We wtorek, 17 maja br., w kanadyjskiej prowincji Brytyjska Kolumbia odbyło się referendum, w którym mieszkańcy prowincji odpowiadali na następujące pytanie: „Czy Brytyjska Kolumbia ma zmienić swój system wyborczy na system BC-STV według rekomendacji Stowarzyszenia Obywatelskiego za Reformą Ordynacji Wyborczej?". Oficjalny wynik nie jest jeszcze znany, ale opublikowane do tej pory częściowe rezultaty wskazują na to, że propozycja zostanie odrzucona. Obecnie Brytyjska Kolumbia stosuje w wyborach do stanowej legislatury oraz w wyborach lokalnych zwykły system jednomandatowy, First Past The Post (FPTP), zgodnie z anglosaską tradycją. Skrót BC-STV oznacza: British Columbia ‑ Single Transferrable Vote (Pojedynczy Głos Przechodni Brytyjskiej Kolumbii). Głosowanie w tym systemie odbywałoby się w okręgach wielomandatowych, według zasady większości, gdzie wyborcy numerowaliby kandydatów stawiając przy ich nazwiskach kolejne liczby naturalne 1, 2, 3 itd.
Ciekawe, że kanadyjscy politycy, domagający się porzucenia systemu FPTP, zdecydowali się na promowanie najbardziej chyba kontrowersyjnej wersji wielomandatowego systemu STV, mianowicie tej, która od kilkudziesięciu lat stosowana jest w wyborach do Senatu Parlamentu Federalnego Australii. Australijczycy stosują ten system tylko wybierając Senat, bo wybory do izby niższej parlamentu odbywają się w okręgach jednomandatowych. Kontrowersje biorą się stąd, że australijski system STV wprowadza przy podziale mandatów pojęcie tak zwanych głosów nadmiarowych (surplus votes). W odróżnieniu od klasycznej wersji STV, stosowanej m.in. w Republice Irlandii, australijskie głosy nadmiarowe powodują, że preferencje niektórych wyborców uczestniczą w przyznaniu mandatów nie jednemu, a kilku kandydatom. Głosy tych wyborców mają więc większą wagę niż głosy innych. Wielkim przeciwnikiem ordynacji wyborczej do australijskiego Senatu był znany z lapidarnych określeń Winston Churchill, który na tę okoliczność ukuł powiedzenie następujące: „Najgorsi kandydaci wchodzą najgorszymi glosami".
Inną ciekawostką jest to, że zarówno Australijczycy, jak i mieszkańcy Brytyjskiej Kolumbii niesłusznie nazywają ów system „Reprezentacją Proporcjonalną", mimo że jest to system większościowy, gdyż mandaty nie są w nim dzielone pomiędzy listy partyjne. Na tę terminologiczną osobliwość warto zwrócić uwagę szczególnie w kontekście trwającej od pewnego czasu w Polsce dyskusji nad definicją proporcjonalności wyborów. Jak dobrze wiadomo, Konstytucja III Rzeczypospolitej zawiera wymóg, by wybory do Sejmu były „proporcjonalne". Tego rodzaju zapis w prawie konstytucyjnym jest unikalnym w skali światowej kuriozum nie tylko dlatego, że rolą praw konstytucyjnych tradycyjnie jest gwarancja i ochrona wolności, a nie narzucanie obywatelom kajdanów.
Jest to kuriozum również i z tego powodu, że w odniesieniu do wyborów pojęcie proporcjonalności nie jest bynajmniej jednoznacznie zdefiniowane. Nie wiadomo więc, która ordynacja wyborcza jest konstytucyjna, a która nie. W praktyce ustrojowej III RP proporcjonalność wyborów utożsamiana jest z głosowaniem na listy partyjne, czyli zupełnie inaczej niż w Australii i Kanadzie. Wątpliwości mają nie tylko polscy wyborcy. W kwietniu 2001r. grupa kilkudziesięciu posłów złożyła w Trybunale Konstytucyjnym skargę na niekonstytucyjność metody d'Hondta, chociaż jest to przecież jedna z licznych, znanych metod podziału mandatów pomiędzy listy partyjne. Mimo tej skargi, ordynacja d'Hondta ponownie wróciła do polskiej ordynacji i ma obowiązywać w zbliżających się wyborach do Sejmu. Listy partyjne w polskiej wersji z całą pewnością łamią niejedno prawo konstytucyjne, choćby dlatego, że odebrały znakomitej większości społeczeństwa bierne prawo wyborcze. Uniemożliwiają one bowiem zwykłym obywatelom nawet stawanie w wyborach, a cóż dopiero zdobycie mandatu. Co więcej, polska definicja proporcjonalności nie ma nic wspólnego z proporcjonalnością matematyczną. Zauważyli to nawet posłowie protestujący przeciw metodzie d'Hondta. Zmieniana przed każdymi wyborami partyjna ordynacja, czy to w wersji d'Hondta, czy to zmodyfikowanego, czy też niezmodyfikowanego Saint-Lague, ani razu w 15 letniej historii III RP nie doprowadziła do proporcjonalnego podziału mandatów sejmowych pomiędzy stające do wyborów partie.
20 maja 2005, Southampton, UK
- Jakiej ordynacji wyborczej potrzebuje Polska? - 11 marca 2008
- Jak odchodził premier Blair - 27 czerwca 2007
- Szwindlum non celatur est - 30 września 2006
- Niska frekwencja wyborcza - 1 października 2005
- Jeśli chcemy coś znaczyć - 18 czerwca 2005
- Brytyjska Kolumbia a proporcjonalność - 20 maja 2005
- „Nie” dla dalszej erozji demokracji - 5 listopada 2004
- Ekstremistyczne partie a ordynacja (I) - 1 stycznia 1970
- Mniej fortunny wymysł ludzkości - 1 stycznia 1970
- Ekstremistyczne partie a ordynacja (II) - 1 stycznia 1970