Parlament Hiszpanii – Kortezy Generalne – składa się z dwóch izb. O ile izba wyższa – Senat – jest wybierana w systemie, który można nazwać quasi proporcjonalnym (głosowanie ograniczone), tak izba niższa Kortezów – Kongres Deputowanych – od wejścia Hiszpanii na drogę demokracji w latach siedemdziesiątych XX wieku jest wyłaniana w wyborach proporcjonalnych. Dla elekcji 350-osobowego Kongresu Deputowanych Hiszpania podzielona jest na 52 nierówne wielomandatowe okręgi wyborcze. Każdy z nich wybiera minimum dwóch deputowanych, a liczba pozostałych mandatów jest uzależniona – w niedoskonały zresztą sposób – od liczby ludności. Okręgi te są na ogół nieduże, średnio liczą w granicach siedmiu lub ośmiu mandatów. Tylko kilka okręgów wybiera 10 i więcej deputowanych, a zupełnym wyjątkiem są Barcelona i Madryt wybierające po 33 posłów. Wyjątkiem są także dwa terytoria hiszpańskie w Maroku – Ceuta i Melilla – wybierające po jednym deputowanym. Hiszpanie oddają jeden głos na zamknięte listy wyborcze. Podział mandatów w okręgach wielomandatowych dokonywany jest na szczeblu okręgu wyborczego z zastosowaniem metody d’Hondta, a do udziału w podziale mandatów uprawnione są te partie i komitety wyborcze, które w danym okręgu przekroczą ustawowy próg wyborczy ustalony na poziomie 3%.
Obserwatorzy życia politycznego w Hiszpanii byli dotąd przeświadczeni, że ten system wyborczy sprawdzał się. Na tę korzystną sytuację i ocenę składało się kilka kwestii. Po pierwsze, od początku transformacji ustrojowej hiszpańska scena polityczna była dwubiegunowo zdominowana przez centroprawicę – początkowo była to głównie Unia Demokratycznego Centrum (UCD), obecnie Partia Ludowa (PP) – i lewicę, tworzoną głównie przez Hiszpańską Socjalistyczną Partię Robotniczą (PSOE). Po drugie, ów system wyborczy faworyzował duże ogólnokrajowe ugrupowania polityczne, kosztem ugrupowań ogólnokrajowych małych. Przy tym decydujące znaczenie miał tu nie tyle może fakt operowania metodą d`Hondta, lecz przeprowadzanie wyborów w okręgach średniej wielkości – na ogół obronną ręką w nich wychodzą właśnie duże partie polityczne – a także nierówność reprezentacji na rzecz okręgów małych. Poprzez to system partyjny nie był nadmiernie rozproszony, dwie główne siły polityczne – socjaliści (PSOE) i konserwatyści (UCD, PP) – do początku XXI wieku otrzymywały od 65,5% do niemal 80% głosów, a w ślad za tym ten system wyborczy pozwalał wyłaniać stabilny rząd jednopartyjny. Po trzecie, ustawowy próg wyborczy (3%) działał nie na poziomie kraju, lecz na poziomie okręgów wyborczych. W nich siła dużych ogólnokrajowych partii mogła już być skutecznie równoważona przez partie regionalne, wprawdzie małe w skali państwa, ale silne właśnie w poszczególnych okręgach wyborczych. Korzystały z tego partie regionalne z Galicji, Katalonii, Kraju Basków czy Wysp Kanaryjskich. W efekcie, hiszpański system wyborczy pozwalał dotąd wyłaniać stabilne rządy, a ponadto – zgodnie z logiką wyborów proporcjonalnych – w znacznym stopniu dawał odpowiednią reprezentatywność parlamentu, odzwierciedlał pluralistyczny układ różnych opcji politycznych. Z pewnością jest to ciekawy system elekcji, bo dotąd potrafił w praktyce swego działania osiągać cele większościowego i proporcjonalnego systemu wyborczego.
Ta względnie komfortowa sytuacja uległa jednak zmianie. W 2014 roku na ogólnokrajowej scenie politycznej rozwinęły się ultralewicowa Podemos (Możemy) oraz liberalna Partia Obywatelska (Ciudadanos, Obywatele). Wywarło to wpływ na wynik wyborów z 20 grudnia 2015 roku. W 350-osobowym Kongresie Deputowanych 123 mandaty zdobyła konserwatywna Partia Ludowa (PP), 90 – socjaliści (PSOE), 69 Podemos, 40 – Ciudadanos, a pozostałe miejsca zajęły mniejsze formacje polityczne, w tym najwięcej, bo dziewięć mandatów uzyskali Katalończycy. Proporcjonalny system wyborczy osiągnął swój cel, bo parlament hiszpański jest jakoś reprezentatywny dla podziałów politycznych. Ale czy cel osiągnęli Hiszpanie, to rzecz już wątpliwa. Wytworzona w parlamencie konfiguracja nie pozwala bowiem – jak było to we wcześniejszych elekcjach – konstruować obecnie większościowego rządu, a więc takiego, który ma poparcie minimum 176 deputowanych. Rządu z takim poparciem nie wyłoni ani porozumienie konserwatystów z Obywatelami, ani też koalicja socjalistów (PSOE) z Podemos. W każdej z tych kombinacji nie osiągnie się bowiem stosownej większości parlamentarnej: 176 posłów popierających rząd. Mało prawdopodobny jest rząd koalicyjny grupujący trzy partie. Rozwiązania nie przyniesie także rozpisanie nowych wyborów, bo wynik może się powtórzyć. Prawdopodobnie więc Hiszpanie pójdą w kierunku tworzenia rządu mniejszościowego samej i dotychczas rządzącej Partii Ludowej Mariano Rajoya. Będzie to jednak oznaczało, że Hiszpania będzie rządzona przez rząd słaby, permanentnie zagrożony w swym istnieniu i działaniu.
Wydaje się więc, że Hiszpanię czeka poważna dyskusja nad systemem wyborczym do izby niższej Kortezów. W tym kraju słońce zaczyna już zachodzić dla proporcjonalnego systemu wyborczego. W najbliższym czasie nie będzie on pozwalał tworzyć silnego rządu. Ten system w ogóle rzadko daje stabilny jednopartyjny rząd. Wynik wyborów w Polsce w 2015 roku też może być tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Rządy PiS-u są następstwem korzystnego dla tej formacji zbiegu okoliczności: mocno spadło poparcie dla partii dotychczasowej koalicji rządzącej (PO i PSL), silnie wzrosło poparcie dla opozycyjnej formacji utworzonej przez PiS, ale przy tym słabe było również poparcie dla innych ugrupowań opozycyjnych, np. SLD. W następnych wyborach, ewentualnie także tych przyspieszonych, ta sytuacja nie musi się już powtórzyć i proporcjonalność wyborów znowu wymusi w Polsce tworzenie rządu koalicyjnego. W Hiszpanii słońce nad systemem proporcjonalnym będzie jednak zachodziło powoli i długo. Ma on bowiem obrońców w postaci PSOE, Podemos i Obywateli. Można też spodziewać się wysunięcia pomysłu wyborów większościowych w JOW, bo to koncept bliski wielu konserwatystom. Prawdopodobne wydaje się być także promowanie mieszanego systemu wyborczego, wzorowanego na niemieckim, bo również w Hiszpanii jest on już popularny. Debata nad optymalnym systemem wyborczym raczej uwzględni więc możliwość wprowadzenia tu różnych jego wariantów.
Hiszpański system wyborczy będzie poddany krytyce także z innego powodu. Proces wyborczy jest ściśle upartyjniony. W okręgach wyborczych partie lub koalicje przedwyborcze przedstawiają zamknięte i uporządkowane rangowo listy kandydatów na deputowanych. W Polsce listy wyborcze też są zhierarchizowane, ale są jednocześnie otwarte: wyborca może poprzeć dowolną osobę, a nawet większą ilość kandydatów z danej listy. W Hiszpanii wyborca nie może tego uczynić, może oddać głos tylko na listę, a o tym kto z niej znajdzie się w parlamencie ściśle decydują władze partii lub koalicji przedwyborczej.
Ma to swoje następstwa. Po pierwsze, kandydowanie i wybór deputowanego zależy od poparcia partii i układów wewnątrzpartyjnych. Po drugie, jak wskazywali już w latach osiemdziesiątych XX wieku hiszpańscy analitycy z Barcelony – Jordi Solé Tura i Miguel A. Aparicio Pérez: Jedną z podstawowych konsekwencji tego systemu wyborów jest to, że większość wybranych deputowanych – a tym bardziej kandydatów – wyborcy praktycznie nie znają. Znani są im jedynie główni liderzy partii [1]. Po trzecie, negatywnym następstwem tej sytuacji jest brak bezpośrednich i trwałych więzi pomiędzy wyborcami a deputowanymi, którzy komunikują się z elektoratem głównie za pomocą mediów. Jak piszą wspomniani autorzy, w tym systemie podwójnego zaufania podstawowe znaczenie ma zaufanie wewnątrzpartyjne, a nie to, jakie powinno występować w relacji z wyborcami [2]. Po czwarte, brak możliwości samodzielnego kandydowania i tworzenia indywidualnych związków z wyborcami niezależnie od partii oznacza, że deputowany jest pozbawiony podmiotowości i znaczenia; jest ściśle podporządkowany władzom partii, a wzmacniane jest to także narzucaniem dyscypliny podczas głosowań w parlamencie i narzucaniem obowiązku wspierania własnej partii, zwłaszcza partii rządzącej.
Spodziewana debata nad systemem wyborczym Hiszpanii odsłoni prawdopodobnie także inne złe strony działania proporcjonalnego systemu wyborczego w tym kraju. Warto ją obserwować, a także sam bieg wydarzeń politycznych w tym kraju, bo może to być pouczające doświadczenie także i dla nas Polaków.
Wrocław, 27 grudnia 2015 r.
[1]. J. S. Tura, M. A. A. Pérez, Kortezy Generalne w systemie konstytucyjnym Hiszpanii, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2003, s. 22
[2]. Tamże, s. 22 – 23

- Nowa książka - 8 lipca 2022
- O pomyśle niedobrej zmiany prawa wyborczego - 23 listopada 2017
- Nowa Konstytucja – nowa ordynacja - 11 listopada 2017
- Hiszpańskie proporcje - 28 grudnia 2015
- Rozwój Ruchu na rzecz JOW - 30 listopada 2015
- Debata w Fundacji im. Stefana Batorego - 7 września 2015
- Nie do rzeczy w „Do Rzeczy” - 3 sierpnia 2015
- Większościowy system wyborczy z JOW w ocenach i przewidywaniach analityków. Cz. I - 2 czerwca 2015
- Referendum: wszystkie ręce na pokład! - 21 maja 2015
- Brytyjskie wybory i dylematy - 13 maja 2015
Aby państwo podążało w kierunku dobra wspólnego posłów należy wybierać większościowo a nie proporcjonalnie. Większość najczęściej kieruje się dobrem wspólnym natomiast mniejszości z natury kierują się interesem własnym ze szkodą dla dobra wspólnego.
Panie Doktorze, dziękując za zwięzły, ale i celny artykuł, jeden z niewielu, które cokolwiek dokładniej opisują obecny pat hiszpański, zwracam tylko uwagę na drobną sprawę – 9 mandatów zdobyła w Katalonii sama Republikańska Lewica Katalonii, ale do tego jeszcze 8 miejsc w Izbie Deputowanych zyskała również proniepodległościowa lista Demokracja i Wolność. Niewykluczone rzeczywiście, że postawa posłów tych dwóch ruchów oraz partii baskijskich będzie miała decydujące znaczenie (możliwe, że opuszczą salę obrad przy głosowaniach nad wotum zaufania dla któregokolwiek z nominatów na premiera).
Dziękuję za to uzupełnienie. Oczywiście można wskazać jeszcze inne partie, bo ugrupowania małe zdobyły około 28 mandatów. Ma Pan rację, że te mniejsze ugrupowania mogą odegrać pewną, może nawet ważną rolę w tworzeniu i działaniu przyszłego rządu w Hiszpanii. Jeżeli tak się stanie, to pozycja tych małych ugrupowań może się stać niewspółmiernie istotna wobec uzyskanego poparcia. Tym samym po raz kolejny odsłoni się słaba strona proporcjonalnego systemu wyborczego.
Dodam jeszcze małą uwagę krytyczną. Trochę mi się nie podoba jak zwolennicy JOW-ów podkreślają zanadto rolę silnego, jednopartyjnego rządu. To jest pewna zaleta JOW, ale to nie jest istotą demokracji a w Polsce jest to wręcz szkodliwe.
Sejm jest głównie po to, aby reprezentować w sposób wierny naród oraz stanowić w imieniu narodu ustawy, czyli reguły funkcjonowania wspólnoty. Natomiast rząd ma być władzą wykonującą ustawy i zarządzającej w imieniu narodu sprawami administracyjnymi. Jak dozorca w domu mieszkalnym.
A więc rząd ma być kompetentny, ale nie koniecznie silny. Wręcz przeciwnie. Rząd powinien być usłużny i słaby. Najlepsze rządy w PRL-Bis (III RP) to były właśnie rządy mniejszościowe, bo musiały się zająć czystym administrowaniem a nie były prymitywną taśmą przekaźnikową dla milionów głupawych przepisów wymyślanych przez ministerialnych urzędników, która Sejm bez czytania zatwierdzał. Po to potrzebujemy „silny” rząd?
Nie. Lepszy jest rząd słaby. Silne ma być przedstawicielstwo narodu. Rząd moim zdaniem powinien mieć wręcz konstytucyjny zakaz prac ustawodawczych, bo władza wykonawcza nie jest od pisania ustaw. W procesach legislacyjnych rząd powinien występować jedynie w roli konsultanta i petenta.
Uważam, że Ruch JOW powinien porzucić ideę „silnych rządów”, bo silne rządy są w Polsce pewną historycznie uwarunkowaną perwersją. Poza tym jest to postulat wewnętrznie sprzeczny z demokracją przedstawicielską i z wyważonym trójpodziałem władzy. W Polsce istnieje totalne zamydlenie podziału władzy ustawodawczej i wykonawczej, a silny rząd wybierany przez parlament ten podział szczególnie zamąca.
Bisnetus.
Kwestia istoty demokracji jest z pewnością złożona. W tym porządku potrzebny jest realny podmiotowy wpływ obywateli na formowanie prawa i politykę. Większościowy system wyborczy z JOW jest ważnym instrumentem osiągania tego celu, bo pozwala obywatelom wykorzystać czynne i bierne prawo wyborcze oraz pozwala na skuteczne kontrolowanie polityków. Z drugiej strony – demokracja powinna oznaczać sprawnie działające państwo. Także i w tym wypadku większościowy system wyborczy może być użytecznym instrumentem. Sprzyja tworzeniu rządu jednopartyjnego lub przynajmniej koalicji przedwyborczej, a to może oznaczać rząd stabilny, spójny pod względem programowym, jednoznacznie odpowiedzialny za sprawowanie władzy. W określeniu takiego rządu mianem rządu silnego nie ma niczego tajemniczego. Tu chodzi o wyłonienie efektywnie działającej władzy wykonawczej i o sprawne państwo. Ruch na rzecz JOW nie robi więc żadnego błędu wysuwając – od początku swego istnienia – wizję takiej właśnie władzy i takiego państwa. demokratycznego.
Tak. Ale to jest teoria i trochę wewnętrznie sprzeczna. To co funkcjonuje w systemach ustabilizowanych w procesach ponad stuletnich najprawdopodobniej nie wystąpi prędko w polskich warunkach. W pierwszych cyklach wyborczych należy się raczej spodziewać całkowitego rozbicia systemu pseudo-partyjek. A więc brak „silnych rządów” w podanym tutaj znaczeniu. Sugerowanie powstania silnych rządów w wyniku wprowadzenia Jowów bez uświadamiania ludziom dłuższego kształtującego system polityczny procesu jest błędem, wprowadzaniem ludzi w błąd, a w efekcie może prowadzić do skompromitowania systemu JOW i wycofania się z niego już po pierwszym „bezrządnym” cyklu. Poza tym postulat „silnego rządu” służy zwykle gangom politycznym do tworzenia specjalnych „zabezpieczeń” dla dyktatury partyjnej, które z reguły doprowadzają do karykatur i absurdu niemal każdy system. I to jest drugi powód, dla którego warto by z podkreślania znaczenia „silnych rządów” zrezygnować.
Poza tym po aktualnych wybrykach „silnego jednopartyjnego rządu” PiS-u samo pojęcie „silnych jednopartyjnych rządów” dla wielu obywateli stanie się odstręczające i obrzydliwie negatywne.
Sprzeczności nie ma. Walorem większościowego systemu wyborczego z JOW jest właśnie to, że potrafi godzić pierwiastek demokratyczny z państwowym. Brytyjczykom przekłada się to na sprawną demokrację. Poza innymi czynnikami (np. zdrową służbą cywilną) osiągają taki efekt poprzez działanie najczęściej rząd ów jednopartyjnych, odpowiedzialnych przed wyborcami za realizacje przyjętego programu.
Proporcjonalny system wyborczy na ogół nie potrafi tych racji godzić. Przed II wojną światową jeden z zachodnich analityków nazwał go „koniem trojańskim demokracji”. I nie bez powodu użył takiego określenia. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli państwo demokratyczne nie będzie sprawne, to ześlizgnie się w objęcia autorytaryzmu.
Jeszcze raz powtarzam, że w koncepcie sprawnego rządu czy państwa nie rozchodzi się o tzw. „silne rządy”, jako pewną antytezę demokracji, ale o państwo demokratyczne, skutecznie rozwiązujące problemy polityczne i społeczne.
@bisnetus google: jerzy przystawa po co chodzimy na wybory
Nie widzę związku z tym linkiem. Chociaż teksty śp. prof. Przystawy zawsze warto przypominać, bo podlegają zapomnieniu niknąć w czarnej dziurze Internetu. Pan Przystawa był znakomitym polemistą dysponującym nieprawdopodobnym bogactwem argumentów. Co nie oznacza, że nie ma punktów z którymi nie trzeba się zgadzać. Pamiętam, że jeszcze za jego życia mieliśmy spór o zbytnią „dogmatyczność postulatu JOW-ów” którą już wtedy określałem taktycznym błędem i za taki uważam do dzisiaj.
Dzisiaj wyjątkowo prof. Przystawy brakuje. Jego niespożyta energia i aktywność właśnie po porażce referendalnej bardzo by się Ruchowi przydała. Mam wrażenie, że Ruch JOW ma po referendum problemy z dojściem do siebie i nie wie w którą stronę iść. I czy w ogóle jeszcze warto gdzieś iść.
Bardzo ciekawy i rzetelny opis systemu hiszpańskiego, którym się też jako pewną alternatywną dla polskiej dyktatury partyjnej interesowałem. System hiszpański zakwalifikowałem sobie według kryterium powszechności do systemów „półdemokratycznych”. Pisałem o tym tu: https://bisnetus.wordpress.com/2015/11/11/zasada-powszechnosci-wyborow/ i tu: https://bisnetus.wordpress.com/2015/11/10/klasyfikacja-panstw-demokratycznych-w-swietle-powszechnosci-rownosci-i-wolnosci-wyborow/
Do opisu dodam tylko fakt, że w trzech największych partii politycznych w Hiszpanii należy około 1,5 miliona obywateli a do wszystkich partii ponad 2 miliony. To jest ważne, ponieważ demokracja musi być w pierwszej linii reprezentatywna a jest reprezentatywna gdy zarówno organy przedstawicielskie w państwie jak i partie polityczne są reprezentatywne. W ekstremalnym przeciwieństwie do Polski można jednak powiedzieć, że hiszpańska demokracja i partie są reprezentatywne, a wynika to moim zdaniem z braku formalnego monopolu na władzę dla scentralizowanych nomenklatur partyjnych (wynika to z progu wyborczego w skali okręgu a nie kraju)
Zapamiętałem z moich prywatnych badań o poważnym ograniczeniu demokracji i swobody kandydowania poprzez system wymaganych podpisów poparcia. Nie pamiętam już szczegółów, ale pamiętam, że tych podpisów trzeba zebrać bardzo dużo a do tego inaczej jak w Polsce obywatel może złożyć tylko jeden podpis poparcia dla jednej konkretnej partii. Odebrałem to jako poważną restrykcję w systemie wyborczym Hiszpanii.
Mimo starań nie zdołałem jednak się doczytać jak wygląda w Hiszpanii kwestia indywidualnego biernego prawa wyborczego dla obywateli (czy też minimalnej liczby kandydatów na listach). Problemem był brak nie hiszpańskojęzycznych źródeł. Domyślam się, że indywidualne kandydowanie nie jest możliwe stąd moje przyporządkowanie tego systemu do systemów „półdemokratycznych”. Ale pewności nie mam. Jakby ktoś wiedział i miał źródła to chętnie bym z tej informacji skorzystał.
Nie można wystartować samodzielnie w żadnych wyborach w systemie proporcjonalnym w całej Hiszpanii, bo jest obowiązek wystawienia listy. Sama lista musi mieć więcej nazwisk niż mandatów do obsadzenia, a do tego jest obowiązek umieszczenia na nich co najmniej 40% kobiet lub 40% mężczyzn.
Znaczy moje założenie było słuszne. Stąd klasyfikuję Hiszpanię jako kraj półdemokratyczny. Do takich zaliczam kraje, w których indywidualne kandydowanie jest niemożliwe lub znacznie ograniczone, natomiast istnieje duża swoboda i rzeczywista konkurencja demokratyczna na poziomie regionów i kraju.
W Polsce od pamiętanych przeze mnie czasów odbyły się tylko jedne wybory zasługujące na miano półdemokratycznych. To były wybory w 1991 roku w których wybrano ponad 30 różnych podmiotów do parlamentu. Wszystkie inne przed i po były już tylko fasadowe i pozornie demokratyczne, ponieważ już w zasadach dawały monopol koncesjonowanym centralnie nomenklaturowym mafiom.