Jeśli nie pracujesz dla Systemu bądź dzięki niemu, a także nie masz żadnych korzyści płynących z jego istnienia, nie ma takiej siły, która spowodowałaby, byś Ty, Drogi Zakręcony Wyborco, w pamiętnej I turze wyborów prezydenckich z dn. 10 maja 2015 r. oddał swój głos na kogoś z tego Systemu – no, chyba że… Chyba że ogólnopolskie stacje telewizyjne, taką samą prasę oraz „wiodące” media traktujesz za swe jedyne źródło indoktryn…, o pardon, informacji. Wtedy, to co innego.
Ale do rzeczy.
Trzy dni wcześniej, Wielka Brytania miała swoje wybory parlamentarne. W moim okręgu, odbywały się one w lokalnej szkole podstawowej Mount Pleasant Lane Primary School, w której wykonuję charytatywną pracę nauczyciela.
Jako mieszkaniec UK od praktycznie 20 lat, zauważam dwie rzeczy bardzo różniące Polskę od Wysp:
1. Do Parlamentu przy Big Ben’ie startuje nie członek partii, a przede wszystkim CZŁOWIEK.
2. Brytyjczycy chodzą do urn chętniej niż Polacy.
Od samego początku emigracji zastanawiało mnie skąd bierze się w Brytyjczykach to ich (czasami upierdliwe) zainteresowanie lokalnymi sprawami, to dziwnie wysokie zaangażowanie w społeczność swego miasteczka, swej wioseczki czy dzielnicy.
W trakcie niedawnej kampanii, co dzień mijałem plakaty wyborcze, transparenty, banery – nierzadko nie było tam nawet nazwy partii, za to było pierwsze imię kandydata, np. John, Sandy itp. Skąd te John’y i Sandy się brały? Z nominacji od Camerona, Milibanda czy Farage’a? Absolutnie – one wzięły się i biorą się z ludu, z własnych ambicji, z umiejętności zarządzania, umiejętności organizacji i dialogu z lokalną społecznością, tj. ze swoimi sąsiadami. Wystarczy, by zebrała się tych „sąsiadów” śmiesznie mała ilość dziesięciu osób, by taki kandydat mógł wystartować w wyborach.
Wniosek?
Podczas gdy mieszkaniec polskiej prowincji patrzy na powieszony w jego mieście plakat wyborczy i widzi na nim nieznaną sobie gębę, Brytyjczyk patrzy na ten sam plakat i są niemałe szanse, że widzi na nim „swojaka”.
Od tego momentu, nasz John czy Sandy muszą jednak walczyć o swoje z Bobami, Tomami, Nortonami, Victoriami, Abdullahami, Vanratami, Zlatanami, Kung‑Foo‑Nami itd. A walka będzie zacięta, gdyż tylko jeden z nich wygra, tj. zasiądzie w Parlamencie.
O co będą postulować?
Z pewnością nie o zgodę (bądź nie) na in‑vitro, lecz o zgodę (bądź nie) na budowę wielkiego terminalu kontenerów, który ma powstać w lokalizacji oddalonej nie więcej niż 10 km od miejsca zamieszkania ich wszystkich. Nie będą prześcigać się na wysokość dopłat do podręczników szkolnych, lecz walczyć o utrzymanie /przeniesienie/stworzenie/likwidację lokalnej podstawówki. Nie będą wreszcie kłócić się o „Nocne Wilki” na polskich drogach, a dyskutować o tym, którą drogę w ich okręgu wyremontować jako pierwszą.
Efekt?
Wszyscy kandydaci mieszkają niedaleko siebie, zapewne jeżdżą po tych samych drogach, ich dzieci chodzą zapewne do sąsiednich szkół. Większość z nich będzie zatem zgodna co do tego, którą drogę remontować i co zrobić z lokalną szkołą. Radykalne (czytaj: niepopularne) opinie odpadną nie z niczyjego polecenia, lecz samoistnie. Tak samo postąpią ich odpowiednicy w sąsiednim okręgu, zaczną się jednoczyć, z czasem tworząc regionalne ruchy, a te z czasem przeistoczą się w ogólnokrajowe ugrupowania (bloki), zwane w skrócie – uwaga – PARTIAMI. To na Wyspach już się stało, i to dość dawno. U nas pomysł ten budzi kontrowersje, a u „zawodowych” polityków wręcz jawny sprzeciw. Szczerze? Nie dziwię się temu.
Co jednak, jeśli w jednym okręgu wyborczym i w ramach tego samego ugrupowania (zwanego partią) zechce wystartować kilkoro kandydatów? Czy ich „rozjemcą” będzie wtedy wódz rezydujący w dalekim Londynie, namaszczając zwycięzcę wedle tajnego, partyjnego klucza? Czy kandydaci – aby „ułatwić” sobie drogę do kariery – będą tego wodza wazelinować, próbować iść z nim na układy, może szantażować? Nie – ów „wódz” nie ma takich uprawnień (we własnej partii!), by w ogóle ingerować w politykę kadrową regionów; od tego są tzw. Okręgowe (okręgowe!) Asocjacje, a w tych asocjacji własnym interesie leży wystawienie kandydata najmocniejszego. Dlaczego? To oczywiste – gdyż tylko taki kandydat rokuje największe szanse na pokonanie najmocniejszego kandydata opozycji. Wybór owego wybrańca zazwyczaj odbywa się drogą głosowania, tj. swoistych lokalnych prawyborów.
Co dalej?
Nazwiska naszego John’a i Sandy, będących najmocniejszymi kandydatami wiodących ugrupowań (zwanych partiami) znajdą się na kartce (nie broszurce!) do głosowania. A gdy w dzień wyborów, wyborcy danego okręgu postawią najwięcej krzyżyków obok nazwiska np. John’a, będzie to znaczyło, że to John, a nie Sandy, wejdzie do Parlamentu. I nie ma takiej możliwości, by Miliband bądź inny „wódz” za pomocą jakiejś cudownej krajowej listy ważności wprowadził Sandy do Parlamentu w innym okręgu, bo tej się noga powinęła w jej rodzinnych stronach. Nie ma też takiej możliwości, by Cameron lub jakikolwiek inny „wódz” zablokował John’owi otrzymanie przez niego poselskiego mandatu. John po prostu wchodzi do Parlamentu, gdyż tak chciał elektorat w jego okręgu. A jeśli w następnej kadencji Sandy zechce wygryźć John’a z jego stołka, to będzie musiała albo mocniej zawalczyć w swoim okręgu o elektorat, albo… zmienić barwy? O nie! To na Wyspach byłoby politycznym samobójstwem. Jeśli zaś John zostanie w m‑czasie przyłapany np. na zdradzie małżeńskiej, bądź – nie daj Boże – na defraudacji środków publicznych, wtedy w interesie lokalnych władz jego ugrupowania (zwanego partią) będzie wybrać wśród swych szeregów takiego kandydata na następną kadencję, który byłby w stanie stawić czoła żądnej poselskiego mandatu Sandy. Tak czy inaczej, nic tu do tego nie będzie miał Cameron, gdyż walka odbywać się będzie nie o jego względy, a względy wyborców.
Konkluzja?
W odróżnieniu od team’u Kaczor&Donald, który ma prawo żonglować „krajówkami” jak chce (i z tego prawa korzysta do woli), Cameron bądź inny „wódz” może członkom swojego własnego ugrupowania (zwanego partią) nadmuchać w kwestii dyscypliny partyjnej. Why? Bo John dobrze wie, że jeśli miałby z Parlamentu wylecieć, to nie dlatego, że tak zażyczy sobie Cameron, a dlatego, że to on czegoś nie dopatrzy w swoim rejonie lub nie zrealizuje tego, do czego zobowiązał się przed… Cameronem? Nie – przed swoimi wyborcami. Bo to oni – w odróżnieniu od systemu polskiego – są de facto chlebodawcami posła John’a. Cameron czy inny tzw. szef partii to najwyżej menadżer, lider, ale na pewno nie boss.
Co ciekawe, ten sam system Jednomandatowych Okręgów Wyborczych (tzw. JOW) obowiązuje w Kanadzie czy innych krajach, do których dziwnym trafem tak chętnie emigrują nasi rodacy. Przypadek? Niekoniecznie.
Tak – system JOW-ów prowadzi do dwupartyjności. Będzie to jednak taka dwupartyjność, której Polsce należy życzyć. JOW-y prowadzą do takiej dwupartyjności, którą powinniśmy osiągnąć u siebie jak najszybciej. Pamiętajmy, iż mówimy tu o ordynacji wyborczej nie państwa Trzeciego Świata, a kraju o jednej z największych gospodarek. Zaś ten sukces, jeśli jest czegoś zasługą, to funkcjonalności zasadniczych ustaw państwowych, do których z pewnością należy ordynacja wyborcza. Na Wyspach rozumieją, że państwo nie musi działać na korzyść obywatela, tj. nie musi mu „pomagać” ulgami – państwo powinno „tylko” umożliwiać obywatelowi jak najrozsądniejsze się organizowanie. Bo co warty będzie Tusk bez możliwości ustawiania swoich żołnierzy w szeregu na partyjnych listach wyborczych? Jak zachowywałby się J. Kaczyński, gdyby nie miał podobnych uprawnień? Nie wierzmy w dobre intencje rządzących – zbudujmy przeciw ich zapędom efektywny mur. Tym murem są JOW-y. Jeśli zaś taki mur przez ostatnie lata jeszcze nie powstał, a ku czemu były wszelkie warunki (większość sejmowa PO, prezydent z tej samej opcji) – Ty, Drogi Skołowany Wyborco, powinieneś już wiedzieć, dlaczego tak się nie stało…
Słyszymy w telewizorni i czytamy w internecie, że JOW-y to jednak ściema, gdyż prowadzą do „zabetonowania polskiej sceny politycznej”, czego żywym już przykładem jest ponoć Senat. Ty jednak, Skołowany i Wątpiący Wyborco, powinieneś już wiedzieć, że owo zabetonowanie nie będzie tym zabetonowaniem, którego tak się boisz w Polsce. Że gdy wmawiają Ci, iż na Wyspach JOW-y niby już funkcjonują od wieków, ale oni mogą sobie na nie pozwolić, bo to starzy kolonialiści itp. – Ty już rozumiesz, że gdyby Platforma rzeczywiście działała dla dobra ojczyzny, dawno już by je wprowadziła (patrz: mur z akapitu powyżej), robiąc to zresztą zgodnie ze swoją wyborczą kiełbasą sporządzoną w 2007 r. przy współudziale nadzianego wtedy na jej rożen Pawła Kukiza (patrz: 4xTAK). I że skoro UKIP poniósł na Wyspach tak sromotną klęskę, nie znaczy to, że „JOW-y nie działają” – one właśnie działają, gdyż w praktyce są swoistym batem na mniej popularne partie, a zarazem instrumentem wspierania tych najbardziej popularnych (czytaj: wybranych przez większość). Wielkość tych popularnych partii nie jest jednak rezultatem naginania ordynacji wyborczej pod siebie (jak to jest w Polsce od 1989 r.), a nacisku większości brytyjskiego społeczeństwa, zmuszającego największą partię do działania w zgodzie z wolą większości obywateli. I nawet świetny wynik Szkocji w w/w wyborach jest dodatkowym argumentem za systemem JOW-ów, bo jedynie potwierdził rosnący tam w siłę ruch separatystyczny. Zresztą, Torysi Camerona nie są tam praktycznie obecni, bo i nie mają tam wzięcia. Gdy więc dojdzie do ostatecznego oderwania się Szkocji od UK, naród brytyjski będzie wtedy jeszcze bardziej jednolity, a więc obecna ordynacja wyborcza będzie jeszcze lepiej umożliwiała sprawne rządzenie krajem wedle woli nie partii, a obywateli. Oczywiście tych, którzy są zainteresowani głosowaniem.
Gdy w 2013 r., jako dziennikarz polonijnego tygodnika „POLISH EXPRESS” wydawanego na Wyspach, tropiłem przypadki wymuszanych adopcji dzieci polskich imigrantów, na swojej drodze poznałem Johna Hemminga, parlamentarzystę z Birmingham. John, prowadząc pozarządową organizację wspierającą imigrantów w ich nierównej walce z brytyjską Opieką Społeczną (Social Services) o prawa do opieki nad swymi dziećmi, pomógł mi sporządzić materiały i otrzymać informacje, później publikowane przeze mnie w w/w tygodniku. Do jego poselskiego biura w Houses of Parliament trafiłem z niejedną polską rodziną przeżywającą dramat. I tu pytanie do wątpiących: czy ja bądź moi rodacy, którym siłą zabrano dzieci, pytaliśmy John’a, do której partii należy? Czy interesowała nas jego partyjna przynależność, czy jego chęć pomocy, a przede wszystkim skuteczność działania? Dla wszystkich, którym MP John Hemming pomógł odzyskać swoje dzieci jasne jest, że to prawy człowiek. I to jego wyborcom wystarczy.
Reasumując, JOW-y to żaden strzał w stopę dobrobytu i sprawiedliwości nigdzie, w tym w naszej ojczyźnie. Ich zadaniem nie jest „wspierać małe partie” tudzież je „kosić”, a utrzymać zdrową zależność „polityk‑obywatel”. JOW-y to żadna pięta Achillesowa żadnego antysystemowca, a właśnie jego siła. Antysystemowcy dobrze wiedzą, iż tak jak ze słabości obecnego ustroju państwa korzysta teraz PO, tak samo korzystał z niego wcześniej PiS – czyli że PO i PiS to de facto jeden wielki POPIS i karykatura wolności; to podróbka państwa obywatelskiego. Lecz co najważniejsze, Ty już wiesz, Skołowany Wyborco, iż swoje wieloletnie skołowanie – a więc niechęć do udziału w wyborach – zawdzięczasz POPIS-owemu spiskowi przeciw wprowadzeniu w Polsce ordynacji wyborczej krajów, które jednocześnie stawiamy sobie za cel (vel Druga Irlandia).
Jeśli jednak – zamiast walki o swoje – wybierzesz „zgodę i bezpieczeństwo”, nie dziw się, że przez następne lata serwować Ci będą codzienną porcję tarć Partii Dwojga – jak to jedni będą za, a drudzy przeciw Konwencji Antyprzemocowej, jak to jedni będą chcieli in-vitro, jednocześnie odcinając się od nauk wielkiego Polaka i promując „niemoralne zapłodnienia w probówkach”, zaś drudzy będą chcieć karać in-vitro więzieniem; jak jedni będą chcieć dopłacać do podręczników szkolnych, drudzy zaś dawać górnikom trzynastki czy co tam jeszcze, a emerytom szansę dostania się do lekarza specjalisty jeszcze w tej dziesięciolatce. Jak to, jak tamto. Skłócony z rodziną, obrażony na sąsiada, rzygać już będziesz tymi sporami – mimo to, gdy jakaś nowa twarz dostanie swoje pięć minut na antenie i dotrze do Ciebie jej głos, Ty – skołowany do granic możliwości – nazwiesz nową twarz oszołomem. No przecież tak powiedzieli w TVN-ie.
Polska jest w takiej kondycji, gdzie od nowego ruchu wymaga się naprawdę wiele odwagi, tego „oszołomstwa”, by odwrócić dotychczasowy bieg wydarzeń. Cieszyć więc powinien fakt, iż w trakcie kampanii prezydenckiej przed I turą, mieliśmy okazję zobaczyć w niej nową wartość: AUTENTYCZNOŚĆ niektórych kandydatów. Oby tylko obywatel załapał, że tylko tacy kandydaci gwarantują AUTENTYCZNE zmiany. Ale to od Ciebie zależy, Drogi Wyborco, komu w jesiennych wyborach parlamentarnych dasz szansę na wprowadzenie zmian nie kosmetycznych, nie krótkoterminowych, a fundamentalnych. Takich, na których Ci chyba najbardziej zależy.
7 maja 2015
Źródło: www.100kijowwmrowisko.blogspot.co.uk

- JOW-y dla przedszkolaków - 19 czerwca 2015
- JOW-y pogrążyły UKIP – słabość czy atut brytyjskiej ordynacji? - 10 czerwca 2015
- Northampton, UK – PEŁNE WYNIKI Wyborów Prezydenckich 2015 - 30 maja 2015
- Wojna na JOW-y, czyli jeszcze bardziej ogłupiały Wyborca - 29 maja 2015
Moja Babcia powtarzała, że „nie powinno się przyszywać łaty z nowego materiału do starej sukienki, bo nie będą do siebie pasowały”.
Mamy duży problem z uświadomieniem sobie, że wprowadzenie „nowego” musi pociągnąć wiele zmian w obecnym systemie by „nowe” zadziałało. Myślimy o rzeczywistości w sposób jaki nas nauczono, schematycznie. Nie ma co nowej idei wciskać w stare ramy i załamywać ręce, że się nie mieści, że nie zadziała. Oczywiście, ze w starej nie zadziała, trzeba zbudować nową ramę.
Jakby Leonardo da Vinci czekał na ramę zanim zabierze się do malowania to Mona Lisa nigdy nie zostałaby namalowana.
oczywiście lepiej by było gdyby takie rozwiązania koncypowano w gronie najlepszych ekspertów, całościowo z pełnym uwzględnieniem potrzeb państwa i ludzi. Tak robiono czasem w innych państwach. Zamykano 100 najlepszych ludzi w zamku i oświadczano, że się ich nie wypuści aż do znalezienia optymalnego całościowego rozwiązania. Potem decyzja jest tylko zatwierdzana i wprowadzana w życie.
Problem jest taki, że w Polsce nie ma tych 100 ludzi, nie ma zupełnie elit z autorytetem i nie ma chęci u rządzącej mafii do wejścia w rzeczywistą porządną debatę publiczną w tym zakresie. Dlatego jedynym rozwiązaniem jest „wypałowanie” zmian, odniesienie się na najprostszych, sprawdzonych w najlepszych krajach wzorców i zbudowanie demokracji (oraz elit narodowych) od zera. W takiej jesteśmy niestety sytuacji. Gdyby jakimś cudem udało się wprowadzić JOW-y to dopiero zacznie się walka o kształt polskiej polityki i demokracji i będzie ona trwała co najmniej 15 lat. I na to też się należy przygotowywać. A walka będzie miała sens.
Dziś, w aktualnym systemie żadna walka, dyskusje i starania nie mają najmniejszego sensu, bo nie ma demokracji a więc nie ma też możliwości podejmowania wspólnych decyzji.
A co myślicie o STV czyli JOWach w wersji australijskiej? czy to nie lepszy system?
Nastąpiło pewne pomieszanie. STV (Single Transferable Vote, pojedynczy głos przechodni) to system proporcjonalny w okręgach wielomandatowych, najbardziej kojarzony z Irlandią. JOW w wersji australijskiej to AV (Alternative Vote, głos alternatywny), czy jednomandatowa odmiana STV. 😉
Słabość obecnego ustroju to dopuszczenie partii do koryta czyli…. Sejmu. Dostęp do ustaw na etapie ich stanowienia daje możliwość manipulowania ich treścią. Dlatego naprawę Państwa trzeba rozpocząć od odcięcia partii politycznych od procesu stanowienia prawa. Taka możliwość daje procedura JOP. Możecie o niej poczytać na jo4pl.wordpress.com lub facebook.com/tylkojop
Co do GB – cóż, wybory to lokalne igrzyska dla „plebsu”. GB rządzi kilka rodzin i, tak naprawdę, nie ma znaczenia kogo i po co ludzie wybierają w wyborach. Prosty przykład – wybory wyborami a w latach 30stych polityką GB kierowali ludzie spoza Izb Parlamentu, spoza pierwszych stron gazet. To właśnie Winston Churchill w latach 30-stych sterował Europą w stronę wojny. Kto wtedy, poza jego sitwą z GB i USA, miał o tym miał jakiekolwiek pojęcie? A i dziś mało kto ma świadomość jakie były rzeczywiste przyczyny wybuchu 2 WŚ. A ci co wiedzą to siedzą cicho bo po co o tym mówić? Zbyt duże pieniądze były z tym związane 🙂
Trzeba by rozróżnić 2 rzeczy – zabawę w „demokrację” (która zawsze jest narzędziem a nie celem) i rzeczywisty ruch na rzecz odbudowy i samostanowienia Polski. To pierwsze to „zabawa” w wybory czyli kolejny temat zastępczy, i nic tak naprawdę się nie zmieni. A potrzebne są głębokie zmiany strukturalne. To drugie to taka zmiana konstrukcji naszego Państwa aby więcej nie dopuścić do możliwości zaistnienia takich wypaczeń jakie dziś obserwujemy. Pierwszy krok na tej drodze to uzdrowienie instytucji Parlamentu który powinien stać się miejscem stanowienia dobrego prawa. Można to zrealizować wprowadzając ideę JOP. To nie nowa partia polityczna, nie zorganizowany ruch obywatelski. To nowy system doboru członków Parlamentu. To pierwszy krok ku skutecznej sanacji Państwa Polskiego.
Spójrzcie na wyniki do rad gmin (od ostatnich wyborów mamy jowy) . W przypadku mojej miejscowości zdecydowaną większość mandatów objęła jedna partia (PIS) ludzie w dużej mierze głosowali na szyld partyjny a nie na człowieka. W gminie PIS po raz pierwszy wygrał i ma większość mimo że zdobył łącznie ok 30 % głosów. To trochę zaburza reprezentację poszczególnych grup wyborców. Obserwując prace rady widać, że duża cześć Radnych nie ma nic do powiedzenia a do Rady weszła tylko ze względu na szyld PiSu. Tym razem pomagał szyld Pisu a za 4 czy 8 lat może to będzie inny szyld, ale to zawsze będzie miało duże znacznie przy jowach.
Szyld? Owszem – tylko JAKI? Czy to będzie ten sam szyld co teraz? Mówiąc inaczej: czy to byłby ten sam PIS co teraz?
Oto najprostsza odpowiedź na Pana obawy. 🙂
I jeszcze wykres o tym ile osób decyduje kto będzie startował do parlamentu. Obecnie, może powstać np. Platforma Kukiza, która może się umówić kogo wystawia – wcale nie musi tego robić Paweł Kukiz, może się zebrać pełne grono tworzących PK i wskazać kto, gdzie głosuje. Ba! Jedyny problem to tylko kolejność na liście i konieczność posiadania dziesięciu kandydatów (plus parytet płci).
Oczywiście, nie ma to przełożenia – najwięcej głosów – mandat, czyli trafiają kandydaci z różnych regionów, ale ludzie prezentujący wizję Platformy Kukiza (czy jakąkolwiek inną) trafiają do parlamentu.
W przypadku JOWów – ludzie, którzy dotychczas okupywali tyły w PiS i PO, o ile znajdą środki na konkurowanie z dotychczasowymi jedynkami. Pytanie jednak jaką wizję oni mają, czym się ona różni od tego, za czym dotychczas agitowali?
Słowem – zwolennicy JOWów próbują przekonać, że 90% osób nie interesujących się polityką po zmianie systemu wyborczego zainteresuje się polityką i zacznie chodzić na wybory oraz wybierać świadomie, a coś, co miało miejsce – nie wybieranie ponowne obecnego elementu miejsca mieć nie będzie.
Ja w to nie wierzę. Potrzebujemy znacznie radykalniejszych zmian, bo nie ma czasu czekać.
Hola, hola!
CYT.: „Obecnie, może powstać np. Platforma Kukiza, która może się umówić kogo wystawia”.
Się umówić? Jakie tu jest umówienie?
W praktyce będzie tak: ludzie chcący działać, np. Kukiści, zaczną się organizować, tak? Ich twarzą będzie Paweł Kukiz, tak? Będą chcieli wystawić w każdym okręgu najsilniejszego kandydata, tak? To chyba oczywiste.
Jeśli więc wyborcy popierający Kukiza zagłosują nawet nie na nazwisko lokalne dzięki sile tego nazwiska, ale dzięki twarzy p.Pawła, to jakie tu jest umówienie? Poza tym, jaki wpływ ma p.Paweł na wybór tego, a nie innego kandydata lokalnego? To przecież lokalni Kukiści wewnątrz siebie podejmą decyzję kogo poprzeć i wystawić, a z kolei wyborcy, Polacy, zadecydują czy chcą na posła Kukistę, czy może kogoś z POPISu, od Korwina, NowoszczezłychPL itd. Jest tak? Jaka tu więc umowa-zmowa?
Chyba ta stara partyjna logika kogoś tu zgubiła. 😉
Co mnie nie przekonuje do JOWów:
0. Swojak. Nie wiem ilu wyborców wybiera w Wielkiej Brytanii, ale w Polsce, przy 460 miejscach to pewnie będzie kilkadziesiąt tysięcy wyborców na jednego swojaka. Dla mnie to już nie swojak, ale ktoś z drugiego końca miasta. A na wsi będą okręgi rozległe?
1. Co ma troska o lokalną drogę, nawet miejską, do wyborów do Sejmu (i Senatu)? Co lokalny działacz, który może mnie do siebie przekonać „dbając” o bezpieczeństwo dzielnicy, lobbując za utrzymaniem parku lub budową miejsc parkingowych ma mieć do powiedzenia w sprawach kraju? W Wielkiej Brytanii twarz „znana” lokalnie ma jakąś wizję zmian w państwie? Pewnie ma, ale czy aby problemu lokalnej drogi, dużej inwestycji nie załatwia się w Polsce na poziomie gminy/miasta, a nie na poziomie Sejmu?
2. Obiecanki cacanki. „John dobrze wie, że jeśli miałby z Parlamentu wylecieć, to nie dlatego, że tak zażyczy sobie Cameron, a dlatego, że to on czegoś nie dopatrzy w swoim rejonie lub nie zrealizuje tego, do czego zobowiązał się”. I dlatego w Polsce PO znowu została wybrana? Albo znowu zostanie wybrane PiS? Ludzie nie interesują się polityką?
3. Ludzi nie interesuje polityka. Co takiego mają zmienić JOWy, że nagle ludzi to zainteresuje i nie wybiorą partii X lub Y, ale człowieka – Jana Kowalskiego? W czym będzie lepszy wybór Jana Kowalskiego, a nie wizji „podatek dochodowy 16%” prezentowanej przez partię W? I dlaczego Jan Kowalski reprezentujący partię X, która już obiecywała 3×15 i tego nie zrobiła jest ponownie wybierany? To dlaczego ten sam Jan Kowalski, który powie, że teraz reprezentuje partię M, mówiący, że tym razem „już na pewno zrobimy 16%” zostanie wybrany?
Uważam, że JOWy, o ile wejdą, zamieszają na scenie politycznej, ale od mieszania herbata nie robi się słodsza. Patrząc realnie – zmiana jest możliwa dopiero na kolejne wybory i jeszcze bardziej zakonserwuje scenę polityczną. Mamy na to czas? Na testy? Za kilka lat kończą się środki z UE, pozostaną długi.
W Polsce dzięki JOWom w Sejmie mogłyby się znaleźć oprócz PiS/PO (przyjmując roboczo, że nic się zmienia) również „Partia Ślązaków”, „Partia Kaszubów” i może „Partia Niemców” z odpowiednich regionów. Ludzie na Śląsku nie zagłosują na „swoich”, którzy obiecają więcej pieniędzy z Centrali? Podobnie na Kaszubach? I oni obiecując coś na poziomie lokalnym będą później decydować na poziomie całego kraju?
W Polsce z JOWami ugrupowanie roboczo nazwijmy je PK (Platforma Kukiza) nie ma szans na więcej niż 1-2 miejsca w Sejmie. Szansę ma tylko obecny układ plus partie regionalne.
W Wielkiej Brytanii na mandat przypada o kilkanaście procent więcej mieszkańców niż w Polsce, zatem nasze JOW byłyby nieco mniejsze, liczące około 85 tysięcy ludzi. Na wyłącznie „swojego” posła mogłyby zatem liczyć także ośrodki średnie, takie jak Grudziądz, Słupsk, Nowy Sącz czy Jelenia Góra, a także większe dzielnice największych miast. Oczywiście na wsi okręgi byłyby większe powierzchniowo, ale zwykle nie przekraczałyby wielkością kilku lub kilkunastu gmin, zależnie oczywiście od ich zaludnienia.
Tak już zupełnie „abstrahując”… zero jako liczebnik porządkowy? Co to za nowa moda?
@micra
Odpowiem tylko na jeden punkt; reszta została już zaadresowana przez innych dyskutantów.
CYT.: „3. Ludzi nie interesuje polityka. Co takiego mają zmienić JOWy, że nagle ludzi to zainteresuje i nie wybiorą partii X lub Y, ale człowieka – Jana Kowalskiego?”
Owszem, ludzi nie interesuje polityka …TERAZ. A dlaczego? Gdyż czują, że nie mają na nią wpływu. Proszę jednak spojrzeć na fenomen Kukiza, tj. ile osób już wybudził z „niezainteresowania polityką” i już odpowiedź gotowa.
Co mają zmienić JOWy?
Charakter partii mają zmienić. Niech więc nawet wyborca wybierze partię X czy Y – pod JOWami, te Iksy i Igreki nie będą już takie jak dotychczas. Dlaczego? Gdyż JOWy pozbawią wodzów ich wodzostwa oraz możliwości budowania krajówek. Wystarczy? Wystarczy w zupełności. Zróbmy tyle na początek, a wnet kandydaci na polityków dostrzegą nie w liderze partii, a swym Wyborcy swego prawdziwego pracodawcę. 🙂
Stworzymy uczciwe i skuteczne polskie JOWy z rowna dla wszystkich swoboda kandydowania!
Dziękuję Jacek. Wiecie co mnie prawie zawsze zastanawia po przeczytaniu? Dlaczego system brytyjski, dlaczego system francuski, dlaczego kanadyjski. A czy my Polacy nie potrafimy na podstawie wad i zalet stworzyć systemu polskiego?
@Marcin Lesicki
„Systemem polskim” jest JOW-FPTP – czyli ten tzw. „brytyjski”. O ile mi dobrze wiadomo, taki właśnie – prosty i „intuicyjny” – system stosowano w Rzeczypospolitej Szlacheckiej („daj kreskę Domeyce…”).
W Polsce można wprowadzić JOP. Tylko jest mały problem – JOP oznacza odcięcie partii politycznych od koryta czyli od Parlamentu. A to się partyjnym kacykom nie spodoba. Bo zamiast robić interesy na dziurawych ustawach musieliby zakasać rękawy i rzeczywiście zacząć działać lokalnie żeby mieć, jako partia, wystarczające poparcie do powołania Rządu.
Szanowny Panie Marianie,
W brytyjskich JOWach jest tylko jedna tura – to system najczytelniejszy i najprostszy z mozliwych. Dwu turowy JOW tak jak w wyborach na Prezydenta Polski wystepuje we Francji. Jednak z punktu widzenia prostoty i oszczednosci promujemy JOWy brytyjskie. Choc JOWy francuskie sa nieporownywalnie lepsze od partiokracji list partyjnych uwazamy ze z perspektywy zawiazywania sojuszu obywatelskiego przed wyborami i szybkosci wylaniania stabilnych rzadow brytyjskie JOWy sa najbezpieczniejsze.
Pozdrawiam,
Panie Janie, dziekuje za odpowiedz wreszcie wszystko ogarnałem. Zrozumiałem co znaczy system proporcjonalny, co znaczy wiekszosciowy. Stało sie jasne czym jest okrag wielomandatowy a czym jednomandatowy. Czym jest swiadomosc polityczna i jakie zasady polskiej konstytucji ogranicza aktualna ordynacja wyborcza do naszego parlamentu. Jaka jest roznica pomiędzy obecnymi jow-ami a tymi o ktore walczy Paweł Kukiz. To była dobra lekcja swiadomosci politycznej, dzieki 🙂
Panie Jacku, tutaj w pełni sie zgodze. Rzeczywiscie w Polsce jest bardzo ograniczona rownosc kandydowania poprzez wymog duzej ilosci podpisow poparcia na komitety wyborcze, ktore juz na starcie wykluczaja wielu kandydatow.
Czy w systemie brytyjskim wybor posła nastepuje z chwila uzyskania najwiekszej liczby głosow czy tez jest druga tura w celu uzyskania wiekszosci tak jak w jow wyboru na prezydenta w polskiej ordynacji ?
Panie Marianie,
JOWy po brytyjsku to FPTP, co jest skrótem od „First past the post”, tj. „pierwszy mija słupek mety”, czyli nie ma dogrywki.
Sam Paweł Kukiz mówi, że woli system STV, niemniej na ten czas promuje JOW po brytyjsku (FPTP). Mam nadzieję, że to odpowiada na Pana pytanie.
Ok, dzięki 🙂
Szanowny Panie Marianie,
Nic bardziej mylnego. Brytyjskie JOWy o ktore nam chodzi sa na tyle male ze faworyzuja lokalnych dzialaczy – o nich zabiegaja stowarzyszenia lokalne zwane asocjacjami skojarzonymi z danymi partiami, ktore podejmuja autonomiczne oddolne decyzje. Partie w brytyjskich JOWach maja jakosciowo inny charakter niz w partiokracji list partyjnych. Wszystkie procesy przedwyborcze dzieja sie w nich na zasadzie oddolnosci, wlacznie z wylanianiem lidera. Polskie pseudo JOWy w Senacie lamia zasade rownej swobody kandydowania, wymagaja zakladania komitetow do czego trzeba skladac tysiace podpisow tak by zwykly szary obywatel nie byl w stanie tego dokonac na czas. W brytyjskich JOWach moze startowac kazdy po zlozeniu 10 podpisow pod kandydatura i wplaceniu malej kaucji ktora jest zwracana jesli zdobedzie 5% glosow w danym okregu.
Pozdrawiam,
Pisze Pan : „Tak – system JOW-ów prowadzi do dwupartyjności.” tak i to jest prawda. Dlaczego? Dlatego że mieszkańcy głosują na tego kogo znają z radia, telewizji, z prasy. Wtedy kandydat ma swój twardy elektorat a takie elektoraty posiadają posłowie o wieloletniej kadencji
Teraz boss z centrali będzie miał do wyznaczenia tylko 460 kandydatów i on będzie dzielił państwową kasę, jeżeli jego partia miało dobre notowania i przełoży sie to lokalnie. To oczywiście obraz wykoślawiony ale przecież nie nierealny.
W moim okręgu wyborczym jest człowiek (aktualnie senator koalicji rządzącej), który wygrywa w każdych wyborach jednomandatowych (przegrał tylko do Parlamentu Europejskiego) czy to na prezydenta czy senatora.
W idei JOW musi być coś więcej niż tylko mechanizm jak sięgnąć po władzę.
Panie Marianie, dziękuję za wpis.
Owszem – my, wyborcy głosujemy na twarze znane nam z radia, telewizji i z prasy. Słowem, media rządzą. TERAZ rządzą, a my tak głosujemy. Ale jedna uwaga: my TERAZ tak głosujemy. I to jest właśnie nasza obecna bolączka.
Proszę jednak zastanowić się dlaczego tak jest. Czyżby nie właśnie z powodu ordynacji, która TERAZ obowiązuje?
Pisze Pan „Teraz boss z centrali będzie miał do wyznaczenia tylko 460 kandydatów” – STOP! Jakiego „wyznaczenia”? Wyznaczanie na poziomie centralnym odbywa się TERAZ. W systemie JOWów natomiast, boss nie będzie miał do powiedzenia NIC, czyli de facto bossem nie będzie. Proszę sobie wyobrazić p.Kukiza w roli „bossa”, mówiącego każdemu z 460 okręgów oddzielnie kogo ma wystawić. Absurd. To okręgi, każdy samodzielnie – w tym Pan jako mieszkaniec jednego z nich – będziecie mieli za zadanie wystawić swoich najlepszych ludzi, a dopiero z tą ekipą kandydatów „Ruchu Kukistów”, p.Paweł będzie mógł się fotografować (jeśli zechce), robiąc coś na kształt plakatowej akcji Lecha Wałęsy z 1989r. przy wyborach do Sejmu.
Skoro więc to ordynacja funkcjonująca TERAZ legitymizuje (czytaj: betonuje) obecny charakter uprawianej u nas polityki, zmieńmy ją. Daję głowę, że nagle okaże się, iż tym sposobem nie tylko zmienimy (a przynajmniej zaczniemy zmieniać) wyborcze nawyki Polaków, ale przede wszystkim zerwiemy dotychczasowe powiązania ludzi wchodzących do polityki z „wodzami” obecnych czy przyszłych partii/ruchów/stowarzyszeń.
I głównie o to chodzi w JOWach. Podoba się Panu taka wizja? Bo mnie tak. 🙂
Przepraszam z rozpędu pomyliłem Panów.
Panie Jacku.
Gdyby wizja była prawdziwa nie pisałby Pan, że jow utrwalają system dwupartyjny.
Całkiem możliwe, że wizja jest nie realna. Partie bowiem w swoich lokalnych kołach będą wystawiały kandydatów. Pytanie na ile ten kandydat będzie niezależny od wodza swojej partii a na ile potrzebuje jego akceptacji? Już teraz chociaż oddziały partii wystawiają swoich kandydatów w okręgach to często dochodzi do kłótni o układ na listach wyborczych i musi interweniować boss z centrali bo lokalny baron nie koniecznie daje sobie radę.
Kandydat potrzebuje akceptacji wodza? Gdzie tak jest??? Chyba Pan o Polsce pisze, nie o UK, prawda?
Proszę podać przykład choć jednej takiej kłótni, bo nie wiem zupełnie o czym rozmawiamy.