/Odpowiedzialność vs. Sprawiedliwość?

Odpowiedzialność vs. Sprawiedliwość?

(komentarz wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 17 maja 2005, godz. 9.00 i 21.30)

Według A. Lijpharda, profesora Uniwersytetu Stanowego w San Diego w Kalifornii, głównego amerykańskiego ideologa tzw. reprezentacji proporcjonalnej, wybory proporcjonalne stanowią cel wyborczy sam w sobie i są synonimem sprawiedliwości. Według tej koncepcji miejsca w parlamencie przydzielane winny być jak masło, odkurzacze lub buty: każdemu po sprawiedliwości. Im bardziej "proporcjonalnie" te mandaty zostaną rozdzielone tym sprawiedliwość większa i demokracja lepsza.

     Pogląd taki podziela wielu ideologów sprawiedliwości na amerykańskich (i nie tylko) uniwersytetach, a także wielu polityków różnych partii. Tych przede wszystkim, które w wyborach parlamentarnych, jakie się tam odbywają nie zdobywają mandatów, albo przynajmniej nie tyle ile by chcieli. Patrzą więc oni na przodujące kraje świata, w których przez ponad pół wieku realizowane były ideały sprawiedliwości społecznej, jak Polska, Czechy, Ukraina, Litwa czy Łotwa, że stąd przyjdzie dla zgniłych demokracji Zachodu nowy, odświeżający impuls, który pomoże im rozwiązać bolesne problemy. Również i w Wielkiej Brytanii, po wyborach parlamentarnych, jakie się odbyły nie całe dwa tygodnie temu, od razu pojawiły się żądania zmiany ordynacji wyborczej, ponieważ ta, którą mają, jest niesprawiedliwa, a przez to niedemokratyczna. Najgłośniej, od wielu lat, domagają się tego politycy partii Liberalnych Demokratów, którzy są nieustannie krzywdzeni w wyborach, bo prawie nigdy nie udaje im się uzyskać tyle mandatów, ile – ich zdaniem – im się należy. Warto się przyjrzeć tym żalom i zastanowić nad ich racją, żebyśmy mogli wyrobić sobie zdanie o tym, jaki system wyborczy najlepiej spełniałby nasze, polskie, oczekiwania i potrzeby? Czy rzeczywiście, ten wspaniały twór ustrojowy, zafundowany przez Kwaśniewskiego, Oleksego, Gieremka i Spółkę, który na pewno budziłby uznanie prof. Lijpharda i niektórych jego kolegów, to jest to, co nas mogło spotkać najlepszego i zagwarantowało nam realizację zasad sprawiedliwości społecznej?

     W Zjednoczonym Królestwie, w wyborach 5 maja 2005, zwyciężyła Partia Pracy, zdobywając 35,2% głosów poparcia i 356 mandatów na 646 możliwych. Stanowi to 55,1% wszystkich mandatów, co daje tej partii mandat do samodzielnego rządzenia. Nie wiele mniej głosów zdobyli Konserwatyści, bo aż 32,3%, ale mandatów jedynie 197, czyli 30,5%. Aczkolwiek, jak z tego widzimy, biorąc pod uwagę "proporcje" to Konserwatyści zdobyli mniej więcej tyle samo głosów ile mandatów, ale uważają, że to niesprawiedliwe, bo laburzyści dostali więcej. Najgorzej wyszli na tym liberałowie, bo poparło ich 22% wyborców, ale mandatów dostali jedynie 62, co oznacza 9,6%. Krzywda wołająca o pomstę do Nieba! Jeszcze gorzej ta sprawa wygląda, kiedy przyjrzymy się wynikom wyborów w okręgach, bo te są jednomandatowe. Premier Anthony Blair wygrał w swoim okręgu, zdobywając ok. 58% głosów, ale 14 jego przeciwników, którzy razem zdobyli 42% dostali figę z makiem i nie tylko, że nie dostali żadnego mandatu, to jeszcze 11 z nich straciło wpłaconą kaucję, po 500 funtów od każdego! Nie dość, że nic nie wygrali, to jeszcze przegrali i stracili forsę: czy można tu mówić o sprawiedliwości?! I tak było wszędzie! Przykładowo: w okręgu Rochdale wygrał kandydat liberałów, Paul Rowen, zdobywając 41,1% głosów, a pani Lorna Fitzsimons dostała 40% i przegrała, chociaż nie tylko, że reprezentowała Partię Pracy, to jeszcze jest kobietą, a więc przedstawicielką upośledzonej większości! W okręgu Dundee East, wygrał Stewart Hosie z Partii Szkockich Nacjonalistów, zdobywając 37,2%, a Ian Luke, z Partii Pracy, chociaż głosowało na niego 36,2% nie dostał nic. W okręgu Croydon Central wygrał konserwatysta, Andrew Pelling, na którego głosowało 40,8%, laburzysta Geraint Davies, zdobywając całe 40,1% uzyskał guzik. I tak wszędzie, tak w Anglii, jak w Szkocji, Walii czy Irlandii Północnej!

     Warto się zastanowić nad tym, o co w tym wszystkim chodzi i co do wyborów ma sprawiedliwy rozdział mandatów. Ideały sprawiedliwości społecznej najlepiej realizowano w PRL metodą kartkową: każdemu tyle samo benzyny, tyle samo cukru, tyle samo wódki, tyle samo lodówek, pralek i mąki. Na listach wyborczych (w PRL-u też co 4 lata odbywały się tzw. wybory i "wybierano" 460 posłów) ustalano ilu ma być przedstawicieli hutników, ilu górników, kobiet, nauczycieli i lekarzy. Nie zawsze się udawało zrobić to w stu procentach sprawiedliwie, ale idea była jak najbardziej za sprawiedliwością!

     W wyborach w JOW, jakie się odbywają w UK, USA, Kanadzie, Indiach i innych krajach, chodzi o coś zupełnie innego i nie ma to nic wspólnego z tak pojmowaną sprawiedliwością. Nadrzędną zasadą jest kwestia ODPOWIEDZIALNOŚCI. Odpowiedzialności indywidualnej posła przed tymi, którzy na niego głosowali i odpowiedzialność partii, która uzyskuje mandat do rządzenia. Kiedy mandat w okręgu uzyskuje tylko jedna osoba, wtedy relacja odpowiedzialności jest konkretnie, jasno, określona i wyborcy wiedzą do kogo mieć pretensje a kogo chwalić. Kiedy wybory wyłaniają partię, która ma większość w parlamencie, wtedy wiadomo kto knoci robotę, kto zawodzi oczekiwania wyborców, a komu można zaufać i powierzyć władzę po raz kolejny. Kiedy wprowadzi się zasadę tzw. proporcjonalnego rozdziału mandatów, wtedy, jak o tym pisał już dawno temu wielki filozof i teoretyk polityki Karl Popper, odpowiedzialność zostaje zlikwidowana: "Ordynacja proporcjonalna odziera posła z osobistej odpowiedzialności, czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka". I to właśnie widzimy w Polsce, na setkach przykładów posłów, jakich wybierano do Sejmu przez ostatnie 16 lat.

      Podobnie, albo jeszcze gorzej, przedstawia się sprawa rządzenia. Gdyby w Zjednoczonym Królestwie, mandaty rozdzielono według proporcji: a więc 35% laburzystom, 32% konserwatystom, 22% liberałom, a 10% innym, to przez wiele tygodni Wielka Brytania byłaby świadkiem tego samego, czego świadkiem jest bezbronna Polska: nieustannych, trwających tygodniami i miesiącami targów o to, kto z kim ma zawrzeć koalicję rządzącą? 35% + 22% Laburzyści z Liberałami? Ogień z wodą? Czy Konserwatyści z Liberałami: 32% + 22%? Czy może Grand Coalition: Laburzyści 35% z Konserwatystami 32%? To by było dopiero! A może jeszcze jakoś inaczej? Kto da więcej? Duża z małą czy Duży z Dużym, czy koalicja wszystkich małych przeciwko dużemu? Oto są problemy, jakie rozwiązywać muszą politycy po wyborach tzw. proporcjonalnych. Dlatego nigdzie, gdzie uprawiane są takie procedury wyborcze, niepodobna wyłonić rządu, z którym naprawdę by się w świecie liczono. Czy można poważnie traktować rząd, który jutro może upaść, ponieważ jakiś niezadowolony partner koalicyjny wycofa się, bo nie dostaje tyle ile chce? To właśnie dlatego Włosi, przed reformą wyborczą roku 1993, mieli 51 rządów w ciągu 48 lata, a my w Polsce, w ciągu 15 lat tylko 11. Tylko 11, ponieważ nikt nie wiedział, co zrobić z rządem Jerzego Buzka, gdy rozpadła się koalicja z Unią Wolności a nowe partie dopiero powstawały, podobnie jak nikt nie wie co zrobić z rządem Marka Belki, bo jego Partia Demokratyczna jeszcze nawet nie zdążyła się zarejestrować! Czy można mieć pretensje do Belki czy Buzka, że źle rządzą, skoro oni "nie chcą, ale muszą"? Muszą rządzić, choć ani nikt ich nie popiera, ani nie bardzo się do tego nadają, ale co zrobić, co zrobić?

     Taką samą sytuację zafundowaliby sobie Brytyjczycy i Amerykanie, gdyby posłuchali marksistów wykładających na ich uniwersytetach i uwierzyli w mit sprawiedliwości w wyborach proporcjonalnych. Być może my, Polacy, powinniśmy im tego życzyć jak najbardziej i robić wszystko, co w naszej mocy, żeby na Wyspach Brytyjskich i w Stanach Zjednoczonych zatriumfowała sprawiedliwość i jakaś mutacja, możliwie jak najgorsza, ordynacji proporcjonalnej. Ale oni, psia kostka, jakoś nie chcą słuchać swoich utytułowanych ekspertów i trzymają się systemu, jaki w mrocznych czasach ponurego XVIII wieku zaproponowali im Tomasz Jefferson z Jakubem Madisonem i zapisali to w Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nam, Polakom, na nasze szczęście, na wprowadzenie podobnej konstytucji nie pozwoliła nasza opiekunka i dobrodziejka caryca Katarzyna Wielka i nasz inny wielki przyjaciel, król pruski Fryderyk Wilhelm II! Gdyby nie ich interwencja mogliśmy mieć tak samo niesprawiedliwy i nieludzki system jaki mają Amerykanie! A kysz! Przepadnij!

About Jerzy Przystawa

Jerzy Przystawa (1939-2012) – naukowiec, fizyk, profesor dr hab., nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Wrocławskim, publicysta, twórca i założyciel ogólnopolskiego Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
687 wyświetlen