/O tzw. wyborach większościowych na Ukrainie

O tzw. wyborach większościowych na Ukrainie

Przypuszczam, że wielu zgodzi się z tym, że w polityce ukraińskiej granice pomiędzy rzeczywistością i mitem coraz bardziej się zacierają. Naturalnie, wszyscy rozumiemy, że posługiwanie się iluzją i symboliką jest nieodłącznym atrybutem publicznego uprawiania polityki: politycy uciekają się do nich za każdym razem, gdy próbują uwodzić nowymi koncepcjami, konstruując kampanię wyborczą, pozyskać zwolenników dla swoich propozycji programowych itp. Jednak, jak tego dowodzi doświadczenie, mitologizacja już dawno wyszła poza ramy propagandy i weszła już na dobre w sferę instytucji politycznych. Często jedną z konsekwencji, tak świadomego, jak i nieświadomego upowszechniania tych mitów, okazuje się dyskredytacja samych instytucji demokratycznych. W efekcie politycy rezygnują z ich stosowania, a opinia publiczna odmawia im zdolności rozwiązywania problemów. W tym kontekście spróbujmy rozprawić się z niektórymi mitami, narosłymi wokół większościowego systemu wyborczego i rozpowszechnionymi w rodzimych kręgach politycznych i eksperckich.

Dzisiejsza dyskusja na temat konieczności bliższego przyjrzenia się obecnej ordynacji wyborczej sprowokowała, między innymi, poszukiwanie modelu, na jaki można by ją zamienić. Rozważając najróżniejsze alternatywy, większość polityków i ekspertów wydaje się być zgodna w jednym: o systemie wyborów większościowych nie warto w ogóle wspominać. Zgodnie uważa się, że ten etap jest już za nami i że taki system nie sprawdził się w warunkach ukraińskich. Coraz częściej spotykamy się z sytuacją, gdy określenie wybory większościowe łączy się od razu ze słowami powrót i niemożliwy albo negatywnie zweryfikowany. Zanim zacznie się rozważać perspektywę powrotu wypada najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, co wydarzyło się na Ukrainie i co określa się terminem wybory większościowe, miało wiele wspólnego z rzeczywistym sensem tego pojęcia. Spróbujmy przyjrzeć się raz jeszcze historii wyborów parlamentarnych na Ukrainie.

Przyjęło się uważać, że pierwsze wolne wybory parlamentarne na Ukrainie, w marcu 1994, zostały przeprowadzone w systemie wyborów większościowych. Jednak mało kto dzisiaj zwraca uwagę na detale, a raczej na osobliwości, które cechowały tamtą ordynację wyborczą. Przy bardziej wnikliwym spojrzeniu daje się od razu zauważyć bardzo oryginalne podejście prawodawcy do samej zasady większościowości, jakie znalazło odzwierciedlenie w Ustawie O wyborach delegatów ludowych Ukrainy z 18 listopada 1993. I tak w ustępie 4 artykułu 43 tej Ustawy zapisano: za wybranego uważa się tego kandydata, który uzyskał w wyborach powyżej połowy głosów wyborców uczestniczących w głosowaniu, ale nie mniej niż 25% głosów wyborców zarejestrowanych w spisie wyborców w danym okręgu wyborczym. Ustęp 3 tego samego artykułu przewidywał, że wybory uważa się za nieważne, jeśli wzięło w nich udział mniej niż 50% wyborców zarejestrowanych w tym okręgu wyborczym. W przypadku, gdy żaden z kandydatów nie uzyskał niezbędnej liczby głosów poparcia, wówczas okręgowa komisja wyborcza zarządzała ponowne głosowanie, w którym udział brało dwóch kandydatów, którzy w poprzednim głosowaniu uzyskali najwięcej głosów. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wybory na Ukrainie były przeprowadzone według ordynacji wzorowanej na ordynacji wyborczej Republiki Francuskiej. Kiedy jednak przyjrzymy się bliżej, to od razu widzimy, że od Kijowa do Paryża raczej daleko.

Zapis artykułu 43 Ustawy oznaczał, że w drugiej turze głosowania zwycięzcą mógł zostać tylko ten kandydat, który zdobył bezwzględną większość głosów wyborców, pod warunkiem, że w wyborach wzięła udział ponad połowa uprawnionych do głosowania. We Francji, w odróżnieniu od Ukrainy, do drugiej tury przechodzą wszyscy kandydaci, którzy uzyskali ponad 12,5% głosów w pierwszej turze i do zwycięstwa w drugiej turze wystarczy zwykła większość. Różnica – wydawałoby się – bagatelna i bez znaczenia. Ale skutki takiego zmodelowanego know-how nie kazały na siebie długo czekać. Po pierwsze, w tak wybranym parlamencie obsadzonych zostało około 300 mandatów (a więc 2/3 Izby). Po drugie, Ukraina stała się areną niekończących się powtórek wyborczych. Przyczyny były rozmaite: albo żaden kandydat w drugiej turze nie był w stanie nazbierać koniecznej większości głosów, albo zawodziła frekwencja i 50% uprawnionych w żaden sposób nie chciało pofatygować się do urn. Po trzecie, do końca kadencji nie udało się skompletować pełnego składu Rady Najwyższej. Widzimy więc, że tak skonstruowana ordynacja wyborcza nie spełniła nawet najbardziej podstawowego ze swoich zadań: nie potrafiła doprowadzić do wyłonienia parlamentu w jego konstytucyjnym składzie. Od tej pory, w politologii zachodniej, przykład Ukrainy stał się szkolnym przykładem tego, jak nie należy budować systemu wyborczego.

Wypada postawić dwa pytania. Po pierwsze, na ile jest rzeczą właściwą porównywać europejskie doświadczenie wyborów większościowych z wyborami ukraińskim według ordynacji z 1994 roku? Po drugie, czy na podstawie tego doświadczenia można powiedzieć, że system wyborów większościowych na Ukrainie się nie sprawdził i należy o nim zapomnieć? Oba te pytania mają charakter czysto retoryczny. Zrozumiałe jest, że trudno będzie znaleźć kogoś, kto będzie dalej popierał taki system wyborczy. Jest przecież oczywiste, że ordynacja zastosowana wówczas na Ukrainie jest równie odległa od modelu francuskiego czy brytyjskiego, jak i od zdrowego rozsądku w ogóle i w szczególe. Ale, jak to mówią, o grze się zapomina, tylko wynik idzie w świat. Ta zasada, pożyteczna przy grze w piłkę nożną, nadal odgrywa swoją rolę na Ukrainie w odniesieniu do systemu wyborczego, gdzie kiepską podróbkę systemu większościowego przedstawia się jako oryginał.

Nieco inaczej przedstawia się sprawa z wyborami 1998 i 2002. Nie można przecież na podstawie tego, że połowa składu Rady Najwyższej była wyłaniana w okręgach jednomandatowych na zasadzie większości względnej utrzymywać, że mieliśmy do czynienia z większościowym systemem wyborczym. Po pierwsze, była to, co najwyżej, większościowa składowa w mieszanym systemie wyborczym. Po drugie, przeprowadzając wybory do tej samej instytucji w oparciu o dwie różne zasady – większościową i proporcjonalną – nie należy oczekiwać w pełni logicznego efektu. Jest to akurat taka sytuacja, w której 1 plus 1 nie równa się 2. Zachowanie się podmiotów takiego procesu wyborczego (kandydatów, partii politycznych, wyborców) w każdym z tych przypadków nie będzie odzwierciedlać ich możliwego zachowania się ani w warunkach wyborów całkowicie większościowych, ani w pełni proporcjonalnych. Należy przy tym zauważyć, że liczba wyborców przypadających na jeden okręg jednomandatowy, według danych PKW, wyniosła w roku 1998 – 171 059, a w 2002 roku – 170 075. Gdyby wybory były w całości jednomandatowe, to te liczby należałoby podzielić na dwa, bo wyborcy wybieraliby nie 225, ale 450 posłów. W takim przypadku mielibyśmy ok. 85 000 wyborców w jednym okręgu. Oznaczałoby to znaczące obniżenie kosztów kampanii wyborczej, a to z kolei zwiększałoby w istotny sposób liczbę potencjalnych kandydatów. Taka zmiana warunków nie mogłaby się nie odbić na zachowaniach kandydatów i ich kampanii wyborczej, ale i na wynikach wyborów. Oczywiście, nic się tutaj nie dzieje mechanicznie, ale nie można tak podstawowych faktów nie brać pod uwagę, kiedy się chce analizować zalety i wady systemu wyborczego.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat przeprowadzono, i nadal się przeprowadza, wiele analiz naukowych w warunkach polowych, których wyniki dowodzą, że mieszane systemy wyborcze w żadnym razie nie mogą być traktowane jak suma ich składowych. Mamy więc wszelkie prawo powiedzieć, że porównywanie większościowego systemu wyborczego z większościową składową mieszanego systemu jest kompletnie nieuzasadnione.

W niniejszym artykule starałem się unikać ocen, a skoncentrować uwagę wyłącznie na problemie adekwatności używanych terminów do zjawisk, jakie mają opisywać. Twierdzenie, że na Ukrainie, czy to w 1994 roku, czy w latach 1998 i 2002, zastosowano system wyborów większościowych jest lekkomyślne i całkowicie nieuzasadnione. Naturalnie, fakt ten prowokuje do postawienia szeregu innych pytań, bardziej złożonych i mniej jednoznacznych. Na przykład: dlaczego ludzie, którzy, biorąc pod uwagę ich polityczną dojrzałość i doświadczenie, powinni doskonale te sprawy rozumieć, zajmują tak bezwzględnie negatywne i nieprzejednane stanowisko wobec systemu wyborów większościowych? Co zmusza ich do wypowiedzi, których nie można określić inaczej, jak próbę celowej dyskredytacji tej idei? Od tego, jak szybko znajdziemy odpowiedzi na te pytania, zależy to, jak szybko uda się nam na Ukrainie rozprawić i z innymi mitami, jakie zostały wytworzone wokół koncepcji wyborów w okręgach jednomandatowych.

*Artykuł opublikowany w wersji ukraińskiej i rosyjskiej na portalu Ukraińska Prawda http://pravda.com.ua/news/2007/12/28/69281.htm. Nazar Boyko jest politologiem, pracownikiem naukowym w Instytucie Administracji Publicznej przy Prezydencie Ukrainy we Lwowie-Brzuchowicach.

800 wyświetlen