/JOW-y pogrążyły UKIP – słabość czy atut brytyjskiej ordynacji?

JOW-y pogrążyły UKIP – słabość czy atut brytyjskiej ordynacji?

W wyborach parlamentarnych na Wyspach Brytyjskich z 7 maja 2015 r., partia UKIP pod przewodnictwem Nigela Farage’a poniosła porażkę, wręcz klęskę. Ów fakt doprowadził do rozejścia się dróg Pawła Kukiza z Januszem Korwin-Mikkem, a przede wszystkim do narodowej dyskusji nad zasadnością wprowadzenia Jednomandatowych Okręgów Wyborczych (JOW) w warunkach polskich.

UKIP1

Przypomnijmy fakty.

Na 46,4 miliona głosujących Brytyjczyków, UKIP poparło aż 3,9 miliona wyborców, co dało UKIP-owi trzeci wynik (12,6%), czym wyprzedzili np. Liberalnych Demokratów (Lib-Dem), a więc partię, która do czasu wyborów była rządzącym na Wyspach koalicjantem (razem z Torysami Davida Camerona). Taki wynik musi budzić respekt. Dla porównania, nasze PSL – z poparciem 8,4% – jest w tej chwili koalicjantem. Nie może więc dziwić, iż mizerny wynik wyborczy UKIP (tj. brak przełożenia ilości wyborców na ilość uzyskanych „foteli” w Izbie Gmin) zdumiewa nie tylko przeciętnego polskiego wyborcę, ale nawet część samych Brytyjczyków.

Poniższy artykuł postara się rozważyć czy przykład UKIP dowodzi słabości proponowanej przez Pawła Kukiza ordynacji wyborczej, czy to raczej argument właśnie na jej korzyść, a więc i korzyść dla Polski.

Aby rozważyć powyższe rzetelnie, należałoby:
1. Spojrzeć na wynik wyborczy UKIP w kontekście jego praktycznego znaczenia dla brytyjskiego społeczeństwa (funkcjonalność ordynacji).
2. Poszukać analogii między UKIP, a podobnymi formacjami na gruncie polskim.

Poniższy artykuł spróbuje odnieść się do obu z tych kwestii.

1. UKIP w UK

Partia UKIP urosła w siłę na fali antyimigracyjnych nastrojów społecznych, lecz nie mowa tu wcale o Polakach (a przynajmniej nie głównie o nas) czy przynależności narodowościowej w ogóle – poszło głównie o zjawisko masowego pobierania nielegalnych (nieprzysługujących imigrantom) zasiłków (ang.: benefits) oraz otrzymywaniu przez imigrantów mieszkań komunalnych za półdarmo. Mieszkając na Wyspach od lat, fakt istnienia obu tych zjawisk stanowczo potwierdzam i moja tego ocena nie różni się od oceny większości Brytyjczyków, tzn., że są to faktyczne patologie tutejszego systemu. Co jednak ważne, nie wynikają one z istnienia tej czy innej ordynacji wyborczej, a z polityki rządu Laburzystów, który dał sobie takie rozwiązania narzucić przez Unię Europejską.

UKIP2

Gdyby jednak na eksponowaniu w/w bolączek Wysp UKIP poprzestał, tj. skupił się na racjonalnej, konstruktywnej krytyce tego, co jest w emigracji (i stosunku państwa do niej) złe, podejrzewać należy, iż kandydaci UKIP weszliby do Parlamentu masowo. Niestety dla siebie, przesadzili. Przesadzili, nie ograniczając się do krytyki uzasadnionej, za to zbytnio eksponując w emigrantach (w tym i w Polakach) aspekt rzekomych darmozjadów, jednocześnie mocno umniejszając naszą rzeczywistą opinię wśród większości tutejszego społeczeństwa, tj. opinię pracowitych podatników.
To oczywiście nie znaczy, że darmozjadów i kombinatorów wśród nas nie brakuje, ani że niektóre z argumentów UKIP nie trafiały do szerszej opinii publicznej, bo takie były i są. Przykładem jest nieszczęsny zasiłek rodzinny na dzieci imigrantów, wypłacany obecnie nawet wtedy, gdy dziecko nie mieszka na terenie UK, a przebywa w kraju ojczystym, będąc np. pod opieką dziadków.

Tu warto zgłębić ten temat: co taki przepis oznacza w praktyce?

Oznacza on, że rodzic dziecka pobiera na nie brytyjski zasiłek, podczas gdy samo dziecko żyje za półdarmo (polskie ceny kontra ceny brytyjskie). Tymczasem dziecko to przede wszystkim wydatek i z tego założenia wychodzi brytyjska logika, w tym logika UKIP. Gdy rodzic ponosi te wydatki tam, gdzie zarabia, państwo go w jego wysiłku wspiera – to normalne. UK chce płacić i płaci zasiłki tym rodzicom, którzy gwarantują, że wypłacony im zasiłek zostanie wydany na Wyspach, czyli w pewnym sensie pozostanie w kraju, napędzając tym sposobem rodzimą gospodarkę. Poza tym, Brytyjczycy nie mogą pojąć jak można mieć dzieci i trzymać je z dala od siebie. Nie ma więc zgody wśród (większości) Wyspiarzy na inne rozwiązanie. Wyobraźmy sobie: to tak, jakby dwóch Wietnamczyków pracujących w Polsce – jeden z żoną oraz dziesiątką dzieci w Polsce, a drugi z dziesiątką dzieci w Wietnamie pod opieką wietnamskiej rodziny – miałoby mieć taki sam dostęp do polskich zasiłków na ową dziesiątkę.

Dodać należy, iż argument za zniesieniem w/w zasiłku był wspólny tak dla kampanii UKIP Farage’a, jak i Torysów Camerona. Tu jednak zatrzymajmy się i przejdźmy do kwestii drugiej.

2. Analogie w Polsce

Jeden z dyskutantów, uzasadniając słabość JOW-ów na gruncie polskim, pisze tak (pisownia oryginalna):
„Załóżmy taki oto przykład jest kilka milionów ludzi domagających się ograniczenia stosowania chemicznych polepszaczy i innych nienaturalnych składników w produktach żywnościowych. Tworzą ruch społeczny i wystawiają kandydatów w całym kraju. Jednak ich szanse na zwycięstwo są nikłe i mogą osiągnąć wynik porównywalny z UKIP-em w Wielkiej Brytanii, czyli trzeci wynik w kraju i tylko jeden reprezentant”.

I oto właśnie najlepszy argument za sprawiedliwością JOW-ów. Bo cóż to za Ruch, który nie ma nic bardziej cennego (czytaj: uniwersalnego) w swym programie niż sprzeciw wobec polepszaczy? Mówiąc inaczej: czemu Ruch ten nie połączył się z innym Ruchem walczącym o szerszy (lub inny) aspekt polityki rolnej po to, aby pójść szerszym frontem, a przez to trafić do większej ilości wyborców? A może te ich „polepszacze” to takie „in-vitro” Komorowskiego i SLD? Może te ich polepszacze to taki „krzyż w Sejmie” ZChN-u w latach 90.? A może to odpowiednik „Świebodzińskiego Chrystusa” Telewizji Trwam?

Dyskutując o przyszłości Polski, nie wolno zapomnieć nam, że istnieją priorytety. Większość z dyskutantów, za priorytet niby wydaje się mieć troskę o uzdrowienie polskiej sceny politycznej, gdy jednak przychodzi co do czego, na pierwszy front wysuwają się „in-vitra”, „polepszacze” i inne tematy zastępcze (czytaj: drugorzędne). Może narażam się tym poglądem niepłodnym parom oraz propagatorom zdrowego odżywiania (którym zresztą sam jestem), wydaje się jednak, iż dyskusja o Polsce nie może odbywać się bez ustalenia hierarchii ważności tematów do rozwiązania. A jeśli np. rolnictwo jest rzeczywiście tematem priorytetowym dla Polski, co stoi na przeszkodzie, by wszelkie ruchy ekologiczne i prozdrowotne porzuciły swoje partykularne interesy i stworzyły nową jakość, zaczynając mówić jednym głosem, a przez to zdobywając nad Wisłą realną siłę przebicia?

Tak więc UKIP skończył tak, jak skończył, ponieważ okazał się swoistym brytyjskim Palikotem: precz z Kościołem, potem długo, długo nic, potem gender, potem długo, długo nic i dopiero gdzieś tam jakaś gospodarka. Farage z UKIP to samo: emigranci won, Unia won, długo, długo nic i na końcu jakaś tam gospodarka.

Widzimy podobieństwa?

Która ordynacja wyborcza byłaby więc bardziej sprawiedliwa? Czy taka, która doprowadzałaby „niedorobione” partie do bycia koalicjantem? Czy raczej taka ordynacja, która doprowadzałaby je do takiego końca, jaki stał się udziałem UKIP?

***

Teraz wróćmy do samej UKIP, przyczyn jej fatalnego wyniku wyborczego oraz tego wyniku analizy.

Z punktu widzenia polskich sceptyków/przeciwników JOW-ów, klęska UKIP to proroctwo klęski JOW-owskiej ordynacji na polskim gruncie. Wg tych głosów, brak adekwatnej reprezentacji opcji UKIP w brytyjskim parlamencie źle wróży polskiej demokracji pod ordynacją JOW-owską.

Tymczasem jak to wygląda z punktu widzenia nie nas, a samych zainteresowanych, tj. Brytyjczyków? Innymi słowy: czy klęska UKIP to de facto klęska brytyjskiej demokracji (czytaj: sprawiedliwości)?

Zauważmy, iż w miarę zbliżania się terminu wyborów w maju 2015 r., Torysi Camerona w pewnym stopniu radykalizowali swoje postulaty – co zresztą stało się powodem istnej nagonki, a wręcz fali nienawiści wobec osoby premiera ze strony polskich imigrantów, czujących w nowym stanowisku Torysów realne zagrożenie dla swoich interesów. Tymczasem to, co Cameron i jego ugrupowanie zrobili dobrego dla swego kraju (czytaj: wyborców) to fakt, iż posłyszeli najbardziej wzięte argumenty konkurencji, (vide „nielegalni emigranci won i koniec z zasiłkami na dzieci niemieszkające w UK”) i zwyczajnie wpięli je w swoje postulaty. Very clever! Czy należy jednak oceniać ten ruch jako perfidną grę Camerona i Torysów? A może jako umiejętność dostosowania się do zmieniających się nastrojów społecznych…?

Prawdziwą sztuką polityki nie jest odważne głoszenie haseł radykalnych (czytaj: utopijnych), przez co zdanych na polityczny niebyt (bez względu na rodzaj ordynacji), a raczej umiejętność asymilacji takich postulatów (nawet tych wysuwanych przez konkurencyjne ugrupowania), które zyskują sobie szerokie poparcie społeczne – szersze niż tylko to uzyskiwane w węższych kręgach, np. UKIP’owskich radykałów. Dlaczego więc jakiekolwiek rozsądne ugrupowanie słuchające swych wyborców miałoby nie podpisać się pod takimi postulatami? Można by wręcz postawić tezę, iż gdyby Torysi nie poszli przed wyborami lekko w stronę UKIP, wynik omawianych wyborów byłby wielkim znakiem zapytania.

W rezultacie tego oraz innych ruchów Torysów, społeczeństwo brytyjskie (wbrew wcześniejszym prognozom) zagłosowało nie na radykalny UKIP Farage’a, a na bardziej umiarkowanych Torysów Camerona – umiarkowanych w tym znaczeniu, iż wykonali wyborczy ukłon w stronę elektoratu na pograniczu Torysów i UKIP. Nie był to jednak ukłon wobec „przeciwników polepszaczy”, zwolenników in-vitro czy innych społecznych mniejszości, a wobec szerszej grupy społecznej. Notabene, większość Wyspiarzy nie oczekuje wyjścia UK z Unii, a najpierw renegocjacji warunków członkostwa w tejże; nie oczekuje też eksmisji większości imigrantów, a jedynie eksmisji nielegalnych imigrantów – i tak dalej.

Tak więc Torysi wygrali, gdyż zwyczajnie wsłuchali się w głos ludu, a chyba na tym właśnie miałaby polegać polityka nowych polskich partii czy ruchów (nowych, tj. wyłonionych pod JOW-owską ordynacją), aby szukać rozwiązań najlepszych dla kraju, rozwiązań chcianych przez jak największą liczbę głosujących Polaków. Zaś kwestię odpowiedzialności za swój plan dla kraju, Torysi – jako że zdobyli parlamentarną większość – mają jasną: za realizację swego planu poniosą pełną odpowiedzialność, bez możliwości tłumaczenia się „opozycją ze strony koalicjanta”.

***

Przy okazji, warto tu wspomnieć o pewnym incydencie dotyczącym Nigel’a Farage’a, który jak wiadomo nie dostał się do brytyjskiego Parlamentu. Otóż przegrał on wyścig do fotela MP z kandydatem Torysów, który w 2005r. był – uwaga – członkiem… UKIP!

UKIP3

Mowa o niejakim Craig Mackinlay, który w wyborach w 2005r. startował z ramienia partii UKIP. Wkrótce po przegranych wyborach (UKIP wtedy dopiero zaczynał), ten partyjny kolega Farage’a wyszedł z partii i przystąpił do konkurencyjnych Torysów. I teraz uwaga: z punktu widzenia przeciętnego polskiego wyborcy, Mr Mackinlay się „zeszmacił”, gdyż – zmieniając polityczną etykietkę – wstąpił do bardziej popularnej partii prawdopodobnie tylko w jednym celu: łatwiejszego dostępu do ciepłego, sejmowego fotela. Nie udało się z jedną partią – spróbujemy z inną, bardziej popularną.

Co jednak ważniejsze, przeciętny polski wyborca może z tej historyjki wyciągnąć jeszcze jeden wniosek: JOW-y JOW-ami, ale nawet na Wyspach ludzie nie głosują na „człowieka”, a na partię.

Wnioski pozornie prawidłowe i oczywiste – prawda?

A jednak…

My, polscy wyborcy, umęczeni realiami polskiej polityki, takie pojmowanie spraw zawdzięczamy niczemu innemu jak właśnie sytuacji na naszej obecnej scenie politycznej: wszak polityk to chorągiewka, poglądy (i stanowiska) zmienia w zależności od koniunktury, szczególnie wrażliwy na łaski bądź niełaski wodza swojej partii. Im więcej łask, tym wyższe stanowisko. Innymi słowy: szmata. Normalka.

Tymczasem, na Wyspach sprawa ma się diametralnie inaczej.

Tu wróćmy do wspomnianego „spadochroniarza” Craig’a Mackinlay’a, kiedyś członka UKIP, teraz członka Torysów.
Po pierwsze, ani Pan Mackinlay ani żaden inny nie mógł wstąpić do Torysów ot tak sobie, np. z polecenia wodza partii czy po innej znajomości. O sposobie „rekrutacji” nowych członków do największych brytyjskich partii pisałem już we wcześniejszym artykule („Wojna na JOW-y…”). Awans w okręgach jest jeszcze trudniejszy, ale znów z pewnością nie zależy od widzimisię wodza partii czy nawet lokalnego lidera, a od ilości i jakości pracy, jaką kandydat – a potem członek – włożył w regionalne struktury swego ugrupowania. Stąd epitetem „zeszmacenia się” można oceniać osoby zmieniające partie w Polsce pod obecną ordynacją wyborczą. Niestety (a raczej stety), Pan Mackinlay musiał przejść cokolwiek inną drogę. Przede wszystkim, jakimś sposobem musiał uzyskać nominację swojej lokalnej organizacji Partii Konserwatywnej, a o to z pewnością nie było łatwo. Mackinlay dostał jednak mandat zaufania od swojego partyjnego okręgu, gdyż najwidoczniej na to sobie ciężko zapracował, tj. dał się poznać z dobrej strony i umiał np. wykazać się społecznie pożyteczną działalnością w przeszłości. A było i jest przecież wśród nich wielu innych, też dobrych kandydatów, którzy nie zmienili barw. Poza tym, Pan Mackinlay uzyskał nominację na kandydata do Izby Gmin dopiero 9 (dziewięć) lat po przystąpieniu do Torysów, co raczej ciężko określić kunktatorstwem i polityką kupczenia.

UKIP4

***

Summa summarum, póki co, na Wyspach rządzi ta opcja, która może nie ma większości bezwzględnej, ale która cieszy się społecznym poparciem największym ze wszystkich innych opcji. Wyniki wyborów w UK nie są więc zadowalające dla wszystkich, niemniej jak najbardziej sprawiedliwe z możliwych, tj. satysfakcjonujące największą liczbę Brytyjczyków. Oczywiście tych głosujących.

Tu postawmy wcześniejsze pytanie jeszcze raz: czy sprawiedliwym byłaby taka ordynacja wyborcza, która doprowadzałaby polskie partyjne „niedoróbki” do podobnego końca jak UKIP?

Suche liczby mogą świadczyć o czymś przeciwnym, lecz czy w sprawiedliwej ordynacji wyborczej chodzi o sprawiedliwość statystyczną (poprawną politycznie), czy o sprawiedliwość praktyczną – a więc taką, która będzie funkcjonalna z punktu widzenia społeczeństwa, tj. dawała wiodącej partii możliwość utworzenia samodzielnego rządu, bez konieczności zawierania toksycznych koalicji?

***

Dla zainteresowanych tematem głębiej, pomocna może być lektura dwóch felietonów (linki poniżej). Przy lekturze, proszę zwracać uwagę na daty ich publikacji – jeden z nich to komentarz do wtedy świeżo wygranych przez UKIP wyborów do Europarlamentu, gdy UKIP był jeszcze „na fali”.

http://www.polishexpress.co.uk/felieton-unia-jak-ryba-w-wodzie-gory-brzuchem/

http://www.polishexpress.co.uk/felieton-bajka-o-marchewce-kiju/

Artykuł ukazał się najpierw na portalu 100kijowwmrowisko.blogspot.co.uk

About Jacek Wąsowicz

redaktor w tygodniku "Polish Express" (UK); autor książki "100 kijów w mrowisko" (Grupa MDM, 2014); "Bawi mnie to, co większość smuci i smuci, co większość bawi"
3 931 wyświetlen