/Platforma i krowa Kargula?

Platforma i krowa Kargula?

Nie będzie zmian w ordynacjach wyborczych, gdyż nie mamy większości w tej sprawie – oświadczył Donald Tusk na konferencji 7 października. Czyli inaczej mówiąc, dalej będziemy wybierać na chybił trafił, jak ocenił swoje głosowanie w ostatnich wyborach samorządowych rzecznik praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski.

Czy to są kpiny z obywateli, którzy poparli Platformę, pamiętając o słowach jej przewodniczącego, które padły na forum sejmowym 9 styczna 2004 r. – cytuję za stenogramem: Wysoka Izbo! Platforma Obywatelska opowiada się za jednomandatowymi okręgami wyborczymi… Polacy od lat mają przekonanie – i to przekonanie narasta – że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne… namawiamy wszystkich, aby przyjęli jedno oczywiste dla milionów Polaków założenie, że ordynacja większościowa i jednomandatowe okręgi wyborcze to jeden z warunków wyleczenia państwa polskiego z chorób widocznych gołym okiem. Gorąco w imieniu Platformy Obywatelskiej apeluję do posłów wszystkich klubów i kół o podjęcie naszej inicjatywy – przedstawimy ją w najbliższym czasie?

Czekam, na ten najbliższy czas ponad 4 lata i dowiaduję się, że nie nastąpi on nigdy, bo nigdy Platforma, ani żadna inna partia, nie uzyska samodzielnej większości w sejmie. Sądzić należy, że spin doktorzy PO przekonali szefa, że nie czas na zmiany, bo jak pokazują ostatnie badania opinii publicznej, gdyby teraz odbyły się wybory, Platforma zdobyłaby 304 mandaty sejmowe ("Rzeczpospolita" z 8.10.2008r. zamieściła taki sondaż GfK Polonia). Niestety, te badania zawierają w sobie gruby błąd metodyczny. W wyborczym systemie tzw. proporcjonalnym samodzielność rządzenia jednej partii jest czysto teoretyczna. Praktycznie nieosiągalna. Takie są doświadczenia krajów, które korzystają z partyjnego sposobu wybierania parlamentarzystów. W 1983 r koalicja CDU/CSU miała poparcie 48,8%, a i tak większości w Bundestagu nie osiągnęła. Koalicyjność rządzenia jest wpisana w system wyborczy. Skomplikowana technologia przeliczania głosów na mandaty uniemożliwia osiągniecie większości rządowej jednej partii. Można przekonać się o tym wykonując prostą symulację, opartą o rzeczywiste wyniki ostatnich wyborów z 2007 r. Gdybyśmy przyjęli założenie identyczne, jakie robi GfK Polonia, a mianowicie: że cały kraj jest jednym okręgiem wyborczym, to okazałoby się, że Platforma nie uzyskałaby nawet tych 209 mandatów tylko 200, a gdyby chciała samodzielnie wtedy rządzić (231 mandatów), to musiałoby na nią głosować aż o 33% więcej zwolenników, przy założeniu, że nikt nie odda żadnego głosu na żadne inne ugrupowanie (!). Ale Polska wyborcza to nie jeden okręg, jest ich 41. Wykonując taką symulację przykładowo dla trzech okręgów (Warszawa, Legnica i Wałbrzych), w których startowały tuzy PO ( Tusk, Schetyna, Chlebowski), okaże się, że gdyby PO chciało uzyskać przyrost w każdym z tych okręgów tylko jednego mandatu, to musiałoby uzyskać zwiększone poparcie odpowiednio o 25, 46 i 70 procent, oczywiście przy takim samym założeniu, że nikt nie odda żadnego głosu na żadne inne ugrupowanie (!). To są wielkości tak gigantyczne, że trudno nawet wyobrazić sobie ich urzeczywistnienie .

Natomiast, samodzielność rządzenia jednej partii sprawia system wyborczy typu brytyjskiego "3×1" tj. 1 okręg – 1 poseł – 1 tura głosowania. Następuje wtedy bipolarność polityczna, którą opisuje prawdziwe prawo socjologiczne (true sociological law), sformułowane przez wybitnego politologa Maurice΄a Duvergera. Wygrywają wybory laburzyści lub konserwatyści, jak w Wielkiej Brytanii, bądź republikanie lub demokraci, jak w USA. U nas, dzisiaj, po takich jednomandatowych wyborach rządziłby albo PiS, albo PO. Należy dziwić się tym dwóm największym partiom, że nie zawierają koalicji w tej jednej ustrojowej sprawie, ustanowienia ordynacji jednomandatowej. We wszystkich innych mogłyby brać się za łby ile wlezie, ale to jedno porozumienie pozwoliłoby opanować im scenę polityczną po wsze czasy. W USA partie republikańska i demokratyczna powstały w czasach naszego powstania styczniowego, czyli prawie 150 lat temu. Po wyborach rządzą samodzielnie, tylko i wyłącznie jako skutek jednomandatowej technologii wyborczej, zapisanej w Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Przypuszczać należy, że powodem tkwienia polskich partii w okowach tzw. proporcjonalnego systemu wyborczego jest brak wiedzy o systemach wyborczych w ogóle. Jest ona szczególnie uboga u polityków, o czym przekonuję się bardzo często osobiście. I to jest prosta odpowiedź na pytanie, dlaczego jedna partia rezygnuje ze zmian ordynacji wyborczej, a druga nie chce zagospodarować opuszczonego bez walki terenu. Przecież ci co zainicjują zmianę obecnej ordynacji na jednomandatową mają jak w banku wygrane wybory. Polacy, jak wskazują na to ośrodki badania opinii publicznej, w swej zdecydowanej większości woleliby głosować w wyborach na człowieka z krwi i kości. Taką możliwość zapewniają właśnie wybory jednomandatowe. Komu więc będą za to wdzięczni w wyborach?

Obie partie w tej fundamentalnej, ustrojowej sprawie zachowują się jak Pawlak z Kargulem. Wolą, aby krowa drugiego zdechła, niż aby obie dawały więcej mleka. Ale uwaga, gdzie dwóch się bije… Warto zdać sobie sprawę, że stosowanie wyborczego systemu proporcjonalnego skutecznie umożliwia pojawianie się na rynku politycznym nowych partii z możliwością osiągnięcia przez nie najlepszego wyniku wyborczego. Dowodów nie trzeba daleko szukać. Właśnie istnienie PO i PiS, świadczy o tym najlepiej. Natomiast system wyborczy jednomandatowy możliwość zwycięstwa nowych tworów politycznych czy też trzecich partii zdecydowanie utrudnia a wręcz uniemożliwia. W Wielkiej Brytanii partia liberalna stale zabiega o zmianę ordynacji z jednomandatowej na proporcjonalną, bo w tej zmianie upatruje, i słusznie, szansę pojawienia się w koalicyjnym rządzie. Ale nie ma na to zgody obywateli, którym proponowano referenda w tej sprawie. Większość woli wybierać człowieka a nie partie.

Brytyjczycy i Amerykanie rządzą w systemie albo my albo wy. Rządzenie kompromisowe uznawane jest jako zdecydowanie gorsze. W Wielkiej Brytanii w 1974 roku, wyjątkowo, zdarzyło się, że po wyborach żadna z dwóch głównych partii nie uzyskała samodzielnej większości w parlamencie. Politycy brytyjscy nie przystąpili do koalicyjnych przepychanek, aby stworzyć większość rządową. Powtórzyli wybory, gdyż uważają, że wartość samodzielnego, odpowiedzialnego rządzenia jednej partii jest dla demokracji najważniejsza. Jeżeli dwie nasze największe partie podzielają pogląd o wyższości samodzielnego rządzenia nad koalicyjnym, to nic, poza wolą polityczną, nie stoi na przeszkodzie w realizacji jednopartyjnego rządzenia. A może tu nie chodzi o wolę partii, tylko o wolę ich wodzów, która wcale nie musi pokrywać się z opiniami jej członków i zwolenników, czyli dotychczasowych wyborców?

PS Pochlebiam sobie, że przedstawione przeze mnie prognozy i symulacje wyników wyborów do europarlamentu opisane dnia 11.06.2004 r., w opublikowanym. przez "Rzeczpospolitą" artykule Kto zostanie parlamentarzystą w Strasburgu okazały się trafne.

About Mariusz Wis

Mariusz Wis (1951-2013) – przedsiębiorca, publicysta, prezes Fundacji im. J. Madisona – Centrum Rozwoju Demokracji – JOW; od 2000 r. uczestnik Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW
785 wyświetlen