Skoro wszyscy tak dobrze rozumiemy znaczenie jedności dlaczego nic z tego nie wychodzi? Dlaczego cała ta para idzie w gwizdek, a na scenie politycznej widzimy wciąż tych samych aktorów, których mieliśmy nadzieję pozbyć się już kilkanaście lat temu? Przedwczoraj widziałem w telewizji uśmiechniętą buzię premiera Leszka Millera, którego pamiętam jeszcze z bardzo dawnych czasów, gdy był tylko sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR. Zewsząd słyszymy, że jego partyjni towarzysze domagają się, aby – szczególnie teraz, po cudownym ocaleniu z katastrofy – zrezygnował z jednej z posad i zdecydował czy chce być premierem czy szefem partii, bo łączenie tych stanowisk jest zbyt trudne. Co odpowiedział były sekretarz KC? "Czasy, kiedy się mówiło partia kieruje, a rząd rządzi się skończyły, teraz już będzie inaczej. Będzie normalnie". Leszek Miller też rozumie doskonale, że "w jedności siła", tylko pojmuje to jakby trochę inaczej, najlepsza jest taka jedność, kiedy jest jeden wódz, który rządzi wszystkim, czym tylko można rządzić.
Ponieważ z tego jednoczenia "prawicy" tak nie wiele wychodzi poszukuje się nieustannie przyczyn tego stanu rzeczy. Sylwestrowy numer dziennika "Rzeczpospolita" zawiera artykuł prof. Michała Wojciechowskiego zatytułowany "Pytanie o jedność prawicy?". Autor suponuje, że "prawica" (pod tym pojęciem autor rozumie takie partie polityczne jak PO, PiS i LPR) mogłaby w najbliższych wyborach parlamentarnych wygrać z "lewicą" (czytaj: SLD, PSL, Samoobrona), ale tylko wtedy, gdyby się zjednoczyła. Wśród przyczyn, dla których zjednoczenie do dzisiaj nie było możliwe, wymienia następujące: (1) lewica z natury rzeczy jest "kolektywistyczna", pragmatyczna i mało ideowa, podczas gdy "prawica" jest indywidualistyczna i bardziej przywiązana do głoszonych idei; (2) prawica miała znaczniej mniej czasu na zbudowanie struktur i stworzenie własnej tradycji; (3) lewicy sprzyja ordynacja proporcjonalna; (4) na prawicy działa rozbudowana agentura. Autor dostrzega pewne możliwości zmiany tego stanu rzeczy przy zmianie systemu wyborczego i wprowadzeniu jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW), ale tylko pod warunkiem, że będą to wybory w dwóch turach, gdyż wybory jednoturowe, zwykłą większością głosów, przyniosłyby zwycięstwo SLD.
Analiza składu wszystkich sejmów od roku 1991 wykazuje, że ani jedna z partii politycznych, których nie można jednoznacznie związać z sukcesją po PZPR i jej satelitach, nie potrafiła zająć miejsca na scenie politycznej na dłużej niż jeden – dwa sezony polityczne. W tym sensie wszystkie okazały się, w pełnym tego słowa znaczeniu, partiami sezonowymi. A zatem, czynnik czasu, o jakim pisze prof. Wojciechowski, odgrywa ważną rolę. Jest to jednak, ośmielę się zauważyć, czynnik wtórny i pochodny wobec czynnika pierwotnego, którym są pieniądze i równoważne im dobra. O pieniądzach, wszyscy dyskretnie milczą i robią obłudne miny, używając mowy zastępczej. "Pieniądze? Ależ skąd!". Tymczasem właśnie ta konieczność zdobycia pieniędzy, niezbędnych dla funkcjonowania partii politycznych w obecnym systemie wyborczym, może stanowić wyjaśnienie wielu skandali korupcyjnych, które w ostatnich latach tyle razy szokowały i wciąż szokują opinię publiczną. Dopiero odpowiednie pieniądze pozwalają nie tylko na skuteczny udział w kampanii wyborczej ale, przede wszystkim, umożliwiają rozbudowę struktur terenowych, bez których partie nie mogą istnieć. Jak widzimy na przykładzie ostatnich 14 lat historii, żadnej z nowopowstałych partii ta sztuka się nie udała i istnieją poważne obawy, że nie uda się również i partiom obecnie brylującym na scenie politycznej. Nie widadomo bowiem skąd partie takie jak PO, PiS czy LPR miałyby zdobyć pieniądze jakich nie zgarnęły UW, AWS, KPN, ZChN, ROP czy jakakolwiek inna z dziesiątków partii, przewijających się w tych latach na deskach polskiego teatru politycznego. Dysproporcja sił i środków pomiędzy tzw. lewicą i tzw. prawicą jest tutaj ogromna. Najlepiej ilustrują to ostatnie wyniki, z roku 2002, wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. W tych wyborach SLD, PSL i Samoobrona zdobyły razem 579 mandatów (395 wójtów, 158 burmistrzów i 26 prezydentów miast). PO, PiS i LPR w tym samym konkursie zdobyły 9 mandatów (0 wójtów, 4 burmistrzów i 5 prezydentów). Jest to więc stosunek jak 1 do 64 różnica prawie dwóch rzędów wielkości! Te wybory, warto pamiętać, odbywały się w systemie dwuturowym, jak tego chce prof. Wojciechowski.. Nic nie wskazuje na to, żeby partie "prawicowe", w ciągu minionego roku, były w stanie zniwelować tę szaloną przewagę w terenie i wolno wątpić czy uda im się to w czasie jaki pozostał do najbliższych wyborów parlamentarnych.
W takiej sytuacji propozycja wyborów do Sejmu w JOW stanowi rzeczywistą ofertę dla "prawej" strony sceny politycznej. Jest rzeczą zdumiewającą, że do tej pory nie zauważyli tego rozsądni politycy "prawicy". Być może za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest czwarty z czynników podnoszonych przez prof. Wojciechowskiego? Albowiem politycy prawicy, zamiast się zjednoczyć wokół tego postulatu, wyciągają, nie wiadomo skąd, różne fałszywe argumenty, które mają zniechęcić społeczeństwo do upominania się o reformę prawa wyborczego. Najpierw, przez lata, straszyli Polaków druzgocącym zwycięstwem "komuny", gdyby wybory odbywały się w JOW. (Tym samym, nota bene, straszyli nas i sukcesorzy PZPR i ZSL). Jednakże wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast zadały kłam tym prognozom i całkowicie sfalsyfikowały argument o nieuchronnym zwycięstwie "lewicy" w JOW. Pomimo zdobycia przez przedstawicieli partii politycznych 579 + 9 = 588 mandatów, 1882 mandaty, a więc przeszło 75%, zdobyli kandydaci, którzy odcięli się od szyldów partyjnych, zarówno tych lewicowych, jak i prawicowych! Był to prawdziwy pogrom partyjniactwa na skalę całego kraju. Teraz, nie wiadomo skąd i na podstawie jakich danych, wyciąga się konieczność wyborów w JOW ale w dwóch turach? Tymczasem już ponad pół wieku temu politolog francuski Maurice Duverger wykazał teoretycznie ? a praktycznie potwierdzają to zarówno wybory do parlamentu Francji, jak i wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast w Polsce ? że wybory w dwóch turach jedynie otwierają drogę do partyjnych gier i manipulacji i rozdrabniają partyjną scenę polityczną.
Myślę, że czas najwyższy rozpocząć wreszcie poważną debatę publiczną nad reformą systemu wyborczego, zaprzestać straszenia restytucją PRL i nawrotem komuny, ale przeciwnie – odblokować aktywność obywatelską i przeciąć skutecznie pępowinę łączącą III RP z PRL. Trzeba tę debatę zacząć jak najszybciej i na serio, żebyśmy znowu nie zaleźli się tam, gdzie nie chcemy. Prezydent Kwaśniewski, wybrany przecież w okręgu jednomandatowym, już nam zapowiada, że wprowadzi teraz JOW wyborach do Senatu i że ma tych okręgów być 100. Tę wypowiedź drukuje najnowsza "Polityka" (Polityka nr 2 z 10 stycznia 2004). Tuż pod wypowiedzią Kwaśniewskiego mamy wypowiedź Donalda Tuska, domagającego się 230 JOW w wyborach do Sejmu. Widać wyraźnie, że czas na JOW się zbliża, dlatego musimy pilnie wiedzieć jakie mają być te okręgi jednomandatowe? Nie możemy w nieskończoność majstrować przy ordynacji wyborczej, trzeba to zrobić raz, a dobrze.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012