/Partia czy Polska?

Partia czy Polska?

Jak to możliwe, że system wyborczy tak prosty i jasny, jak ordynacja większościowa JOW, jest tak trudny do propagowania w naszym kraju? Dlaczego bliskość własnego posła – reprezentanta wybranego przez większość mieszkańców okręgu – budzi taką niechęć? Skąd kombinacje w wymyślaniu nowych systemów wyborczych, często skomplikowanych, innych rozwiązań, przykładów na to, że JOW się nie sprawdza?

Nie mówię tu o politykach, dla których błogostanu JOW-y są zabójcze. Oni wiedzą doskonale (przynajmniej część z nich), że zmiana ordynacji oznacza zmianę sposobu ich pracy. Ale w systemie politycznym państwa funkcjonują nie tylko, a nawet nie przede wszystkim ci, których słychać z trybun i widać na tabloidach. Mimo powszechnego potępienia dla korupcji i prywaty rządzących, duża część społeczeństwa – gdy tylko ma taką możliwość – nie ma nic przeciwko wejściu we wpływowe układy polityczno-biznesowe. A jest tego całkiem sporo: sejm, senat, samorządy, europarlament, województwa, sejmiki, biura poselskie, gabinety polityczne… i dalej rady nadzorcze, stanowiska kierownicze, spółki, przetargi… Wszystko zazębione w sieci wzajemnych zależności i układów. Żeby je rozbić, trzeba by rewolucji. I nie chodzi tu o obwieszone latarnie, czy o wymianę twarzy przy korycie, lecz o zmianę jakościową sposobu reprezentowania społeczeństwa.

Zgodnie z art. 4 Konstytucji władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do narodu. Gdyby zatem Polacy zażyczyli sobie zmiany systemu wyborczego, bossowie partyjni winni dostosować się do woli suwerena. Tu należy wspomnieć, że 6 września 2015 roku społeczeństwo wypowiedziało się w tej sprawie i gdybyśmy żyli w demokracji, takiej jak szwajcarska, już wybieralibyśmy posłów w JOW. Jednak próg referendalny spowodował, że decyzję o „być albo nie być” polskiej demokracji podjęli ci, którzy zostali w domach. Wiele czynników wpłynęło na tak niską frekwencję, jednak warto przyjrzeć się temu, jak duża część społeczeństwa jest tak naprawdę uwikłana w układy okołopolityczne. Co prawda do partii politycznych należy tylko kilkaset tysięcy osób, ale mają one rodziny, przyjaciół i znajomych. Ponieważ zmiany polityczne w Polsce pociągają za sobą zmiany na wyższych stanowiskach, a te z kolei wpływają na pozostałych pracowników, to większość robi wszystko, aby zachować status quo. I tak tka się sieć powiązań tych, którzy będą przeciwni reformom.

Drugą przyczyną – tym razem psychologiczną i nieświadomą – braku entuzjazmu dla zmiany ordynacji jest powszechne myślenie dychotomiczne (czarno-białe), leżące u podstaw postrzegania polityki przez pryzmat partii. Jeżeli scharakteryzujemy mechanizm działania JOW, odnosząc się do podziału mandatów między partiami – to oczywiście pojawią się pewne niedociągnięcia. Należy jednak zadać sobie pytanie: czy powinna nas – wyborców – obchodzić przynależność partyjna naszego posła, czy też raczej jego konkretne działania na naszą rzecz? Biorąc pod uwagę, że w JOW (a jeszcze tym bardziej przy obcięciu subwencji) zależność członków partii od przywódców nie pozwala tym ostatnim na dyrygowanie np. sposobem głosowania – sprawa staje się znacznie mniej istotna niż w ordynacji proporcjonalnej. A jednak uparcie słyszy się argument dotyczący sprawiedliwego podziału mandatów w obecnym systemie wyborczym. Nie wiadomo dokładnie na czym ta sprawiedliwość polega, ale z pewnością dotyczy partii, nie wyborców. W niektórych miastach najwięcej głosów zyskali politycy, którzy z racji progu wyborczego w ogóle nie weszli do sejmu. Czy to jest sprawiedliwe w stosunku do wyborców w takim okręgu?

Wciąganie społeczeństwa w rozgrywki międzypartyjne bazuje na podstawowych mechanizmach psychologicznych. Jednak działania są tak skonstruowane, że nawet człowiek w pełni świadomy nie ma możliwości nieopowiadania się po którejś stronie. Mało tego, często istotniejsze jest, kto taki np. protest organizuje, niż jego treść. Albo kto się do niego przyłącza. Dochodzi do tego, że niektórzy działacze mniejszych ugrupowań głośno usprawiedliwiają się z chęci i potrzeby protestowania u boku polityka X. To samo dotyczy głosowań w sejmie. Lewa strona patrzy jak głosuje prawa i głosuje odwrotnie. Ewidentnym przykładem myślenia dychotomicznego jest problem komentatorów z określeniem, po czyjej stronie jest Kukiz’15. Nie w jakiej sprawie, tylko z kim.

Pojawia się pytanie, kto w tych rozgrywkach bierze pod uwagę dobro wyborców, społeczeństwa, Polski?

Konstytucja z 1997 roku nie zawiera już literalnie zapisu o przewodniej roli partii. Ale de facto taką rolę sankcjonuje. Stawia dobro partii ponad dobrem wyborców, daje im przywileje kosztem społeczeństwa, w imię partyjnych interesów rozgrywa Polskę.

Niechęć do JOW-ów to zgoda na to partyjniactwo.

About Małgorzata Pawlak

matka, nauczyciel, bibliotekarz, domorosły pedagog, psycholog i socjolog, wielbicielka kotów i książek. Bez pasji gasnę. Obecnie to polityka.
2 365 wyświetlen