/Elity na opak

Elity na opak

 O sile państwa w dużej mierze stanowią elity polityczne. Nasze elity są takie, jak nasza ordynacja wyborcza.

 

To sprawa kluczowa dla każdego narodu, każdego społeczeństwa – kim są ludzie, którzy odgrywają w nich najważniejsze role. Nie ma dobrej uczelni, bez doborowego grona profesorskiego. Nie ma przemysłu motoryzacyjnego, bez kadry świetnych inżynierów. Tak samo nie ma dbałości o państwo i jego kondycję bez właściwego dobierania osób na stanowiska publiczne, w tym posłów na Sejm.

 

W dobrze funkcjonujących demokracjach wybitny młody człowiek, poprzez swoją pracę i cechy charakteru, prędzej czy później dostanie szansę na bycie zarówno naukowcem jak i cenionym profesjonalistą. Nie potrzebuje na to niczyjej zgody. Jeżeli jest wystarczająco dobry to sama uczelnia czy zakład przemysłowy prędzej czy później dostrzegą jego predyspozycje i jest bardzo prawdopodobne, że gdy potwierdzi swoją wartość, kariera stanie przed nim otworem. Bo działa wolny rynek, bo na dobrych ludzi jest zawsze zapotrzebowanie. Jak nie tu, to tam.

 

Gdyby jednak przywołany młody człowiek zechciał zostać w Polsce politykiem, jego perspektywa ulega całkowitej zmianie. Jego kompetencje i zdolności z miejsca przestają odgrywać zasadniczą rolę, a pozytywne cechy charakteru mogą stać się wręcz dyskwalifikujące. Zwłaszcza gdyby ten młody człowiek był słowny, uczciwy i asertywny.

 

Dzieje się tak dlatego, że o ile najlepsze na świecie uczelnie i najlepsze koncerny samochodowe działają w środowisku nieustannej konkurencji, to polska scena czerpie wzorce nie z Adama Smitha, a systemu kastowego. Jednomandatowe Okręgi Wyborcze są jedyną szansą na realne wprowadzenie wolnego rynku w polityce. Czy się to komuś podoba, czy nie to jedyny sposób na to, żeby elity były wyłaniane na zasadzie selekcji pozytywnej – a nie negatywnej.

Asertywność to ostatnia cecha, jakiej oczekuje szef partii od swojego posła. Aparat partyjny boi się takich ludzi jak diabeł święconej wody. Zakładając że polityka to nie klub wzajemnej adoracji a sposób na realizowanie interesów obywateli taki mechanizm już na początku skazuje scenę polityczną na absolutną dysfunkcję w tym względzie. Nie bez przyczyny Winston Churchill stwierdził, że jego kraj nie ma przyjaciół, ma interesy. Naiwnością byłoby sądzić, że Polska jest w lepszej pozycji niż Wielka Brytania. Nawet zakładając, że nie jest w gorszej oczywiste jest, że tych interesów mogą bronić tylko ludzie mający przekonania i będący w stanie tych przekonań bronić. Zatem asertywni. Tymczasem jak kończą ludzie zaangażowani w politykę o takiej cesze pokazuje doskonale przykłady dwóch największych partii politycznych Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości

 

Idąc po władzę partia Donalda Tuska mogła się pochwalić ludźmi, o których można było powiedzieć, że o ile może nie są wybitni, to na pewno wyraziści. Zyta Gilowska, Jan Maria Rokita, Paweł Piskorski, Maciej Płażyński, Andrzej Olechowski. Wszystko o nich można powiedzieć ale nie to, że można im w kaszę dmuchać. Jak się okazało długo miejsca w Platformie nie zagrzali. Zostali wyrugowani przy pierwszej nadarzającej się okazji, a kluczową w tym rolę nie odegrali wcale obywatele, a właśnie partyjne aparaty. Partie po prostu stwierdziły, że Polacy nie będą mogli na nich głosować, i tyle. Prawo i Sprawiedliwość nie jest lepsze. Paweł Kowal, Ludwik Dorn, Paweł Poncyljusz, Zbigniew Ziobro, czy ostatnio Przemysław Wipler, który co prawda sam odszedł z partii, niemniej zapewne uprzedził tym centralę partii, bo i tak prędzej czy później zostałby wyrzucony. Za co? Za wyrazistość i własne zdanie. W dzisiejszej ordynacji, przy obecnej strukturze partii politycznych to w zupełności wystarczy. Niedługo być może los posła Wiplera podzieli Jarosław Gowin, autor ustawy deregulującej zawody. W ramach akcji zmieleni.pl chcemy powiedzieć, że jest jeszcze jeden poważny zawód, który takiej deregulacji wymaga, jest to zawód polityka. Warto o tym pamiętać.

Oczywiście. Każdy może założyć własną partię, kandydować i zostać wybranym. Takie prawo daje każdemu obywatelowi konstytucja. Problem jednak w tym, że jest to prawo całkowicie iluzoryczne. Jak pokazuje przykład Janusza Korwin-Mikke, można nawet spełniając wymogi nie zostać zarejestrowanym, ze względu  na decyzję urzędników. Trzymając się analogii motoryzacyjnej – każdy może wziąć udział w rajdzie samochodowym tworząc swój własny team – z tym drobnym zastrzeżeniem, że sposób finansowania zespołów już na początku uniemożliwia zdrowe konkurowanie na równych prawach tym, którzy do tej pory w wyścigu nie brali udziału. Polskie partie polityczne tylko w zeszłym roku otrzymały ponad 130 mln. zł dotacji z budżetu Państwa, z naszych podatków. Jest to więc tak, jakby organizator wyścigu dopuszczał do startu wszystkich, ale tylko pięć najlepszych ekip z zeszłego roku miało prawo ścigania się autami o silnikach powyżej 2 litrów przy wsparciu zespołu profesjonalnych mechaników. Czy ktokolwiek poważny w ogóle pomyśli o tym, aby w takich warunkach stawać na starcie?

Artur Heliak, Patryk Hałaczkiewicz

artykuł ukazał się w Tygodniku Uważam Rze www.uwazarze.pl