Jak zapowiedział polski rząd, budżet państwa w 2020 roku ma być zrównoważony, czyli pozbawiony deficytu. Oznacza to, iż wpływy do budżetu, głównie z podatków, mają zrównoważyć całość wydatków rządowych. Ten zrównoważony budżet jest przy tym powodem do dumy rządu i jest ogłaszany jako sukces jego polityki ekonomicznej. Otóż nic bardziej mylnego. Zrównoważony budżet to duszenie gospodarki i ograniczanie jej rozwoju. A w niezrozumieniu tej budżetowej pułapki ekonomicznej kryje się nie tylko „jądro ciemności” współczesnej neoliberalnej ekonomii. Kryje się również „jądro ciemności” neoliberalnego państwa i jego liberalnej demokracji.
Prawo tożsamości finansów narodowych
Duszenie gospodarki i ograniczanie jej rozwoju w wyniku zrównoważonego budżetu jest konsekwencją suwerenności monetarnej państwa. To państwo, a więc rząd, parlament i bank centralny, musi zapewniać suwerenną państwowo emisję pieniądza, zapewniającą finansowe pokrycie obrotów gospodarczych w kraju. Te finanse krajowe są zaś w ostateczności zawsze zgodne ze sformułowanym, pod koniec lat 90. XX wieku, a nazwanym przeze mnie, prawem tożsamości finansów narodowych brytyjskiego ekonomisty Wynne’a Godley’a. Zostało ono w ostatnich latach teoretycznie rozwinięte w ramach Nowoczesnej Teorii Pieniądza (Modern Money Theory), przez ekonomistów skupionych głównie na wydziale ekonomii Uniwersytetu Missouri w Kansas City, na czele z amerykańskim ekonomistą L. Randallem Wray’em. To prawo tożsamości finansów narodowych pokazuje ścisłą zależność matematyczną pomiędzy bilansem handlu zagranicznego, a zadłużeniem sektora publicznego i prywatnego sektora krajowego.
Tę tożsamość finansową można ująć następująco: bilans krajowego sektora prywatnego + bilans krajowego sektora publicznego + bilans sektora zagranicznego = 0. Prywatny sektor krajowy to krajowe gospodarstwa domowe i krajowe firmy. Krajowy sektor publiczny to rząd i samorządy lokalne oraz regionalne. Sektor zagraniczny to reszta świata w postaci zagranicznych gospodarstw domowych, firm i rządów. Bilans każdego z sektorów to roczne zestawienie jego finansowych przychodów i wydatków. Deficyt jednego sektora musi się więc równać nadwyżce przynajmniej jednego z dwu pozostałych sektorów.
Deficyt w handlu zagranicznym a bilans sektora publicznego i prywatnego
Dodam przy okazji, iż to oznacza, że jeśli kraje takie, jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy, acz od kilku lat również Francja, mają tak ogromne deficyty bilansów krajowych sektorów publicznych, to muszą być one równoważone ogromnymi nadwyżkami bilansowymi sektora zagranicznego lub/i krajowego sektora prywatnego. Ponieważ krajowe sektory prywatne nie mają tak wielkich nadwyżek i są często również mniej lub bardziej zadłużone, to nadwyżki muszą mieć sektory zagraniczne. I to one są głównym źródłem olbrzymich deficytów sektorów publicznych.
Mówiąc w uproszczeniu, to olbrzymie nadwyżki eksportowe Niemiec są dzięki wspólnej walucie euro głównym powodem olbrzymich deficytów rządowych i długów publicznych Grecji, Portugalii, Hiszpanii czy Włoch. A mówiąc jeszcze inaczej, to nie zła polityka finansowa ich rządów jest przyczyną góry długów publicznych. Tą przyczyną jest euro. Państwa te są pozbawione bowiem narodowej suwerenności walutowej. Nie mają własnych walut, a ich deficyty w handlu zagranicznym są efektem zawyżonej w stosunku do ich siły gospodarczej wartości euro. A o sile euro decyduje zasadniczo siła gospodarki Niemiec, a nie Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch.
Deficyt sektora rządowego a bilans sektora prywatnego
Jeśli zaś pominiemy rolę bilansu sektora zagranicznego, czyli przyjmiemy, iż bilans handlu zagranicznego wynosi zero, czyli jest zrównoważony, to każda nadwyżka w bilansie sektora rządowego, o którym zasadniczo decyduje bilans budżetu państwa, musi tworzyć deficyt bilansu sektora prywatnego, a w istocie sektora firm i gospodarstw domowych. Założenie, iż bilans sektora rządowego będzie zerowy, czyli budżet państwa będzie zrównoważony, oznacza, iż w takich warunkach zerowy będzie również bilans sektora krajowych firm i gospodarstw domowych. Wzrost gospodarczy będzie więc spychany do zera, a gospodarka będzie ekonomicznie zduszona. I do tego właśnie zmierza obiektywnie obecna polityka ekonomiczna rządu.
Państwo bowiem to nie gospodarstwo domowe, które, aby nie zadłużać się, musi bilansować swe domowe budżety. Państwo musi emitować pieniądze, które zapewnią przyrost środków finansowych firm i gospodarstw domowych. A ta emisja odbywa się poprzez wydatki finansowe państwa. Deficyt w wydatkach rządowych jest niezbędny dla wzrostu firm i zamożności gospodarstw domowych.
To co rozumieją Anglosasi i ich Nowoczesna Teoria Pieniądza, jest nie do pojęcia przez neoliberalną ekonomię w Polsce. W istocie bowiem polskie nauki ekonomiczne są ideologią neoliberalną, która przedstawia nieistniejącą rzeczywistość – ideologiczne przedmioty urojone. I trudno nawet w tej sytuacji mieć pretensję do premiera polskiego rządu, który własnych badań naukowych na tematy ekonomiczne, a monetarne w szczególności, nie prowadzi. Tak jak w ramach akademickiej poprawności politycznej doszło ostatnio do skandalu na Uniwersytecie Śląskim, tak w ramach ekonomicznej poprawności politycznej nie da się uprawiać nauki ekonomii politycznej, jak ją nazywali Anglosasi, a społecznej, jak ją nazywano w wersji niemieckiej. Tu skandal jest codzienny, acz dyskretny.
Dług publiczny a sprywatyzowana emisja pieniądza
Ale pułapka zrównoważonego budżetu państwa jest częścią jeszcze większej i groźniejszej pułapki narastającego długu publicznego w wyniku corocznych deficytów budżetowych rządu. Ten narastający dług publiczny staje się coraz większym obciążeniem dla spłacającego go budżetu państwa, co w konsekwencji ogranicza wydatki budżetowe na cele użyteczne gospodarczo i ogranicza emitowanie pieniędzy dla firm i gospodarstw domowych. Jest to kwadratura koła nie do rozwiązania w ramach neoliberalnej ekonomii i neoliberalnej polityki ekonomicznej państwa. Jest to właściwe „jądro ciemności” neoliberalnej polityki monetarnej.
Ta pułapka pułapki czy też monetarny paradoks polityki finansowej państwa jest wynikiem sprywatyzowania emisji pieniądza. I to nie tylko w Polsce, ale i całej Unii Europejskiej, i w większości państw świata. To sprywatyzowanie emisji pieniądza polega na tym, że jest on emitowany wyłącznie w formie prywatnego kredytu bankowego. A inaczej – jest to emisja pieniądza w formie prywatnego długu bankowego.
Jest to pełny paradoks, gdyż to państwo jest wyłącznym suwerenem emisji pieniądza na swoim terytorium. Może się nim tylko na własnych warunkach i pod swoją kontrolą podzielić z publicznymi i prywatnymi bankami. Władcy państw od zawsze mogli bić własną monetę, nakładać podatki i wypowiadać wojny. Na tym polegała i polega władza państwowego suwerena. To państwo bowiem gwarantuje monetarną pewność swej waluty. Jak mawiał amerykański ekonomista Hyman Minsky – „Każdy może tworzyć swoje pieniądze. Problem leży w ich uznawaniu”. A o tym uznawaniu decyduje państwo.
Bank centralny państwa i jego ubezwłasnowolnienie
Emisja pieniądza w formie bankowego kredytu za zgodą i pod kontrolą państwa nie jest żadnym zagrożeniem. To nie z tego powodu narasta dług publiczny. Powodem jest ubezwłasnowolnienie monetarne banku centralnego.
Bank centralny jest instytucjonalizacją suwerenności monetarnej państwa. Tymczasem kompradorska i postkolonialna polska Konstytucja z 1997 roku zakazała Narodowemu Bankowi Polski finansowania deficytu budżetowego rządu i deficytów instytucji publicznych. Ten sam zapis znalazł się w podpisanym przez Polskę Traktacie Lizbońskim, który w artykule 123 zabrania bankom centralnym krajów członkowskich finansowania wydatków rządowych i wydatków instytucji publicznych. To efekt panowania politycznego w Unii bankowej oligarchii finansowej, która w ten sposób stworzyła sobie pełny monopol bankowy prywatnej emisji pieniądza. Albowiem, aby rządy mogły tworzyć swoje deficyty budżetowe muszą zaciągać długi w prywatnych bankach, a potem spłacać je z państwowych dochodów.
Ubezwłasnowolnienie banku centralnego to w istocie pozbawienie państwa jego suwerenności monetarnej i przekazanie jej w ręce właścicieli prywatnych banków, czyli w ręce bankowej oligarchii finansowej. Państwo zostało sprowadzone do roli wyłącznie gwaranta obiegu sprywatyzowanego pieniądza.
Neoliberalna niezależność banku centralnego i niesuwerenność monetarna państwa
Banki centralne państw zostały w toku swej ewolucji, poczynając od Banku Anglii w XVII wieku, stworzone dla obsługi wydatków rządów. Emitowały pieniądze, z których finansowano wydatki rządowe. Były w istocie instytucjami suwerenności monetarnej państwa. Długi zaś rządowe można było w każdej chwili odpisać z bilansu bankowego i umorzyć. Banki centralne same pożyczały pieniądze pobierając za to odsetki dla rządu.
W ramach likwidacji państwowej emisji pieniądza wprowadzono tzw. niezależność banku centralnego od rządu, a w istocie również parlamentu. Tzw. niezależność banku centralnego od władzy wykonawczej i ustawodawczej państwa ma na celu uzależnienie go od bankowej oligarchii finansowej. Jest to kluczowy element neoliberalnego państwa, które w swej istocie jest oligarchiczne.
Tzw. demokracja liberalna jest więc w rzeczywistości oligarchią wyborczą, w której kluczowe instytucje dzięki ich tzw. niezależności są pozbawiane demokratycznej kontroli przez wybieralnych przedstawicieli. A sami zaś przedstawiciele również są pozbawieni demokratycznej kontroli wyborców dzięki proporcjonalnej ordynacji wyborczej, która umożliwia pełną kontrolę posłów przez oligarchie partyjne. A oligarchie partyjne, niezależne od wyborców, stają się mniej lub bardziej zależne od oligarchii finansowych i korporacyjnych.
I żyjemy w takim miękkim państwie partyjnej oligarchii wyborczej, które jest kolosem o glinianej głowie. Bez oczu, uszu, a nade wszystko mózgu. W tym również bez własnej naukowej myśli ekonomicznej, której nie może być na uczelniach, gdzie poprawność w myśleniu jest głównym kryterium oceny badań naukowych. I to po tzw. reformie w wykonaniu ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina, której ostateczne konsekwencje widać w skandalu na Uniwersytecie Śląskim.
A demontaż neoliberalnego państwa i liberalnej demokracji, po to by przywrócić suwerenność monetarną władzy państwowej i wyjść z monetarnej kwadratury koła deficytu budżetowego i długu publicznego, można zacząć wyłącznie od likwidacji ordynacji proporcjonalnej do Sejmu i wprowadzeniu JOW.
21 stycznia 2020

- Komunistyczna kontrrewolucja - 8 grudnia 2024
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
- Koniec Europy jaką znamy - 8 czerwca 2022
Fragment programu „Strefa Starcia” z 16.02.2020, w którym wywołałem temat kwoty wolnej od podatku https://www.facebook.com/kkowalczyk.6/videos/287181555581561/ (cały program na stronie: https://vod.tvp.pl/video/strefa-starcia,16022020,46373233 ).
W kontekście mojej wypowiedzi przypominam też wypowiedź Andrzeja Dudy z debaty prezydenckiej w 2015 r., kiedy to jako kandydat PiS powiedział, że chciałby, aby kwota wolna od podatku wynosiła już od 2016 r. 8 tys. zł i była systematycznie podnoszona (czego PiS nie wprowadził): https://www.youtube.com/watch?v=11Eq4w9WFoU&fbclid=IwAR09q6hirruMIRrxJa7N48ZvMRv1c5jfwVixFp5MN4WlbwAa_aTaoYs1C4o
Co do zasady kwota wolna od podatku powinna wynosić co najmniej dwunastokrotność pensji minimalnej, czyli od osób o minimalnych dochodach państwo nie powinno pobierać podatku dochodowego. Tymczasem nawet od emerytur pobiera się podatek, choć są one opłacane ze środków, które już wcześniej podlegały podatkowi dochodowemu (klub PSL zgłosił projekt emerytury bez podatku, choć nic nie zrobili w tej sprawie, gdy byli u władzy przez 8 lat rządów koalicji PO-PSL). Z kolei osoba pracująca na pensji minimalnej przez cały 2019 rok (a więc wykazując dochód roczny ok. 31 tys. zł) będzie miała kwotę wolną od podatku dochodowego nie na poziomie 31 tys. zł, jak nakazywałaby logika, ani nawet nie 8000 zł jak obiecywał prezydent Duda w 2015 r., ale … 3091 zł. Żeby mieć kwotę wolną od podatku 8000 zł trzeba mieć dochód w skali roku do 8000 zł, czyli do 666 zł miesięcznie – w taki to szatański sposób PiS „zrealizował” obietnicę podniesienia kwoty wolnej od podatku.
Jak jednak pisałem w swoim tekście z 2016 r.: „Gdyby np. teraz jakiś poseł PiS-u powiedział prawdę i zaczął wytykać kierownictwu partii, że wbrew obietnicom wyborczym i wbrew orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego rząd PiS nie podnosi kwoty wolnej od podatku dla wszystkich, a tylko dla zarabiających grubo poniżej pensji minimalnej, co jest politycznym oszustwem, to ryzykuje niewpisanie na listę w następnych wyborach lub wpisanie na odległe „niebiorące” miejsce. Podobnie posłowie PO i PSL-u, którzy teraz mówią, że są za podniesieniem kwoty wolnej od podatku dla wszystkich obywateli, a przez 8 lat byli przeciw, mogliby powalczyć o takie zmiany dużo wcześniej niż po znalezieniu się w opozycji. Mogliby, gdyby były JOW-y. Obecny system wyborczy, który pozbawia już wybranego posła podmiotowości na rzecz partyjnej centrali, a ogółu obywateli biernego prawa wyborczego i instrumentu odwołania posła przed upływem kadencji, nie zachęca jednak do takiej uczciwości.”
http://pressmania.pl/w-polsce-nadszedl-czas-by-posel-odpowiadal-przed-wyborca/
Nigdy dość przypominania, że wprowadzenie małych jednomandatowych okręgów wyborczych przeniosłoby ciężar odpowiedzialności posłów z kierownictwa partyjnego na wyborców. Wprowadzenie JOW-ów byłoby też jedynym sposobem, aby wprowadzić efektywny mechanizm odwołania posła (także przed upływem kadencji), o czym w tym samym programie „Strefa Starcia” z 16.02.2020 r. mówił były poseł Kukiz’15 Piotr Apel. Postulat JOW-ów wymaga jednak szerszego przybliżenia obywatelom niż jest to możliwe w tego typu programach. Dlatego zachęcam Państwa do wsparcia tego postulatu odpisem 1% podatku na rzecz Fundacji im. J. Madisona Centrum Rozwoju Demokracji – Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (KRS: 0000208835).
Wracając jednak do podatków, to czy 3091 zł kwoty wolnej od podatku przy rocznych dochodach powyżej 13 tys. zł to są standardy podatkowe państwa rozwiniętego? Oczywiście, że nie i myślę, że powinni się z tym zgodzić zarówno ludzie o poglądach prawicowych, jak i lewicowych. Na zdrowy rozum po co potrącać ludziom o niskich dochodach z pensji w ramach podatku dochodowego, a potem te same środki zabrane tym samym ludziom wypłacać w ramach programów socjalnych (czy to 500+, czy 13 emerytura). Rząd nie ma własnych pieniędzy, ale twierdząc, że coś daje obywatelom (podczas gdy często więcej zabiera) z jednej strony generuje koszty dystrybucji środków, a z drugiej winduje inflację. Ludzie spokojnie daliby sobie radę bez tych wszystkich „plusów”, gdyby nie te wszystkie „minusy” polityki fiskalnej i chory, nienaprawiony od lat system podatkowy, który nawet emerytowi z najniższą emeryturą zabiera więcej w podatku dochodowym niż potem rząd „oddaje” w 13 emeryturze.
Mało kto też zwrócił uwagę, że budżet na 2020 r. zakłada inflację na poziomie 2,5%, podczas gdy w styczniu 2020 r. wyniosła już ona rok do roku 4,4%. Pokażcie mi taki bank, który w styczniu 2019 r. oferowałby lokatę roczną gwarantującą zysk netto 4,4 % niwelujący inflację. Nie ma takich lokat, a od dłuższego już czasu coraz trudniej nawet o krótkie lokaty trzymiesięczne oprocentowane na 3% brutto w skali roku, przy których jeszcze trzeba zapłacić 19% podatku od zysków kapitałowych (tzw. podatek Belki). Tak inflacja i podatki zżerają oszczędności Polaków – nawet środki trzymane na najlepszych lokatach tracą na wartości mimo oprocentowania.
Teoretycznie należałoby się cieszyć ze zbilansowanego budżetu państwa, pod warunkiem wszakże, że ten budżet byłby rzeczywiście zbilansowany. Jeśli zaś wykonanie budżetu za 2020 r. wiązałoby się z nierealistycznymi założeniami dotyczącymi inflacji i zwiększeniem zadłużenia samorządów poprzez niekompensującą wzrostu wydatków i cen inwestycji subwencję samorządową na takie cele jak chociażby oświata czy budowa dróg (wzrost wynagrodzeń nauczycieli, wzrost kosztów budowy dróg itp.), to trudno mówić o dobrym stanie finansów publicznych. Przykładowo: subwencja oświatowa nie pokrywa w 100% wynagrodzeń nauczycieli i część samorządów dopłaca nawet 50% do edukacji, mimo że to zadanie zlecone. Pamiętajmy też o takim geszefcie jak jednorazowe zagarnięcie do budżetu państwa nawet 26 mld zł z Otwartych Funduszy Emerytalnych tzw. opłaty przekształceniowej (de facto nowego podatku polegającego na potrąceniu 15% z pozostałych środków Polaków przelanych z OFE na indywidualne konta emerytalne w ZUS), co będzie rozłożone na dwa lata. To właśnie uchwalił PiS dla zbilansowania bieżących wydatków budżetowych kosztem przyszłych emerytur. Nie jest to więc wbrew rządowej propagandzie sukcesu budżet zbilansowany, bo rząd sięgnął po środki, po które normalnie nie powinien sięgnąć, nawet 13 emeryturę finansując z Funduszu Rezerw Demograficznych, który miał służyć na poczet wypłaty przyszłych, a nie bieżących emerytur. Widać wyraźnie, że PiS w 2015 r. obiecał za dużo, więcej niż to realnie można było osiągnąć nawet w czasach koniunktury i np. równoczesne spełnienie obietnicy kwoty wolnej od podatku powyżej 8000 zł i obietnicy 500+ dla każdego dziecka kompletnie zrujnowałoby budżet.
Realizacja postulatów opozycji takich jak emerytura bez podatku (PSL) czy kwota wolna od podatku w wysokości dwunastokrotności pensji minimalnej (Konfederacja) byłaby również dużym obciążeniem dla budżetu, dlatego jedyną realną formą ich realizacji (poza dalszym zadłużaniem państwa na koszt przyszłych pokoleń) mogłoby okazać się zastąpienie obecnych programów socjalnych równoważnymi zwolnieniami podatkowymi. I nie byłoby to wcale złe rozwiązanie, biorąc pod uwagę to ile państwo obecnie zabiera. Warto tu chociażby pomyśleć o propagowanym przez śp. posła Wójcikowskiego ujemnym podatku dochodowym, który sprawdził się chociażby w Izraelu jako czynnik sprzyjający dzietności. Polega on na tym, że od każdego dziecka obywatelowi przysługuje określona kwota, która jest odliczana od podatku dochodowego (mogłoby to być np. 500 zł), a jeśli ma liczbę dzieci większą niż kwota podatku do zapłacenia (z powodu niskiego dochodu), to wówczas państwo wypłaca wyrównanie. Po co przelewać z jednego w drugie i przy okazji tracić środki na obsługę, jak można zniwelować różnicę między pensją brutto a netto i od razu zostawić więcej pieniędzy w rękach obywateli? Do tego potrzebna jest jednak poważna merytoryczna dyskusja, a nie populistyczna licytacja na to kto więcej obieca, a potem nie zrealizuje.
Trzeba też położyć większy nacisk na opodatkowanie wielkich korporacji (można to uzyskać chociażby przez wprowadzenie podatku obrotowego, który zapobiegłby sztucznemu zaniżaniu dochodów), jak i na wydobycie krajowe surowców naturalnych. Niepokojące w tym kontekście są informacje o rekordowym imporcie węgla z Rosji, podczas gdy krajowy węgiel zalega na hałdach, jak i o udzieleniu koncesji na wydobycie dużego złoża rud miedzi i srebra „Nowa Sól” kanadyjskiej spółce, podczas gdy nie dostał jej KGHM. Warto w tym kontekście nadmienić, że np. Norwegia dbając o własne zasoby naturalne i krajowe wydobycie przez krajowe spółki, potrafiła pozyskać w ten sposób dodatkowe środki w budżecie na własne programy socjalne i inwestycje publiczne.