/Uczestnictwo w wyborach obowiązkiem obywatelskim. Perspektywa ukraińska

Uczestnictwo w wyborach obowiązkiem obywatelskim. Perspektywa ukraińska

Stanowisko Wojciecha Kaźmierczaka w artykule Obywatelski obowiązek – czyli dlaczego NIE PóJDĘ głosować w wyborach do Sejmu sprowokowało mnie do podzielenia się z Państwem kilkoma refleksjami na temat stosunku obywateli do mechanizmów kształtowania władz w warunkach demokracji przedstawicielskiej. Osnową tych przemyśleń stała się nie tylko koincydencja czasowa, lecz i uderzające podobieństwo przyczyn, które doprowadziły do przedterminowych wyborów w Polsce i na Ukrainie. Chociaż ciała ustawodawcze obu krajów wybierane są na zasadzie proporcjonalności, to zastosowane procedury wyborcze są odmienne i mają swoją specyfikę.

Na przykład, na Ukrainie kartka wyborcza, w odróżnieniu od wyborów w Polsce, daje wyborcy możliwość głosowania przeciwko wszystkim. W wyborach do Rady Najwyższej Ukrainy, przeprowadzonych 26 marca 2006, z okazji tej skorzystało 449 650 obywateli, co stanowi 1,77% wyborców. Półtora roku później, 30 września 2007, przeciwko wszystkim zagłosowało 637 185 osób, a więc już 2,73% wyborców, czyli prawie tyle ile wynosi próg wyborczy (3%), którego nie udało się przekroczyć 15 partiom i koalicjom wyborczym. Wypada tu zwrócić uwagę na niebagatelną okoliczność: wszystkie te partie i koalicje skorzystały z możliwości prowadzenia kampanii wyborczej na swoją rzecz. Tymczasem głosowania przeciwko wszystkim publicznie nikt nie zachwalał, a jedynym elementem takiej kampanii było istnienie pozycji przeciwko wszystkim na samej karcie do głosowania.

Sens tej statystyki wyborczej polega także na tym, że z pośród wszystkich typów zachowań wyborczych (nie brać udziału w głosowaniu, głosować na kogokolwiek, podrzeć kartę wyborczą itd.) ponad 600 tysięcy obywateli, przytomnych i w pełni władz umysłowych, zdecydowało się głosować przeciwko wszystkim. Nie oznacza to wcale, że mają oni jakiś wspólny pomysł na wyjście z tej sytuacji, albo że gotowi są opowiedzieć się za jakąś wspólną ideą. Tym niemniej nie mam zamiaru utrzymywać, że dzisiaj jedyną, albo nawet główną motywacją takiego zachowania jest zrozumienie wadliwego działania mechanizmów wyborczych jako takich. Gdyby tak było to kwestia zmiany systemu wyborczego nie byłaby dzisiaj problemem. Fakt jednak pozostaje faktem – przeszło pół miliona obywateli skorzystało ze sposobności zaprotestowania i ujawnienia swojego niezadowolenia z obecnego porządku rzeczy. Nie mogę się wypowiadać w imieniu wszystkich, ale odpowiem za siebie: głosując przeciwko wszystkim daję dowód, iż uważam wybory za jedyny, w dzisiejszych warunkach, demokratyczny sposób wyłaniania ciał przedstawicielskich i że jestem gotów w nich uczestniczyć. Jednak zgadzam się głosować za tylko wtedy, gdy wynik tego głosowania nie będzie z góry przesądzony, kiedy będę miał wpływ nie tylko na liczbę oddanych głosów na wyznaczonych kandydatów, lecz i na to, kto może kandydować. Dla mnie, i dla wielu innych, taka możliwość jest ważna także i z tego powodu, że jest ona swego rodzaju papierkiem lakmusowym pozwalającym śledzić dynamikę zmiany liczby tym, którym nie podoba się farsa wyborcza na Ukrainie.

Nie zważając na to, Europa, za pośrednictwem instytucji przedstawicielskich i monitorujących, nadal nalega, aby usunąć klauzulę przeciwko wszystkim z kartki wyborczej, argumentując, że głosowanie przeciwko wszystkim nie jest formą wyboru kogokolwiek. Na pozór – racja, ale nie do końca. Oddanie głosu przeciwko wszystkim, w niektórych przypadkach, ma w sobie więcej określoności wyboru, niż głosowanie na partie lub koalicje wyborcze, które zabezpieczyły sobie monopol na władzę i nie zamierzają się z nim rozstać. Z drugiej strony można zrozumieć obawy społeczności europejskich: bycie przeciw nie jest wyrazem żadnych przekonań. Wypada więc odpowiedzieć na następujące pytanie: kiedy głosowanie przeciwko wszystkim traci sens i należałoby z niego zrezygnować?

Można tak postąpić wyłącznie w warunkach wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych w systemie westminsterskim. Jeśli wyborca uważa, oceniając wszystkich kandydatów, partyjnych i bezpartyjnych, że żaden nie odpowiada jego oczekiwaniom, to może wysunąć własnego kandydata. Oczywiście, nie oznacza to, że tak zrobi, ale że taką możliwość ma i może z niej skorzystać: jeśli żaden kandydat ci się nie podoba, wysil się, zapłać niewielką kaucję, zbierz kilka podpisów i sam kandyduj. Jeśli inni cię poprą, zdobędziesz mandat i będziesz reprezentował interesy swoich wyborców w parlamencie. W takim przypadku wprowadzenie głosowania przeciwko wszystkim nie ma racji bytu. Proporcjonalna ordynacja wyborcza w wariancie ukraińskim, ale nie tylko ukraińskim, takich możliwości nie daje. Alfą i Omegą procedury wyborczej jest partia polityczna, a nie wysunięci przez nią kandydaci. (Cała Ukraina jest jednym wielkim, 450-mandatowym, okręgiem wyborczym, a każda partia ujawnia na listach wyborczych jedynie pięciu pierwszych kandydatów – przypis tłumacza).

Obserwując rozwój życia politycznego na Ukrainie, można przewidywać, że z wyborów na wybory, liczba głosujących przeciwko wszystkim wzrośnie. Oczywiście, pod warunkiem, że nasi rodzimi ustawodawcy nie posłuchają rekomendacji europejskich i nie pozbawią obywateli prawa mówienia nie całej pseudopartyjnej nomenklaturze, cyklicznie zmieniającej ręce przy sterze władzy.

604 wyświetlen