/Nie ma wolności bez odpowiedzialności

Nie ma wolności bez odpowiedzialności

   Artur Heliak

 

Bazujecie tylko na takich informacjach, żeby z posła zrobić dziada albo przestępcę – w taki sposób tłumaczyła pewna posłanka fakt służbowego wyjazdu do Ameryki Południowej połączonego ze zwiedzaniem Galapagos. Przecież to za pieniądze publiczne, czyli podatnika, czyli niczyje.

 

Centrum Zdrowia Dziecka nie przyjmuje pacjentów? Wielka dziura rozsadza nasz budżet? Lekarze nie wypisują recept z refundacją? Samorządy toną w długach? Wyrugowanie historii ze szkół? Sól z dodatkiem metali ciężkich w żywności? Stadion w Poznaniu przygotowany na Euro grozi zawaleniem, a Stadion Narodowy nie ma sprawnego zabezpieczenia przeciwpożarowego? Nie ma sprawy, zapraszamy! Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało.

 

Brak odpowiedzialności to znak rozpoznawczy naszych czasów. Polsatowski program Państwo w państwie co tydzień sprawia, że niejednemu włos się jeży na głowie. Bezpodstawne oskarżenia skutkujące długimi aresztami, zniszczone firmy, ludzkie zdrowie i życie. Niemal wszystkie historie łączy jedno: jedynymi poszkodowanymi są obywatele, urzędnicy wychodzą bez szwanku. Remedium na tę sytuację miała być uchwalona ustawa o finansowej odpowiedzialności urzędników za popełnione przez nich błędy. Uchwalono ją dwa lata temu. W 2012 roku nie odnotowano przypadków wymagających wyciągania konsekwencji wobec pracowników w oparciu o przepisy tej ustawy – poinformowało Ministerstwo Finansów. Cały rok, i cały bezbłędny. Co za poprawa! O tym, że urzędnicy śpią spokojnie, bo ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej schodziły ostatnio wśród tej grupy jak świeże bułeczki, nikt nie wspomina. Za tego knota prawnego, rzecz jasna, także nikt nie odpowie.

 

Brak odpowiedzialności dotyczy rzecz jasna jedynie sfery publicznej. Pracujący Polacy w sektorze prywatnym na taki komfort psychiczny nie mogą sobie pozwolić. Oni są rozliczani przez pracodawcę każdego dnia. I o ile w przypadku pomyłki niekoniecznie muszą za nią od razu odpowiedzieć finansowo lub stracić pracę, o tyle na awans liczyć nie powinni. Podobnie jak w sektorze małych przedsiębiorstw, jednoosobowych firm. Zupełnie inaczej niż w administracji. Nawet tak spektakularna klęska jak katastrofa smoleńska jak się okazuje może być doskonałym punktem w CV. Minister obrony, za którego kadencji zginęło więcej generałów niż w trakcie działań wojennych podczas II wojny światowej został senatorem, szefa BOR-u awansowano, a minister Arabski idzie w ambasadory. Nie chodzi tutaj o przesądzanie o czyjejś winie, ale jedno jest pewne: w Polsce międzywojennej to byłoby nie do pomyślenia. Dzisiaj to chleb powszedni.

 

Wybory do Sejmu w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych taką odpowiedzialność w polityce przywracają. Przede wszystkim odpowiedzialność posłów przed wyborcami, nie tak jak dzisiaj, przed partyjnymi centralami. W małym jednomandatowym okręgu (ok. 80 tys. mieszkańców) poseł jest rozpoznawalny, musi znać go większość wyborców. Dziś wielu parlamentarzystów to postacie całkowicie anonimowe. Przy JOW-ach ich decyzje i działania są śledzone przez wyborców z konkretnego okręgu, przez to łatwiej o rozliczenia. To z kolei przekłada się na odpowiedzialność samych wyborców, którzy mają szansę poczuć ważkość własnego wyboru.

 

Jedną z istotnych zmian proponowanych przez Ruch na rzecz JOW i Zmielonych jest radykalne zmniejszenie liczby zbieranych podpisów. Dziś by wystartować w wyborach do Sejmu potrzeba zebrać ich aż 5000! Do Parlamentu Europejskiego dwa razy więcej. Dla porównania w Wielkiej Brytanii w wyborach parlamentarnych wystarczy 10 podpisów, do PE zero… Dlaczego tak jest i jak to się ma do odpowiedzialności?

 

Wybory takie, jak w Wielkiej Brytanii, w jednomandatowych okręgach wyborczych, są przede wszystkim szkołą odpowiedzialności, zarówno posłów przed wyborcami, jak  i wyborców za swoje decyzję. A 10 osób, które podpisują się imieniem i nazwiskiem pod rekomendacją dla kandydata, bierze za niego osobistą odpowiedzialność. Zazwyczaj te 10 osób to lokalne autorytety. Kandydat prezentuje swoją rzetelność i kwalifikacje poprzez osoby, które go bezpośrednio popierają. A oni tym samym poręczają za niego i firmują swoim nazwiskiem jego postawę po wygranych wyborach. U nas kandydata rekomenduje rzesza 5000 tys. osób. Wszyscy, czyli nikt.

 

 

* Artykuł ukazał się w "Uważam Rze" 20.05.2013

 

 

1 049 wyświetlen