/Salon, czyli pojedynek młota z kłonicą

Salon, czyli pojedynek młota z kłonicą

(komentarz wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 18 marca 2004, godz. 10.00 i 21.30)
 
W minioną niedzielę, w salonie politycznym prowadzonym na antenie Radia Zet przez Monikę Olejnik, spotkali się, oko w oko, liderzy dwóch, najważniejszych dzisiaj, partii politycznych: Platformy Obywatelskiej i Samoobrony. Internetowy zapis tej debaty salonowej liczy sobie 22 strony. Platformę reprezentował wybitny intelektualista, prawnik, adwokat i lew salonowy, który urokiem swoim podbił, podczas obrad Komisji Śledczej, serca wszystkich dam, Jan Maria Rokita. Nigdy nie będziemy w stanie zapomnieć tych skrzących się wyrafinowanym dowcipem i ironią fraz, z jakimi zwracał się do przesłuchiwanych świadków: "Chciałbym Panią łaskawie zapytać, Wielce Szanowna Pani Minister" – po czym następowały błyskotliwe i podchwytliwe pytania, zapędzające przesłuchiwanych w kozi róg. Samoobronę reprezentował, oczywiście, Andrzej Lepper, o którym, jak wszyscy wiemy, nic dobrego powiedzieć się nie da, i którego obecność w tak dostojnym miejscu przyjmować należy z niesmakiem.

     Ten niesmak od razu podkreślił lider Platformy, zaczynając swoje wywody prosto i bez zbędnych ozdobników: "To spotkanie jest dla mnie pewnego rodzaju problemem, bo dyskutowanie z przestępcą nie jest rzeczą przyjemną. Ktoś jednak w końcu musi powiedzieć panu Lepperowi prawdę o tym kim jest i jak powinien być traktowany". Krótko mówiąc, rozmowa z Lepperem to przykry obowiązek i gdyby nie fakt, że Platforma ogłosiła wojnę z Samoobroną, gdyby nie ta konieczność wojenna, do takiej rozmowy nigdy by nie doszło.
     Przez 22 internetowe strony, elegancki dżentelmen, bez ogródek, prosto z mostu, mówi nam na czym ta prawda polega. Wyjaśnia, przede wszystkim, że szef Samoobrony jest pospolitym przestępcą, którego miejsce jest w więzieniu, i siedziałby tam, gdyby nie zapaść naszego systemu wymiaru sprawiedliwości. Do tego wątku powraca co najmniej czterokrotnie. Sześć razy nazywa swego rozmówcę oszustem i kłamcą. Przekonuje nas, że Lepper to hochsztapler i naciągacz, dwukrotnie zarzuca mu przestępstwo wyłudzenia pieniędzy, naciąganie zarówno biednych ludzi, jak i wyłudzanie wielomilionowych łapówek, Andrzej Lepper dokonuje bandyckich napadów, linczuje urzędników państwowych na służbie, a w dodatku jest rosyjskim agentem, otoczonym przez tłum ubeków. Co drugie zdanie stwierdza, że Lepper powinien siedzieć w więzieniu, a już zupełnie go pogrąża ujawniając jego karygodne i kompromitujące związki z takimi ciemnymi typami, jak Mariusz Łapiński czy Mietek Wachowski, od których bierze pieniądze.
     Jest to prawdziwy atak i nawałnica zarzutów. Pierwsza dama polskiej publicystyki, Monika Olejnik, z zainteresowaniem przysłuchuje się tym finezyjnym pchnięciom wyśmienitego szermierza i tylko, co i raz, przepytuje: a co na to Andrzej Lepper?
     Widać od razu, że Lepper nie przywykł do tak sprytnie wymierzanych ciosów, zapomina języka w gębie, pod ciosami Rokity wije się jak robak przyszpilony pinezką. Nie ma żadnych argumentów, więc tylko epitetami usiłuje się odgryzać, ale stać go jedynie na prymitywne wyzwiska. Nazywa więc swego rozmówcę kłamcą i łgarzem: "Dlaczego Pan łże tutaj?" – woła, zapędzony do rogu. Usiłuje, bez powodzenia, przekonać nas, że Rokita to złodziej, bojówkarz, łazik polityczny, łapówkarz, szantażysta, tchórz, demagog, populista, oszust, człowiek chory psychicznie, który bezczelnie kłamie itd. itp.
     No, z tym tchórzem to już naprawdę przesadził. Jan Rokita bez trudu odrzuca takie pomówienie. Mówi Lepperowi w oczy: "Jest w Polsce ktoś, kto się pana nie boi, i jest gotów mówić o panu prawdę". Na próżno Lepper straszy go prokuraturą i sądem. Cała Polska przed Lepperem drży, żyje w nerwach, w mediach panika, ale on, Jan Maria Rokita, nie boi się go nic a nic.
     Cały ten salonowy pojedynek na uprzejmości i miłe słówka oceniają słuchacze, którzy wysyłają SMS-y i dzwonią do studia. Z zapartym tchem śledzi go cała nasza elita polityczna. Dzwoni do studia nawet szefowa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Danuta Waniek, aby prostować kłamstwa Leppera, w obawie, że Rokita sobie nie poradzi. Ale niepotrzebnie. Radzi sobie świetnie. W pewnym momencie Monika Olejnik stwierdza, że 77% słuchaczy jest za Rokitą, a tylko 23% za Lepperem. Próbuje nieśmiało, i bez przekonania, zachęcić swoich gości, żeby może porozmawiali o czymś innym, na przykład o programie gospodarczym czy społecznym ich partii, ale jej wezwania w tym zakresie padają na głuche uszy. "Inter arma silent Musae" – gdy trwa walka i leje się krew, wtedy nie czas na rozmowy o sztuce, nawet o sztuce polityki. Dlatego obaj przeciwnicy, nie zwracają na nią uwagi i kontynuują spór o to, kto jest większym kłamcą, a kto większym złodziejem i większym oszustem.
     Tak się bowiem składa, że zarówno Rokita, jak i Lepper byli już kilkakrotnie karani przez odpowiednią komisję sejmową za naruszenie etyki poselskiej i te naruszenia, zdaniem innych posłów i odpowiednich uchwał Wysokiej Izby, polegały właśnie na rozmijaniu się z prawdą. Tamte, sejmowe zawody, wygrywa bez apelacyjnie Andrzej Lepper, którego ukarano czterokrotnie, Jan Rokita, pod podobnymi zarzutami, karany był tylko dwukrotnie, mamy więc w Sejmie stosunek 4:2 dla Leppera. Jak widzimy Sejm dobrze utrafił w gusta radiowej publiczności, bo wynik esemesowego głosowania jest prawie identyczny: 77% do 23% to prawie idealnie 4:2, jak w Sejmie!
     Wybitni dziennikarze, oceniający ten pojedynek, którzy po tym programie napisali artykuły i relacje, na ogół też doszlusowali do tych 77% i przyjęli, że "vox populi, vox Dei", że należy zgodzić się z tym werdyktem publiczności. Publicysta "Rzeczpospolitej", Maciej Rybiński, uważa, że Rokita naprawdę wreszcie "przyłożył" Lepperowi jak należy. Że chama trzeba traktować po chamsku, bo on tylko taki język rozumie. Podobny ton znajduję i w wypowiedziach na łamach innych czasopism. Nie znalazłem nigdzie jakiegoś zdziwienia czy zażenowania poziomem tej debaty. Nasi medialni wychowawcy zdają się uważać, że Rokita odnalazł właściwy ton i sposób na Leppera.
     Niestety, można mieć niejakie wątpliwości na ile oceny posłów i zbliżone do nich oceny radiowych esemesowców są miarodajne dla reszty społeczeństwa. Można wątpić, bo podczas gdy nasza elita dziennikarska, posłowie w Sejmie, i dzwoniący do radia właściciele telefonów komórkowych są tak mało przychylni Lepperowi, to u tych którzy nie dzwonią i nie zasiadają w gremiach, notowania Samoobrony rosną z dnia na dzień. Czy jest rzeczą możliwą, że tak wytrawny polityk i specjalista od socjotechniki jak Jan Maria Rokita trochę przesadził w tym publicznym demaskowaniu i mówieniu prawdy? Może jednak trzeba było trochę skłamać, albo przynajmniej część tej prawdy ukryć? Zbliżają się przecież, w sposób nieunikniony wybory, a prawo głosu mają w Polsce nie tylko właściciele telefonów komórkowych i dzwoniący do Radia Zet.
     Tygodnik "Polityka" z datą 20 marca Andrzejowi Lepperowi poświęca swój cotygodniowy "Raport" zatytułowany "Będzie Lepper". Raport napisany jest najbardziej profesjonalnym piórem niezrównanej Janiny Paradowskiej. Autorka z różnych stron omawia zagrożenia i nieszczęścia jakie mogą spaść na Polskę jeśli do władzy dojdzie Lepper. Są to wielkie zagrożenia i wielkie nieszczęścia. Lepper może bowiem, jak pisze Paradowska, "zburzyć fundamenty państwa i w rzeczywistości zmienić jego ustrój, a ta następna RP, czwarta, o której pisali tak wiele publicyści i politycy wiosną tego roku, marząc o Polsce nowej i lepszej może wyłonić się zza rogu jako zaprzeczenie i karykatura owego marzenia".
     Mocniej już chyba nie można? Ciekawe, że autorka zauważa pewną okoliczność, która ogromnie ułatwia Lepperowi jego działanie. Pisze bowiem w tym samy tekście: "Lepperowi zdecydowanie sprzyja proporcjonalna ordynacja wyborcza. W wyborach samorządowych Samoobrona nie uzyskała nic w bezpośrednich wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, pojedyncze mandaty wygrała w radach gmin, sukcesy odnosiła natomiast w wyborach do sejmików wojewódzkich, czyli w wyborach partyjnych, gdzie nie miało znaczenia, kto jest na liście; kierowca, sekretarka, żona czy konkubina działacza, gdyż głosowano na partyjny szyld".
     Skoro takie ma zdanie czołowa publicystka "Polityki", to może trochę dziwić, że zarówno ona sama, jak i jej Redakcja, nieodmiennie bronią tego systemu wyborczego. Dlaczego nie rekomenduje nam zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu jako sposobu na Andrzeja Leppera i odsunięcia groźby zniszczenia fundamentów państwa? Czy w obronie tak doniosłych spraw, zagrożenia fundamentów państwa i ustroju nie warto poświęcić ordynacji, którą Lepper tak sprytnie wykorzystuje? Czyżby partyjna ordynacja i możliwość umieszczania na listach wyborczych konkubin i żon, kierowców i sekretarek działaczy partyjnych była ważniejsza od państwa, od naszej pozycji w Europie i wszystkich świętości? Czy może chodzi tu o coś innego, że wprowadzenie JOW uniemożliwiłoby wejście do Sejmu nie tylko konkubin Andrzeja Leppera, ale także sekretarek Jana Rokity, żon Aleksandra Kwaśniewskiego i kierowców Leszka Millera? Bo, rzeczywiście, w wyborach bezpośrednich wójtów, burmistrzów i prezydentów miast kiepsko wypadł Andrzej Lepper i jego "Samoobrona", ale jeszcze gorzej wypadła Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość a nawet Liga Polskich Rodzin!
     Podsuwamy p. Paradowskiej, p. Monice Olejnik i wszystkim innym paniom i panom: jest sposób na to, żeby konkursy w dziedzinie kłamstwa, oszustwa i złodziejstwa nie odbywały się codziennie w telewizji publicznej, w radiach i gazetach, żeby przestępcy i hochsztaplerzy nie gościli codziennie w naszych domach poprzez ekran telewizyjny. Tym sposobem jest zmiana ordynacji wyborczej i wprowadzenie JOW w wyborach do Sejmu.
     Tej "wojnie" Rokity z Lepperem towarzyszy histeria medialna i jakiej by gazety nie wziąć do ręki, kiedy by nie otworzyć telewizora czy odbiornika radiowego, zewsząd dobiega histeryczny jazgot o zagrożeniu dla polskiej demokracji jakie stanowi Andrzej Lepper i jego partia, o rodzącym się faszyzmie, a pewien wybitny socjolog określił właśnie to, co robi Lepper jako "polityczną pedofilię". Tak oryginalne wejście do tego swoistego "dyskursu politycznego" zapewne umożliwi owemu uczonemu mężowi zdobycie trwałego miejsca w kronikach, ale wątpliwe, żeby specjalnie przeszkodziło Andrzejowi Lepperowi w dalszym zdobywaniu zwolenników i poparcia społecznego. Wygląda bowiem na to, że im gwałtowniej, im bardziej prymitywnie, z im większą furią atakują go media i uczeni, zatroskani stanem państwa polskiego, tym większa popularność ich wroga numer 1, za jakiego ogłoszono lidera Samoobrony.
     Ta furia i ta histeria przypominają do żywego wydarzenia sprzed 14 lat, kiedy na polskiej scenie politycznej pojawił się nieznany nikomu Stanisław Tymiński. Stanisława Tymińskiego nikt, początkowo, poważnie nie traktował i jego pojawienie się "poważni znawcy" uważali za element folkloru politycznego. Dopiero kiedy Tymiński odważył się wprost zaatakować narodową świętość, za jaką w kręgach inteligenckich uchodził Tadeusz Mazowiecki i ośmielił się nazwać go publicznie zdrajcą, kiedy oburzeni do żywego obrońcy ówczesnego status quo zaatakowali go z furią i bez wszelkich hamulców, dopiero wtedy jego notowania skoczyły gwałtownie w górę i Stanisław Tymiński wyrósł momentalnie na prawdziwego konkurenta i kandydata do stanowiska prezydenta. Jak jeszcze niektórzy z nas pamiętają, bez kłopotu wyeliminował z dalszej rozgrywki Tadeusza Mazowieckiego i, kto wie, gdyby nie pełna i powszechna mobilizacja, gdyby nie cysterny kłamstwa i gnoju, które wylano na jego głowę, może nawet wygrałby i z Lechem Wałęsą.
     Wygląda na to, że Rokita i jego bataliony wojenne zapomnieli o tej lekcji historii i będziemy mieli swoistą "powtórkę z rozgrywki". Stanisław Tymiński zaatakował bowiem ówczesny, kształtujący się bardzo szybko układ pookrągłostołowy, trafił w odczucia milionów Polaków, którzy podejrzewali, że układ ten jest fałszywy, a osobliwie, że prowadzi do pauperyzacji ogromnych rzesz mieszkańców, bo rządy Tadeusza Mazowieckiego i drużyny Lecha Wałęsy nie przyniosły poprawy kondycji społecznej i ekonomicznej większości obywateli. Wyciągnięto, schowane już do lamusa i płowiejące szybko sztandary "Solidarności", a w obronie status quo zaangażowano wszystko co było. W tamtym czasie dla inteligencji polskiej Tadeusz Mazowiecki był wciąż wielkim autorytetem, autorytetem był Jerzy Turowicz i ludzie wywodzący się ze "Znaku" i "Tygodnika Powszechnego", dla wielu milionów coś pozytywnego oznaczało nazwisko Lecha Wałęsy, po stronie tzw. postkomunistycznej był jeszcze autorytet Jaruzelskiego i innych. Z zagranicy wspierali ich wybitni przedstawiciele emigracji, jak np. "Kultura" Jerzego Giedroyca, Gustaw Herling-Grudziński, Jan Nowak Jeziorański i inni. Mobilizacja ich wszystkich, na ten jeden raz, wystarczyła, aby zagrożenie, jakie w ich oczach uosabiał Stanisław Tymiński, zostało zażegnane.
     Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna. Nie ma już żadnych autorytetów, które liczyłyby się poważnie w obronie starego układu. Nie ma już autorytetu Tadeusza Mazowieckiego, nie żyją Jerzy Giedroyc i Herling-Grudziński, afera Rywina umoczyła w niezbyt przeźroczystej cieczy autorytet moralny Adama Michnika i jego "Gazety Wyborczej", pomimo wszystkich starań mediów, i błyskotliwych wypowiedzi podczas obrad Komisji Śledczej, nie wyrósł na autorytet Jan Maria Rokita, ani żaden inny z polityków Platformy Obywatelskiej. Platforma, która zgarnęła pod swoje skrzydła wszystko co się dało z upadłej Unii Wolności i AWS-su, składa się z polityków w oczywisty sposób należących do starego układu i obrońców status quo i nie jest w stanie tego zmienić uroda i wdzięk prof. Zyty Gilowskiej. Afera Rywina, haniebny rozwój sprawy FOZZ, dziesiątki i setki afer rozgrywanych publicznie w ostatnich latach, zapaść w zakresie służby zdrowia, zapaść edukacyjna, kryzys finansów publicznych, upadek rolnictwa, górnictwa, hutnictwa etc. etc., wszystko to razem ustawia obrońców tego układu w sytuacji dużo bardziej niewygodnej niż to miało miejsce w roku 1990. W istocie, stanowi to wodę na młyn Andrzeja Leppera i wiatr w jego żagle. I wiatr ten wieje tym gwałtowniej im większa jest bezsilna furia jego przeciwników. Atakuje bowiem zastany układ bez ogródek i zahamowań, albowiem zdaje sobie sprawę, że trafia tym samym w nastroje szerokich rzesz społecznych.
     Histeryczna obrona tego status quo do niczego dobrego doprowadzić nie może. Nawet jeśli Platforma i jej sojusznicy osiągną "sukces" w postaci znaczącego udziału w podziale mandatów w przyszłym Sejmie, to ten sukces będzie tylko odwleczeniem zmian, jakie są konieczne. Może uda im się spowodować, że w przyszłym Sejmie partia Leppera nie przekroczy 30% i będą w stanie zmontować koalicję, która nie dopuści go do przejęcia władzy. Będzie to jednak tylko gra na zwłokę.
     Jedynym wyjściem z tej nieprzyjemnej sytuacji byłaby zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i wprowadzenie JOW. Jeszcze przed laty, kiedy po raz pierwszy o tej propozycji usłyszał, Andrzej Lepper ogłaszał się być zwolennikiem takiego rozwiązania. Rozumiał bowiem, że jest to sposób na uderzenie w status quo. Później jednak zdał sobie sprawę, że dla haseł populistycznych znacznie lepsze możliwości stwarza partyjny system wyborczy i postanowił pójść sprawdzoną historycznie drogą wykorzystywania niezadowolenia społecznego i sytuacji kryzysowych. Mija już 15 lat od Okrągłego Stołu i Polacy czekają na jakąś zasadniczą zmianę. Jedyną partią, w której nie ma nikogo z ludzi "starego rozdania" jest Samoobrona i to daje jej wyjątkową szansę w rozgrywce partyjnej. Natomiast w JOW potrzebne jest zupełnie co innego: potrzebni są ludzie budzący zaufanie osobistym autorytetem w swoich okręgach wyborczych. Samoobrona takich ludzi nie ma, jej szanse są, w takim konkursie, mizerne. Oczywiście, takich ludzi nie ma też i Platforma Obywatelska ani żadna inna z obecnie działających na scenie politycznej partii. Dowiodły tego wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Ale tacy ludzie w Polsce są i trzeba umożliwić ich wyłonienie. Tylko taki ruch może liczyć na obudzenie nadziei Polaków na rzeczywistą zmianę i tylko taki ruch może postawić tamę populizmowi i demagogii.

About Jerzy Przystawa

Jerzy Przystawa (1939-2012) – naukowiec, fizyk, profesor dr hab., nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Wrocławskim, publicysta, twórca i założyciel ogólnopolskiego Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
838 wyświetlen