/Skąd sceptycyzm wobec UE?

Skąd sceptycyzm wobec UE?

Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, następującą sytuację: obaj mamy firmę, której jesteśmy równoprawnymi współwłaścicielami, przy czym – co bardzo istotne – Twoje udziały w naszej firmie stanowią cały lub prawie cały Twój majątek i dorobek życia. W pewnym momencie postanowiliśmy – nieważne z jakich powodów – oddzielić się pod względem finansowym i prawnym od siebie, przy czym podział firmy, ze względu na specyfikę jej działalności jest bardzo trudny i skomplikowany. W celu określenia szczegółowych warunków podziału zgodziliśmy się wyznaczyć pełnomocników (każdy swojego, np. radców prawnych), którzy posiadając pełnię naszych pełnomocnictw mają w naszym imieniu wynegocjować (w twardej walce) jak najkorzystniejsze (każdy dla swojego klienta) warunki i podpisać w naszym imieniu porozumienie. Twój pełnomocnik jest, w Twoim mniemaniu, najlepszym dostępnym aktualnie "na rynku", zresztą sam Cię także o tym zapewnia. I wszystko byłoby dobrze, ale nagle, tuż przed zakończeniem negocjacji, przypadkiem dowiadujesz się, że Twój pełnomocnik, któremu de facto zawierzyłeś dorobek życia, okazuje się być np. moim szwagrem albo moim najlepszym kolegą ze szkolnej ławy, a w dodatku ojcem chrzestnym mojego dziecka albo moim wspólnikiem w innej mojej firmie. I co wówczas zrobisz ? Ano oczywiście, jako człowiek starający kierować się w życiu logiką, zdrowym rozsądkiem oraz odpowiedzialnością za byt materialny swojej rodziny pogonisz w diabły owego pełnomocnika i czym prędzej odbierzesz mu wszystkie udzielone wcześniej pełnomocnictwa, a następnie poszukasz sobie nowego, bardziej godnego zaufania. I zrobisz to wszystko nawet pomimo solennych zapewnień ze strony dotychczasowego pełnomocnika o jego rzetelności i bezstronności. Tak samo postąpiłbyś, gdybyś wcześniej, przed udzieleniem mu pełnomocnictw dowiedział się o jego powiązaniach ze mną – na pewno znalazłbyś sobie innego.
     Powyższy przykład, oczywisty i logiczny – przynajmniej dla każdego kierującego się w życiu zdrowym rozsądkiem i nie ulegającego zbyt łatwo wpływom i naciskom innych – a więc także dla Ciebie, dokładnie odzwierciedla sytuację, z jaką mamy do czynienie w Polsce od kilku kadencji, a dotyczącą negocjacji z Unią Europejską i naszego w niej członkostwa (a także praktycznie wszystkich pozostałych dziedzin życia społecznego, gospodarczego i politycznego, ale tym razem skoncentrujmy się tylko na UE). Spora część obaw i niechęci wobec członkostwa Polski w UE – przynajmniej na obecnych warunkach – u znaczącej (i coraz większej) części społeczeństwa wywodzi się z braku zaufania do wszystkich po kolei ekip rządzących Polską w ostatnich latach, a zatem także do negocjatorów i ich rządowych zwierzchników ustalających coś, od czego de facto nie ma odwrotu i co zdeterminuje bądź rozwój kraju i pomyślność obywateli bądź dalszy upadek i gospodarczy rozbiór Polski.
     Pomijając w tym tekście wszystkie pozostałe, skądinąd bardzo istotne, przyczyny sceptycyzmu Polaków wobec UE, takie jak np. przekazanie części uprawnień w istotnych dla państwa kwestiach w zagraniczne ręce, obawa o utratę własnej tożsamości narodowej na rzecz jakiejś bliżej nieokreślonej regionalizacji (landyzacji), szereg niekorzystnych i nierównoprawnych ustaleń z UE w poszczególnych dziedzinach gospodarki, chciałbym skoncentrować się wyłącznie właśnie na braku wiarygodności owych pełnomocników (negocjatorów) i ich mocodawców (rządów).
     Dlaczego i jakim prawem mówię o niewiarygodności – przynajmniej pod względem lojalności zawodowej – wszystkich ekip rządzących Polską po 1989 roku ? Ano dlatego, że mamy tu do czynienia z sytuacją identyczną, jak przytoczony przeze mnie na wstępie przykład negocjacji przy podziale firmy. Tyle, że mechanizmem, który warunkuje ową niewiarygodność jest tym razem nie to, że Twój pełnomocnik, Drogi Czytelniku, okazał się być np. moim szwagrem, ale sposób wyłaniania owych pełnomocników i ich zwierzchników, który uniemożliwia ich dobór pozytywny a wymusza negatywny. Mechanizmem tym jest system wyborczy (ordynacja wyborcza), która w Polsce jest proporcjonalną, choć w rzeczywistości z proporcjonalnością ma niewiele wspólnego.
     Chciałbym nadmienić, że wyciągnięte przeze mnie wnioski nie wynikają z emocjonalnego podejścia do jakichś "wyższych wartości", lecz powstały na podstawie przeprowadzonej na zimno analizy. Aby nie wyważać już otwartych drzwi pozwoliłem sobie oprzeć się na analizie porównawczej dwóch znanych na świecie systemów wyborczych – proporcjonalnego oraz większościowego (jednomandatowych okręgów wyborczych) – zaprezentowanej na stronie www.jow.pl przez Ruch na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.
     System (ordynacja) proporcjonalna oznacza: wielką liczbę posłów w jednym okręgu wyborczym, duże okręgi wyborcze (po około 1 mln mieszkańców), głosowanie na listy partyjne. Kandydatów zgłaszają partie polityczne – wpisanie kandydata na listę wyborczą zależy od kierownictwa partii. Głosując, wyborca dysponuje broszurą z nazwiskami kilkuset nieznanych osób – trudno wybrać, a to skłania do oddania głosu na pierwszego z wybranej listy, czyli osobę wyznaczoną przez kierownictwo partii. Szansa kandydata na wybór zależy od miejsca na liście, a więc od kierownictwa partii. Ze względu na tzw. progi wyborcze i inne sztuczki, do Sejmu często wchodzą ludzie, na których prawie nikt nie głosował, a przegrywają osoby, na które głosowały tysiące wyborców, czyli głosujesz na jednego, a Twój głos pracuje dla innego. Na przykład do Sejmu Wacław O. dostał się otrzymując 342 głosy (!!!), natomiast Ryszard B. nie dostał się pomimo otrzymania 31162 głosów! Rozmowy z posłami i grożenie im, że się nie będzie na nich głosować nic nie dają, bo poseł wie, że dobre miejsce na liście (i miejsce w Sejmie), zależy od kierownictwa partii, a nie od wyniku wyborów. Partia steruje zachowaniami posłów. Rządy w tym systemie są słabe, bo koalicyjne – koalicjant stosuje szantaże, a liczy się tylko interes partii i oligarchii partyjnej, a nie społeczeństwa. Szanse na wybór mają partie: o których dużo mówi się w telewizji (mediach) – najczęściej partie, które aktualnie są u władzy, o których mówi się dobrze w telewizji, a więc te partie, które rządzą telewizją, partie, które mają duże pieniądze na kampanię wyborczą – bo muszą kampanią objąć cały kraj – a więc te partie, które mają bogatych sponsorów (jawnych lub ukrytych). Przy tej ordynacji posłowie w ogóle nie musza się liczyć z wyborcami – odpowiadają przed partią ponieważ ponowny wybór prawie nie zależy od tego czy dana partia dobrze rządzi w kraju, czy źle, ponieważ telewizja zawsze potrafi ludziom wtłoczyć przekonanie, że to jest dobre, a tamto złe, choćby naprawdę było odwrotnie. Prawdziwi winowajcy są ukryci i mogą być wciąż wybierani (jak to jest obecnie), a posłowie są praktycznie nieusuwalni! W życiu politycznym liczą się partie oraz inne niejasne powiązania polityków – wspólnicy w interesach, przyjaciele, rodzina…; one decydują o wszystkim. Aby przegłosować w Sejmie ustawę szkodzącą Polsce wystarczy przekupić kierownictwa rządzących partii (w sumie kilkanaście osób). Większość posłów nawet nie musi wiedzieć dlaczego ma głosować na tak niekorzystne dla Polski rozwiązania.
     W przeciwieństwie do systemu proporcjonalnego, w jednomandatowych okręgach wyborczych mamy do czynienia tylko z jednym posłem w każdym okręgu wyborczym i małymi okręgami wyborczymi (po około 50-80 tys. mieszkańców) – powiat lub dzielnica miasta. Kandydatów zgłaszają zarówno partie polityczne, jak i organizacje, a także grupy obywateli. Kandydaci zabiegają wyłącznie o poparcie wyborców. Do głosowania jest tylko jedna lista wyborcza, kolejność nie ma znaczenia, bo kandydaci, których jest niewielu (najczęściej kilku) są znani mieszkańcom okręgu. Szansa kandydata na wybór zależy od samego kandydata – jak umie sobie zapracować na popularność u wyborców – opinie partii są prawie bez znaczenia – oraz od poparcia wyborców. Do Sejmu wchodzi ten kandydat, który otrzymał największą ilość głosów w danym jednomandatowym okręgu wyborczym. Twój głos pracuje tylko i wyłącznie na rzecz kandydata, na którego zagłosujesz. Rozmowy z posłami i grożenie im, że się nie będzie na nich głosować są bardzo skuteczne, bo poseł wie, że ponowny wybór zależy tylko od wyborców, a kontrolę posła zapewniają wyborcy z okręgu wyborczego. Zaraz po wyborach powstaje silny Rząd, bo na utworzeniu takiego zależy posłom – zadowolenie społeczeństwa ułatwi im ponowny wybór (tak wynika z praktyki). Szanse na wybór mają ludzie, którzy znani są z działalności publicznej od dobrej strony oraz ci, którzy sami dobrze prowadzą swoją kampanię wyborczą. Nie muszą opierać się na łasce telewizji, bo w powiecie można osobiście objechać wszystkie miejscowości i spotykać się z wyborcami. Niepotrzebni są bogaci sponsorzy, ponieważ kampania na terenie jednego powiatu jest stosunkowo tania. Przy tej ordynacji poseł musi liczyć się z wyborcami przez cały czas sprawowania mandatu, gdyż ponowny wybór zależy tylko od oceny i woli wyborców, szansy nie ma ten poseł, który nie spełnił swoich obietnic wyborczych, a informacje o tym, jak poseł reprezentuje wyborców w Sejmie rozgłosi albo on sam – jeśli może się wykazać dobrą działalnością na rzecz wyborców i kraju, albo inni kandydaci, którzy z nim przegrali – jeżeli nie wypełnia on obietnic wyborczych i szkodzi interesom Polski, albo społeczność wyborców śledząc działalność posła. W życiu politycznym liczą się ludzie zasługujący na uznanie, a partie zabiegają o ich poparcie. Przy systemie JOW, bez działaczy lubianych przez wyborców, partie nie mogą istnieć. By przegłosować w Sejmie ustawę szkodzącą Polsce trzeba by przekupić większość posłów – jest to bardzo ryzykowne dla posła, bo wtedy łatwo o skandal i złą opinie w jego okręgu wyborczym.
     Widzimy więc jasno, że to właśnie system wyborczy jest tym mechanizmem, który wśród znaczącej części społeczeństwa powoduje obawy co do wiarygodności i lojalności osób przedkładających nam rezultaty – rzekomo korzystne – negocjacji z UE i zapewniających nas o dziejowej szansie dla Polski. Ludzie nie zawsze potrafią ten mechanizm zidentyfikować oraz uzasadnić będący jego rezultatem ciąg przyczynowo-skutkowy, często też nie potrafią jasno wyartykułować swoich zastrzeżeń, jednak wyraźnie czują, że ich tzw. przedstawiciele nie są wiarygodni i po prostu im nie wierzą.
     Reasumując, tak jak nie miałeś, Drogi Czytelniku, wystarczająco racjonalnych powodów aby, jak to napisałem na wstępie, zawierzyć związanemu ze mną pełnomocnikowi w czasie podziału naszej firmy, tak samo nie masz powodów, aby wierzyć jakimkolwiek przedstawicielom Polski negocjującym warunki przystąpienia Polski do Unii Europejskiej na obecnych warunkach. Będąc człowiekiem generalnie kierującym się w życiu zdrowym rozsądkiem i nie ulegającym zbyt łatwo wpływom i naciskom innych nie wierzysz im i ich zapewnieniom, że wynegocjowane przez nich warunki członkostwa w UE są dla Polski korzystne. Nie twierdzisz przy tym, że nigdy i pod żadnym pozorem nie powinniśmy wchodzić do UE, twierdzisz jedynie, że z tak strategiczną dla wielu pokoleń Polaków decyzją należało poczekać do chwili, gdy będziemy mieć pewność bądź przynajmniej wystarczająco racjonalnie uzasadnione przeświadczenie, że ci, co w naszym imieniu negocjowali warunki działali tylko i wyłącznie w naszym interesie narodowym. Czas taki może nastąpić jedynie po okrzepnięciu w naszym kraju systemu wyborczego opartego w całości o jednomandatowe okręgi wyborcze.

About Wojciech Rejman

635 wyświetlen