze względu na fakt, iż rządy PiS są merytorycznie słabe, co widzę choćby na przykładzie ignorancji w polityce gospodarczej i oświatowej, a nade wszystko nie stwarzające perspektywy na demontaż przyczyn zła w postaci ordynacji proporcjonalnej i wprowadzenia JOW, traktuję te rządy jako zło. Ale jako mniejsze zło. Dzisiaj nie będę go zwalczał „ulicą i zagranicą”. Będę go zwalczał politycznie swoimi kartkami wyborczymi i publicystyką. A Pańskich złośliwości pod moim naukowym adresem, pozwalam sobie nie zauważać.
Wojciech Błasiak
„W tej sytuacji trudno mi nie popierać rządu Beaty Szydło i nie namawiać innych do jej popierania.” Chyba lepiej byłoby napisać „są sprawy, w których popieram rząd Beaty Szydło”, zwłaszcza w kontekście późniejszych stwierdzeń Autora o rządzie PiS-u jako „mniejszym źle” nie popierającym JOW-ów. Obserwując aktywność niektórych ministrów, a właściwie brak aktywności na niektórych polach, gdzie wręcz ta aktywność byłaby wymagana, mam wątpliwości czy ten rząd wykazuje pełną determinację w walce z oligarchią. Znamienne były też przykłady, które przytaczałem na niedawnej konferencji w Lublinie: „Pierwsze wyroki ws. FOZZ zapadły dopiero po kilkunastu latach, choć inspektor NIK Michał Falzmann wykrył dowody na rażący rabunek finansów państwa już na początku lat 90. Z kolei Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro, który teraz chce centralnie sterować sądownictwem i prokuraturą, w kadencji 2005-2007 nie wykonał nawet wytycznych Sejmowej Komisji Śledczej ds. prywatyzacji PZU, która jednogłośnie go wzywała do przygotowania wniosku o unieważnienie prywatyzacji PZU z mocy prawa. Zresztą, gdy tylko zacząłem mówić o aferze PZU, o której obszernie pisałem (link zewnętrzny) w 2010 r., operator TVP natychmiast wyłączył kamerę.” I w takich realiach nam przychodzi działać, co nieodłącznie się zazębia z tematem ordynacji wyborczej, co podkreślałem w tekście na Prawica.net: „Sędziowie Sądu Najwyższego USA są co prawda wybierani przez parlament, ale na dożywotnie kadencje, co ma im zapewnić niezawisłość. O ile jednak w Stanach Zjednoczonych mamy kongresmenów wybieranych przez obywateli w wolnych wyborach w JOW-ach, gdzie każdy pełnoprawny obywatel może się zgłosić, o tyle w Polsce mamy polityków wybieranych przez polityków, bo to politycy decydują o tym kto może się znaleźć na liście wyborczej. Bez JOW-ów nie mamy szans na przywrócenie zwierzchności narodu nad władzą ustawodawczą i – co jedno z drugim się wiąże – także nad sądowniczą, która zależy w znacznym stopniu od tej pierwszej.” Więcej: http://prawica.net/8173
Dla mnie osobiście nawoływanie na forum JOW do popierania PiS-u, który jest ukoronowaniem patologii dyktatury partyjnej w III RP, to tak jakby na forum sławiącym celibat nawoływał do uprawiania seksu z małymi dziećmi.
W ten sposób Ruch JOW traci resztki wiarygodności.
100% racji.
Przede wszystkim trzeba podkreślać że obecna ordynacja do sejmu jest niedemokratyczna bo w demokracji decyduje większość a nie mniejszość choćby najliczniejsza.
Poza tym aby była demokracja wyborcy muszą miec w sejmie swoich przedstawicieli. W ordynacji partyjnej szeregowi poslowie nie reprezentują wyborców tylko swojego wodza, wodzowie też nie są reprezentantami wyborców, oni reprezentują w sejmie każdy siebie, są w swoich decyzjach suwerenni.