Od pewnego czasu mam psa, zupełnie niespodziewanie. Po prostu przybłąkał się i został. I dopiero teraz, obserwując jego zachowanie zrozumiałem, co znaczą takie stwierdzenia, jak „być wiernym jak pies” albo „chodzić za kimś jak pies”. Najwyraźniej w psiej naturze jest mieć pana, słuchać go, postępować według jego woli. Dlatego pies, który się zgubi zawsze szuka swego pana, albo… ogląda się za nowym.
Ten obraz: psa szukającego pana narzucił mi się, gdy w ostatnim czasie media informowały o kolejnych licznych transferach posłów z upadających partii do innych, silniejszych ugrupowań. Każdy z tych parlamentarzystów próbował uzasadnić swoje przejście jakimiś merytorycznymi argumentami, ale przecież wiadomo, że prawdziwy powód jest jeden: poseł szuka partii, która ma szansę wejść do Sejmu przy najbliższych wyborach. A gdy już zostanie tam zaaprobowany, musi zaskarbić sobie tak wielką przychylność partyjnego szefa, aby znaleźć się na „biorącym” miejscu partyjnej listy wyborczej. Mamy bowiem w Polsce taką ordynację wyborczą do Sejmu, że nawet najwybitniejszy polityk bez poparcia odpowiednio silnej partii nie ma szansy zostać posłem. To rodzi konkretne skutki: poseł (i jednocześnie kandydat na posła kolejnej kadencji) traci zupełnie swoją niezależność, wyzbywa się swoich poglądów i podporządkowuje całkowicie partii. Jest to proces, jak sądzę, nie do końca uświadamiany. Politycy oduczają się samodzielnego myślenia, nieskrępowanej dyskusji, jasnego formułowania swoich stanowisk, pilnując się, aby partia była z nich zadowolona.
Skutkuje to – w różnych dziedzinach – konkretnymi rozwiązaniami, które nierzadko są złe tylko dlatego, że posłowie rządzącej koalicji nie śmieli krytykować rządowych propozycji i popierali je nawet wbrew sobie. Przykładem takiego rozwiązania jest – moim zdaniem – pakiet onkologiczny. Wszedł w życie mimo wielu krytycznych uwag napływających zewsząd, a pierwsze miesiące funkcjonowania nowych przepisów potwierdziły tylko trafność zarzutów. O tym, że jego błędy dostrzegali nie tylko przedstawiciele opozycji, ale i parlamentarzyści rządzącej koalicji przekonała mnie niedawno dyskusja w telewizyjnym studiu. Uczestniczyło w niej czworo posłów: dwóch panów z opozycji i dwie panie z ugrupowań rządzących, wszyscy lekarze, dobrze zorientowani w temacie. Tego, że przedstawiciele opozycji krytykowali pakiet można się było spodziewać. Podobnie, jak i tego, że parlamentarzystki z rządzących ugrupowań broniły zasadności jego wprowadzenia. Najciekawsze były jednak stwierdzenia, które padły niejako na marginesie dyskusji: okazało się, że ani jedna przedstawicielka rządzącej koalicji (profesor pediatrii i hematologii dziecięcej), ani druga (ginekolog, prowadząca prywatną poradnię z kontraktem z NFZ) nie leczą u siebie pacjentów nowotworowych wg zasad pakietu onkologicznego (którego nie podpisały), ale po staremu. Stwierdziły bowiem, że nowe przepisy tylko by im utrudniły postępowanie i wydłużyły drogę chorego do leczenia. Można tylko domniemywać, że obu paniom zabrakło odwagi, aby podobne uwagi zgłosić w trakcie dyskusji o pakiecie, jaka odbywała się w parlamencie.
Wzmocnienie pozycji posła, zwiększenie jego niezależności od partii, większe związanie z wyborcami niż z kierownictwem partii jest konieczne, aby dyskusja w Sejmie miała bardziej merytoryczny charakter, a wprowadzane przepisy były lepsze. Jest to problem, który dotyczy również opieki zdrowotnej. Sposobem, aby tej zmiany dokonać jest z pewnością wprowadzenie większościowej ordynacji wyborczej do Sejmu, opartej o jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW). Dlatego OZZL od lat popiera działania na rzecz JOW. I nie jest to żadne „politykowanie”, ale dobrze rozumiana troska o sprawny system opieki zdrowotnej.
19 marca 2015
Artykuł ukazał się w numerze 2/2015 miesięcznika „Menedżer Zdrowia”
- Wódz, a za wodzem… nic. Komentarz aktualny - 27 lutego 2017
- Stanowisko OZZL w sprawie referendum i popracia dla JOW - 27 sierpnia 2015
- Poseł szuka pana - 4 lipca 2015
- JOW a sprawa lekarska - 1 lipca 2015
Dodam jeszcze, że temat szybko zniknął z mediów, być może dlatego, iż za bardzo ujawniał prawdę o wszystkich obecnych ugrupowaniach — być może każde z nich ma takiego tajnego właściciela? Ile osób musiałoby o tym wiedzieć? Raptem kilka: prezes/ka, skarbnik, jakiś łącznik… W obecnym systemie reszta i tak nie ma wyjścia — oficjalnie musi wierzyć, że to wszystko jest tak naprawdę…
Jeśli chodzi o służalczość posłów, to natychmiast przypomina się przypadek Woszczerowicza — jaśnie wielmożnego Posła na Sejm Rzeczypospolitej, któremu wystarczył dwusekundowy (sic!!!) telefon od swego pana, by jaśnie pan poseł przybył w podskokach i merdał ogonkiem wystając pod drzwiami „najlepszego płatnika”, co sfilmowały kamery.
Kamery nie sięgały niestety do wnętrza, więc już się nie dowiemy, czy poseł Woszczerowicz wizyty u swego pana zaczynał od całowania jego butów.
Jak z tego jednak widać — posłowie RP wybierani w aktualnej ordynacji wyborczej mają swoich tajnych panów i bynajmniej nie są to wyborcy, którzy ich ponoć wybierają, a którzy w dodatku od początku do samego końca płacą za całą tę szopkę oraz za wszystkie decyzje przez nich podejmowane i zaniechane.