Polecamy tekst dra Wojciecha Błasiaka, ponieważ jest historią ostatniego ćwierćwiecza w pigułce, której poznanie jest podstawą zrozumienia znaczenia ordynacji wyborczej dla przyszłości Polski.
(fragmenty przygotowywanej do druku nowej książki autora „Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle”)
I tak jak polscy komuniści zaczęli od 1988 roku szukać sobie w systemie międzynarodowym nowego pana, po zapowiedzi porzucenia ich przez Kreml, tak w kraju zaczęli sobie szukać sił, które ich osłonią przed wybuchem społecznym. Mieli pełną świadomość swojej coraz bardziej katastrofalnej sytuacji.
I. Gorbaczow rozwiązuje „obóz socjalistyczny”
W lipcu 1988 roku ówczesny I sekretarz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow, w trakcie wizyty w Polsce przekazał osobiście kierownictwu polskich komunistów, że mają „wolną rękę w polityce wewnętrznej”.[i] W grudniu ogłosił oficjalnie na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych, iż Związek Radziecki wycofuje się z „doktryny Breżniewa”.[ii] Doktryna ta mówiła, iż tam gdzie dotarła Armia Czerwona, państwa mają ograniczoną suwerenność na rzecz Związku Radzieckiego. I nic co w komunistycznej Polsce się działo, nie działo się bez zgody Związku Radzieckiego. Ustrój komunistyczny został Polsce narzucony siłą po II wojnie światowej przez imperialny Związek Radziecki, za aprobatą Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii w ramach układu w Jałcie w 1945 roku. Komunistyczna Polska stała się częścią radzieckiego imperium. Była państwem podległym. Stanowiła wraz z pozostałymi państwami Europy Środkowo-Wschodniej jego zewnętrzną część. Częścią wewnętrzną imperium były radzieckie republiki bałtyckie, Białoruś, Ukraina i Mołdawia, republiki kaukaskie i republiki środkowoazjatyckie. Centrum tego imperium była Rosja.
Ta nowa sytuacja oznaczała dla polskich komunistów koniec ich zewnętrznego podtrzymywania u władzy. A więc oznaczała konieczność samodzielnego stanięcia komunistycznej władzy twarzą w twarz z polskim społeczeństwem i to w obliczu postępującego bankructwa polskiej gospodarki. Trawersując brytyjskiego historyka Normana Davisa,[iii] można powiedzieć, iż historia komunistycznej Polski to nadzwyczajnie prosta opowieść o tym, jak Związek Radziecki przekazał władzę w Polsce Ludowej w ręce swych komunistycznych protegowanych, utrzymywał ich na stanowiskach, a w końcu zrezygnował z dalszego ich utrzymywania, gdyż sam wpadł w poważne kłopoty gospodarcze.
(…)
W lipcu 1986 roku Gorbaczow na posiedzeniu kierownictwa radzieckiej partii komunistycznej, mówiąc o państwach Europy Środkowo-Wschodniej, oświadczył wprost, że dłużej „nie można brać ich na swój kark. Główny powód – to gospodarka”.[iv] Opowieści polskich komunistów i postkomunistów o ich samodzielnej roli w kompromisie z postsolidarnościową opozycją, należy między bajki włożyć. Gdyby się nie podporządkowali decyzji Kremla o rozwiązaniu obozu socjalistycznego, to skończyli by być może jak rumuński dyktator komunistyczny Nicolae Ceausescu, bezwzględnie rozstrzelany z kałasznikowa wraz ze swą żoną, co widział cały świat na ekranach swych telewizorów w grudniu 1989 roku. Został zamordowany publicznie przez ludzi ze swoich własnych służb specjalnych. W Rumunii bowiem nie było żadnej oddolnej rewolucji politycznej. Był pucz części służb specjalnych dla obalenia Ceausescu, który wbrew Kremlowi nie miał zamiaru rozmontowywać swej dyktatury. A tzw. grupa dysydentów, która ogłosiła się rumuńskim rządem tymczasowym, to byli ludzie Kremla . „(…) główne postacie tamtejszej rewolucji – twierdzi Władimir Bukowski – to ludzie rozpoznani jako agenci Moskwy. A rozpoznał ich sam szef rumuńskiego wywiadu, generał Pacepa, zbiegły na Zachód na długo przedtem, bo jeszcze w 1978 roku. Nazwać grupę byłych agentów, grupą dysydentów, można tylko z odpowiednio dużą dawką ironii”.[v] I nawet wielkie światowe agencje informacyjne dały się nabrać na „mord w Timisoara”, gdzie odkopano dziesiątki zwłok jakoby zamordowanych przez reżim Ceausescu. Wstrząsający obraz poszedł w świat, a dopiero po latach okazało się, że były to zwłoki zmarłych chorych z tamtejszego szpitala zakaźnego. To Gorbaczow, chcąc ratować Związek Radziecki, rozwiązał „obóz socjalistyczny”. I nie zostawił polskim komunistom wyboru. Tak jak nie zostawił go Ceausescu.
Choć tylko w Rumunii poszło Moskwie jak po sznurku. W pozostałych krajach „obozu socjalistycznego” nie udało się już wprost i po prostu zamienić jednego komunistę Ceausescu na drugiego komunistę Iliescu. W Niemieckiej Republice Demokratycznej Gorbaczow nakazał usunąć sprzeciwiającego się zmianom szefa partii komunistycznej Ericha Honeckera. Wszystko wskazuje też na to, że pierwsze demonstracje żądające „liberalizacji” były organizowane na polecenie Kremla.[vi] To Kreml zakazał też użycia siły wobec demonstrantów. Jak twierdzi Bukowski, pierwotną decyzję o otwarciu przejść granicznych do Berlina Zachodniego, podjęło Biuro Polityczne wschodnioniemieckich komunistów. Decyzja o faktycznej likwidacji „muru berlińskiego” miała być ogłoszona następnego dnia rano. Ale w kluczowym programie informacyjnym telewizji NRD, jeden z członków Biura ujawnił ten fakt dzień wcześniej. I tłumy wschodnich berlińczyków ruszyły na „mur berliński”, ostatecznie burząc i rozbierając go w euforii. Użycie siły w tej sytuacji nie miało już żadnego sensu.[vii]
I jeśli pominąć utratę NRD, wcieloną w skład RFN, to najgorzej chyba poszło Kremlowi w byłej Czechosłowacji z „aksamitną rewolucją”. Jak wynikało ze śledztwa zarządzonego przez rząd czechosłowacki, zamieszki, które doprowadziły do upadku komunistycznego rządu premiera Jakesa, były zorganizowane przez czechosłowacką służbę bezpieczeństwa pod kierownictwem generała Aloiza Lorentza (szefa wywiadu CSSR) i na rozkaz jego funkcyjnego odpowiednika w KGB generała Wiktora Gruszko.[viii] „Wyjaśniło się na przykład – pisze Bukowski – że i demonstracja z 17 listopada, i jej brutalne zdławienie, w rezultacie którego miał zginąć jeden student, były częścią ich planu, a zabity student okazał się żywym współpracownikiem czechosłowackiej służby bezpieczeństwa. Nakręcony na podstawie materiałów tego dochodzenia film demonstrowany był w Anglii przez BBC już w 1990 roku. W piątą rocznicę tych zajść generał Lorenz pojawił się na naszych ekranach (brytyjskich ekranach BBC – WB) i potwierdził to wszystko, dodając jednak, że Czesi niezupełnie sprostali zadaniu: w wyniku rewolucji, zgodnie z otrzymanym poleceniem, mieli doprowadzić do władzy jakiegoś liberalnego komunistę, a nie Hawla”.[ix]
Gorbaczowa i Kreml zmusiła do tego wszystkiego narastająca sytuacja gospodarczego zagrożenia. Dlatego podjęto w 1988 roku ostateczną decyzję o rezygnacji z utrzymywania zewnętrznej części radzieckiego imperium, w której była Polska i pozostałe państwa „obozu socjalistycznego”. Związek Radziecki nie wytrzymał ekonomicznej wojny wypowiedzianej mu po 1981 roku przed administrację prezydenta Ronalda Reagana. W tej globalnej rozgrywce chodziło o to, „aby <<koszty utrzymania imperium>> przerosły możliwości ZSRR”.[x] Ale to nie narzucony przez Reagana nowy etap wyścigu kosmiczno-zbrojeniowego, nazwany programem „gwiezdnych wojen”, rozłożył ekonomicznie Związek Radziecki. Decydujące znaczenie miała konsekwentnie prowadzona przez Stany Zjednoczone ukryta wojna ekonomiczna lat 80., poprzez celowe i długookresowe obniżanie światowych cen ropy naftowej.[xi] Kluczową rolę odegrały tu amerykańskie wpływy na Bliskim Wschodzie, a nade wszystko w Arabii Saudyjskiej. Arabia Saudyjska zwiększając tylko wydobycie ropy naftowej, powodowała spadek jej cen światowych.[xii] Analitycy rządu USA obliczyli bowiem, że jeśli światowe ceny ropy naftowej spadną poniżej 18 dolarów za baryłkę, to gospodarka Związki Radzieckiego tego nie wytrzyma. Nie wytrzyma, gdyż ponad 80 procent radzieckich dochodów eksportowych pochodziło z ropy naftowej i ropopochodnych. I to w sytuacji, gdy Związek Radziecki był stale niesamowystarczalny żywnościowo, będąc zmuszony importować głównie z USA po kilka milionów ton zbóż konsumpcyjnych rocznie.
I Stanom Zjednoczonym udało się drastycznie obniżyć światowe ceny ropy naftowej, z 30 dolarów za baryłkę w 1985, do 12 dolarów w 1986 roku. I to w ciągu pięciu miesięcy. To była już ekonomiczna katastrofa dla Związku Radzieckiego, który stracił niemal połowę swych corocznych wpływów dewizowych za ropę, czyli ponad 10 mld ówczesnych dolarów. „(…) katastrofa – pisał Bukowski – nastąpiła akurat w latach 1986-1987, kiedy gwałtowny spadek wydobycia ropy naftowej w ZSRR zderzył się z niemniej gwałtownym spadkiem cen ropy naftowej na rynkach światowych. W rezultacie Związek Radziecki stracił w ciągu roku ponad jedną trzecią swoich dochodów w twardej walucie (…)”.[xiii] I dlatego trzeba było ratować centrum imperium, porzucając jego okolice zewnętrzne, takie jak Polska.
II. Polscy komuniści szukają nowego pana
W 1991 roku, po nieudanym a groteskowym puczu militarnym wiceprezydenta ZSRR Gienadija Janajewa, który chciał ratować rozpadający się Związek Radziecki, prezydent Rosji Borys Jelcyn zakazał działalności Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Zamierzał wręcz byłemu kierownictwu KPZR zrobić proces, taki jaki w Norymberdze mieli przywódcy III Rzeszy Niemieckiej. I dlatego zaprosił do Moskwy najbardziej znanego dysydenta radzieckiego, mieszkającego w Wielkiej Brytanii Władimira Bukowskiego. Bukowski jako opozycjonista spędził w radzieckich łagrach i szpitalach psychiatrycznych ponad 17 lat życia. W psychuszkach przetrzymywano go, jako chorego na chorobę, nazwaną w oficjalnym radzieckim rejestrze chorób psychicznych, schizofrenią bezobjawową. Rzeczywiście u Bukowskiego żadnych objawów tej choroby nie było.
Bukowski znał system radzieckiego komunizmu jak nikt inny. I zgodził się przyjechać i współpracować z ludźmi Jelcyna. Pod jednym wszakże warunkiem, że będzie miał dostęp do najtajniejszych z tajnych dokumentów, jakimi były protokoły z posiedzeń Biura Politycznego Komitetu Centralnego KPZR. To tam zapadały bowiem wszystkie kluczowe decyzje dotyczące i Związku Radzieckiego, i podległych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Ostatecznie zgodzono się na jego warunek, ale nie wolno mu było robić żadnych notatek czy zdjęć. I Bukowski zrobił coś, co się nikomu potem w głowie nie mogło pomieścić. Przywiózł ze sobą nieznany jeszcze rosyjskim służbom specjalnym miniskaner z minilaptopem. I wykonał nim kilkadziesiąt tysięcy skanów najtajniejszych dokumentów radzieckich. I je wywiózł. Analizę tajnych protokołów radzieckiego Biura Politycznego zawarł w swej unikalnej książce „Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla”. Jej tłumaczenie ukazało się w Polsce w 1998 roku.
Otóż, co wynika z analizy tych tajnych dokumentów, jeśli chodzi również o szokową transformację komunistycznej Polski i pozostałych podległych państw Europy Środkowo-Wschodniej? Bukowski pisze tak: „Odnosi się wrażenie, że do określonego momentu, najdalej do wiosny – lata 1990 roku, wszystko jak gdyby przebiegało zgodnie z planem i nikt spośród nich nie dopuszczał myśli o krachu. Panika, sądząc na podstawie nielicznych dostępnych dokumentów, zaczęła się dopiero w marcu, w przededniu i zaraz po wyborach w NRD, w których komuniści, odnowieni i przemianowani przez siebie samych na Partię Demokratycznego Socjalizmu, ponieśli druzgocącą klęskę”.[xiv] A w konsekwencji większość chrześcijańsko-demokratyczna w parlamencie NRD (Izba Ludowa) po prostu przegłosowała w dniu 23 sierpnia 1990 roku wniosek o przyłączeniu enerdowskich landów wschodnich do RFN i wszystko było skończone„.[xv]
Kreml był więc spokojny o sytuację w Polsce i w 1989 roku, i w 1990 roku.[xvi] Potwierdza to również fakt przyjęcia ówczesnego opozycjonisty Adama Michnika w Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, tuż po jego publicznej propozycji objęcia przez przedstawiciela postsolidarnościowego środowiska politycznego, funkcji premiera rządu.[xvii] Wszystko wskazuje na to, iż Kreml zakładał, że państwa środkowoeuropejskie pozostaną członkami radzieckiego paktu militarnego, a komuniści ograniczając swój monopol władzy, całkowicie tej władzy nie stracą. Acz nawet w wypadku całkowitej utraty tej władzy, Kreml nie zamierzał interweniować zbrojnie.[xviii] I wszystko przebiegało prawdopodobnie zgodnie z planem. A był to plan rozwiązania środkowoeuropejskiego obozu socjalistycznego, będącego już balastem dla ratującego się Związku Radzieckiego. I to dlatego Dick Cheney mógł sobie pozwolić na ostentacyjną interwencję w II turze prezydenckiej kampanii wyborczej w Polsce, w obawie przed wygraną Stana Tymińskiego. Jak to ujawnił w grudniu 2011 roku, w programie telewizyjnym TVP3, były szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski, rozmowy o warunkach transformacji rozpoczęły się na poziomie wywiadów Polski Ludowej i Stanów Zjednoczonych jeszcze w 1988 roku. Dodam, że tajne, ale i oficjalne rozmowy pomiędzy wywiadem wojskowym i cywilnym PRL, a wojskowym i cywilnym wywiadem USA, toczyły się też w latach 1989-1990.[xix]
A co to znaczy, że komunistyczny wywiad polski podjął w 1988 roku rozmowy z wywiadem amerykańskim o warunkach transformacji komunizmu w Polsce?
To znaczy, że polscy komuniści zaczęli szukać sobie nowego pana. Polscy komuniści, czyli klasa komunistycznej biurokracji partyjno-państwowej, istnieli i funkcjonowali tylko dzięki obcemu imperium Związku Radzieckiego. Tam był ich pan. I polscy komuniści nie byli zdolni do niepodległego istnienia. Sami byli grupą podległą. Dlatego w komunistycznej Polsce niepodległość i suwerenność, to było co najmniej nacjonalistyczne odchylenie czy nawet faszyzm. Dlatego, że niepodległość i suwerenność polskiego państwa była śmiertelnym zagrożeniem dla istnienia klasy komunistycznej biurokracji polskiej. I ponieważ dawny pan musiał się z nimi rozstać, trzeba było szybko znaleźć nowego. Oczywiście nie za darmo. Czy w tych tajnych rozmowach ustalono jakąś cenę? Na pewno. Amerykanie na pewno ustalili swoje warunki, w postaci zgody na realizację ich interesów gospodarczych i politycznych. Jakich? Mogłoby to ustalić tylko specjalne śledztwo państwowe na wzór tego, co zrobiła była Czechosłowacja. I powinno to wreszcie kiedyś zrobić.
III. Polscy komuniści tworzą własną opozycję
Wiosnę 1988 roku otworzyła niespodziewana nowa fala strajków. Pierwszych na taką skalę od wprowadzenia w Polsce stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Latem zaś i na jesieni przyszły kolejne fale strajków. A było to już nowe pokolenie buntujących się młodych robotników. I wśród postulatów strajkowych regularnie pojawiało się żądanie legalizacji działalności „Solidarności”. Sytuacja polskich komunistów robiła się dla nich groźna. Na jesieni 1988 roku karierę robiło zawołanie – „A na wiosnę zamiast liści, będą wisieć komuniści!” I tak jak polscy komuniści zaczęli szukać sobie w systemie międzynarodowym nowego pana, po zapowiedzi porzucenia ich przez Kreml, tak w kraju zaczęli sobie szukać sił, które ich osłonią przed wybuchem społecznym. Mieli pełną świadomość swojej coraz bardziej katastrofalnej sytuacji. „(…) aktywa naszej ekipy sprowadzają się do poparcia radzieckiego – pisali w sierpniu 1988 roku do W. Jaruzelskiego jego doradcy Jerzy Urban, Stanisław Ciosek i Władysław Pożoga Jednak ono musi osłabnąć, a nawet zaniknąć w miarę jak okaże się nieskuteczność naszych działań. Zjawisko rozczarowania Moskwy, przypieczętowujące nasz koniec, może pojawić się w rezultacie jesiennej fali strajków”.[xx] Ostatecznie zdecydowano się we wrześniu 1988 na rozpoczęcie poufnych negocjacji z częścią działaczy NSZZ „Solidarność”, skupioną wokół jej przewodniczącego Lecha Wałęsy. Poufne rozmowy zakończyły się w styczniu 1989 roku osiągnięciem wstępnego porozumienia i zgodą władz komunistycznych na legalizację działalności „Solidarności”.[xxi]
Była to wszakże tylko część działaczy i przywódców związku. I to jego mniejszość. Przeciwnicy tej formy negocjacji z komunistycznymi władzami, na czele z takimi liderami „Solidarności” z lat 1980 -1981, a zarazem członkami wybranej na I Zjeździe w 1981 roku Komisji Krajowej, jak Andrzej Gwiazda, Seweryn Jaworski, Marian Jurczyk, Jerzy Kropiwnicki, Grzegorz Pałka, Andrzej Rozpłochowski, Zbigniew Romaszewski, Jan Rulewski, Andrzej Słowik, Anna Walentynowicz i Stanisław Wądołowski, utworzyli Grupę Roboczą Komisji Krajowej. Domagali się bezskutecznie od Wałęsy zwołania posiedzenia Komisji Krajowej oraz posiedzenia Prezydium Komisji Krajowej. I zaprzestania działalności skooptowanej przez niego Krajowej Komisji Wykonawczej. „Tzw. KKW mimo dowolnie przyjętej nazwy nie jest Komisją Krajową ani jej nie zastępuje – pisali w swym oświadczeniu jeszcze w listopadzie 1987 roku – Jest zespołem ludzi o dużym autorytecie osobistym i grupą powołaną do istnienia w sposób pozastatutowy, bez dołożenie choćby minimum starań by skonsultować jej skład, funkcję lub choćby sama celowość utworzenia z obecnymi w kraju i prowadzącymi działalność związkową członkami Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Jej utworzenie budzi uzasadnione obawy co do tożsamości związku, sposób powołania narusza elementarne zasady demokracji wewnątrzzwiązkowej zaś skład nie odzwierciedla pluralizmu politycznego i światopoglądowego NSZZ „Solidarność”.[xxii]
Nowym zjawiskiem na ówczesnej scenie politycznej było pojawienie się w grudniu 1988 roku tzw. Krajowego Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność” (KKO). KKO powstała na bazie utworzonej we wrześniu 1988 roku tzw. grupie sześćdziesięciu, której trzon stanowili doradcy związku, część działaczy „Solidarności” oraz „ogólnie szanowani intelektualiści i artyści”.[xxiii] Była to w istocie samozwańcza elita polityczna, która nominowała sama siebie na jedynego reprezentanta zarówno „Solidarności”, jak i całej opozycji politycznej. Znając ówczesne realia polityczne totalitarnego państwa komunistycznego, w selekcjonowaniu tej nowej samozwańczej elity politycznej musiała brać udział cywilna czy w też wojskowa tajna policja polityczna. Służba Bezpieczeństwa realizowała bowiem w tym czasie tajną operację o kryptonimie „Brzoza”, której celem było wciągnięcie do dialogu tylko tej części opozycji solidarnościowej, która zgodzi się na warunki komunistów.[xxiv] Trudno wszakże wykluczyć też silną hipotezę, iż cały ten nowy twór polityczny był projektem komunistycznych służb specjalnych, dla stworzenia sobie własnej podporządkowanej opozycji i wyeliminowania ze sceny politycznej tych przywódców i działaczy „Solidarności” oraz opozycji politycznej, która była przeciwna tej formule porozumienia z władzami komunistycznej Polski.[xxv] O zasadności tej hipotezy świadczy pełne wsparcie propagandowo-medialne komunistycznych władz dla KKO, przy wprowadzeniu całkowitej cenzury medialnej o wszelkich innych działaniach liderów i działaczy „Solidarności” oraz opozycyjnych partii politycznych.
Rdzeń osoby Komitetu Obywatelskiego stanowili z jednej strony działacze Wałęsowskiej grupy „Solidarności”, jak Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Mieczysław Gil, Jarosław i Lech Kaczyńscy, Bogdan Lis, Jacek Merkel, Janusz Pałubicki czy Alojzy Pietrzyk, z drugiej strony eksperci związku kojarzeni z kosmopolitycznym skrzydłem byłego Komitetu Obrony Robotników z lat 70., jak Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Jan Lityński, Adam Michnik czy Henryk Wujec. Oprócz tego znaleźli się tam przedstawiciele wiejskich ugrupowań związkowych, jak Artur Balazs czy Roman Bartoszcze, przedstawiciele środowisk politycznych opowiadających się za grupą Wałęsy i porozumieniem z komunistami jak Stefan Bratkowski, Aleksander Hall, Jan Józef Lipski czy Jan Maria Rokita , przedstawiciele świeckich i duchownych środowisk katolickich jak Halina Bortnowska, Andrzej Stelmachowski, Jerzy Turowicz, ks. Henryk Jankowski czy ks. Józef Tischner oraz pisarze, reżyserzy, aktorzy czy dziennikarze. Ale kluczową władzę w KKO miała grupa Jacka Kuronia czy jak to określa Sławomir Cenckiewicz, „warszawski salon”.[xxvi]
„KKO – podsumowywał Paweł Śpiewak – pełnił funkcję centrum dowodzenia, mając jedynie pośrednie uwiarygodnienie i prawomocność. Dawał je przede wszystkim Wałęsa, a ponadto opozycja i autorytet innych członków KKO. Wszelako KKO postępował tak jakby był społeczeństwem albo jego w pełni uprawomocnioną reprezentacją. Podpisywał w jego imieniu polityczne zobowiązania i deklaracje. Do udziału w pracach KKO nie zostali zaproszeni reprezentanci tych opozycyjnych partii politycznych, którzy bądź to nie znaleźli się w „Solidarności”, bądź też stanowili jej margines. Na usprawiedliwienie tego stanu rzeczy mówiono, że te partie (KPN, PPN, UPR) nie mają większego politycznego zaplecza lub że ze względu na swój rzekomy radykalizm mogłyby zagrozić delikatnej grze politycznej, a to stawiając nadmierne żądania, a to uniemożliwiając swoim pryncypializmem dochodzenie do uzgodnień w trakcie rozmów z ówczesnymi władzami”.[xxvii]
Tak wyłoniony samozwańczy Komitet Obywatelski wystąpił jako jedyny i bezalternatywny reprezentant opozycji społecznej i politycznej. „Komitet Obywatelski przy Wałęsie – pisze S. Cenckiewicz – którego członków nikt przecież demokratycznie nie wybierał, ale dobierał według towarzysko-politycznego klucza, stał się polityczną czapą nad całą „Solidarnością”. (…) Zamiast „ekstremistów”, czyli władz „Solidarności” wybranych w demokratycznych wyborach, komuniści ostatecznie wykreowali konstruktywnego partnera”.[xxviii] Ten konstruktywny partner, stworzony faktycznie przy kluczowym udziale komunistycznych służb specjalnych, wystąpił jako „strona solidarnościowo-opozycyjna” w „rozmowach”, „pertraktacjach” ze „stroną koalicyjno-rządową” w ramach tzw. Okrągłego Stołu.
Okrągły stół był to mebel specjalnie zrobiony w fabryce mebli w Henrykowie. Ustawiono go w ówczesnym Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie, a dzisiaj Pałacu Prezydenckim. Ustawiono go tylko po to, aby zaprezentować go dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy z udziałem kamer telewizyjnych z kraju i z zagranicy, zainaugurowano oficjalne rozmowy w styczniu 1989 roku. I po raz drugi, gdy je oficjalnie zakończono w kwietniu 1989 roku.
Pertraktacje przy owym „Okrągłym Stole” były w istocie mniej ważne, gdyż decydujących uzgodnień dokonano w ośrodku komunistycznego ministerstwa spraw wewnętrznych, czyli de facto ośrodku tajnej policji politycznej w Magdalence pod Warszawą.[xxix] Kluczową rolę w tych uzgodnieniach odegrali ze strony komunistycznej, minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak oraz członkowie najwyższych władz partii komunistycznej – Stanisław Ciosek, Andrzej Gdula, Aleksander Kwaśniewski i Janusz Reykowski. Zaś osobami kluczowymi strony „solidarnościowej”, obok Lecha Wałęsy, byli doradcy związku – Bronisław Geremek, Adam Michnik, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki i Lech Kaczyński oraz działacze związku – Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i Alojzy Pietrzyk. W pertraktacjach brali też udział przedstawiciele Kościoła katolickiego – biskup Tadeusz Gocłowski i ks. Alojzy Orszulik.
Najważniejszym uzgodnieniem była zgoda strony „solidarnościowej” na niedemokratyczne, czy też mówiąc bardziej eufemistycznie „częściowo demokratyczne” wybory do Sejmu. Wybory miały się bowiem odbyć w formule 65 : 35. 65 procent miejsc w Sejmie było z góry zarezerwowane dla komunistów i ich satelitów politycznych, głównie ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego. 35 procent miało być obsadzone w wyniku demokratycznych wyborów. Wybory do nowo tworzonego Senatu, liczącego 100 miejsc, miały być całkowicie demokratyczne. Wspólnie zaś Sejm i Senat, jako Zgromadzenie Narodowe, miały wybrać prezydenta Polski. Strona komunistyczna nie ukrywała, iż ma nim zostać I sekretarz partii komunistycznej Jaruzelski. W zamian miała nastąpić ponowna rejestracja „Solidarności”, acz z zawieszonym prawem do strajków. „Jeśli Kompromis Sierpnia – podsumowywał J. Przystawa – był rozejmem, czy zawieszeniem broni, zawieranym na oczach całego społeczeństwa, gdy za plecami elity stały strajkujące załogi, które z kolei miały świadomość realnych możliwości aparatu władzy – to kompromis „Okrągłego Stołu” posiada wszelkie znamiona zmowy elit”.[xxx]
Wszystko to działo się w narastającej sytuacji społecznego buntu wobec władz komunistycznych, czego zwiastunem była wzbierająca od początku 1989 roku fala strajków.[xxxi] „W tym czasie, po raz pierwszy od lat – podsumowuje Antoni Dudek – Polska znalazła się o krok od wielkiego wybuchu społecznego, mogącego zmieść ekipę Jaruzelskiego, ale i skupioną wokół Wałęsy grupę czołowych działaczy i doradców „Solidarności”, którzy od połowy 1988 roku pozostawali głównymi rozmówcami władz”.[xxxii] W marcu 1989 roku, mimo policyjnych represji, w Jastrzębiu odbył się Kongres Opozycji Antyustrojowej z udziałem przeciwnych „Okrągłemu Stołowi” działaczy „Solidarności” oraz „Solidarności Walczącej” i partii politycznych na czele z Konfederacją Polski Niepodległej. Kongres wypowiedział się za doprowadzeniem do pełnej demokracji politycznej i gospodarczej oraz przeprowadzeniem w pełni wolnych i demokratycznych wyborów parlamentarnych.[xxxiii]
Siły polityczne przeciwne „Okrągłemu Stołowi” nie były wszakże w stanie skutecznie przeciwstawić się nowemu układowi sił politycznych w środowiskach postsolidarnościowych. Ten nowy układ sił politycznych stworzyły samoskooptowane i uzurpatorskie elity opozycji w formule Komitetu Obywatelskiego, które współdziałały z komunistycznymi elitami władzy i były przez nie wspierane. Dla tych samozwańczych postsolidarnościowych elit, masy członkowskie rozwiązanej przez komunistów „Solidarności”, a szerzej buntujące się przeciw komunizmowi społeczeństwo, było wręcz politycznym zagrożeniem. „Brak zakorzenienia społecznego ruchu reformatorskiego, przy jednoczesnym przejęciu przez wąską grupę kontroli nad opozycją – oceniał nową sytuację Paweł Śpiewak– stanowił istotny element sytuacji politycznej i wyznaczał charakter dyskursu. W wielu wypowiedziach politycznych liderów obecny był motyw lęku przez rozsierdzonym tłumem, nieprzewidywalnym w swoich odruchach, nad którymi nikt nie będzie mógł zapanować. Podkreślano, że ludzie łatwo dają się podburzyć, omamić fałszywymi obietnicami. Z jednej więc strony należało wzmacniać pozycję przywódców związkowych i KKO, z drugiej – zwalczać partie i związki wysuwające „nierealistyczne” i „radykalne” hasła”.[xxxiv]
IV. Pucz związkowy Wałęsy i kradzież polityczna znaku „Solidarności”
Ale najważniejszy polityczny zabieg manipulacyjny pozostał, i dla Tymińskiego, i dla większości społeczeństwa, dość długo nieczytelny. A dla części Polaków pozostaje nieczytelnym nawet do dziś. Tym zabiegiem był pucz związkowy Wałęsy i jego współpracowników. Wałęsa i jego grupa dokonali przy tym swoistej kradzieży politycznej znaku i znaczenia „Solidarności” z lat 1980-1981 i stającego za nim zaufania polskiego społeczeństwa. Nieczytelność tej politycznej kradzieży była możliwa dzięki ścisłej cenzurze na ten temat komunistycznych mediów oraz wznowionego „Tygodnika Solidarność” i nowej gazety strony postsolidarnościowej pod nazwą „Gazeta Wyborcza”.[xxxv] Specyficzne złodziejstwo polityczne Wałęsy i jego grupy polegało na utworzeniu w 1989 roku nowego i całkowicie różnego ideowo, programowo i personalnie związku zawodowego i zarejestrowanie go pod starą nazwą NSZZ „Solidarność”. Następnie zaś grupa ta starała się uniemożliwić innym grupom działaczy i przywódców „Solidarności” wykorzystanie tej nazwy. Tak sprzeciwiano się i blokowano przez jakiś czas zarejestrowanie przez grupę jej byłego wiceprzewodniczącego „Solidarności” Mariana Jurczyka, nowego związku „Solidarność ’80”.[xxxvi]
Równocześnie Wałęsa i jego grupa związkowa uczyniła nieważnym zarówno dorobek „Solidarności” lat 1980-1981, jak i unieważniła jego władze wybrane na I Zjeździe w 1981 roku. Nie dopuściła do wznowienia działalności zarówno Komisji Krajowej, jak i jej Prezydium wybranego na I Zjeździe w 1981 roku. Ten zabieg pozwolił grupie Wałęsy całkowicie wyeliminować z nowej już „Solidarności” swych związkowych przeciwników oraz przeciwników porozumień „Okrągłego Stołu”. Po prostu nie dopuszczono ich do nowego związku. Wałęsa eliminował ich zarówno na poziomie krajowym, jak również na poziomie regionów. „Wałęsa (…) od początku systematycznie eliminował z wpływu na „Solidarność” wszystkich niewygodnych, a obdarzonych związkowym autorytetem, przywódców – pisał w 1991 roku Jerzy Przystawa – Nigdy przecież nie zgodził się na spotkanie z Komisją Krajową, a nawet z jej Prezydium. Wszystkie kolejne „władze krajowe”, a więc TKK, TR „S”, KKW – to były przykłady mniej lub bardziej arbitralnych mianowań, których wynikiem było nieodmienne spychanie na margines ludzi niewygodnych. Analogiczne działania miały miejsce w regionach, szczególnie od amnestii 1986 roku. (…) Objeżdżając kraj, w okresie przygotowań do ponownej rejestracji związku, Lech Wałęsa publicznie dezawuował tych, którzy domagali się respektowania mandatów związkowych.”[xxxvii]
Wałęsa i jego grupa dokonali więc kradzieży politycznej, przywłaszczając dla siebie nazwę związku i podszywając się pod wyobrażenie o nim, funkcjonujące w świadomości społecznej. Pozwoliło to grupie Wałęsy przejąć znaczące zaufanie społeczne, jakim większość polskiego społeczeństwa darzyła „Solidarność” z lat 1980-1981. O działaniach jego i jego grupy eliminujących działaczy „Solidarności” przeciwnych porozumieniom „Okrągłego Stołu”, wiedziała tylko dość wąska grupa liderów i działaczy szczebla centralnego i regionalnego. Sytuację dezorientacji wśród członków i działaczy „Solidarności” na poziomie przedsiębiorstw i instytucji ułatwiał fakt, iż część członków starych władz krajowych i regionalnych rozproszyła się po kraju, część wyemigrowała za granicę, a część nie wykazywała żadnej aktywności związkowej.
„Jak można było przeciwstawić się tym destrukcyjnym procesom? – pisał w 1991 roku J. Przystawa – Z pozycji „solidarnościowych” podjęte zostały w zasadzie trzy takie próby. Były to: „Solidarność Walcząca”, Grupa Robocza Komisji Krajowej oraz Porozumienie na rzecz przeprowadzenia Demokratycznych Wyborów w NSZZ „Solidarność”, czyli „Porozumienie Szczecińskie”. Z tych trzech „SW” była najbardziej konsekwentną, gdyż stojąc na gruncie niewdawania się w żadne kompromisy z komunistami, domagała się bezwarunkowego przywrócenia legalnej działalności „Solidarności”. Jednakże jako organizacja polityczna, odrębna od „Solidarności”, w dodatku niejawna, została gładko zepchnięta na margines. „Grupa Robocza” była natomiast działaniem elitarnym, skupiała w sumie kilkadziesiąt osób i chociaż były to osoby o sporym autorytecie związkowym, stanowiły właściwie ciało o ambicjach negocjacyjnych i opiniodawczych.
Największe nadzieje rokowało „Porozumienie Szczecińskie”, które zresztą przyciągnęło i praktycznie inkorporowało zarówno działaczy „SW” jak i „Grupy Roboczej”. Przyjęło ono formułę otwartą, a odbywając spotkania na terenie całego kraju miało szansę przyciągnąć sporą część członków „Solidarności” zaniepokojonych obrotem spraw. Kolejne spotkania „Porozumienia …”, odbyte poza Szczecinem, kolejno w Będzinie, Grodźcu, Piotrkowie Trybunalskim, Bydgoszczy i Wrocławiu budziły świadomość zdezorientowanych członków „Solidarności” i stanowiły realne zagrożenie dla okrągłostołowego establishmentu. Niestety, spotkanie wrocławskie, może najliczniejsze i najbardziej udane, okazało się zarazem ostatnim i po nim „Porozumienie …” przestało istnieć”.[xxxviii]
Nowy związek zawodowy grupy Wałęsy, pod tą samą nazwą Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, zarejestrowano w kwietniu 1989 roku. Dokonano wszakże kluczowej zmiany w statucie i usankcjonowano utworzone przez Wałęsę i jego grupę nowe władze związku, czyli Krajową Komisję Wykonawczą i Regionalne Komisje Wykonawcze, co oznaczało unieważnienie wyborów władz „Solidarności” z lat 1980-1981.
(…)
Dość skrupulatnie przy tym przemilczano, a wręcz ukrywano, iż jest to nowy w sensie prawnym, organizacyjnym i personalnym związek zawodowy. Dobitnym dowodem na manipulowanie opinią publiczną było nazwanie pierwszego zjazdu tego nowego związku, który odbył się w kwietniu 1990 roku, II Zjazdem „Solidarności”, co miało za zadanie ukryć nawet fakt nowej prawnie jego rejestracji. Oczywiście na ten „II Zjazd” nie zaproszono władz „Solidarności” wybranych na I Zjeździe. Dobrym komentarzem do tej sytuacji jest treść listu Andrzeja Gwiazdy do delegatów tego Zjazdu. „Jeśli twierdzicie pisał w nim Gwiazda – że tworzycie II Zjazd NSZZ Solidarność – nie mogę być Waszym gościem. Mógłbym być gościem Zjazdu, gdybyście się określili jako organizacja odrębna od NSZZ Solidarność. W 1981 roku zostałem wybrany członkiem Komisji Krajowej, czyli jedynych władz Związku, podlegających wyłącznie Zjazdowi Krajowemu. Jeśli Wasz Zjazd byłby naprawdę Zjazdem NSZZ Solidarność to jako członek ustępujących władz składałbym przed Wami sprawozdanie z działalności i ubiegał się o absolutorium. Uznaliście za słuszne manipulacje, za pomocą których udało się nie dopuścić do zebrania Komisji Krajowej. Doskonale wiecie, że powody przytaczane przez Was są kłamliwe i nikczemne. W Waszych rękach spoczywała decyzja, czy ten Zjazd stanie się Zjazdem Solidarności. Czekało na to 8 milionów naszych członków, którzy do tej pory nie zapisali sie do Waszej organizacji, którzy nie mają związku zawodowego do którego mogliby mieć zaufanie i który broniłby ich interesów. Nie zamierzam Wam mówić, dlaczego Wasza organizacja tylko z nazwy przypomina Solidarność. Jestem przekonany, że sami znacie przyczyny. Jestem przekonany, że sami wiecie jakie należało podjąć uchwały, by Wasz Zjazd stał się naprawdę II Zjazdem NSZZ Solidarność. Lecz zabrakło Wam odwagi”.[xxxix]
Do nowego związku wstąpiło ostatecznie zaledwie kilkaset tysięcy członków, spośród blisko 10 milionów członków „Solidarności” z lat 1980-1981. Z końcem 1989 roku NSZZ „Solidarność” praktycznie przestał istnieć jako wielki społeczny ruch pracowniczy i zawodowy. Jak twierdzi J. Przystawa, który był działaczem „Solidarności”, „Solidarności Walczącej” i „Porozumienia Szczecińskiego”, rozpad związku nastąpił w latach 1986 -1990. „Ten rozproszony, zdecentralizowany opór społeczny – pisał Przystawa o sytuacji w podziemnej „Solidarności” połowy lat 80. – aczkolwiek coraz słabszy, był jednak niezniszczalny. Słabł, ponieważ społeczeństwo było zniechęcone przede wszystkim jego jałowością i widoczną nieskutecznością (albo niewidoczną skutecznością). Był niezniszczalny, ponieważ w tym rozproszeniu działali ludzie głęboko ideowi, tacy których „i kafarem nie dobijesz”, natomiast działali oni pod osłoną społeczeństwa, gdyż jak to zauważył jeden z moich przyjaciół – „nawet ubecy nie donosili”. Tymczasem kompletna jałowość programowa i koncepcyjna „central związkowych” i narastająca frustracja przywódców stworzyły możliwość zupełnie innego rozegrania „karty solidarnościowej”.[xl]
I tym „innym rozegraniem” był „Okrągły Stół” i Magdalenka, z dokonanym przez Wałęsę i jego grupę puczem związkowym, przy równoczesnym eliminowaniem ze sceny związkowej liderów i działaczy „Solidarności” temu przeciwnych. „Cały ten proces – podsumowywał Przystawa jeszcze w 1991 roku – budowania związku i władzy „od góry”, dokonywany pod przykrywką demokratycznej fasady i frazeologii, przyciągał, rzecz jasna cały szereg ludzi, którzy zwietrzyli tu nowe możliwości kariery, ale skutecznie zniechęcał i odsuwał ludzi, którzy ideały „Solidarności” traktowali serio”.[xli]
[i] A. Dudek, Reglamentowana rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce1988-1990, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2004, s. 161
[ii] Błażej Brzostek, Wstęp. Część druga (październik 1988 – 6 luty 1989), w: Okrągły Stół. Dokumenty i materiały, t.1, red. Włodzimierz Borodziej, Andrzej Garlicki, wrzesień 1986 – luty 1989, Kancelaria Prezydenta, Warszawa 2004, s. 48
[iii] N. Davis, Boże Igrzysko. Historia Polski, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2002, s. 1007
[iv] A. Dudek, Historia polityczna Polski 1989-2012, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013, s. 18
[v] W. Bukowski, Moskiewski proces. Dysydent w archiwach Kremla, Oficyna Wydawnicza „Volumen”, Warszawa 1998, s. 639
[vi] W. Bukowski, 1998, s. 639
[vii] Rozmowa autorem z Władimirem Bukowskim na konferencji naukowej Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych w Bielsku Białej we wrześniu 2002 roku
[viii] W. Bukowski, 1998, s. 638
[ix] W. Bukowski, 1998, s. 639
[x] W. Bukowski, 1998, s. 601
[xi] Peter Schwitzer, The Reagan Administration secret strategy that hastened the collapse of the Soviet Union, The Atlantic Monthly Press, New York, 1994
[xii] Raport Departamentu Skarbu dla prezydenta Reagana z 1983 roku podkreślał, iż „jeżeli Arabia Saudyjska i inne kraje <<posiadające znaczne zasoby ropy naftowej zwiększą wydobycie i jej dostawy w skali globalnej (…) na około 27 – 5,4 miliona baryłek na dobę, co spowoduje spadek cen światowych prawie o 40%, dla USA byłoby to nader korzystne>>” – P. Schwitzer, 1994, s. 141-142
[xiii] W. Bukowski, 1998, s. 602
[xiv] W. Bukowski, 1998, s. 652
[xv] W. Bukowski,1998, s. 656
[xvi] „Deklaracje rządu Mazowieckiego były przez Moskwę uznawane za wiarygodne, czego dowodziła październikowa wypowiedź ministra spraw zagranicznych Edwarda Szewarnadze, który podczas pobytu w Warszawie oświadczył: „To co się dzieje w Polsce, nie wywołuje u nas alergii” – J. Dudek, 2013, s. 68
[xvii] „Moskwa dawała w ten sposób „Solidarności” zielone światło do przejęcia części władzy wykonawczej w Polsce, co nie znaczyło, że przestały ją interesować gwarancje bezpieczeństwa dla strategicznych interesów ZSRR nad Wisłą”– A. Dudek, 2013, s. 53
[xviii] A. Dudek, 2013, s. 18
[xix] „Coraz częściej jednak, początkowo nawet za przyzwoleniem naczelnika GRU, dochodziło do oficjalnych kontaktów pomiędzy kierownictwem Zarządu II a Agencją Wywiadu Obronnego (Defense Intelligence Agency – DIA) Stanów Zjednoczonych. W tym samym czasie doszło również do zacieśnienia współpracy Departamentu I MSW z CIA” – Sławomir Cenckiewicz, Długie ramię Moskwy. Wywiad wojskowy Polski Ludowej 1943 -1991 (wprowadzenie do syntezy), Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2011, s. 365-366
[xx]Okrągły Stół. Dokumenty i materiały, t. 1, 2004, s. 172
[xxi] A. Dudek, 2013, s. 25
[xxii] Paweł Śpiewak, Narodziny polskiej demokracji (wiosna 1989 – jesień 1990), w: Bitwa o Belweder w opracowaniu Mirosławy Grabowskiej i Ireneusza Krzemińskiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991, s. 200
[xxiii] P. Śpiewak, 1991, s. 200
[xxiv] Sławomir Cenckiewicz, Magdalenka. Teoria spiskowa, która okazała się prawdą, „Rzeczpospolita”, Plus Minus, 19-20 października 2013, s. P6
[xxv] W ekspertyzie doradców Wojciecha Jaruzelskiego, czyli Pożogi, Jerzego Urbana i Cioska, cel ten został w pełni wyartykułowany: „Uważamy, że naszym realistycznym celem powinno być ustawiczne oswajanie bardziej ugodowego skrzydła nastawionego na koegzystencję z <<reżimem>>, asymilowanie i neutralizowanie tego skrzydła, budowanie przepaści między nim a opozycją radykalno-nielegalną (…).” – S. Cenckiewicz, 19-20 października 2013, s. P7
[xxvi] „Od tej pory to Kuroń i jego polityczni przyjaciele mieli decydować o politycznych karierach ludzi „Solidarności”. Po kolejnej turze jego rozmów w MSW funkcjonariusze Departamentu III MSW pisali: „w przekonaniu większości osób z opozycji uczestnictwo w rozmowach (z władzami komunistycznymi – WB) otwiera szerokie możliwości kariery politycznej. Przed ludźmi mającymi szanse na takie uczestnictwo staje alternatywa: albo ukorzyć się przed środowiskiem postkorowskim i złożyć niejako deklarację lojalności, albo zachować samodzielność. Jacek Kuroń, w prowadzonych rozmowach, stara się wytwarzać wrażenie, że może on co najmniej odsunąć każdego niewygodnego działacza opozycyjnego” – S. Cenckiewicz, 19-20 października 2013, s. P7
[xxvii] P. Śpiewak, 1991, s. 201
[xxviii]S. Cenckiewicz, 19-20 października 2013, s. P6
[xxix] „Jakby dla podkreślenia roli tajnych służb w operacji okrągłostołowej do roboczych i poufnych kontaktów reprezentantów władz z przedstawicielami „Solidarności” wyznaczył (Kiszczak – WB) w dodatku dość specyficzne miejsce: „obiekt specjalny” nr 135 w Magdalence należący do Departamentu I MSW (wywiadu cywilnego)” – S. Cenckiewicz, 19-20 października 2013, s. P6
[xxx] Jerzy Przystawa, Wzlot czy upadek „Solidarności”, w: Pęknięty dzban. Wybór dokumentów związku „Solidarność” 1988-1990, wyboru dokonał Marek Zagajewski, Uniwersytet Szczeciński, Katedra Filozofii, Szczecin 1991, s. 348-349
[xxxi] W styczniu 1989 r. w 49 strajkach uczestniczyło 15 tys. ludzi, zaś w marcu było ich już 260, z udziałem ponad stu tysięcy ludzi” – A. Dudek, 2013, s. 31
[xxxii] A. Dudek, 2013, s. 31
[xxxiii] „Tego rodzaju poglądy były atakowane jako ekstremistyczne i pozbawione realizmu, nie tylko przez oficjalne ośrodki masowego przekazu, ale także przez większość prasy niezależnej, pozostającej pod kontrolą zwolenników porozumienia z władzą”– A. Dudek, 2013, s. 32
[xxxiv] P. Śpiewak, 1991, s. 207
[xxxv] „Na początku czerwca wznowiono wydawanie „Tygodnika Solidarność”, a jego redaktorem naczelnym został – podobnie jak w roku 1981 – Tadeusz Mazowiecki. Jednak największe znaczenie dla prasowej akcji propagandowej „Solidarności” miało ukazanie się 8 maja, w nakładzie 150 tys. egzemplarzy, pierwszego numeru „Gazety Wyborczej”. Trzon redakcji pierwszego legalnego dziennika opozycji tworzył zespół podziemnego „Tygodnika Mazowsze”, a jego redaktorem naczelnym Wałęsa mianował Adama Michnika” – A. Dudek, 2013, s. 3 -37
[xxxvi] „Pismo Wiceprzewodniczącego KKW NSZZ „Solidarność” – Lecha Kaczyńskiego skierowane do Sądu Wojewódzkiego w Warszawie – VIII Wydziału Cywilnego rejestrującego związki zawodowe. (…) Zarejestrowanie NSZZ „Solidarność ’80” spowodowałaby w rezultacie, iż w polskim życiu związkowym zaistniałyby jednocześnie dwa związki posługujące się nazwą „Solidarność”. Jeden z nich z zapisem w statucie z niczym nieograniczonym prawem do strajku i drugi z wpisanym samoograniczeniem w tym tak istotnym zakresie. (…)”, Pęknięty dzban. Wybór dokumentów związku „Solidarność” 1988 – 1990, wyboru dokonał Marek Zagajewski, Uniwersytet Szczeciński, Katedra Filozofii, Szczecin 1991, s. 239 -240
[xxxvii] J. Przystawa, 1991, s. 350
[xxxviii] J. Przystawa, 1991, s. 352-353
[xxxix]Pęknięty dzban, 1991, s. 83
[xl] J. Przystawa, 1991, s. 347-348
[xli] J. Przystawa, 1991, s. 351-352
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
- Koniec Europy jaką znamy - 8 czerwca 2022
- Prawo małych i średnich państw narodowych do suwerennego istnienia - 4 maja 2022
biznetus
Pierwszym zadaniem diabła na Ziemi jest udowadnianie, że diabły nie istnieją, a każdy kto mówi o diabłach jest wyznawcą „diabelskiej teorii historii.” W polityce większość celów i sposobów ich realizacji jest ukrywana, gdyż jest to forma wojny, a ściślej wojna jest przedłużeniem polityki. Zgodnie z pana wykładnią historii politycznej układ Ribentropp-Mołotow był układem o porozumieniu i współpracy między ZSRR a III Rzeszą Niemiecką. Teza o „spiskowej wersji historii”, która pojawiła się i pojawia przy wszelkich akcjach „terapii szokowej”, jest celowym i przemyślanym dezawuowaniem tych, którzy dostrzegają ukryty wymiar akcji politycznych. A tak się robi politykę. I to na całym świecie. Ja też byłem ongiś tak naiwny jak pan. I też się dałem nabrać na Wałęsę i Okrągły Stół. Ale zmądrzałem. Czego i panu życzę.
Wojciech Błasiak
@Wojciech Błasiak
Moja ostra krytyka pańskiego tekstu wynika z tego, że teks ma charakter klasycznej teorii spiskowej pod przykrywką wywodu „historycznego”. Przyznam, że bardzo nie lubie tego typu twórczości. Tekie służą tylko wpychaniu ludzi w myślenie paranoidalne a nie racjonalnemu analizowaniu i rozwiązywaniu problemów. Jeśli wszyscy agenci tego świata, ci z Moskwy, z Izraela, z USA i z Watykanu sprzysięgli się przeciwko Polsce i uknuli ze swoimi agentami w Polsce czyli Solidarnością i Episkopatem straszny spisek Okrągłego Stołu, by zlikwidować potężną Solidarność, to po co wszelkie starania, myślenie i działania? Takiego spisku nikt nie pokona. To już lepiej się upić i pogodzić ze swoim niewolniczym losem.
A ja się dałem nabrać. Wałęsę, Episkopat, wszystkich agentów tego świata osobiście popierałem i z nimi sympatyzowałem. Również w knuciu spisku Okrągłego Stołu. I nawet udział w kontraktowych wyborach brałem. Podobnie jak miliony innych Polaków. A więc spiskowcy otrzymali dostateczną legitymizację ode mnie i od innych na swoje działanie. Jakieś komisje wybrane przed 10 laty, których kadencje się dawno skończyły nie były im na nic potrzebne.
Piłsudski też nie zwoływał Sejmu Czteroletniego, by prosić o pozwolenie na objęcie naczelnictwa państwa. Brał to co leżało na ulicy i miał ku temu legitymizację. Gdyby się bawił w takich momentach w demokrację to byłby głupkiem i nikim.
biznetus
Obrazą rozumu i brednią to jest teza, iż między Solidarnością z lat 1980 -1981 i późniejszych, a Solidarnością z 1989 roku nie ma związku historycznego. Słowo groteskowość to nie słowo banalność, śmieszność czy niepoważność. Pucz był groteskowy, ale wcale nie śmieszny. A brutalne zwalczanie mojego tekstu wynika z faktu, iż przeczy on i to faktograficznie oficjalnym bredniom o „Okrągłym Stole”.
Wojciech Błasiak
Interesuje Cię przyszłość Polski? http://urbietorbi-apocalypse.net/Polska.pl.html
proszę o przykłady stwierdzeń pseudohistorycznych i ahistorycznych; w przeciwnym wypadku, zarzut gołosłowny
Problem polega na tym, że jak ktoś pisze artykuł lub całą ksiązke na spod góry założoną tezę, to powstaje taki stek setek prawd wyrwanych z kontekstu, półprawd i zwykłych bredni, że trudn z tym jakoś rzeczowo dyskutować. Podobnie jest z bredniami zamochowo-smoleńskimi. Dyskusja z takimi konstruktami to zwykła strata czasu. To obraza ludzkiej godności, ludzkiego rozumu i zwykłej logiki.
Ale podam wybrane przykłady.
Ahistorycznym jest twierdzenie, że między Solidarnością 80 a Solidarnością w 1989 roku był jakikolwiek historyczny związek. To były zupełnie odmienne zjawska. Solidarność 80 to była antytotalitarna, niezwiązkowa fatamorgana na miarę swoich totalitarnych czasów. W sumie sama w sobie była w sej antytotalitarności totalitarna. W 80 roku trzeba było dużej cywilnej odwagi, by nie zapisać się do Solidarności. Ta Solidarność została zupełnie rozbita. Dziesięć lat później już taka totalitarna strura wraz ze swą Komisją czy czymś tam nie była ani Polsce potrzebna. Sam zawsze podzielałem pogląd Wałęsy, że Solidarność powinna być po 1990 roku całkowiicie rozwiązania. Sam, chociaż się zastanawiałem, nie widziałem sensu do odtwarzania lub zakładania Solidarności w moim miejscu pracy. ZZ są od pracy związkowej w normalnym kraju, a nie miałem jakieś potrzeby pracy związkowej. W 1980 roku ZZ to była fasada do buntu przeciw komunizmowi. Do tamtej należeli Macierewicz, Michnik, Kuroń, Niesiołowski a nwet milion członków PZPR-u. Mowa o jakieś wielomilionowej Solidarności w 1989 roku to są brednie ahistoryczne. Ja bym niegdy się nie zapisał do Solidarności z przewodniczącym Andrzejem Gwiazdą, którego uważałem za zgorzkniałego idiotę. Ale do związku z przewodniczącym Wałęsą chętnie bym się zapisał, ale się nie zapisałem, bo nie było już żadnej potrzeby i żadnego sensu.
Pseudohistorycznym jest na przykład twierdzenie, że próba przewrotu Janajewa to była jakaś niepoważna kpina. To była sprawa śmiertelnie poważna. Tylko dzięki pięknej postawie Rosjan na ulicach Moskwy się nie udała. Ale do tamtej pory cały świat się poruszał na cienkiej linie nad składami dynamitu. Gdyby zamach się udał, to najprawdopodobniej mielibyści pełny repertuar z cyklu „Imperium kontratakuje”. A wtedy były jeszcze wojska radzieckie i w Niemczech i w Polsce.
To są tylko dwa przykłady oczywistych pseudo- i ahistorycznych brednii. Trzymanie się takich bredni i do tego przyklejanie go ruchu Jow-ów Ruch JOW kompromituje. To było widać w debacie oksfordzkiej z udziałem Pawła Kukiza. Jakaś pani zadała bardzo słuszne pytnie, dlaczego on wiąze system proporcjonalny z Okrągłym Stołem, skoro przy Okrągłym Stole zadecydowano wybor metody większościowej, co nota bene było głównym powedem całkowitej masakry wyborczej komunistów. I Kukiz stał jak głupek, bez zadnych argumentów. Nie wiedział co powiedzieć. Na kłamstwach się daleko nie ujedzie. Więc proszę o mniej bujd spiskowych, bo to Ruchowi bardziej szkodzi niż pomaga.
Mam nadzieję, że te pseudo- i ahistoryczne dywagacje pisane pod jedną tezę nie są oficjalnym stanowiskiem Ruchu JOW. Bo wtedy trzebaby się było trzymać od tego Ruchu z daleka.
Tekst o zmowie elit Okrągłego Stołu to lekcja historii, nie pierwsza, którą zawdzięczamy pracy Wojciecha Błasiaka. Dotarcie jej do świadomości Polaków, to podstawa zrozumienia znaczenia ordynacji wyborczej dla naszej przyszłości, co celnie przedstawiła Redakcja naszego portalu. Ta lekcja budzi jednocześnie wielkie zaciekawienie książką, której jest fragmentem. Zwłaszcza, że propaganda naszych okupantów dla przedstawienia w złym świetle Stanisława Tymińskiego zrobiła, jeżeli nie wszystko, to bardzo wiele.
Cytuję poniżej twierdzenia autora do których zamierzam się odnieść ,,Wałęsa i jego grupa dokonali przy tym swoistej kradzieży politycznej znaku i znaczenia „Solidarności” z lat 1980-1981 i stającego za nim zaufania polskiego społeczeństwa. (…)
Specyficzne złodziejstwo polityczne Wałęsy i jego grupy polegało na utworzeniu w 1989 roku nowego i całkowicie różnego ideowo, programowo i personalnie związku zawodowego i zarejestrowanie go pod starą nazwą NSZZ „Solidarność”. Następnie zaś grupa ta starała się uniemożliwić innym grupom działaczy i przywódców „Solidarności” wykorzystanie tej nazwy. (…)
Nowy związek zawodowy grupy Wałęsy, pod tą samą nazwą Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, zarejestrowano w kwietniu 1989 roku. Dokonano wszakże kluczowej zmiany w statucie i usankcjonowano utworzone przez Wałęsę i jego grupę nowe władze związku, czyli Krajową Komisję Wykonawczą i Regionalne Komisje Wykonawcze, co oznaczało unieważnienie wyborów władz „Solidarności” z lat 1980-1981.’’
Szanowny autorze , nie zamierzam odbierać ,,zasług’’ Wałęsie i jego grupie (nawiasem mówiąc warto byłoby przypomnieć kto był wówczas w ,,jego grupie’’) ale chcę zwrócić uwagę na to że drugą Solidarność zarejestrowano jeszcze w tym czasie gdy pełnia władzy znajdowała się w rękach komunistów(czytaj sowieckich pachołków). Z tego powodu uważam że druga Solidarność jest dziełem wspólnym Wałęsy (i jego grupy) , Kiszczaka , Jaruzelskiego, Urbana itd. . Uważam że pomysłodawca z pewnością pochodził z pośród osób które wpadły na pomysł rozmów esbecji z opozycją w Magdalence.
Tworzenie związku odgórnie, z pogwałceniem demokratycznych procedur przy konstytuowaniu władz, było zgodne z rządzą władzy Wałęsy ale zarazem było wymogiem i warunkiem tak zwanej ,,re legalizacji’’ Solidarności stawianym przez komunistyczną ,,władzę’’.