(fragmenty przygotowywanej do druku nowej książki autora „Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle”)
Część I. Oscylator Balcerowicza czyli grabież finansów Polski
Jednym z kluczowych elementów atakowanym przez Tymińskiego w tym planie (Balcerowicza – WB) było wprowadzenie stałego kursu dolara. Ten stały kurs obowiązywał blisko półtora roku (od stycznia 1990 do kwietnia 1991 –WB). Później wprowadzono skokowe dewaluacje złotówki w stosunku do dolara, ale cały czas zawyżające jej realną wartość. Prowadzono bowiem w następnych latach politykę aprecjacji złotówki, czyli podwyższania jej wartości w stosunku do dolara. Po to aby ułatwiać Zachodowi jego eksport do Polski. A utrudniać eksport polskim przedsiębiorstwom. Nazywano to eufemistycznie „umacnianiem” złotego. Stały kurs dolara był w oficjalnych uzasadnieniach „kotwicą inflacji”, choć nie miał z hamowaniem inflacji żadnego ekonomicznego związku przyczynowego. Jego cel był ukryty i zupełnie inny. Był źródłem tego, co Tymiński nazwał „syfonowaniem” finansów Polski. Każdy bowiem kto założył konto w obcej walucie, mógł tę walutę wymienić na złotówki po stałym kursie 1 dolar za 9 500 ówczesnych starych złotych. Wszystko to działo się w warunkach kilkusetprocentowej hiperinflacji, a następnie kilkudziesięcioprocentowej wysokiej inflacji oraz dodatniego oprocentowania kont złotówkowych. Było to oficjalne zaproszenie do gigantycznej spekulacji. Dolar, który na koncie dewizowym przynosił góra 8 procent zysku w skali roku, zamieniony na złotówki przynosił na koncie złotówkowym co najmniej kilkaset procent rocznie, a potem kilkadziesiąt procent rocznie. Trzeba było tylko rozmnożone złotówki po takim samym stałym kursie 9 500 zł ponownie wymienić na dolary. „Informacja dla „wtajemniczonych” – podsumował ten proceder J. Balcerek – o okresie podtrzymywania przez NBP (pod dyktando MFW) kursu wymiennego złotówki pozwalała na przywrócenie jej, tuż przed „skokową dewaluacją” oblicza dolarowego, by tuż po „skokowej dewaluacji” przywrócić złotówce jej kształt złotówkowy”.[1]
W ten sposób został uruchomiony kilkuletni proces grabieży finansów kraju, przy czym 1990 rok był tej grabieży szczytem, ze względu na poziom hiperinflacji, a co za tym idzie i poziom oprocentowania kont złotówkowych. To już nie było uwłaszczenie komunistycznej nomenklatury na prywatyzacji majątku państwowego. To była idąca w miliardy dolarów grabież finansów kraju przez rodzime i zagraniczne grupy spekulantów finansowych. W 1990 roku na kontach dewizowych znalazło się co najmniej 3 mld dolarów, nie mających pokrycia w obrotach handlu zagranicznego. To były kapitały spekulacyjne, które „syfonowały” finanse Polski, a w ostateczności polską gospodarkę. W samym więc tylko 1990 roku można było tylko tymi 3 miliardami dolarów ograbić w sposób zalegalizowany Polskę nawet na kilkanaście miliardów dolarów.
O tym procederze do dzisiaj trwa zmowa milczenia. To w ten sam sposób, nigdy nie ujawniony przed opinią publiczną, Bogusław Bagsik z Andrzejem Gąsiorowskim wyprowadzili z polskiego systemu bankowego, na przełomie lat 1990-91, w ciągu zaledwie roku około 480 mln dolarów. Nazwano to „aferą Art B”. Opinię publiczną okłamywano zaś oficjalnymi bredniami o istnieniu „oscylatora bankowego”, w postaci podwójnego oprocentowania kont złotówkowych.
„Przy stałym kursie dolara – przypomina Tymiński – nawet nie istniał obowiązek rejestracji zysków z procentów bankowych, w czasie kiedy Balcerowicz kretyńsko, wbrew wszelkim zasadom logiki utrzymywał ten stały kurs, przy szalejącej hiperinflacji złotówki. Spowodowało to masową korupcję, kiedy chmary zagranicznych spekulantów szukały Polaków na „słupy”, aby na tym zarobić łatwe pieniądze. Była to niesamowita gratka, chyba jedyna na świecie, gdzie można było w krótkim czasie potroić kapitał bez żadnego ryzyka i wysiłku”.[2]
W oparciu o mechanizm „syfonowania” finansów kraju narodziła się wszakże największa afera finansowa, znana jako „afera FOZZ”, czyli afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Miała ona największe konsekwencje polityczne i społeczne dla ówczesnej i obecnej sytuacji wewnętrznej III Rzeczypospolitej. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego utworzono z początkiem 1989 roku, oficjalnie dla przeprowadzania operacji ukrytego wykupywania polskiego długu zagranicznego na rynkach wtórnych, gdzie za 1 dolara tego długu płacono po 18 do 22 centów. Przeznaczono na to z budżetu państwa 1,7 mld dolarów. Do tego dochodziły jeszcze inne środki z innych źródeł państwowych. Jak twierdzi były dyrektor FOZZ Grzegorz Żemek, w 1989 roku FOZZ dysponował łącznie kwotą 5 mld dolarów.[3]
Dług miał być wykupywany w sposób ukryty, gdyż taka praktyka była zabroniona prawem międzynarodowym. Na czele FOZZ stanęli oficerowie wojskowych służb specjalnych, a FOZZ kontrolowała, opisana w tzw. raporcie Macierewicza, osławiona „grupa Y”, bezpośrednio podległa radzieckiemu wywiadowi wojskowemu GRU.[4] Ale sednem działalności FOZZ nie stał się ukryty wykup długów, lecz nigdy nie ujawnione przed szeroką opinią publiczną jej „drugie dno”. Tym „drugim dnem” było ukryte wykorzystanie owych 1,7 do 5 mld dolarów FOZZ do walutowych operacji spekulacyjnych w Polsce, w oparciu o mechanizm „syfonowania” finansów kraju. Państwowe pieniądze FOZZ nielegalnie pożyczano w kraju wybranym prywatnym osobom i firmom, które zakładały konta dewizowe, a następnie „syfonowały” poprzez system bankowy polskie finanse. Jest to do teraz najpilniej ukrywana przed polską opinią publiczną ustrojowa tajemnica III RP.[5] Opinia publiczna w Polsce jest do dziś przekonana, że „afera FOZZ”, potwierdzona wyrokiem sądowym, to kwestia około 100 mln dolarów, które z kwot nielegalnie pożyczanych nie zostały ostatecznie oddane.
W ten sposób, za pośrednictwem komunistycznego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego kontrolującego FOZZ, stworzono miliardowe majątki nowej postkomunistycznej oligarchii. A nie była to jedyna możliwość „syfonowania” finansów kraju. Afera FOZZ była tylko istotnym fragmentem większej całości. Odkrywca afery FOZZ, Michał Tadeusz Falzmann, inspektor Najwyższej Izby Kontroli, nazwał to „rabunkiem finansów państwa” i szacował straty z tego tytułu na co najmniej kilkanaście miliardów dolarów. Tak powstała prawdopodobnie zdecydowana większość największych fortun w III RP. I drogą rabunku finansów Polski, poprzez system spekulacji finansowych, zmieniono również strukturę społeczną. Powstały nieistniejące wcześniej grupy rodzimej oligarchii finansowej, a w istocie oligarchii polityczno-finansowej. Ośrodek prowadzący transformację przekształcił się, dzięki „syfonowaniu” finansowemu Polski poprzez głównie pieniądze FOZZ, w ośrodek rabunkowego formowania kapitałów rodzimej oligarchii finansowo-politycznej.
Na podstawie zgromadzonych przez M. Falzmanna od 1989 roku do 1991 roku materiałów, 2 czerwca 1991 roku Mirosław Dakowski i Jerzy Przystawa złożyli w gabinecie ówczesnego ministra sprawiedliwości powiadomienie o przestępstwie, w którym czytamy – „Przesyłamy do dyspozycji Pana Prokuratora Generalnego zgromadzone przez nas dokumenty i materiały, w ilości 290 stron ręcznie ponumerowanych, z których wynika, że: Na terenie Rzeczypospolitej Polskiej i poza jej granicami działają zorganizowane grupy przestępcze dokonujące systematycznej grabieży pieniądza, w szczególności dewiz wymienialnych, na szkodę Państwa Polskiego, a także innych podmiotów gospodarczych, krajowych i zagranicznych. Na podstawie przedstawionych dokumentów mnożna wnioskować, że grabież ta ma rozmiary sięgające kwoty wielu miliardów dolarów USA”.[6]
Półtora miesiąca później, 18 lipca 1991 roku, zmarł nagle na zawał serca, odkrywca mechanizmu działania FOZZ, starszy inspektor NIK Michał Tadeusz Falzmann. W trakcie kontroli FOZZ, jako inspektor NIK, był obiektem nieustannych pogróżek, nacisków, szantaży, aż po anonimowe groźby śmierci. Jeszcze w kwietniu 1991 roku w jego dzienniku pod datą 21 kwiecień znalazł się zapis: „Dalsza praca to osobiste śmiertelne niebezpieczeństwo. Szans na sukces nie widzę żadnych”.[7] Jego rodzina i znajomi byli i są przekonani, że został zamordowany klasyczną metodą komunistycznych służb specjalnych.
7 października 1991 roku na trasie szybkiego ruchu Warszawa-Katowice na wysokości Piotrkowa Trybunalskiego w tragicznym wypadku samochodowym zginął, wraz z dwoma współpracownikami, urzędujący prezes Najwyższej Izby Kontroli prof. Walerian Pańko. Zginął na dwa dni przed wygłoszeniem w Sejmie wystąpienia na temat afery FOZZ. Oficjalna wersja przyjęta w śledztwie prowadzonym przez prokuraturę wojskową i potwierdzona wyrokiem sądu wojskowego brzmiała, iż przyczyną wypadku była wina kierowcy, oficera Biura Ochrony Rządu, którego samochód miał zaczepić tylnym kołem o krawężnik, co spowodowało, iż został wyrzucony na przeciwny pas jezdni, gdzie w jego tył uderzył jadący z przeciwka BMW. Kierowca rządowej lancii został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu.
Tymczasem w blisko rok po tragicznym wypadku ukazał się wywiad w tygodniku „TAK”, z jedynym świadkiem, który przeżył wypadek, żoną prezesa NIK Urszulą Pańko. „Zawsze będę twierdzić – mówiła w nim U. Pańko – że nie był to zwykły wypadek, a jadące BMW, które przecięło nasz samochód na pół, to był po prostu palec Boży. Pamiętam, że zanim doszło do zderzenia jakaś nadprzyrodzona siła zerwała nasz samochód i poprzez pas zieleni pędziliśmy prosto, aby zderzyć się ze ścianą wiaduktu.(…) Wcześniej zanim samochód wypadł z autostrady, usłyszałam jakieś dziwne huki, coś w rodzaju wybuchów. Nie jechaliśmy z oszałamiającą prędkością, ponieważ kierowca zamierzał dopiero co wyprzedzić ciężarówkę. W tym momencie zarzuciło nasz samochód, z jednoczesnym nieprawdopodobnym hukiem”.[8] Ten jedyny żywy świadek tego wypadku, nigdy nie został przesłuchany przez prokuraturę prowadzącą śledztwo i sąd, który wydał w tej sprawie wyrok. Tylko ten fakt wskazuje, iż wojskowy wymiar sprawiedliwości mógł zostać użyty celowo do ukrycia prawdy. Prawdy o profesjonalnie zrealizowanym, prawdopodobnie przez wojskowe służby specjalne, zamachu. Prawdy o zamordowaniu urzędującego prezesa NIK-u prof. Pańki. Prawdy o genezie III Rzeczypospolitej.
II. Moje bliskie spotkanie z grabieżą finansów Polski
W 1994 roku mój przyjaciel docent Kraus, będący wówczas ekspertem WZZ „Sierpień ’80”, przekazał mi pilną prośbę jego przewodniczącego Daniela Podrzyckiego[9], o nagłośnienie w Sejmie sprawy protokołu kontroli NIK z działalności dewizowej Banku Handlowego w latach 1991-1992. Kontrola ta, przeprowadzona przez inspektora NIK Halinę Ładomirską, miała zostać uznana przez kierownictwo NIK za nieudaną, a protokół miał być niebawem zniszczony. Bank Handlowy pełnił jeszcze wówczas funkcję głównego banku dewizowego państwa i obsługiwał zadłużenie zagraniczne polskiego państwa, a nagminnie pojawiał się w materiałach Falzmanna. Poinformowano mnie tylko, że sprawa dotyczy m.in. weksli FOZZ, a straty Polski z tytułu działalności dewizowej tego banku za badany okres, można oszacować na 5-10 mld dolarów. Znałem już sprawę afery FOZZ-u, a autorów książki o niej, Przystawę i Dakowskiego, poznałem osobiście. Poza tym miałem zaufanie do Podrzyckiego, którego poznałem w 1990 roku, jako ekspert regionu katowickiego „Solidarności ’80”, którego był wówczas przewodniczącym.
Tego samego dnia, tuż przed 22.00, złożyłem w imieniu klubu parlamentarnego KPN wniosek o rozszerzenie posiedzenia Sejmu o „Informację Prezesa NIK o wynikach kontroli działalności dewizowej Banku Handlowego SA za okres 1991-1992”. Tylko bowiem złożenie godzinowo jak najpóźniejsze takiego wniosku stwarzało szansę, że zdezorientowani brakiem oficjalnego stanowiska władz klubu posłowie SLD i PSL, zagłosują za wnioskiem. I tak się też rankiem następnego dnia stało. Wniosek przeszedł. Miał to być ostatni punkt posiedzenia w tym dniu. Z protokołem kontroli NIK zaczęły się wszakże dziać dziwne rzeczy. Miał być dostarczony z NIK do Prezydium Sejmu. Podobno był, a potem go znowu nie było. W każdym razie zostałem na debacie Sejmowej z pustymi rękami, nie widząc na oczy tego protokołu. Była 23.40 w nocy, kiedy ówczesny prezes NIK Lech Kaczyński, zbył mnie odpowiedzią o nieudanej kontroli. Pamiętam, że mocno załamany sytuacją i potwornie spięty, wchodziłem na trybunę sejmową z pustką w głowie. I wygłosiłem wtedy podobno jedno z najlepszych swoich wystąpień sejmowych, choć sam nic z tego nie pamiętałem. Ale ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, to nie Kaczyński stał się moim przeciwnikiem. Nagle bowiem na sali tuż przed 24.00 pojawił się, ściągnięty prawdopodobnie alarmowo, sam przewodniczący klubu SLD, Aleksander Kwaśniewski. I to on toczył ze mną główną polemikę. Ale będąc wtedy w olbrzymich emocjach, nie pojąłem jeszcze znaczenia tego faktu, że uderzenie w operacje dewizowe Banku jest precyzyjne. I że za tymi operacjami dewizowymi, stoją jakieś kluczowe interesy postkomunistów, jeśli zdecydowali się o 24.00 ściągnąć Kwaśniewskiego.
Ten protokół wraz z moją poselską koleżanką Janiną Kraus i posłem Dariuszem Wójcikiem czytaliśmy, a ja robiłem z niego konspekt pisemny, pod nadzorem ówczesnego szefa pionu organizacyjnego NIK. Stale mi przeszkadzał, próbując „prać mi mózg” i powtarzając – „I widzi pan, że tu nic nie ma. Kontrola była nieudana”. Pomyślałem wtedy –„Jeśli kontrola była nieudana, to czego się tak facet niepokoisz”. A po latach ku swojemu zdumieniu znowu zobaczyłem tę znajomą mi fizis, tym razem jako skarbnika partyjnego Prawa i Sprawiedliwości. Potem pilnowało mnie przy konspektowaniu dwóch młodych ludzi. W pewnym momencie jeden z nich zapytał, na której jestem stronie. Zaskoczony odpowiedziałem mu, a on przerzucił karki jakiegoś swojego zeszytu. Dopiero wieczorem dotarło do mnie, że oni mieli swój konspekt protokołu i odnotowywali na nim, która strona mnie szczególnie interesowała. Jak się dowiedziałem później od Ładomirskiej, którą poznałem osobiście, to byli ludzie z UOP, których jej przydzielono w trakcie, gdy kontrolowała Bank Handlowy.
Z ustaleń protokołu wynikało, że gospodarka dewizowa tego newralgicznego dla gospodarki polskiej banku, była dotknięta rażącymi nieprawidłowościami. Nieprawidłowości te wiązały się z łamaniem prawa bankowego i prawa dewizowego, fałszowaniem dokumentów księgowych, a nawet z możliwym fałszowaniem rocznego bilansu banku. W protokole stwierdzono chaos w systemie ewidencji księgowej, braki w udokumentowaniu importu towarów, mimo iż dokonano transferu dewiz, przeterminowane inkasa eksportowe, nieudokumentowane zlecenia importowe, brak ewidencji obrotów dewizowych z tytułu gwarancji kredytowych, udzielanie bez zabezpieczenia gwarancji kredytowych na wielomilionowe kwoty, otwieranie i zamykanie rachunków w bankach zagranicznych bez odpowiednich umów, ukrywanie środków finansowych, zaniżanie aktywów walutowych itp. Dla zobrazowania ustaleń przytoczę tylko następujące ustalenia protokołu: „Zapisy w dokumentach są wymalowywane (korektorem – W.B.), operacje walutowe nie są wykazywane w równowartości złotowej (ZLP), brak daty waluty na dokumentach rozliczeniowych, brak rozliczeń różnic kursów walutowych dotyczących danej transakcji”. „Wydział Operacji Walutowych (departament Gospodarki Pieniężnej prowadzi rejestr (odręczny w zeszycie formatu A4) obejmujący spis operacji zarówno walutowych dokonywanych przez Bank Handlowy zarówno na rynku krajowym jak i zagranicznym”.
W tym nielegalnym i legalnym chaosie była jednak logika umożliwiająca istnienie mechanizmów umożliwiających transfer dewiz z Polski i do Polski oraz spekulacje finansowe na operacjach walutowych. Między innymi dzięki opracowanemu przez byłego dyrektora FOZZ Żemka dla potrzeb tajnej operacji „Akredytywa”, mechanizmu otwierania tzw. pustych akredytyw bankowych, w ramach których nie następowała nigdy realizacja płatności.[10] Istnienie wielu takich mechanizmów było potwierdzane zarówno w wypadku inkasa dokumentowego, gdy „bank nie wymaga udokumentowania sprawdzania towarów będących przedmiotem transakcji” oraz że „bank nie posiada informacji, czy import będący przedmiotem transferu dewizowego został faktycznie zrealizowany”. Dotyczyło to również przekazów bankowych, gdyż stwierdzano istnienie nie udokumentowanych transferów dewiz, a to z racji nieudokumentowanych zleceń importowych. Dotyczyło to i akredytyw, gdzie stwierdzano, że „nie został zrealizowany import w terminie ważności akredytywy, mimo że środki przeznaczone na realizację zostały przetransferowane”.
Sama autorka protokołu, Halina Ładomirska, oszacowała straty Polski wynikające z dewizowej działalności Banku Handlowego w latach 1991-1992, na około od 5 do 10 mld dolarów. W moim przekonaniu te straty były prawdopodobnie o wiele większe, gdyż nie została wyjaśniona kwestia olbrzymich, nawet jak na Bank Handlowy, kwot gwarancji zagranicznych udzielanych i otrzymywanych, w tym gwarancji udzielanych bez zabezpieczenia. Z moich wyliczeń wynikało, że Bank Handlowy mógł operować kwotą między 5 mld a 7 mld dolarów takich gwarancji i poręczeń kredytowych do celów spekulacji finansowych, przy 1,7 do 5 mld jakim dysponował w gotówce FOZZ.
Ostatecznie NIK uznał kontrolę Ładomirskiej za nieudaną i przeprowadził nową kontrolę, która niczego istotnego co do nieprawidłowości nie stwierdziła. Co najważniejsze, ta nowa kontrola nie ustosunkowała się do podstawowych zarzutów wysuniętych w protokole poprzedniej kontroli, a nawet nie podjęła podstawowego wątku mechanizmów transferów dewiz i możliwych walutowych spekulacji finansowych. Prokuratura Rejonowa w Warszawie, gdzie złożyłem w 1994 roku zawiadomienie o możliwości popełnieniu przestępstwa przez kierownictwo Banku Handlowego, odmówiła wszczęcia postępowania.
(…)
III. Narodziny postkomunistycznej oligarchii finansowo-politycznej
Głębokim przekształceniom uległ ośrodek prowadzący szokową transformację. Stał się on głównym beneficjentem „syfonowania” polskiej gospodarki dzięki stałemu, a następnie skokowo zmiennemu, kursowi dolara. Poprzez sterowaną grabież finansów kraju, jego ludzie i firmy przechwyciły równowartość co najmniej kilkunastu, a być może nawet do kilkudziesięciu miliardów dolarów, na co wskazuje dość wyraźnie afera FOZZ i afera Banku Handlowego. Umożliwiło to przekształcenie się, tego ulokowanego w wojskowych służbach specjalnych, ukrytego centrum sterującego wraz z wybraną agenturą, w postkomunistyczną oligarchię polityczno-finansową. Stała się ona z początkiem lat 90. nową grupą panującą społecznie w III Rzeczypospolitej. Jej panowanie polega na zdolności stałego wywierania skutecznego wpływu na cały aparat polskiego państwa, w postaci jego władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Dotyczy to również całego systemu medialnego. Ta postkomunistyczna oligarchia posiada instrumenty o wysokiej skuteczności swego panowania. L. Kaczyński, już jako prezydent państwa, nazwał tę sytuację w 2008 roku w swej jednorazowej wypowiedzi radiowej, istnieniem „alternatywnego antypaństwa”. Jednak nigdy tego nie powtórzył, nie mówiąc o rozwinięciu. To zdumiewające określenie nie wzbudziło nigdy jakiegokolwiek zainteresowania dziennikarzy, publicystów czy polityków.
Jest to grupa ukrywająca w sposób profesjonalny swoje istnienie, a stąd niezauważalna, niewidoczna dla opinii publicznej. Ma formę istnienia analogiczną do kosmicznej „czarnej dziury”. O jej funkcjonowaniu świadczą tylko skutki dla otoczenia społecznego. Dlatego tak ważne jest dla postkomunistycznej oligarchii kontrolowanie państwowych służb specjalnych, gdyż tylko one są w stanie dokonać ich identyfikacji. Stąd tak bolesne okresowo było rozwiązanie w 2006 roku WSI, kontrolowanego, a wręcz kierowanego, jak można sądzić, bezpośrednio przez tę postkomunistyczną oligarchię. A jedyny bezpośredni dowód na jej istnienie, to właśnie wypowiedź byłego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z czasów rządów PiS, Bogdana Świączkowskiego. „Mogę powiedzieć tak – ujawnił w oględnych słowach Świączkowski – w czasach kiedy byłem szefem służb specjalnych, dochodziły do nas informacje, że pewne grupy ludzi przygotowują się do tego, żeby podejmować strategiczne decyzje o losach Polski. Jeśli dołożymy do tego informacje ujawnione medialnie, że w zasadzie stare służby wymyśliły Platformę Obywatelską, to można sobie jakoś tę grupę zawęzić. (…) Dla nich pan Tusk jest tylko kukiełką, a te osoby dbają o to, żeby być w cieniu. To znaczy funkcjonować w życiu publicznym, ale jako właściciele firm, przedsiębiorcy, nie starają się być na świeczniku. Ci główni gracze są zawsze w cieniu. (…) W moim przekonaniu (to – WB) wyselekcjonowana przez Służbę Bezpieczeństwa i służby wojskowe na przełomie lat 80. i 90. tzw. grupa biznesmenów oraz ich oficerowie prowadzący”.[11]
Jest to grupa społeczna o charakterze mafijnej oligarchii, dzięki skoncentrowania w swoich rękach olbrzymich, a zrabowanych aktywów finansowych, ale i aktywów politycznych. Aktywa polityczne to czarny kapitał społeczny w postaci nieformalnych i niejawnych dla opinii publicznej sieci powiązań i zależności, stworzonych celowo w końcowym okresie PRL i samej transformacji, a przenikających cały aparat państwowy; od władzy wykonawczej i ustawodawczej, po sądowniczą, a także kluczowe działy gospodarki i kluczowe ogniwa systemu medialnego. Liczebność grupy oligarchicznej należy szacować na rząd wielkości prawdopodobnie kilkudziesięciu, a co najwyżej kilkuset osób. Większa liczebność utrudniałaby, a wręcz uniemożliwiała skoordynowane działanie. Formą zaś społecznego istnienia tej grupy jest prawdopodobnie struktura sieciowa, a więc struktura niehierarchiczna, w ramach której istnieją i działają mafijne oligarchiczne „węzły”, o relatywnie podobnej mocy społecznej, koordynujących swoje działania.
Głównym instrumentem tej ukrytej celowo kontroli i wpływania na aparat państwowa, gospodarkę i system medialny była i jest krajowa i obca agentura wpływu, utworzona z przekształconej agentury komunistycznych służb specjalnych. Zaciekłość zwalczania lustracji w Polsce wynikała i wynika z ochrony tego instrumentu społecznego panowania oligarchicznego. Polityczna agentura policyjnego i wojskowego wywiadu krajowego została bowiem przekształcona w agenturę wpływu, z równoczesnym jej rozmieszczeniem w kluczowych ośrodkach systemu polityczno-państwowego, gospodarczego i medialnego. Część z niej została przejęta przez obce wywiady po rozparcelowaniu przez nie komunistycznych służb specjalnych. Szczególnie ważną rolę odgrywała tu i odrywa medialna agentura wpływu, umożliwiająca skuteczną cenzurę i dezinformację opinii publicznej mimo formalnej wolności słowa.
Postkomunistyczna oligarchia o mafijnym w istocie charakterze, posługiwała się i posługuje przy tym nie tylko ludźmi komunistycznych służb specjalnych, ale i ludźmi własnych już „służb specjalnych”. Z własnym „plutonem śmierci”. Świadczą o tym polityczne morderstwa i ich profesjonalna osłona informacyjna i polityczno-prawna. Metody są różne; od zdumiewających wypadków samochodowych, przez ataki serca, udary mózgu czy samobójstwa, aż po jawne morderstwa. Regułą rozpoznawczą jest wszakże zawsze to, że sprawcy nie zostają nigdy wykryci; że samobójstwa popełnia się w piątek po południu, a sekcje zwłok robi się w poniedziałek; że natychmiast potem ukazują się artykuły prasowe o kłopotach finansowych czy zdrowotnych ofiar; że zaraz po wypadku lub samobójstwie prokuratura nie wiedzieć czemu wydaje oświadczenie, iż należy wykluczyć udział osób trzecich; że śledztwa prowadzone są wysoce nieprofesjonalnie, z zadeptywaniem śladów i gubieniem dowodów, a często z absurdalnymi hipotezami wyjściowymi lub dołączanymi już w trakcie śledztwa.
Ale najważniejszym instrumentem panowania postkomunistycznej oligarchii i stałego wpływu obcych agentur na polskie państwo jest proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu. Jest to ustrojowe „liberum veto” III Rzeczypospolitej. Dzięki tej ordynacji nie można wymienić bowiem samozwańczych elit politycznych „Okrągłego Stołu”, które są utkane rodzimą i obcą agenturą wpływu. Proporcjonalna ordynacja wyborcza umożliwia tym elitom samoreprodukcję. A dzięki nim postkomunistyczna oligarchia o mafijnym charakterze panuje nad polskim państwem.
[1] Józef Balcerek, W sprawie planu Sorosa i Targowicy, maszynopis autorski, archiwum własne, Warszawa 1993, s. 5
[2] Stan Tymiński, Przyczynek do Wolności, Nova Printing, Mississauga 2013, s. 50
[3] Sławomir Cenckiewicz, Długie ramię Moskwy. Wywiad wojskowy Polski Ludowej 1943-1991 (wprowadzenie do syntezy), Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2011, s. 346
[4] Por. S. Cenckiewicz, 2011, s. 345-363
[5] Do dzisiaj, mimo rozwiązania WSI, utajnione są akta operacji „Akredytywa”, prowadzonej od jesieni 1989 roku przez wojskowe służby specjalne PRL-u za pośrednictwem FOZZ, a „której sens opierał się na przejmowaniu przez wywiad „pozaewidencyjnych dewizowych prowizji bankowych”, jak eufemistycznie nazwano moim zdaniem spekulacyjne zyski bankowe – por. S. Cenckiewicz, 2011, s. 352-363
[6] Mirosław Dakowski, Jerzy Przystawa, Via Bank i FOZZ, Wyd. Antyk, Warszawa 1992, s. 11-12
[7] Małgorzata Kopczyńska-Dakowska, Wspomnienie o Michale Tadeuszu Falzmannie. Niezwykła jest zwykłość, „Nowe Życie”, Dolnośląskie Pismo Katolickie, nr 2 (269), luty 1997
[8] Tajemnica. Rozmowa z Urszula Pańko, wdową po tragicznie zmarłym prezesie Najwyższej Izy Kontroli, Walerianie Pańko, tygodnik „TAK”, nr 27(32), 18 września 1992
[9] Daniel Podrzycki zginął w wypadku samochodowym we wrześniu 2005 roku, po tym jak dostał zawału serca, wracając swym samochodem z nagrania audycji wyborczej w telewizji katowickiej. Miał 42 lata. Kandydował wówczas w wyborach prezydenckich, z ramienia założonej przez siebie Polskiej Partii Pracy
[10] Por. S. Cenckiewicz, 2011, s. 352
[11]„Tusk to tylko kukiełka”, fragmenty przygotowywanego do wydania wywiadu rzeki z byłym szefem ABW Bogdanem Świączkowskim i jego zastępcą Grzegorzem Osieczkiem, „Gazeta Polska”, 28.09.2011

- Komunistyczna kontrrewolucja - 8 grudnia 2024
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
- Koniec Europy jaką znamy - 8 czerwca 2022