Wielu próbowało udzielić odpowiedzi na to pytanie, w tym również politycy. Skończyło się na zdradzie Aleksandra Moroza, który, połakomiwszy się na posadę marszałka Rady Najwyższej, przeszedł do przeciwnego obozu. To sprytne wyjaśnienie do tego stopnia owładnęło publicznym myśleniem, że już na jakiś alternatywny sposób widzenia zabrakło miejsca. Dzisiaj, wydawałoby się, wszystko jest świetnie: Europa jest zadowolona z przebiegu wyborów na Ukrainie, Socjalistyczna Partia Ukrainy, na której czele stoi Aleksander Moroz nie przekroczyła progu wyborczego i nie weszła do parlamentu; pomarańczowi (Koalicja Nasza Ukraina – Samoobrona Ludu i Koalicja Julii Timoszenko) cieszą się, wprawdzie niewielką, ale jednak, większością – mają razem 228 na 450 mandatów. Czegóż chcieć więcej? Wszystko byłoby pięknie, tyle tylko, że z każdym dniem, u wszystkich obserwatorów międzypartyjnych porozumień i konsultacji, nasila się nieprzyjemne uczucie deja vu – półtora roku temu wszystko to już przerabialiśmy. I znowu, niczym Feniks z popiołów, rodzi się to samo pytanie: Czy zadeklarowana zgodność wyborów na Ukrainie z międzynarodowymi standardami demokratycznymi oznacza, że polityczne życie kraju będzie teraz zmierzać w kierunku instytucjonalnej stabilności a nie po równi pochyłej do nowego kryzysu?
Na to pytanie odpowiedział, częściowo, w czasie swojego wykładu w Kijowskiej Akademii Ekonomicznej, James Wolfensohn, były prezydent Banku Światowego. Jego zdaniem, jednym z głównych wyzwań, jakie dzisiaj stoją przed Ukrainą, jest niska jakość ukraińskiego ciała ustawodawczego. Trudno się z nim nie zgodzić. Jednakże każde zjawisko, w tym przypadku niska jakość Rady Najwyższej Ukrainy, winno mieć jakieś konkretne przyczyny. Co więcej, wśród tych przyczyn, powinny też być przyczyny o charakterze zasadniczym i rozstrzygającym.
Moim zdaniem zasadniczą przyczyną niskiej jakości Izby Ustawodawczej Ukrainy jest mechanizm jej wyboru – proporcjonalny system niejawnych list partyjnych. System ten, zastosowany w dwu kolejnych wyborach parlamentarnych – zwykłych w 2006 roku i przedterminowych w 2007 roku – wywołał cały szereg zjawisk, prowadzących w efekcie do niskiej jakości RNU.
Dzięki monopolowi partii politycznych na prawo mianowania kandydatów na posłów, w rękach partyjnych liderów i ich bezpośredniego zaplecza skoncentrowana została niespotykana dotąd władza. Pełnia tej władzy ujawniła się przy układaniu i zatwierdzaniu list partyjnych. W absolutnej większości przypadków proces ten stanowił dla społeczeństwa terra incognita. W rezultacie, na listach wyborczych znaleźli się ludzie, którzy w innych warunkach nawet marzyć nie mogliby o mandacie poselskim. To, z kolei, wywołało mechanizm ujemnego sprzężenia zwrotnego: posłowie czują się wdzięczni i zobowiązani nie wyborcom lecz partyjnym bonzom, którzy ich na listach umieścili. Jasne jest, że uzależnieni w ten sposób posłowie, będą się w swojej pracy kierować nie interesami obywateli lecz dyrektywami partyjnych władz. Taki stan rzeczy, pomijając nieistotne wyjątki, automatycznie zamienia posłów w partyjnych niewolników, gotowych popierać każde rozwiązanie zaproponowane przez ich właścicieli. Jak pokazuje doświadczenie, u podstaw takich rozwiązań częstokroć nie leży interes publiczny lecz polityczne targi i wymiana usług. Krótko mówiąc, parlament ukraiński przypomina nie ciało przedstawicielskie lecz łóżko, na którym różne siły polityczne usiłują naciągnąć na siebie jak największą część kołdry władzy.
W takim razie pojawia się pewna sprzeczność pomiędzy zaspokojeniem międzynarodowych norm demokratycznych i jakością wybranego parlamentu: wybory są demokratyczne, a parlament – niskiej jakości. Nasuwa się alternatywa: albo cywilizowana społeczność międzynarodowa podlizuje się Ukrainie, albo pomiędzy demokratycznością wyborów a jakością wybranego parlamentu nie ma żadnego związku. Na podstawie tego, co zostało powiedziane, pierwsza część tej alternatywy wydaje się dużo bardziej prawdopodobna, albowiem trudno przypuszczać, że gdyby te wybory były naprawdę demokratyczne to Ukraina, dwa razy z rzędu, potknęłaby się o te same grabie.
Fatalność tej sytuacji polega na tym, że jakość parlamentu nie zależy ani od częstości przeprowadzanych wyborów, ani od tego, w jakim stopniu Europa uznaje je za demokratyczne, ale od ordynacji wyborczej. W Ukrainie można przeprowadzać wybory nawet co roku – jakość parlamentu od tego się nie poprawi. Jeśli nie odrzucimy proporcjonalnego systemu wyborów Rady Najwyższej Ukrainy, to wszystkie kolejne wybory będą przypominały nieskończone krążenie po tym samym zaczarowanym kręgu.
(tł. z rosyjskiego J.P.)
- O Ruchu JOW i uczeniu się na cudzych błędach - 25 maja 2008
- O tym, jak powstają mity - 6 maja 2008
- O tzw. wyborach większościowych na Ukrainie - 12 stycznia 2008
- Uczestnictwo w wyborach obowiązkiem obywatelskim. Perspektywa ukraińska - 24 października 2007
- Zaczarowany krąg ukraińskich wyborów - 15 października 2007