/Jan Kowalski: Obywatel drugiej kategorii

Jan Kowalski: Obywatel drugiej kategorii

 

Czuję się pokrzywdzony jako obywatel, któremu podobno przysługuje prawo do wyboru posła. Kodeks wyborczy mówi, że wyborca głosuje tylko na jedną listę kandydatów, stawiając na karcie do głosowania znak "x" (…) w kratce z lewej strony obok nazwiska jednego z kandydatów z tej listy, przez co wskazuje jego pierwszeństwo do uzyskania mandatu.

 

A zatem ustawodawca odebrał część mojego prawa wyborczego, gdyż pozwala mi jedynie wskazać pierwszeństwo, a ja chcę wybierać konkretnego kandydata. Dlaczego muszę głosować w pierwszej preferencji na partie, a nie na człowieka? Przecież to jawna sprzeczność, gdyż to właśnie konkretny z krwi i kości poseł będzie podnosił w Sejmie rękę za ustawami, a nie partie. W art. 104 Konstytucji RP wyczytałem, że: Posłowie są przedstawicielami Narodu. Kto mnie więc przekona, że posłowie są przedstawicielami narodu, a nie przedstawicielami partii politycznych?

 

Czuję się pokrzywdzony także jako kandydat na posła. Partie polityczne na swoich listach w Warszawie wystawią do 40 kandydatów, z których każdy może zebrać głosy, a ich suma przypadnie temu, który otrzyma ich personalnie najwięcej. Partie dysponują dużymi pieniędzmi z budżetu państwa, strukturą organizacyjną, korzystają ze środków masowego przekazu, wstawiły na listy wyborcze celebrytów i inne znane osoby, które pozyskują głosy. Ja, jako jednoosobowy kandydat jestem, na dzień dobry, postawiony w dysproporcji wobec konstytucyjnej zasady równości wyborów.

 

Dlaczego Marszałek Sejmu i Prezydent RP podpisali taką ustawę? Co w tej sprawie zrobił Rzecznik Praw Obywatelskich? Czyżby zawiodły mechanizmy demokratyczne Rzeczypospolitej Polskiej? Kto mi na to odpowie?

 

Pomimo to staję do nierównej rywalizacji o mandat, jako obywatel drugiej kategorii.

 

Jan Kowalski

 

 

 

Brak zaufania

 

Coś w tych wyborach jest nie tak. Na przykład w Warszawie każdy wyborca będzie wybierał 20 posłów, a skutecznie może postawić tylko jeden krzyżyk? Przecież ten system, de facto jednego skreślenia powoduje, że kandydaci z tej samej listy stają się wobec siebie największymi konkurentami. W kampanii będą udawać, że łączą ich wspólne cele, należą do tej samej drużyny, ale gołym okiem widać, że jak jeden dostanie głos, to drugi go straci. W tej technice wyborczej najbliższy programowo kandydat automatycznie staje się wrogiem. To wręcz resztki stalinowskiej obrzydliwości w naszych wyborach. Tak skonstruowane prawo wyborcze wytwarza mechanizmy sprzeczne z ideą wzajemnego zaufania, na fundamencie którego tworzy się przecież społeczeństwo obywatelskie. Jak mamy je budować, skoro ci co mają nas później reprezentować już na samym wstępie reprezentacji muszą grać w fałszywe karty?

 

Szkoda, że Kowalski nie startuje do Senatu, gdzie tych machlojek nie będzie. Tam w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), w każdym okręgu, z każdego ugrupowania stratuje tylko jeden kandydat, a wszyscy razem mogą się rzetelnie i autentycznie wspierać, bez picu udawania wspólnoty. W systemie jednomandatowym pretendenci z tej samej partii nie znajdują się wobec siebie w konflikcie interesu wyborczego. Warto się zastanowić, a może wręcz żądać, wyborów do Sejmu w takiej samej formule jednomandatowej jak do Senatu? Byłyby to wybory uczciwe i na pewno demokratyczne.

 

 

 

Mariusz Wis prezes Fundacji im. J. Madisona Centrum Rozwoju Demokracji

*pełnomocnik Jana Kowalskiego

 

*Artykuł opublikowała warszawska gazeta "Południe"