Kilka dni temu Marszałek Sejmu Marek Jurek postraszył sojuszników Prawa i Sprawiedliwości groźną zapowiedzią, że jeśli nie będą grzeczni, to PiS wprowadzi pod uchwały Sejmu przygotowywany od dawna projekt nowej ordynacji wyborczej, który będzie miał tę cudowną właściwość, że z miejsca wyeliminuje z Sejmu małe partie. Najmniejszą dziś partią jest Liga Polskich Rodzin, więc to ona najbardziej powinna się obawiać. Jest to nowy rodzaj uprawiania polityki w Polsce. Dotąd najczęściej straszono czym się dało przeciwników, od niedawna straszy się głównie sojuszników. Jest to też nowatorskie podejście do funkcji Marszałka Sejmu, ponieważ "do laski marszałkowskiej" jeszcze nie wpłynął odpowiedni projekt ordynacji, więc straszenie nim w wykonaniu Marszałka stanowi swoiste kuriozum.
Ponieważ uparcie zachęcam moich rodaków do skorzystania z rozwiązań, jakie przez wieki wypraktykowali Brytyjczycy, a w ślad za nimi obywatele Kanady i wielu innych krajów, więc warto może poświęcić kilka zdań funkcji odpowiednika Marszałka Sejmu w brytyjskiej lub kanadyjskiej Izbie Gmin. Tym odpowiednikiem jest Speaker of the House (czyli "Mówca Izby"). Jest to funkcja niezwykle zaszczytna i prestiżowa. Speaker jest wybierany w głosowaniu tajnym bezwzględną większością głosów. To tajne głosowanie jest potrzebne, żeby zapewnić wybór osoby cieszącej się największym szacunkiem i charakteryzującej się obiektywizmem i bezstronnością. Jest rzeczą ciekawą, że po wyborze Speaker występuje z partii, która popierała go w wyborach powszechnych. Speaker prowadzi obrady i pilnuje porządku, ale sam w głosowaniach uczestniczy tylko wtedy, gdy za jakimś rozwiązaniem opowiada się dokładnie tyle samo posłów ilu jest przeciw. Otóż polscy demokraci gdzieś słyszeli o tym, że w przypadku równej ilości głosów rozstrzyga głos prowadzącego obrady, ale nie dosłyszeli, że takie postępowanie ma sens wtedy, gdy on sam w głosowaniu nie uczestniczy. Wielokrotnie byłem świadkiem tego rodzaju sytuacji, w których przewodniczący zarówno głosował razem z innymi, jak i po głosowaniu rozstrzygał, kto wygrał.
Speakera Izby Gmin obowiązuje bezstronność. Nie może on popisywać się swoimi sympatiami partyjnymi. Speaker musi być obiektywnym arbitrem. Dzięki temu możliwa jest taka sytuacja, że Speaker częstokroć zachowuje swoją pozycję po kolejnych wyborach. Oczywiście, jak każdy poseł, musi wygrać wybory i uzyskać mandat w swoim okręgu wyborczym. W tych wyborach nie startuje jednak jako przedstawiciel jakiejś partii lecz jako "Speaker seeking re-election" – "Marszałek, który chce powtórnie zostać wybranym". Obecny Speaker brytyjskiej Izby Gmin, Michael Martin, został wybrany w wyborach roku 2000 i zachował swoją pozycję po wyborach roku 2005. Nie ulega wątpliwości, że Sejm i Polska bardzo by skorzystały na tym, gdyby podobne zasady obowiązywały w odniesieniu do Marszałka Sejmu.
Na razie tak nie jest, więc przyjrzyjmy się, czym straszy Marszałek Jurek polskich wyborców i swoich politycznych rywali.
Zasadnicze elementy projektu ordynacji PiS są następujące:
- Kraj ma być podzielony na 230 jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) w ramach 16 wojewódzkich okręgów wyborczych. Na każde województwo przypada dwa razy tyle mandatów ile jest JOW, np. jeśli województwo zostało podzielone na 15 JOW, to do obsadzenia będzie 30 mandatów.
- Każdy wyborca ma dwa głosy: jeden oddaje na konkretnego kandydata, a drugi na partię.
- Każda partia i każdy komitet wyborczy może wystawić tylko jednego kandydata w jednym JOW. Kandydatura musi zostać poparta 500 podpisami wyborców. Jeśli jednak partia zarejestruje kandydatów w połowie JOW, to pozostałych kandydatów nie potrzebuje popierać podpisami.
- Jeśli partia zarejestruje kandydatów, w co najmniej połowie JOW w danym województwie, to ma prawo wystawić listę wojewódzką. Ta lista musi zawierać co najmniej tyle nazwisk ile jest mandatów przypadających na to województwo. Na liście tej znajdować się winni wszyscy kandydaci startujący w konkursie w JOW. Ich kolejność ustala partia i nie ma ona związku z tym, ile głosów kto zdobył.
- Mandaty poselskie mogą uzyskać tylko kandydaci tych partii, których listy wojewódzkie uzyskały co najmniej 5% głosów poparcia w skali całego kraju! Nie mają więc jakichkolwiek szans żadni "samotni strzelcy", ani żadne ugrupowania lokalne, bez względu na skalę ich poparcia. Można zdobyć nawet wszystkie głosy w swoim JOW a i tak nic z tego!
- Ile mandatów przypadnie danej partii, która przekroczyła próg wyborczy, o tym rozstrzyga metoda Sainte-Lague. Ilość wygranych wyborów w JOW nie ma tu znaczenia. Mandaty mają być przyznawane proporcjonalnie do ilości uzyskanych głosów. Jeśli jakaś partia zdobędzie więcej mandatów w JOW niż to wynika z proporcji, to niektóre z tych mandatów zostaną jej odebrane, a jeśli mniej, to zostaną dodane z listy partyjnej.
Ta propozycja PiS, którą autorzy sami nazywają "spersonalizowanym systemem proporcjonalnym" nie ma wiele wspólnego z postulatem JOW, zgłaszanym przez Ruch na rzecz JOW i całkowicie rozmija się z oczekiwaniami społecznymi.
Czego bowiem najbardziej nie lubią wyborcy polscy w obecnym systemie i przeciwko czemu najdobitniej protestują?
Bez wątpienia w oczach Polaków największą wadą obecnej ordynacji jest jej niezrozumiałość. Przeciętny Polak nie widzi żadnego związku z oddanym przez niego głosem i wynikami wyborów. Zaledwie jeden na pięciu znajduje wśród parlamentarzystów kandydata, na którego oddał głos. W przytłaczającej większości są to ludzie nikomu nieznani, typowi "ludzie znikąd", którzy częstokroć uzyskali nie więcej niż ułamek promila głosów w swoim okręgu wyborczym. Jeszcze gorzej, kiedy są to ludzie już skompromitowani swoją działalnością parlamentarną, nikt na nich nie głosuje, a oni i tak przechodzą w kolejnych wyborach. W takiej sytuacji, oczywiście, nie może być mowy o odpowiedzialności posła przed swoimi wyborcami. Projekt PiS-u tej wady nie usuwa, przeciwnie, jeszcze ją pogłębia. Do tej pory wyborcy przynajmniej mogli zaznaczyć swoje preferencje, ponieważ z list partyjnych wchodzili do Sejmu kandydaci w kolejności zdobytych głosów i czasem się zdarzało, że mandat uzyskiwał ktoś z dalszego miejsca na liście. Według projektu PiS tak już nie będzie: o kolejności przyznawanie mandatów z listy partyjnej decydować będzie partia, a nie wyborcy.
Projekt nie usuwa żadnej z wad dotychczasowych ordynacji: (1) podobnie jak wszystkie inne gwałci nasze bierne prawo wyborcze, uniemożliwiając zdobycie mandatu obywatelom niezrzeszonym w duże partie polityczne; (2) nadając przywileje partiom gwałci zasadę równości; (3) komplikując dodatkowo procedurę rozdziału mandatów będzie pogłębiać frustrację i niechęć wyborców do udziału w tych procedurach; (4) zapisana w Konstytucji zasada powszechności wyborów do Sejmu zostaje sprowadzona do fikcji; (5) ordynacja ta jest tak samo, a może nawet jeszcze bardziej korupcjogenna niż obecna. Upartyjnienie państwa tylko się pogłębi.
Co chcą osiągnąć twórcy tego pomysłu i dlaczego podrzucają nam tego potworka? Otóż daje on szansę wzmocnienia wyniku partyjnego, poprzez wyeliminowanie konkurencji pomiędzy kandydatami z tej samej listy partyjnej. Obecnie jest tak, że kandydaci z tej samej listy starają się zdobyć jak najwięcej głosów i wypaść lepiej od swoich partyjnych rywali. Muszą więc siebie ukazywać wyborcom w lepszym świetle, a swoich kolegów partyjnych w gorszym. Tracą na tym wszyscy i traci partia, bo taka konkurencja jest często gorsząca i zniechęca wyborców do oddawania głosów na jej listę. W efekcie wynik ogólny jest gorszy i jest to jedna z przyczyn, dla której żadna partia nie jest w stanie zdobyć większości mandatów Sejmie. Pan Ludwik Dorn i jego koledzy doszli do wniosku, że w ten sposób wzmocnią swoją partię i polepszą jej wynik wyborczy.
Można mieć wątpliwości czy ten makiaweliczny pomysł przyniesie powodzenie. Niewątpliwe jest natomiast co innego: wprowadzenie go w życie i to pod szyldem "jednomandatowych okręgów wyborczych" ostatecznie zniechęci Polaków do prób naprawiania państwa poprzez odpowiednią reformę prawa wyborczego. Do tej pory nasi prawodawcy raczyli nas średnio jedną nową ordynacją wyborczą na kadencję. Wszystkie one były na jedno kopyto i dlatego propozycja JOW budzi nadzieję na rzeczywistą zmianę i prawdziwą naprawę państwa. Wprowadzenie takich pseudo-JOW, jakie proponuje PiS, będzie tak mocnym ciosem zadanym w tę ideę, że może trzeba będzie pokoleń, aby sprawa mogła odżyć. I być może to jest właśnie główna "zaleta" tego projektu.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012