/Marcin Mastalerek – wschodząca gwiazda literatury political fiction

Marcin Mastalerek – wschodząca gwiazda literatury political fiction

Prawie bez echa przeszło w kraju jedno z najbardziej znaczących wydarzeń politycznych ostatnich miesięcy. – PiS jest przeciwko wprowadzeniu Jednomandatowych Okręgów Wyborczych – powiedział w radiowej Jedynce rzecznik sztabu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości, Marcin Mastalerek. – PiS od lat konsekwentnie opowiada się za ordynacją proporcjonalną – dodał rzecznik, wypowiadając się również przeciwko zmianom w sposobie finansowania partii.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał, że PiS poprze jakikolwiek projekt demokratyzujący państwo czy przywracający polskiemu społeczeństwu polityczną podmiotowość. Dezercja tej partii w obliczu wyzwań ustrojowych, przesądzających o realizacji podstawowych praw i wolności politycznych, jest kolejnym krokiem na drodze ku autodestrukcji sztucznie podtrzymywanego, wyalienowanego systemu. Jednak forma zakomunikowania – tej decyzji, musi wywoływać rozbawienie, ukazuje bowiem partyjne urojenia oraz odlot partyjnych funkcjonariuszy w krainę fantazji.

Zdaniem Mastalerka, JOW-y podzielą Polskę wzdłuż granicy rozbiorowej. Będziemy niczym Stany Zjednoczone podczas wojny secesyjnej, rozdarte między dwa nieprzyjazne sobie bloki, Północ i Południe, czyli Pisolandię i Platformlandię – nadyma się rzecznik. W jego wyobraźni, Polacy – naród szczycący się najstarszą tradycją parlamentarną na świecie – nie są w stanie wydać z siebie nic godniejszego uwagi od PO i PiS i z ogromną powagą traktują obie ferajny. Ego Mastalerka przybiera więc formę stratosferycznego balonu, który wyrzucony w powietrze, nie chce wrócić na ziemię, bujając się na granicy kosmosu, do czasu aż nie pęknie.

Trudno zresztą powiedzieć, dlaczego ta perspektywa jest PiS-owi niemiła, skoro wraz z bliźniaczą PO każdego dnia ciężko pracują nad tym, żeby przedzielić Polskę prawdziwym a nie wyimaginowanym murem. Z drugiej strony, nie sposób uwierzyć, że antagonizm między tymi partiami jest tak silny, skoro „niezłomność” demonstrują jedynie w Warszawie, lokalnie natomiast ochoczo kojarzą się w pary, popełniając mezalianse i wywołując skandale swym nieobyczajnym zachowaniem.

Mastalerek zapewne tylko przez nieuwagę zapomniał powiedzieć, że podział kraju na dwie części wzdłuż granicy rozbiorowej, dzieje się teraz, w warunkach ordynacji proporcjonalnej. Ostra polaryzacja spowodowana narzuconą narracją dwóch zwaśnionych plemion, Peowskiego i Pisowskiego, jest faktem obciążającym te partie historycznie. Podobnie jak przyzwolenie na odradzanie się w Polsce separatyzmów oraz przejmowaniu, w niektórych rejonach kraju, władzy przez mniejszości narodowe, które dzięki irracjonalnym mechanizmom ordynacji proporcjonalnej, stają się większością polityczną.

Gdyby pan Mastalerek myślał w nieco innych kategoriach, jak tylko partyjne, szybko doszedłby do wniosku, że JOW-y z powodzeniem funkcjonują w krajach nie tylko wieloetnicznych, ale również wielorasowych, zróżnicowanych kulturowo i religijnie, jak choćby w największej demokracji świata – Indiach, prawdziwej mozaice ludnościowej. Dlaczego JOW miałyby podzielić jednonarodową, jednokulturową i niemal jednowyznaniową Polskę, tego rzecznik PiS nie wyjaśnia.

Oczywiście, nikt nie wymaga od pana Mastalerka odwagi powiedzenia tego, co jest dla niego niekorzystne – że w systemie JOW, dla partii wodzowskich PO i PiS nie byłoby po prostu miejsca. Podobnie, jak nie byłoby miejsca dla stylu uprawiania polityki, polegającego na generowaniu podziałów, tworzeniu „twardych elektoratów”, wywoływaniu niekończących się wojen ideologicznych i uprawianiu dialektyki „kto kogo”. Polityczna wyobraźnia Mastalerka podpowiada mu jednak, że PO i PiS są wszędzie, nawet na końcu świata. Bierze się wprost z powieści „Podróże Guliwera”, w których tytułowy bohater, gdziekolwiek by nie dotarł, do kraju olbrzymów czy kraju liliputów, wszędzie jest najważniejszy i stanowi zagadnienie polityczne.

Zacięcie do political fiction Mastalerka ujawnia się również w stwierdzeniu, że partie, mające około 10 procent poparcia, czyli głosy 2-3 milionów obywateli, nie miałyby w Sejmie swoich reprezentantów. Wzruszająca, ale nieszczera jest troska rzecznika PiS o jakość polskiej demokracji, zważywszy, że od 1991 roku, w przeprowadzanych siedem razy wyborach parlamentarnych, tylko w dwóch przypadkach (w 1993 i 2007) frekwencja wyborcza przekroczyła 50 procent. W 2005 roku sięgnęła dna – 40,6 proc. Tymczasem w Wielkiej Brytanii, kraju JOW, najniższą frekwencję odnotowano w 1918 roku, po szoku I wojny światowej, „zaledwie” 57,2 proc., a od roku 1922 do 1997 utrzymywała się zawsze powyżej 71 proc.

Niechże więc pan Mastalerek policzy sobie, ile setek milionów głosów zmarnowały w Polsce partie, trwając z uporem godnym lepszej sprawy przy partyjniackiej ordynacji proporcjonalnej.

Pobieżny przegląd najnowszych dziejów literatury polskiej ujawnia pewien wstydliwy deficyt – praktycznie zniknął u nas gatunek literacki political fiction. Na szczęście wystąpienie rzecznika wyborczego PiS, Marcina Mastalerka, wszystko nam wyjaśnia. W Polsce polityka uprawiana przez odjechane partie, jest w najczystszej postaci zjawiskiem political fiction. Polska to kraj, w którym kabareciarze i literaci nie mają nic do roboty i nie są w stanie na siebie zarobić – partyjna polityka już dawno przekroczyła granice ich wybujałej wyobraźni, pomysłowości i fantazji.

17 sierpnia 2015

1 859 wyświetlen