(wykład wygłoszony na konferencji "Jak wybierać naszych przedstawicieli do Sejmu? System wyborczy większościowy, czy proporcjonalny?" zorganizowanej w Kielcach 17 marca 2004 r.)
Propozycja wprowadzenia ordynacji większościowej z jednomandatowymi okręgami wyborczymi już od szeregu lat toruje sobie drogę do świadomości politycznej Polaków1. Jest niesłychanie ważnym głosem w dyskusji nad modelem demokracji w Polsce. Wpisuje się także logicznie w ogólną dyskusję dotyczącą funkcjonowania demokracji na świecie. A jednym z najważniejszych fragmentów tej ogólnej dyskusji jest z kolei spór dotyczący samej definicji demokracji, spór o to jaki sposób sprawowania władzy przez ludzi jest demokracją. Można też od razu ryzykować tezę, że demokracja przegrywa spór o własną definicję2. Wydaje się to paradoksalne, ale tak właśnie jest: słowo przestaje znaczyć słowo. W związku z obniżającą się partycypacją obywateli w funkcjonowaniu państwa i specjalizacją, a co za tym idzie „elitarnością" procesu decyzyjnego w rozlicznych dyskusjach i wypowiedziach coraz częściej pod pojęciem demokracji przedstawia się wszystkie te rozwiązania, które w rzeczywistości oddalają ludzi od udziału w sprawowaniu władzy i usuwają ich z procedur podejmowania decyzji. Coraz częściej mówi się, że demokracja to przede wszystkim system przedstawicielski, w którym ludzie są zastępowani przez różnych pośredników, głównie przez partie polityczne, grupy interesu i parlament.
To, że demokracja przegrywa spór o własną definicję ma znaczące konsekwencje. Powstaje sytuacja terminologicznego zamętu, a w gruncie rzeczy stan pewnej fikcji, polegający na tym, że mówi się, iż demokracja to rządy ludu, a rozumie się, iż chodzi o rządy partii, koalicji czy jakichś grup politycznie zorganizowanych, czyli że chodzi o rządy jakiejś części społeczeństwa, że chodzi o „partiokrację". Sytuacja ta przydaje także prawdziwości wyrażonym na początku XX wieku twierdzeniom włoskiego socjologa Vilfreda Pareto, że każda forma rządzenia bez względu na propagandową nazwę, jest zawsze panowaniem jakiejś elity, czyli mniejszości, i że władza jest zawsze władzą nielicznych sprawowaną w ich interesie3. Wydaje się, że w związku z tym stoimy przed alternatywą, dla której trzeba znaleźć rozwiązanie: albo przestaniemy te systemy de facto partiokratyczne nazywać demokracjami, albo też będziemy szukać rozwiązań przywracających pojęciu demokracji jego pierwotny sens. Bo choć demokracja jako fakt czy instytucja może być kwestionowana, to nadal pozostaje ideą oraz aspiracją skłaniającą do refleksji i poszukiwań.
Ten stan rzeczy ma związek z sytuacją w Polsce. Od kilkunastu lat kraj nasz przechodzi transformację ustrojową: rozstaliśmy się z demokracją ludową, opartą na partyjnej, ściśle lewicowej interpretacji słowa demokracja, a usiłujemy budować demokrację polityczną. Wypada jednak skonstatować, że ten system władzy, który powstał w Polsce na gruzach komunizmu jest daleki od demokracji w pierwotnym znaczeniu tego słowa. Jakby paradoksalnie, ten system władzy, który teraz jest, odziedziczył po epoce komunistycznej szereg niedobrych zjawisk i sytuacji, za sprawą których w ogólnych zarysach wydaje się być upodobniony do realnego socjalizmu:
-
Polacy nie są społeczeństwem obywatelskim, tak jak nie byli nim w realnym socjalizmie. Ludzie nie są podmiotem polityki, nie są decydentami; podobnie jak w komunizmie są raczej przedmiotem, obiektem socjotechnicznych oddziaływań polityków i mediów
-
wspólne dla komunizmu i chwili obecnej wydaje się być przekonanie, że społeczeństwo nie dojrzało do samodzielnego decydowania i że konieczne jest zastępowanie go przez pośrednika, na ogół partyjnego. Ten element myślenia politycznego jest nie tylko pewnym pokomunistycznym dziedzictwem – jest też poważną przeszkodą dla wprowadzenia w Polsce ordynacji większościowej z jednomandatowymi okręgami wyborczymi
-
dla rzeczywistości minionej i obecnej wspólny jest także partiokratyzm, wyrażający się nie tylko centralną pozycją partii politycznych w systemie parlamentarnym i państwowym, ale także zbiorową akceptacją tej sytuacji. Partii politycznych jest oczywiście więcej niż w realnym socjalizmie, ale zasada – że partia rządzi – nie zmieniła się. Rządy partii nie oznaczają bynajmniej rządów oświeconej arystokracji, nie są też przejawem demokracji. Wydaje się, że mamy tu do czynienia albo z rodzajem oligarchii albo też partiokracja jest polityczną hybrydą, czymś pośrednim pomiędzy demokracją a oligarchią
4) w porównaniu rzeczywistości minionej i obecnej – wspólnym zjawiskiem jest także alienacja elit politycznych, u podstaw której legł proces zawiązywania się wyodrębnionej ze społeczeństwa rządzącej klasy politycznej. Warto przypomnieć, że na zagrożenie, jakie dla demokracji niesie ów socjologiczny proces, już dawno temu zwrócił uwagę prof. Florian Znaniecki. Podobnie jak V. Pareto twierdził Znaniecki, że także demokracja jest formą rządów arystokracji, rozumianych dosłownie, tzn. jako rządów najlepszych4. Zwrócił jednakże uwagę na to, że również nowoczesna demokratyczna arystokracja wykazuje niebezpieczna tendecję integracyjną. Pisał w 1921 r.w pracy pt. Upadek cywilizacji zachodniej: „Każda grupa przodowników, ekonomicznych, politycznych, religijnych, dąży do utworzenia klasy, nie w abstrakcyjnym, logicznym znaczeniu tego terminu, lecz konkretnie, t.j. jako solidarnego ciała społecznego, zjednoczonego wspólnotą interesów (…) Każda grupa, choćby jej uznane cele były najbardziej idealistyczne i bezinteresowne, choćby jej organizacja dla dążenia do tych celów była najdoskonalsza, zawsze spontanicznie dąży do powrócenia do pierwotnego typu ześrodkowanego w sobie, egoistycznego ciała społecznego, i do podporządkowania swych celów objektywnych prostemu, irracjonalnemu, elementarnemu celowi własnego zachowania i wzrostu (…) W tym właśnie stopniu, w jakim arystokracja nowoczesna tworzy podobne grupy, dąży ona spontanicznie do powiększenia swej władzy, jako klasa, oraz do popierania swych specjalnych interesów klasowych na koszt ludu i bez względu na dobro społeczeństwa jako całości"5
-
w związku z tym zjawiskiem wspólnym dla obu rzeczywistości jest renesans podziału „my" – „oni". Następstwem tego podziału oraz alienacji elity politycznej jest z jednej strony pozostawienie pola aktywności politycznej dla partiokracji, a z drugiej – postępujące odwracanie się Polaków od własnego państwa, od dyskusji wokół dobra wspólnego; widocznym efektem podziału „my – oni"jest absencja wyborcza oraz koncentracja uwagi na sprawach prywatnych, na prywatnym życiu6. Zanikająca partycypacja obywateli w życiu publicznym wydaje się być obecnie najpoważniejszym objawem katastrofy polskiej demokracji politycznej
-
wspólne dla realnego socjalizmu i chwili obecnej jest także instrumentalne, a właściwie pasożytnicze traktowanie państwa, a zwłaszcza jego funduszy. Funkcja państwowa przestaje być służbą publiczną, staje się przede wszystkim źródłem kariery oraz źródłem wzbogacania się. W konsekwencji, tak naprawdę zanikać zaczyna funkcja polityka; w życiu publicznym coraz rzadziej mamy do czynienia z politykami, a coraz częściej z administratorami własnych karier i kont bankowych
-
w związku z tym specyficznie instrumentalnym podejściem do państwa zjawiskiem wspólnym dla epoki komunistycznej i czasów obecnych wydaje się być także wielka niechęć różnych funkcjonariuszy służby publicznej do rezygnacji z zajmowanych stanowisk. To zjawisko znamionuje kulturę polityczną wielu państw postkomunistycznych przechodzących transformację ustrojową. Na podobieństwo charakterystycznej dla realnego socjalizmu i wielokrotnie powtarzanej formuły: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy" także jej dysponenci w państwach pokomunistycznych starają się wszelkimi sposobami autorytarnie ją podtrzymać. Ten wzór zachowania politycznego podany jest z najwyższego, prezydenckiego szczebla władzy państwowej7 i właśnie w związku z tym stał się wzorem zaraźliwym, infekującym całą klasę polityczną. Stąd też dysponenci władzy politycznej w Polsce – dysponenci w pierwszej bądź drugiej kolejności – starają się utrzymać swoje pozycje. Zarówno te władcze, jak i te opozycyjne, o ile związany z tym jest dostęp do profitów i publicznych pieniędzy. Mówią więc, że ich misja jeszcze się nie skończyła i mają w związku z nią jeszcze szereg spraw – absolutnie ważnych – do załatwienia, albo też pop prostu mówią, że sami nie odejdą. Ta niechęć rostania się z funkcją publiczną jest oczywiście ważnym powodem blokowania możliwość wprowadzenia ordynacji większościowej z jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Zdają sobie bowiem sprawę z tego, że jej wprowadzenie doprowadzi do wymiany elity politycznej w Polsce.
Zjawiskiem, które kładzie się szczególnie negatywnym cieniem na praktyce demokratycznej w Polsce zdaje się być działanie systemu partyjnego i związane z nim zbiorowe przekonanie, że tylko poprzez partie polityczne może być sprawowana władza państwowa. Z funkcjonowaniem partii politycznych w Polsce związany jest cały ciąg mankamentów o charakterze patologicznym:
-
po pierwsze, bez trudu dostrzec można, że partie polityczne oddalają się od standartowych wyobrażeń określających partie jako nośnik określonej ideologii i wizji porządku społecznego oraz sytuujących partie jako ogniwa pośredniczącego pomiędzy strukturą społeczeństwa a państwem. Ten punkt widzenia ukazywał partie głównie jako reprezentanta interesów większych fragmentów tkanki społecznej. Owa społeczna funkcja partii wydaje się teraz ulegać marginalizacji. W chwili obecnej partie polityczne postrzegane są raczej jako zorganizowane grupy zorientowane na realizowanie głównie własnych interesów oraz prywatnych potrzeb własnych członków, ich rodzin i różnych znajomych. Znamienne jest, że opinię tą podzielają nie tylko analitycy, ale także politycy i to – rzecz także charakterystyczna – politycy wywodzący się z przeciwstawnych ugrupowań politycznych8
-
po drugie, partie polityczne przy werbalnym deklarowaniu poszanowania demokracji w swym wewnętrzym życiu są nader często niedemokratyczne. Przede wszystkim preferują jednoosobowe (a nie kolegialne) przywództwo – pełno jest w nich wodzów, bossów czy baronów. Tłumią wewnątrzpartyjną krytykę i samodzielność sądu, czego efektem są liczne rozłamy i sztuczne tworzenie partii nowych. Porzez to w demokracji politycznej w Polsce występuje sprzeczność wewnątrzsystemowa: demokrację kreują siły nie w pełni demokratyczne
-
po trzecie, w związku z tym, że są bytami posiadającymi własne (odrębne) interesy, partie starają się zastępować obywateli w życiu publicznym. Widomą tego oznaką stało się nadmierne upartyjnienie administracji publicznej i samorządów, a ostatnio także np. zgłaszanie partyjnych list na ławników sądowych; innym przykładem jest także euroordynacja, ograniczająca ludziom nie powiązanym z partiami możliwość kandydowania do Parlamentu Europejskiego9
-
po czwarte, swoisty partiokratyzm oznacza, że po komunizmie odziedziczone zostało ważne przekonanie polityczne, wskazujące na to, iż partia jest źródłem i drogą do kariery politycznej. Tak jak poprzednio posiadanie legitymacji partyjnej otwierało drogę do kariery, awansu i szybkiego wzbogacenia się, tak samo jest dzisiaj. Nic więc dziwnego w tym, że gdy wyniki badania opinii publicznej zaczynają pokazywać szybki wzrost poparcia dla Platformy Obywatelskiej – szybko też wzrasta liczba chętnych do wstąpienia do PO10. Nie dlatego, jak przyznają sami działacze PO, że jest to partia z dobrymi kadrami i z dobrym programem, ale przede wszystkim dlatego, że będzie partią władzy, a w zwiazku z tym spodziewanym dysponentem profitów
-
po piąte, eksponowana rola partii politycznych oznacza – podobnie jak w realnym socjalizmie – wprowadzenie do praktyki demokratycznego państwa partyjności jako kryterium oceniania i zarazem różnicowania ludzi. Jest to kryterium, które odnosi się zarówno do oceny moralnej uczestników życia publicznego (występki „swoich", nawet kryminalne, oceniane są znacznie łagodniej niż występki działaczy innych partii) jak też do prowadzenia polityki kadrowej przy obsadzie stanowisk w administracji państwowej czy samorządowej (tu nadal obowiązuje wyśmiewana już w realnym socjalizmie zasada: „mierny, bierny, ale wierny")11. Kryterium partyjności zasadniczo zaburza konieczną wymianę elity przywódczej w Polsce, utrudnia dopływ do administracji państwowej młodych i utalentowanych kadr, a poprzez to konserwuje grupę przywódczą w Polsce.
Zasygnalizowane powyżej zjawiska z praktyki działania systemu partyjnego wydają się być dzisiaj jednym z najpoważniejszych żródeł zagrożenia dla demokracji politycznej i procesu kreacji społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Za ich sprawą następuje bowiem oligarchizacji życia publicznego, a przede wszystkim zmianie ulega pozycja jednostki ludzkiej w Polsce: człowiek przestaje być obywatelem, a coraz częściej staje się klientem partii czy państwa.
Zmiana ordynacji wyborczej z wielu względów może zmienić niekorzystne, patologiczne zjawiska, które cechują naszą demokrację polityczną. Jest szansą jej pogłębienia zarówno w zakresie zmian systemowych, w zakresie zmian zachowań społecznych, a zwłaszcza politycznych, jak też jest szansą zmiany ogólnej filozofii funkcjonowania demokracji. Do najważniejsze rzeczy, które można osiągnąć poprzez wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych wydają się należeć:
-
uproszczenie funkcjonowanie demokracji politycznej. Żyjemy wprawdzie w kraju o 500 – letniej tradycji demokratyczno – parlamentarnej, ale trzeba pamiętać, że parlamentaryzm polski był przerywany. Zarówno poprzez zabory jak też przez rządy komunistyczne po II wojnie światowej. I stoimy przed koniecznością nauczenia się „na nowo" działania w warunkach demokratyczno – parlamentarnych. A do uczenia się zachowań politycznych w nowych warunkach potrzebny jest m.in. prosty system wyborczy; taki, który będzie zrozumiały dla każdego człowieka. Ordynacja większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi jest takim systemem. Prosty jest sposób dokonywania elekcji: wyborca otrzymuje na ogół jedną kartę z nazwiskami kandydatów, a nie – jak w przypadku ordynacji proporcjonalnej – broszurę z listami partyjnych kandydatów, która jest dla niego niekomunikatywna. Prosty i komunikatywny dla wyborcy jest również sposób obliczania głosów zwycięzcy, który z kolei w ordynacji proporcjonalnej jest nie tylko skomplikowany, ale może też wypaczyć wolę wyborców12. Ta prostota systemu wyborczego powinna stać się mechanizmem wciągającym obywatela do udziału w życiu publicznym, zwłaszcza gdy będzie wiedział, że w równie prosty sposób będzie wyłaniany rząd. Dla pogłębienia demokracji w Polsce edukacyjne walory większościowej ordynacji mogą mieć kapitalne znaczenie
-
wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych powinno w znacznym stopniu przyczynić się do nadania słowu demokracja realnej treści; tak, by rozwiązania systemowe przybliżały ludzi do procedur decyzyjnych w państwie polskim. Być może jeszcze przez wiele lat będzie w nim występowała demokracja przedstawicielska, pośrednia – chociaż oczywiście wcale nie należy się bać rozwiązań szwajcarskich, promujących demokrację właśnie bezpośrednią. Tym niemniej, nawet jeżeli pozostanie demokracja pośrednia, to ordynacja większościowa z jednomandatowymi okręgami wyborczymi i tak otwiera szansę zwiększenia udział obywateli w funkcjonowaniu państwa. Przede wszystkim dlatego, że staną się oni jednak głównymi decydentami gdy chodzi o wybór parlamentarzystów, a tym samym gdy idzie o wyłanianie elity politycznej i dalsze kontrolowanie jej działalności
-
wprowadzenie ordynacji większościowej jest szansą zaprowadzenia rzeczywistej rotacji elit przywódczych i zracjonalizowania polityki personalnej w Polsce13. W tych demokracjach, w których są jednomandatowe okręgi wyborcze, porażka wyborcza skłania partie do wymiany własnych przywódców w ten sposób, by wyborcom zaoferować lepszych polityków, lepiej potrafiących rozwiązywać problemy; inaczej mówiąć – w tych demokracjach przywództwo polityczne nie jest sprawą jedynie wewnątrzpartyjną. W polskim systemie politycznym porażka wyborcza do niczego nie zobowiązuje, przegrywający politycy nie odczuwają konieczności odchodzenia z życia politycznego – jest tak, bo o ich pozycji nie decydują zdolności przywódcze, merytoryczne przygotowanie do sprawowania władzy, lecz powiązania partyjne – w naszym systemie wyborczym przywództwo partyjne jest sprawą wewnątrzpartyjną
-
ordynacja większościowa z JOW jest w stanie otworzyć możliwość przezwyciężenia podziału „my" – „oni", jest szansą na zbudowanie autentycznych więzi pomiędzy elitą polityczną a społeczeństwem. Te więzi są wręcz niezbędne, jeżeli demokracja nie ma być jakąś wynaturzoną oligarchią, partiokratyczną hybrydą czy też ochlokracją. Wypada tu powrócić do przedwojennych refleksji znakomitego polskiego socjologa prof. F. Znanieckiego. Gdy stwierdzał on, że wybrana w porządku demokratycznym przywódcza grupa polityczna nie powinna się integrować jako rodzaj nowej klasy społecznej, bo stanie się szybko grupą wyalienowaną, w praktyce tracącą zdolność przenoszenia pozytywnych wartości do reszty społeczeństwa, to zarazem sugerował jak powinna wyglądać aktywność przywódcza w społeczeństwie . Jego zdaniem powinna ona zachować charakter indywidualny: „W społeczeństwie prawdziwie demokratycznym każdy przodownik powinien działać jako odrębny osobnik, a nie jako członek grupy…"14. Po pierwsze dlatego, że jego zdaniem twórczość i przodownictwo są zasadniczo sprawami indywidualnymi15. Po drugie – uważał, że tylko indywidualne przywództwo może tworzyć więzi trwałe. Pisał: „Masy bowiem mogą jeszcze szanować, a nawet kochać indywidualnego przewodnika; tymczasem każda oznaka wyłączności i żądzy przewagi, okazywana przez grupę arystokratyczną, wywołuje o obecnych czasach wyraźnie ochlokratyczną reakcję. Historia wszystkich walk społecznych wykazuje, że nienawiść do ciała zbiorowego jest zawsze silniejszą i trwalszą, niż nienawiść do jednostki, nie może być bowiem osłabioną przez żadne stosunki osobiste, ani też nie podlega wpływowi względów moralnych, skoro ciało społeczne jest bezosobowe i nie stanowi jeszcze w większości wypadków podmiotu moralnego. A dalej, nawet najbardziej wyniosły i niedostępny arystokrata indywidualny nie wydaje się nigdy w oczach mas tak daleko odsuniętym od ludu, jak zrzeszenie przodowników, które odosabnia się w miarę wewnętrznej solidarności"16. Propozycja wprowadzenia ordynacji większościowej z jednomandatowymi okręgami wyborczym czyni zadość sugestii prof. Znanieckiego, by więzi pomiędzy przywódcami politycznymi a społeczeństwem zachowały indywidualny charakter. Wydają się przekonywać o tym szczególnie doświadczenia demokracji brytyjskiej. W ich świetle jednomandatowe okręgi wyborcze będą małe (wielkości 60 – 80 – tysięcznego powiatu), dając w ten sposób szansę wytworzenia się bezpośredniego i naturalnego kontaktu polityka z wyborcą. W dużym wielomandatowym okręgu wyborczym jaki istnieje w ordynacji proporcjonalnej do kontaktu polityka z wyborcą potrzebny jest pośrednik w postaci telewizji i innych mediów – na ogół zresztą drogich, wymagających kapitału. W małych okręgach kosztowne pośrednictwo mediów nie jest niezbędne – parlamentarzysta pracuje w bezpośrednim kontakcie w wyborcą, utrzymuje z nim stałe więzi, ma szansę zaprezentować mu wyniki swojej pracy w parlamencie, ma szansę uzyskać akceptację dla swej działalności. Związek polityka z wyborcami jest bezpośredni i stały, a w związku z tym inaczej może też wyglądać przywództwo polityczne – jako nie oparte na obecności w mediach, może stać się przywództwem rzeczywistym, bo naturalnym
-
na koniec warto wreszcie podnieść, że wprowadzenie ordynacji większościowej z JOW stwarza sposobność ewolucji systemu partyjnego i otwiera drogę do zmiany charakteru partii politycznych. W tej krytyce partii i partiokracji, która została tu przeprowadzona, nie chodzi wcale o wyeliminowanie partii politycznych, a bardziej o zmianę ich roli w demokracji politycznej. Ordynacja większościowa z JOW sprzyja tworzeniu systemu dwupartyjnego, a ściślej systemu dwubiegunowego17. Jest też w stanie znacząco zmienić dotychczasową logikę działania partii. W chwili obecnej są one pewnymi grupami interesu i ze względu na to mają tendencję do wypierania obywatela z życia publicznego, do zastępowania go w polityce. Ordynacja większościowa z JOW powinna uczynić z partii politycznych raczej siłę pomagającą ludziom wykonywać ich obywatelskie funkcje. W praktyce oznaczałoby to, że partie polityczne przestałyby narzucać ludziom własne programy, a musiałyby programo otworzyć się na ludzi, na potrzeby lokalnych społeczności. Partie polityczne przestałyby narzucać rozwiązania personalne, musiałyby akceptować lokalnych przywódców. W znacznym uproszczeniu można powiedzieć, że nowy system wyborczy w praktyce oznaczałby odejście od scentralizowanych i niedemokratycznych procedur działania partii. Ordynacja większościowa z JOW jest wielką szansą na demokratyzację samych partii politycznych. Poprzez to z demokracji politycznej w Polsce mogłaby zostać wyeliminowana ważna sprzeczność jaką wewnątrz tego systemu tworzy istnienie nie w pełni demokratycznych ugrupowań politycznych.
1 Zob. Otwarta księga. O jednomandatowe okręgi wyborcze, pod red.R. Lazarowicza i J. Przystawy, Wrocław 1999; Z. Ilski, Początki działalności Ruchu Obywatelskiego na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, [w:] Gospodarka – polityka – ludzie, Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Zarządzania i Finansów we Wrocławiu, nr 11, Wrocław 2002, ss 79 – 106.
2 W sprawie definicji pojęcia „demokracja" zob. np. G. Sartori, Teoria demokracji, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994; J. Miklaszewska, Demokracja – dzieje pojęcia, [w:] Oblicza demokracji, pod redakcją R. Legutki i J. Kloczkowskiego, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2002, ss 11 – 23; J. Haman, Demokracja Decyzje Wybory, Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, Warszawa 2003, ss 15 – 34.
3 J. H. Hallowell, Moralne podstawy demokracji, PWN Warszawa 1993, ss 11 – 13.
4 Pisał: „Cechą, odróżniającą społeczeństwo demokratyczne od społeczeństwa arystokratycznego, nie jest brak arystokracji – arystokracja bowiem w dosłownym tego słowa znaczeniu, t.j. „panowanie najlepszych", jest, jak widzieliśmy, koniecznym warunkiem życia cywilnego – lecz rekrutowanie się arystokracji z ludu i jej kontrolowania przez lud. W ustroju arystokratycznym arystokracja wyznacza swe własne funkcje społeczne, oraz funkce ludu; w ustroju demokratycznym funkcje ludu i funkcje arystokracji są wyznaczane przez lud" (F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej. Szkic z pogranicza filozofii kultury i socjologii, Poznań 1921, s. 4). Z kolei V. Pareto pisał: „Jak już wspomnieliśmy (…), społeczeństwo wydaje się nam różnorodną masą zorganizowaną hierarchicznie. Hierarchia istnieje wszedzie, byc może z wyjątkiem społeczeństw dzikich, które żyją w rozproszeniu jak zwierzęta. W konsekwencji społeczeństwem rządzi zawsze mała grupa ludzi, elita, i to nawet wtedy, gdy zachowane są pozory i ma ono w pełni demokratyczną konstytucję. Fakt ten stwierdzano od najdawniejszych czasów. Demokracja ateńska miała demagogów, to znaczy „przywódców ludowych". Arystofanes zaś pokazał w Rycerzach, jak stają się oni panami ludu, gdy ten traci zdrowy rozsądek. Po dziś dzień demokracją francuską, angielską, amerykańską itd. rządzi faktycznie nieliczna grupa polityków. Elity, częstokroć biurokratyczne, rządzą też w monarchiach absolutnych, wyjąwszy bardzo rzadkie przypadki, kiedy monarcha jest geniuszem" (V. Pareto, Uczucia i działania. Fragmenty socjologiczne, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 1994, s. 86).
5 F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej…, cyt. wyd., ss 46 – 47.
6 Np. wyniki badań Polskiego Generalnego Studium Wyborczego z 2001 r. wskazują, że tylko 3% Polaków określiło swoje zainteresowanie polityką jako bardzo duże, a dalsze 11% jako duże, 21% jako nikłe i 15% jako żadne. Ponad połowa Polaków nie głosuje do parlamentu, a około 2/3 nie głosuje w wyborach lokalnych. W ostatnich (październik 2003 r.) wyborach na wakujące stanowisko senatora głosowało 5,6% uprawnionych. (Podaję za: W. Kieżun, Dobór kadr administracyjnych – patologie zarządzania państwem, referat wygłoszony 24 I 2004 r. w Toruniu na XVIII Ogólnopolskiej Konferencji Samorządowej „Dlaczego Jednomandatowe Okręgi Wyborcze ?" pod hasłem „Poseł z każdego powiatu", w posiadaniu autora).
7 W Kazachstanie od 1989 r. praktycznie dożywotnio sprawuje władzę prezydent Nursułtan Nazarbajew, a do władzy sposobi się najstarsza z trzech jego córek – Dariga, która utworzyła własną partię; w Uzbekistanie – do władzy po prezydencie Islamie Karimowie przygotowuje się jego córka – Gulnara; w Kirgizji prezydencki fotel chce zająć po Askazie Akajewie jego żona Majram; w Polsce – być może będzie miała miejsce podobna próba kontynuacji prezydentury; w Azerbejdżanie – nastąpiło przeniesienie władzy zmarłego prezydenta Gajdara Alijewa na jego syna Ilhama; na Białorusi – wystąpiło pozakonstytucyjne przedłużenie kadencji Aleksandra Łukaszenki, na Ukrainie – stworzenie „sądowo – prawnej" możliwości ubiegania się Leonida Kuczmy o trzecią prezydenturę; w Rosji – wobec spodziewanego zwycięstwa w najbliższych wyborach prezydenckich Władymira Putina, Prezydium Dumy już przyjęło projekt o przedłużeniu następnej kadencji prezydenta Putina z czterech do siedmiu lat (Zob. np. „Gazeta Wyborcza" nr 31.4545 z 6 II 2004: Rosja. Putin dłużej. Siedem lat ?; W. Jagielski, Dynastie)
8 Np. prof. Witold Kieżun pisze o PZPR: „Olbrzymia więc większość członków partii nie była ideowo związana ze swoją formalną przynależnością. Była to raczej trzymająca władzę grupa wspólnych interesów, motywowana perspektywą osobistych korzyści jakie dawała przynależność do tej organizacji i wzajemna solidarna pomoc w ramach uformowanej towarzyskiej wspólnoty" (W. Kieżun, Dobór kadr administracyjnych – patologie zarządzania państwem, op. cit.). Tę definicję partii prof. W. Kieżun odnosi również do obecnie występujących na polskiej scenie partii politycznych. Także W. Cimoszewicz, powołując się na sondaże, dostrzega, że partie polityczne „nie reprezentują zwykłych ludzi, lecz zajmują się głównie obroną interesów własnych czy interesów swoich członków" (W. Cimoszewicz, Państwo frustracji, „Gazeta Wyborcza", nr 2.4516 z 3 – 4 I 2004 r.). Z kolei S. Niesiołowski twierdzi, że politycy stali się swego rodzaju korporacją zawodową. Pisze: „Miarą kryzysu jest popularność określenia „klasa polityczna" – które znaczy tyle, że politycy stali się klasą dla siebie. Przestali reprezentować kogokolwiek, dbają tylko o własny interes niczym korporacja zawodowa. Zamiast walczyć o realizację programu, przedstawić wizję ideową, troszczą się jedynie o to, by nie wypaść z grupy oferującej dostęp do władzy i przywilejów. To sprawia, że coraz bardziej upowszechnia się zjawisko zaskakujących wolt – nagłych zmian partii, szyldów, koalicji, deklarowanych zasad ideowych. To, co kiedyś uważźano za renegactwo, dziś uchodzi za pragmatyzm. Typowy polityk III RP działał już w wielu partiach. Przed każdymi wyborami pojawia się akurat w tej, której sondaże dają wysokie poparcie. Z poważną miną wygłasza hasła całkowicie sprzeczne z tym, co mówił wczoraj, i – na wzór kondotiera – służy temu, kto da więcej. W rezultacie społeczeństwo postrzega całą „klasę polityczną" jako jedną sitwę; przynależność partyjna staje się kwestią drugorzędną. Uzasadnione pretensje posłów, którzy nie chcą być utożsamiani ze skandalicznymi zachowaniami i wypowiedziami swoich kolegów, niewiele dają, skoro wszyscy politycy należą do tej samej próżniaczej i aroganckiej klasy, korzystają z tych samych przywilejów" (S. Niesiołowski, Żulia idzie po władzę, „Gazeta Wyborcza", nr 26. 4540 z 31 I – 1 II 2004 r.).
9 Zob. np. L. Moczulski, Partyjni łaskawcy, „Gazeta Wyborcza", nr 12. 4526 z 15 I 2004 r.
10 „Gazeta Wyborcza", nr 25. 4539 z 30 I 2004 r. (POciąg do Platformy)
11 Na pokomunistyczne dziedzictwo w tym wzgledzie wskazuje także W. Kieżun: „Tradycje fikcji organizacyjnej w pelnieniu roli społecznej poprzez pozorny partyjny akces, zdemoralizowały polskie społeczeństwo upowszechniając model partyjnej, a nie merytorycznie uzasadnionej kariery administracyjnej" (W. Kieżun, Dobór kadr administracyjnych – patologie zarządzania państwem, op. cit.).
12 Otwarta księga…, cyt. wyd., ss 56 – 76.
13 „Bezpośredni kontakt posłów z wyborcami umożliwia sięgnięcie do ogromnego rezerwuaru talentów, pomysłowości i przedsiębiorczości obywateli, czego nie zastąpią ani narady klubów partyjnych, ani sondaże, ani badania naukowe" – twierdzi prof. Jerzy Przystawa (J. Przystawa, Jakich JOW nie chcemy ?, „Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych", nr 16, styczeń 2004).
14 F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej…, cyt. wyd., ss 47 – 48. Dodał, że elita w demokratycznym społeczenstwie powinna być nie klasą, lecz „jedynie sumą jednostek wybitnych, które zajęły przodujące stanowisko na mocy swej działalności" (F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej, cyt. wyd., s. 50)
15 „Grupa jako całość nic nie tworzy; „twórczość zrzeszeń społecznych" jest figurą retoryczną. W zrzeszeniu społecznym wyniki czynności twórczych jego członków dodają się, kojarzą lub równoważą nawzajem, lecz to wszystko dzieje się bez racjonalnej metody lub jednoczącej zasady; dlatego też każda praca, zbiorowo wykonywana przez grupę, nie podporządkowaną woli indywidualnej, począwszy od zgromadzenia ulicznego, a kończąc na posiedzeniu parlamentu, odbywa się kosztem nieobliczalnego zmarnowania talentu, inicjatywy i energii" (F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej…, cyt. wyd., s. 48).
16 F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej…, cyt. wyd., s. 49.
17 W tej sprawie zob. m.in. J. Haman, Demokracja Decyzje Wybory, cyt. wyd., ss 33 – 34, 175, 242 – 252.
- Obóz narodowo-demokratyczny wobec zasad i formuły wyborczej - 24 października 2008
- Ordynacja wyborcza u progu Niepodległej Polski - 24 marca 2006
- Znaczenie większościowej ordynacji wyborczej z JOW - 20 maja 2005
- JOW szansą pogłębienia demokracji - 24 stycznia 2004