W 1990 roku posłowie Partii Konserwatywnej zmusili do rezygnacji z funkcji premiera swoją przywódczynię Margaret Thatcher, którą pełniła nieprzerwanie od 1979 roku. Zmusili ją do rezygnacji w związku z jej bulwersującą brytyjską opinię publiczną polityką podatkową, od której nie chciała odstąpić. Gdy Frederick Forsyth zapytał jednego z nich dlaczego to zrobili, usłyszał zdecydowaną odpowiedź: „Ona przestała się nas słuchać!”.
Odwołanie własnego premiera przez posłów własnej partii było możliwe jedynie w warunkach brytyjskiego ustroju politycznego zbudowanego na fundamencie jednomandatowych okręgów wyborczych. W tym ustroju stricte demokratycznym posłowie są bezpośrednio zależni od wyborców, a przywódcy i liderzy partyjni w niczym im w zostaniu posłami nie są w stanie ani pomóc, ani przeszkodzić. Natomiast głupota polityczna partyjnych przywódców sprawujących rządy, która zbulwersuje wyborców, może pozbawić posłów partii rządzącej wyborczego poparcia. I dlatego, w obawie przed takimi konsekwencjami polityki podatkowej, premier Thatcher została zmuszona do ustąpienia ze swej funkcji.
Ale taka sytuacja jest nie do pomyślenia w ramach proporcjonalnej ordynacji wyborczej, gdzie posłowie są bezpośrednio zależni nie od swoich wyborców, ale od swoich liderów partyjnych. Dlatego, gdy w 2015 roku kanclerz Niemiec Angela Merkel ogłosiła otwarcie granic dla setek tysięcy nielegalnych emigrantów, wywołując tym największy kryzys polityczny w Europie po II wojnie światowej, za jej polityczną głupotę nie spadł jej włos z głowy. W Wielkiej Brytanii za coś takiego byłaby wręcz natychmiast odwołana przez posłów własnej koalicji rządzącej. W Niemczech zaś mimo jaskrawych skutków swej politycznej głupoty w postaci stworzenia etnicznych enklaw przestępczości i bezprawia, aż po terrorystyczne zamachy, od 5 lat doczekuje ona zasłużonej emerytury kanclerskiej. Tam bowiem niemieccy posłowie są zależni bezpośrednio od niej i jej partyjnej oligarchii.
W Polsce zaś prezes rządzącej partii PiS Jarosław Kaczyński właśnie rozpoczął procedowanie ustawy „5 dla zwierząt”, która ma zakazać hodowli zwierząt futerkowych oraz uboju religijnego eksportowanych zwierząt, nie mówiąc już o możliwości wchodzenia przedstawicieli przeróżnych organizacji pozarządowych na prywatne tereny bez nakazu prokuratorskiego. W kraju, gdzie eksport mięsa i futer jest kluczowym działem eksportu rolo-spożywczego, a rolnictwo kluczowym działem gospodarki, jest to działanie wymierzone w podstawowe interesy ekonomiczne gospodarki i państwa. A niezrozumienie własnych interesów nazywane jest potocznie głupotą. Mamy tu więc do czynienia z olbrzymią głupotą polityczną, a jak wskazują okoliczności, wyłącznie jednego człowieka i jego bezpośredniego otoczenia politycznego. Tym człowiekiem jest prezes PiS J. Kaczyński. Ta głupota polityczna przywódcy partii rządzącej, jak wiele na to wskazuje, będzie skuteczna, uderzając w kluczowe interesy ekonomiczne polskiej gospodarki. W ustroju politycznym bowiem fasadowej demokracji, w której posłowie PiS są zależni bezpośrednio od prezesa J. Kaczyńskiego i jego partyjnej oligarchii, a nie bezpośrednio od wyborców, trudno oczekiwać wyrzucenia do kosza projektu tej głupkowatej ustawy.
Ten przykład pokazuje na drastyczne konsekwencje ustroju partyjnej oligarchii wyborczej, w której żyjemy. W tym ustroju politycznym fasadowej demokracji największa nawet głupota polityczna przywódców i liderów partyjnych ma wysokie szanse realizacji z wszystkimi tego katastrofalnymi skutkami dla polskiego społeczeństwa i jego poszczególnych zbiorowości ekonomiczno-zawodowych. Nie funkcjonują bowiem podstawowe mechanizmy parlamentarnej demokracji, w której to posłowie są w stanie samodzielnie kontrolować i stanowić o prawie i decydować o funkcjonowaniu władzy wykonawczej. Tu bowiem faktyczną władzę ma oligarchia partyjna. Demokracja jest jej fasadą.
A to, że za trzy lata wyborcy odsuną być może PiS od władzy, nie przeszkodzi w wyrządzeniu olbrzymich strat polskiej gospodarce. Samo zaś odsunięcie PiS od władzy nie za wiele pewnie coś zmieni, gdyż dzięki olbrzymim dotacjom budżetowym dojdzie do władzy kolejna koalicja partyjna, dla której głupota polityczna będzie równie lub jeszcze bardziej ważkim wyznacznikiem jej polityki.
Aby w Polsce głupota polityków nie była skutecznie realizowana musimy zbudować rzeczywistą demokrację polityczną, w której politycy są zależni bezpośrednio od społeczeństwa, a posłowie są bezpośrednio zależni od swoich wyborców. Na wzór brytyjski, amerykański czy kanadyjski. Czyli dzięki wprowadzeniu jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu. To jest fundament demokracji politycznej.
Potęga demokracji polega bowiem na tym, że wyborcy nigdy świadomie nie zagłosują przeciw swoim interesom, ambicjom i aspiracjom. Będą też pilnować i rozliczać z ich realizacji od siebie tylko zależnych posłów. Choć mogą być manipulowani, ogłupiani i okłamywani, to wszakże ostatecznie od ich rozumu, większego lub mniejszego, zależą ich losy. A nie od politycznej głupoty przywódców, liderów i oligarchii partyjnych.
Fasadowość polskiej demokracji w postaci ustroju partyjnej oligarchii wyborczej, której fundamentem jest bezpośrednia zależność posłów od kierownictw, a w istocie oligarchii partyjnych, jest już jaskrawo widoczna i to gołym okiem. Nie dostrzegają jej tylko ci, których jest to podstawowym obowiązkiem zawodowym. Nie dostrzegają jej więc akademiccy politolodzy i socjolodzy. Nie dostrzegają jej wszelacy publicyści i dziennikarze. Nie dostrzegają jej pierwszoplanowi i drugoplanowi analitycy polityczni i społeczni. Nie dostrzegają jej oczywiście wszyscy czołowi politycy z wszelkich opcji.
Nie dostrzegają jej, ponieważ nie mogą jej dostrzegać. Są bowiem integralną częścią tego systemu politycznego. Nie mogą jej dostrzec, gdyż gdyby ją dostrzegli przestaliby być tam gdzie są, ze swymi apanażami, tytułami i splendorem społecznym. Dlatego grają swoje błazeńskie role uczciwych, wnikliwych i mądrych, a cały ten polski establishment publiczny wręcz ocieka hipokryzją. Nie ma na nich co liczyć w propagowaniu prawdy o polskiej polityce. Na „Titanicu” też orkiestra grała do końca.
Dlatego musimy zdołać się wreszcie sami otrząsnąć, zmobilizować i zorganizować politycznie.
17 września 2020
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
- Koniec Europy jaką znamy - 8 czerwca 2022
- Prawo małych i średnich państw narodowych do suwerennego istnienia - 4 maja 2022
„Opowiada jeden z rozmówców: – Bać się Kaczyńskiego? A dlaczego? Jeśli prezes wyrzuci senatorów, którzy będą za rolnikami, a przeciwko jego „Piątce…”, to oni w kolejnych wyborach pozakładają swoje komitety i wystartują bez szyldu PiS. A jak się nie dostaną, to i tak zabiorą głosy kandydatowi PiS. W obu przypadkach Kaczyński jest przegrany.” Źródło: https://wiadomosci.wp.pl/jaroslaw-kaczynski-grozi-senatorom-pis-w-klubie-tli-sie-bunt-przeciwko-prezesowi-6560342688545664a W cytowanym artykule Wirtualnej Polski brakuje kluczowej informacji dlaczego senatorowie mogą w razie czego pozakładać swoje komitety. Senatorowie są w innej sytuacji niż posłowie, bo do Senatu są jednomandatowe okręgi wyborcze, gdzie reelekcja zależy przede wszystkim od wyborców, można też łatwiej założyć własny komitet, który nie musi być wcale ogólnopolski, bo mandat zdobywa ten kto zdobędzie najwięcej głosów w swoim okręgu. Posłem zaś można zostać ze śladową ilością głosów, ale już żeby skutecznie wystartować trzeba mieć zgodę prezesa jakiejś ogólnopolskiej partii. To dlatego w JOW-ach popularny senator bardziej ma się bać wyborców niż prezesa partii, bo prędzej może stracić mandat jeśli zawiedzie wyborców, którzy oddali na niego głosy, niż prezesa partii, który ma inne zdanie i którego stanowisko nie determinuje tego czy będzie mógł ponownie wystartować. To dlatego prezes Kaczyński i inni prezesi partyjni tak bardzo nie lubią JOW-ów, bo odbierają im znaczną część władzy, na rzecz ściśle określonych terytorialnie grup wyborców. Nawet pomimo tego, że u nas do Senatu na rejestrację komitetu potrzeba 1000 podpisów, a potem jeszcze na rejestrację każdego kandydata 2000 podpisów (podczas gdy np. w Wielkiej Brytanii, na której systemie wyborczym chciałby się wzorować Ruch na Rzecz JOW, wystarczy 10 podpisów i 500 funktów kaucji) rozpoznawalny senator bez problemu zbierze te podpisy. Jeśli stanie za ludźmi, którzy go wybrali, z ich pomocą może wystartować niezależnie z własnego komitetu i sięgnąć ponownie po mandat, jeśli ich zawiedzie, nawet poparcie prezesa i jego kota mu nie pomoże 🙂