/Polityka jako biznes

Polityka jako biznes

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, media z zadziwiającą regularnością informują o kolejnych aferach korupcyjnych z udziałem polityków i urzędników wszystkich szczebli władzy w naszym kraju. Wiedza społeczeństwa o nadużyciach rozlicznych przedstawicieli władzy od posłów, senatorów, ministrów poczynając na radnych samorządów terytorialnych, starostach, prezydentach, burmistrzach, wójtach i całej armii urzędników kończąc jest rzecz jasna znacznie bogatsza od ich medialnego przekazu. Praktyki korupcyjne nabrały tak masowego charakteru, że ich opis w kategoriach patologii władzy stwarza mimowolnie fałszywy obraz sytuacji, skoro korupcja, która z natury rzeczy winna mieć incydentalny i sporadyczny charakter, stała się normą czy prawidłowością funkcjonowania organów państwa.

        W zrozumieniu tej sytuacji przydatnym może okazać się potraktowanie polityków i urzędników oraz instytucji i organizacji parających się działalnością polityczną jako podmiotów prowadzących, nastawioną na uzyskiwanie dochodów, działalność gospodarczą. Takie podejście na pierwszy rzut oka może prowadzić do banalnych obserwacji, że na przykład, by ograniczyć się do najwyższego poziomu władzy, posłowie i senatorowie żywo zainteresowani są uzyskiwaniem jak najwyższych diet i jak najszerszych przywilejów związanych z wykonywaniem swoich obowiązków. Taka sytuacja rzeczywiście ma miejsce, co jest o tyle prawnie ułatwione, że w czasie trwania kadencji pozostają oni w stanie swego rodzaju samo zatrudnienia, polegającym na ustalaniu dla samych siebie warunków pracy i płacy. Znacznie bardziej poznawczo płodny jest przypadek etatowego senatora i przedsiębiorcy, niezbyt zresztą aktywnego na niwie politycznej, który przez kilka lat uzyskał decyzją ministra finansów nadzwyczajne ulgi podatkowe w wysokości kilkudziesięciu milionów złotych. Jednak i ta sytuacja nie ma typowego charakteru, bowiem stosunkowo niewielu posłów czy senatorów jest zarazem właścicielami przedsiębiorstw. Natomiast, co jest zdecydowanie najciekawsze, wielu z nich na rzecz rozmaitych firm działa z największym zaangażowaniem. 

        Ten skomplikowany stan rzeczy nabiera jasności, gdy przyjmie się założenie, że w aktualnej sytuacji politycznej w naszym kraju poseł czy senator winien być rozpatrywany jako swoisty podmiot gospodarczy a więc jako potencjalny prywatny przedsiębiorca. Chodzi tutaj wyłącznie o posiadanie przez niego mandatu posła czy senatora, a nie firmy, której jest właścicielem, współwłaścicielem bądź pełniącym w niej wysokie funkcje menedżerskie w życiu gospodarczym. Taka zbieżność nie ma w tym przypadku istotnego znaczeniu, co najwyżej jest on wówczas niejako podwójnym przedsiębiorcą, a więc w pierwszej kolejności jako poseł czy senator oraz dodatkowo jako biznesmen w ścisłym sensie. Typowa sytuacja odnosiłaby się zatem do takich, nader licznych, przypadków, gdy poseł czy senator traktuje swój mandat jak swoisty regon, który otwiera mu rozległe pole do prowadzenia szczególnego rodzaju prywatnej działalności gospodarczej na swój rachunek o profilu doradczo-usługowym, opartej jedynie na majątku osobistym. Ten sam mechanizm odnosi się do radnych na wszystkich poziomach samorządów terytorialnych.

        Jeśli przyjąć ten punkt widzenia należy uznać za całkowicie racjonalne skoncentrowanie się naszego przedstawiciela Narodu na licznych zabiegach o zapewnienie sobie, swojej rodzinie czy przyjaciołom, na jak najkorzystniejszych warunkach, luksusowych mieszkań, samochodów, gruntów, kamienic i szeregu innych dóbr materialnych a także atrakcyjnych posad oraz uczestnictwa w rozmaitych intratnych interesach. W tym obszarze działań korzystne jest także wspieranie w rozmaitych urzędach załatwiania zaprzyjaźnionym przedsiębiorcom rozlicznych spraw o charakterze biznesowym i wiele innych tego typu starań. Dzięki temu powstaje interesująca sieć wzajemnych powiązań i zobowiązań parlamentarzystów z jednej strony z szeroko pojętym światem biznesu oraz administracji państwowej i samorządowej różnych szczebli z drugiej. Naturalną konsekwencją tego stanu rzeczy jest stały przyrost dochodów i majątków szeregu posłów i senatorów, co uwidacznia obszerna lista milionerów znajdujących się w gronie wybrańców narodu zasiadających w fotelach parlamentarnych na Wiejskiej. Być może nawet istnieje pewien subtelny, aczkolwiek nieuchwytny dla niewprawnego obserwatora, związek między przyrostem średniej bogactwa na głowę parlamentarzysty a rosnącą pauperyzacją społeczeństwa czyli przyrostem biedy na głowę mieszkańca naszego pięknego kraju. 

        Powyższy opis, jakkolwiek poznawczo płodny, razi jednak zbytnią powierzchownością ze względu na nadmierną personifikacje bohaterów naszego życia politycznego. Wszak posłowie czy senatorowie nie działają w pojedynkę, ale są delegowani do parlamentu z partyjnych list wyborczych i funkcjonują w ramach określonych klubów parlamentarnych. Zresztą już sama nazwa klub ma posmak pewnej elitarności i przyjemnie kojarzy się z zamkniętym kręgiem pewnej starannie dobranej grupy osób, czym zajmują się właśnie partie polityczne.   

        Kierowniczą rolę w strukturach władzy państwowej i samorządowej spełniają partie polityczne i na nich należy skoncentrować uwagę jako na głównych podmiotach życia politycznego. Ta oczywista konkluzja rodzi jednak proste pytanie dotyczące statusu funkcjonowania partii politycznych w naszym kraju jeśli zważyć, że tylko nieliczne wśród nich, na dodatek z reguły marginalne ugrupowania, używają słowo partia w swej nazwie. Wszak w naszym życiu politycznym mamy akcje, bloki, fronty, koalicje, konfederacje, kongresy, obozy, porozumienia, ruchy, sojusze, stronnictwa, unie, wspólnoty a nawet zjednoczenie czy platformę, słowem wszystko, co się da wymyślić, tylko nie partie.

        Oczywiste, że po okresie Rzeczpospolitej Drugiej i Pół termin partia kojarzy się tak dalece negatywnie, że lepiej go unikać w nazwie ugrupowania politycznego, będącej rodzajem imienia własnego, która pełni funkcję logo firmy. Z drugiej jednak strony być może należy potraktować poważnie zabiegi liderów życia politycznego i uznać jako merytorycznie zasadne staranne unikanie przez nich słowa partia w nazwach swoich ugrupowań politycznych jako rzeczową informację o tym, że w naszym kraju partii politycznych w ścisłym tego słowa znaczeniu po prostu nie ma. Wystarczy jako punkt odniesienia w tej materii dla naszej powojennej rzeczywistości przyjąć PPS czy PSL Mikołajczyka, by sobie uświadomić, że tego typu partii politycznych obecnie w Polsce nie ma i nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości miały się pojawić. Na przykład, aktualnie rządzące ugrupowanie polityczne w efekcie przeprowadzenia formalnej weryfikacji około stu pięćdziesięciu tysięcy członkiń i członków, ograniczającej się praktycznie do ponownego wypełnieni ankiety personalnej potwierdzającej przynależność do organizacji, utraciło około jednej trzeciej stanu osobowego. Równocześnie, liczące w 2001 roku grubo poniżej stu członków, czyli tyle, co niewielki komitet wyborczy, ugrupowanie polityczne osiągnęło niewątpliwy sukces w ostatnich wyborach, stając się jednym z wiodących opozycyjnych klubów parlamentarnych. Przykłady te nie dają się sprowadzić do żadnego wspólnego mianownika, pokazują natomiast organizujące się politycznie grupy interesów i komitety wyborcze, co uwiarygodnia tezę o braku partii politycznych w naszym kraju.

        Jednak przyjęcie poglądu, że działające obecnie w naszym kraju ugrupowania polityczne nie posiadają faktycznego statusu partii politycznych nie powinno prowadzić do  pomniejszania ich znaczenia. Wręcz przeciwnie, poprzez nader aktywne uczestnictwo w rozmaitych strukturach władzy państwowej i samorządowej na różnych ich poziomach owe grupy polityczne, a zwłaszcza ich elity kierownicze, odgrywają pierwszorzędną rolę w podejmowaniu kluczowych decyzji zarówno kadrowych jak i merytorycznych, w pierwszej kolejności działając jako podmioty prowadzące własną działalność gospodarczą pod politycznym szyldem.

        W celu poprawnego zrozumienia sensu decyzji tychże ugrupowań politycznych  najbardziej płodne poznawczo wydaje się potraktowanie ich jako swoistych podmiotów gospodarczych w sensie szczególnego typu spółdzielni czy spółek z o.o., ale raczej jednak z nieograniczoną nieodpowiedzialnością należących do nich osób. Tego typu ugrupowanie poprzez uczestnictwo w strukturach władzy uzyskuje pole do prowadzenia szczególnego rodzaju działalności gospodarczej na swój rachunek o profilu doradczo-usługowym, co prawda bez posiadania własnego majątku, ale za to z potężnym kapitałem politycznym, którym jest wpływ na podejmowanie kluczowych decyzji w państwie czy samorządzie. Z tego punktu widzenia grupa osób prowadząca działalność polityczną faktycznie zachowuje się jak podmiot parający się, nastawioną na uzyskiwanie własnych dochodów, działalnością gospodarczą a nazwa ugrupowania politycznego, jako logo firmy, pełni funkcje swego rodzaju regonu.

        Kategoria dochodów ugrupowania politycznego daje się opisać przy pomocy standardowych określeń obejmujących zarówno jego majątek wspólny jak i poszczególnych członków i ich najbliższych, w pierwszej kolejności będących w posiadaniu przywódczych elit. Są to zarówno atrakcyjne posady i określone dobra luksusowe takie jak samochody, rezydencje czy nieruchomości ale także wymierne korzyści materialne i stałe zasilanie kont rożnymi kwotami pieniędzy za wspieranie w rozmaitych urzędach korzystnych dla zaprzyjaźnionych przedsiębiorców rozlicznych decyzji o charakterze biznesowym. Dobrze widziane jest powoływanie do życia intratnych interesów oraz nowych firm i przedsięwzięć gospodarczych z udziałem wskazanych osób na z góry ustalonym polu na przykład w celu wygrywania ustawionych przetargów czy operacji prywatyzacyjnych. Dopiero tutaj w pełnym zakresie powstaje bogata sieć wzajemnych powiązań i zobowiązań polityków z szeroko pojętym światem biznesu oraz administracji państwowej i samorządowej różnych szczebli, w której ugrupowania polityczne, a zwłaszcza ich liderzy, pełnią rolę swoistego spoiwa tego szczególnego typu holdingu, sprawującego rzeczywistą władzę w całym kraju. 

        Wskazany holding działa jak klasyczny podmiot gospodarczy nastawiony na powiększanie zasobów i dochodów, ale jego części składowe nie są łatwe do opisania. Jądro holdingu stanowią bez wątpienia szeroko pojęte struktury państwa z jego budżetem i majątkiem, obejmujące rząd oraz jego rozliczne agendy centralne i terenowe, parlament, urząd prezydenta, samorządy terytorialne i wiele innych instytucji władzy państwowej a także liczne ugrupowania polityczne. Nie tylko te ostatnie, ale wszystkie części składowe, jak w prawdziwym holdingu, konkurują między sobą o uzyskanie jak największych zdobyczy majątkowych a działające w nim osoby o uzyskanie osobistych korzyści w maksymalnej skali. W dalszej perspektywie zwycięża jednak zawsze troska o wspólny interes czego dobrą ilustracją jest zgodne przeprowadzenie przez zintegrowane elity polityczne reformy samorządowej, dzięki której powstały powiaty, czyli cały szereg całkowicie zbędnych, ale intratnych posad i możliwości korzystania z apanaży władzy. Siłę holdingu najlepiej rozpoznaje się po sposobie jego funkcjonowania, gdy bez względu na krytyczny stan gospodarki i nikłe zasoby kasy państwowej oraz mizerię społeczeństwa z całą konsekwencją bezustannie się rozwija kadrowo, dochodowo, materialnie. Innym przykładem mogą być takie  prywatyzacje majątku państwowego, w wyniku których szereg przedsiębiorstw przechodzących w prywatne ręce pozostaje nadal de facto, chociaż nie bezpośrednio, w zasobach holdingu jako prywatna własność należących do niego z góry wytypowanych osób. W ten sposób zamieszkaliśmy w królestwie korupcji, które ma trwać wiecznie, co ma zapewnić skorumpowana, tak jak i holding, partia władzy.  

        Być może brak w naszym kraju partii politycznych w ścisłym sensie ułatwił ugrupowaniom politycznym i strukturom władzy, zorganizowanie wokół siebie holdingu, który stał się trzonem szeroko pojętej partii władzy, podejmującej rzeczywiste decyzje odziane w szaty rozmaitego typu państwowych aktów prawnych. W tej perspektywie spory między  rządem a opozycją posiadają nader ograniczone znaczenie i to jedynie w krótkiej perspektywie czasowej, a ich spektakularny obraz obliczony jest wyraźnie na doraźny użytek publiczny. W kluczowych kwestiach szeroko pojęty holding czyli władza, by wyrazić się językiem publicystycznym, ma się dobrze a kierując się wspólnym interesem zabiega przede wszystkim o zapewnienie sobie stabilnych warunków funkcjonowania i długiej perspektywy rozwojowej.

        Jednak życie nie znosi próżni. Jeśli brak rzeczywistych partii politycznych ich funkcje muszą wypełniać inne instytucje społeczne, w pierwszej kolejności Kościół, który w naszej sytuacji z konieczności pełni funkcję partii chadeckiej, której realnie u nas nie ma. Ten sam mechanizm polityczny podnosi do rangi partii politycznej działalność wiodących prywatnych mediów, w szczególności gazety, której nie jest wszystko jedno, pełniącej wraz z wpływowym tygodnikiem o tradycji sięgającej niemal półwiecza, świeżutką stacją telewizyjną i nader popularną radiostacją rolę ideowego i organizacyjnego ośrodka liberalno-demokratycznej orientacji. Tylko w tych warunkach możliwy był pomysł, by popularnego telewizyjnego dziennikarza informacyjnego obsadzić w roli kandydata na prezydenta. Został on zapewne starannie przemyślany przez elity rządzące prywatnymi mediami, niestety, jak się okazało, z pominięciem pracodawcy tegoż, który zachował zdanie odrębne i żurnalista przestał być pracobiorcą. W tym miejscu warto dodać, że publiczne radio i telewizja należą do holdingu, a zatem właśnie w jego ramach dzielnie wypełniają swoją polityczną misję i wiernie służą partii władzy

        Tym samym zarówno Kościół, jak i prywatne media w naturalny sposób wpisują się w szeregi partii władzy zajmując, jak pokazują niedawne wydarzenia, w pełni równorzędne  pozycje w jej strukturach obok ugrupowań politycznych i organów władzy państwowej. Taki sposób funkcjonowania zarówno Kościoła jak i prywatnych mediów zabezpiecza im pełne możliwości realizacji własnych ekonomicznych interesów, co objawia się z całą wyrazistością w sytuacji pojawienia się jakiejkolwiek groźby osłabienia ekonomicznych podstaw ich funkcjonowania.

        To niepełne wyliczenie udziałowców partii władzy wstępnie zamykają elity biznesu i kadry wysokiego szczebla menedżmentu oraz przywódcy związkowi, których oczywiste spory i kontrowersje kiepsko skrywają rzeczywiste, chociaż ukryte przed szerszą publicznością, ścisłe współdziałanie dla zabezpieczenia wzajemnie korzystnych profitów.

        Bez struktur mafijnych ani holding, ani tym bardziej partia władzy nie mogłyby funkcjonować i nie ma powodu się o to martwić, bo akurat ten problem został już dawno rozwiązany. Szczęśliwie przed Okrągłym Stołem rozwiązano w ówczesnej policji wydziały do zwalczania przestępczości gospodarczej a i do dzisiaj niewidzialna ręka czuwa nad utrzymywaniem wymiaru sprawiedliwości w stanie politycznie wymuszonej niewydolności. Czasem jej się coś omsknie i wypadnie z utrudzonej dłoni, jak to w życiu, i wtedy mamy aferę, ale do czasu – jak by napisał publicysta.

        Partia władzy rodzi naturalną przeciwwagę w postaci partii protestu, której rzeczywistym liderem jest Ruch na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Dzieje się tak dlatego, ponieważ jest on żywiołowym i autentycznym ruchem radykalnego protestu społecznego przeciwko rządzącym Polską elitom władzy, mechanizmom ich kształtowania i masowym praktykom korupcyjnym. W praktyce Ruch na rzecz JOW idzie jednak dalej, bowiem wprowadzenie większościowej ordynacji wyborczej w jednomandatowych okręgach wyborczych zagraża funkcjonowaniu holdingu, ponieważ prowadzi do powstania po wyborach rzeczywistych partii politycznych, co oznacza upadek partii władzy. Tym samym Ruch na rzecz JOW jest radykalnym reprezentantem antysystemowej opozycji, wymierzonej de facto w ustalony na salonach władzy polityczny układ.

        Partia protestu ma charakter niezorganizowany i przejawia się w rozmaitych działaniach rozlicznych komitetów protestacyjnych, wśród których wiodącą rolę odgrywa Komitet Protestacyjny Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. Są to spontaniczne akcje w postaci blokad dróg, ulicznych manifestacji, pikiet czy innych form akcji bezpośredniej. Protesty te przejawiają się zresztą także w formach bardziej pokojowych, takich jak organizowanie petycji, prowadzenie akcji ulotowych i informacyjnych przez różne grupy społeczne i komitety. Ich wspólnym mianownikiem jest występowanie w postaci opozycji antysystemowej, która odrzuca niedemokratyczne metody sprawowania władzy i porzucenie przez nią żyjących w biedzie obywateli. W tym kontekście sporadycznie zaczynają pojawiać się także antyreżimowe inicjatywy medialne czy ugrupowania polityczne o antysystemowym charakterze jak chociażby ruchy antyklerykalne zmierzające wyraźnie do obalenia partii władzy.  

        Oczywiste, że partia władzy nie pozostaje bierna wobec żywiołowo rosnącej w siłę partii protestu. Sytuacja jest poważna skoro Prezydent Wszystkich Polaków, apolityczny rzecz jasna, rzeczywisty Szef partii władzy, rzuca na szalę wszystko czyli najpierw siebie, idąc na, niestety zakończony klęską, nierówny bój z równie apolitycznym Premierem Wszechczasów, aby zmusić go do zakończenia rządów; następnie, poświęca swoją żonę, od niedawna apolityczną kandydatkę na kandydata na prezydenta III RP i a także swoje ukochane dziecko – Senat, na którego żywym ciele mają być testowane okręgi jednomandatowe, ale i kolejne maleństwo – już absolutnie apolityczne, ale niezwykle zacne stowarzyszenie osób, ostatnio co prawda nienajlepiej się kojarzące, o niezbyt zresztą  wykwintnej nazwie, jak na pałacowe progi, nie wspominając już o nazwiskach, ale jak powiadają mądrzy ludzie, co swoje, to swoje i nie odstawiamy od piersi.

        Na wstępie jednak, jak świetnie pamiętamy, niemal rok temu, naczelny redaktor całkowicie apolitycznego i bezpartyjnego dziennika spontanicznie zorganizował szereg podpisów niezwykle ważnych osobistości pod petycją do tegoż prezydenta, aby zmienić ordynację proporcjonalną na większościową w jednomandatowych okręgach wyborczych. Radość był wielka, bowiem przez pewien, chociaż niezbyt długi czas, ale i tak dobrze, nawet wolno było pisać w tej gazecie o zmianie ordynacji wyborczej, ale raczej bez wspominania o istnieniu Ruchu na rzecz JOW, jego szalonych pomysłach a zwłaszcza argumentacji. 

        Jak z tego wynika partia władzy ma kłopot i trzeba go jakoś rozwiązać a z drugiej strony skoro korupcja przekroczyła wszelką miarę, trzeba państwo wyremontować a salony przewietrzyć. Skoro udało się przy Okrągłym Stole, to dlaczego dzisiaj nie ma się udać, skoro sytuacja wydaje się znacznie łatwiejsza do opanowania. Ale holdingu i partii władzy ich udziałowcy ruszyć nie pozwolą, co najwyżej tłuszcza dostanie od czasu do czasu na pożarcie poszczególne osoby, może nawet z rzadka mało ważne instytucje ale struktury władzy, jak ta oblężona twierdza, muszą być obronione. W każdym razie, jak widać, za remontowanie życia politycznego biorą się ci sami fachowcy stolarze, co przed piętnastu laty, i to jest pewna szansa – może ich zgubić pycha i zarozumialstwo, jak to nieraz drzewiej bywało.          

        Traktowanie przez nasze elity polityki na sposób biznesowy oznacza zatem, że poszczególni politycy i działacze, rozliczne ugrupowania i instytucje polityczne zachowują się jako podmioty nastawione w pierwszej kolejności na prowadzenie działalności gospodarczej. Zatem pensje, płace, wynagrodzenia, diety czy szerzej oficjalne dochody związane z funkcjonowaniem – osób, grup czy instytucji – w tej perspektywie nie powinny być traktowane jako ich najważniejsze źródło dochodu, bo i oni sami tak nie czynią.

        Celem i sensem uprawiania polityki jako biznesu jest więc uzyskiwanie dodatkowych korzyści, w postaci dóbr materialnych i pieniędzy, związanych z udziałem w sprawowaniu władzy, które wielokrotnie przekraczają podstawowe wynagrodzenia i dochody. Takie możliwości pojawiają się jedynie dzięki szerokiemu współdziałaniu osób, grup czy instytucji, mafii nie wyłączając, prowadzących masowe praktyki korupcyjne związane z bezustannym nadużywaniem władzy. Tak powstaje szczególnego rodzaju polityczna Organizacja o gospodarczym charakterze, którą wygodnie jest nazwać holdingiem, żeby wskazać na fundamentalne i bezpośrednie odniesienie polityki do jej ekonomicznych podstaw. Ale jak gdyby z drugiej strony, tenże nietypowy holding staje się opoką szeroko i specyficznie pojmowanej partii władzy, dla której korzyści materialne i uzyskiwane dzięki politycznym nadużyciom ekonomiczne źródła utrzymana odgrywają pierwszorzędne znaczenie. Udziałowcy holdingu i szerzej partii władzy, beneficjenci tego stanu rzeczy mają zatem czego bronić, niektórzy z nich nawet walczą o przeżycie, wszak im także grozi bezrobocie, i łatwo swojej skóry nie oddadzą.

About Marek Zagajewski

Marek Zagajewski (1945-2023) – dr filozofii, wykładowca akademicki; publicysta; uczestnik Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
865 wyświetlen