/Partnerstwo z władzą

Partnerstwo z władzą

 

Partnerstwo społeczeństwa z władzą. – W naszej rzeczywistości nie istnieje. Fundamentem ustrojowym jest partyjny przywilej układania list wyborczych, skutkujący w praktyce wyborczej nominowaniem większości posłów, co powoduje coraz większą przepaść pomiędzy władzą i społeczeństwem. Dlatego zapytajmy: Czy realizacja postulatu JOW stwarza na takie partnerstwo szanse? – I rozpocznijmy od prezentacji zasad wybierania posłów do Sejmu RP postulowanych przez Ruch Obywatelski na rzecz JOW.

 

Polskę dzieli się na 460 jednomandatowych okręgów wyborczych o równej liczbie mieszkańców (ok. 82 tyś.). Jednakowe dla każdego są warunki kandydowania i finansowania kampanii wyborczej. A podstawą do wpisania na kartę do glosowania jest osobiste zgłoszenie się kandydata w okręgowej komisji wyborczej i przedstawienie podpisów dziesięciu popierających go obywateli z tego okręgu wyborczego oraz dowodu wpłaty kaucji w wysokości jednej średniej pensji. Kaucja jest zwracana, gdy kandydat uzyska minimum 5% ważnie oddanych głosów. Wybory przeprowadza się w jednej turze, a posłem zostaje zdobywca największej liczby głosów.

 

Takie zasady wypróbowane od dawna w Wielkiej Brytanii sprawiają, że w jednym okręgu wyborczym kandyduje przeważnie od kilku do kilkunastu kandydatów. I praktycznie nie zdarza się, żeby posłem został kandydat, który nie osiągnął 30% ważnie oddanych głosów. Zakładając podobieństwo zachowań polskich wyborców, przy regułach gry takich, jak w Wielkiej Brytanii, gdy polski jednomandatowy okręg wyborczy będzie liczył ok. 82 tyś mieszkańców, co daje ok. 63 tyś. wyborców i gdy zagłosuje połowa uprawnionych, to w/w poparcie (30 %) przełoży się na 63 000 : 2 x 0,3 = 9450 głosów. Zatem minimalne poparcie konieczne dla pokonania konkurentów w jednomandatowym okręgu wyborczym, liczącym tylko ok. 82 tyś. mieszkańców będzie 10 razy większe od poparcia, jakie uzyskała większość posłów, wyłanianych w dotychczasowych okręgach wielomandatowych, liczących od kilkuset tysięcy mieszkańców w górę. Nie wspominając o tych, którzy dostali się do Sejmu z poparciem kilkuset wyborców.

 

Ale żeby mieć szanse na zwycięstwo w wyborach jednomandatowych, trzeba przede wszystkim być osobą znaną i cieszącą się dobrą opinią w danym okręgu jednomandatowym. Nieznani spadochroniarze praktyczne nie mają szans. A niewielkie rozmiary okręgu sprawiają, że wszelkie opinie o kandydatach szybko się rozchodzą. Życie polityczne w okręgu staje się realnym bytem i nabiera cech jawności. A to zachęca wyborców do angażowania się w kampanię na rzecz preferowanych kandydatów. Dla ich popierania powstają luźne komitety wyborcze, które zależnie od lokalnej sytuacji stają się oparciem dla partii politycznych lub pozostają niezależne. W tych warunkach kandydaci w czasie kilkumiesięcznej kampanii wyborczej nawiązują bezpośredni kontakt z wyborcami, co wymaga wielkiej osobistej pracy, natomiast nie wymaga wielkich pieniędzy. I dopiero zdobycie zaufania wyborców może zaowocować wygraniem z konkurentami, którzy o to zaufanie starają się także. Zdrowa rywalizacja największe szanse na wygraną daje najlepszym.  

 

Dla popularności posła wybranego w okręgu jednomandatowym jego przynależność partyjna ma znaczenie drugorzędne, bo jest on powszechnie postrzegany, jako nasz poseł. A i on sam musi się uważać za posłanego od wszystkich wyborców z okręgu.  

 

Jednak zwycięstwo to dopiero początek jego ciężkiej pracy. Bo jeżeli chce wygrać w następnych wyborach, musi się starać o dobre relacje ze wszystkimi wyborcami. Utrzymywać z nimi stałą więź, bez względu na to, czy głosowali na niego, czy na konkurenta. Wszak nikogo nie można zrazić, a zawsze można kogoś pozyskać. W ten sposób zacieśnia się więź z wyborcami. Więc poseł nie może zaniedbać okazji spotykania się z nimi i jest stale dostępny, gdy tylko Sejm nie obraduje. Podobnie zachowuje się i poważny konkurent, który chociaż przegrał, to jednak nie traci nadziei na ewentualną przyszłą wygraną. Taki mechanizm zachowań – uzależniający od wyborców – wymuszony regułami gry wyborczej rodzi osobistą odpowiedzialność posłów przed wyborcami. I działa zarówno w odniesieniu do niezależnych, jak i partyjnych. Bo każda partia poszukując reprezentującego ją kandydata, który ma największe szanse na wygraną, musi się dostosować do tej logiki. Zatem musi odwoływać się do oddolnej opinii tej grupy obywateli, którzy popierają jej program. Taka konieczność nadaje partiom charakter obywatelski.         

 

Z tym stwierdzeniem koresponduje konstatacja, jakiej już przed wielu laty dokonała pewna warszawianka. Po trzech latach życia w powojennej Polsce wyemigrowała ona do Kanady. A po kilku latach odwiedzając Ojczyznę wyznała z pełną szczerością: Wiecie, tam w Kanadzie, tam też są partie. Ale to są całkiem inne partie. – Więc zapytaliśmy, jakie są te partie ? – To są partie obywatelskie – padła prosta odpowiedź. Ale nikt z uczestników tego zdarzenia, łącznie z główną bohaterką, absolwentką PRL-owskiej Akademii Politycznej, nie kojarzył takiej kwalifikacji z kanadyjskimi zasadami wyborczymi JOW. Co można uznać za skutek wielopokoleniowej czarnej dziury edukacyjnej w zakresie problemu wyborczego.

 

Otwartość konkursu na posłów, którą zapewniają zasady wyborcze w JOW, rodząca odpowiedzialność posłów przed wyborcami i obywatelski charakter partii politycznych stwarza realne szanse na partnerstwo społeczeństwa z rzeczywiście wybieraną władzą. Partnerstwo, które w budowaniu siły państwa i pomyślności jego obywateli, nie da się zastąpić niczym.

 

20 lutego 2013



*Artykuł ukazał się w Tygodniku "Uważam Rze", 4 marca 2013




About Jerzy Gieysztor

Jerzy Gieysztor (1936-2016) – mgr. inż. miernictwa elektronowego; jak wspomina Jerzy Gieysztor: "Ze wszystkiego się śmieje, ale jest uparty i nie ujawnia swoich poglądów" – użalał się przedstawiciel czerwonych, kiedy w roku 1977 przeciwstawiłem się władzy Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie pracowałem przez kilka dziesięcioleci; uczestnik Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW od 1998 r.
977 wyświetlen