Podstawowym mechanizmem demokracji są wybory. Jedną z pierwszych demokracji w naszej części Europy była „demokracja komunistyczna”. Pojęcie powyższe może razić ortodoksyjnych sympatyków tej formy rządzenia, ponieważ sami koryfeusze dyktatury proletariatu w Związku Radzieckim nie określali siebie demokratami, ale bolszewikami. Nie oznacza to bynajmniej, że nimi nie byli co najmniej co do ogólnej treści zawartej w tym pojęciu. Wszak demokracja to nic innego jak dyktatura większości – wyraz „bolszynstwo” oznacza po prostu „większość” – i to w czystej postaci. Tylko forma rządzenia była swoiście komunistyczna, która zgodnie ze swoją dialektyką zakładała względność praw i nawet nazwa „większość” mogła w praktyce oznaczać „mniejszość” zorganizowaną wg zasady centralizmu demokratycznego.
Jak wyglądała w rzeczywistości ta forma rządzenia ludem doświadczyli polscy obywatele na terenach zaanektowanych do państwa radzieckiego po jego napaści na Polskę 17 września 1939 roku. Oto co pisze uczestniczka tej operacji wyborczej na Wileńszczyźnie śp. prof. Barbara Skarga*):
„Wypominali mi wówczas (przesłuchujący z NKWD – przyp. mój), że sama głosowałam za przyłączeniem naszych ziem do Związku Sowieckiego. To był często wysuwany argument i podstawa do wpisywania w ankietach personalnych obywatelstwa ZSRR. Obywatelstwo to przekreślałam konsekwentnie zawsze, wpisując polskie, co ich doprowadzało do wściekłości. Rozmowa zaś toczyła się najczęściej w taki sposób: głosowałaś! Nie. Jak to nie, wszyscy musieli głosować, gdybyś nie głosowała, dawno byłabyś na Syberii. W tym miejscu popełniali błąd. Cóż to bowiem za wybory, gdy idzie się do urn wyborczych pod bagnetami NKWD. Stosowaliście siłę, a więc wasze wybory nie są ważne i jest rzeczą całkowicie obojętną, czy ktoś w nich brał udział, czy nie. Ale oni twierdzili swoje i mieli rację. Pamiętam, że ludzie się bali, że radio londyńskie nawoływało, by nie stawiać oporu, mówiono, że wybory pod przymusem nie będą miały znaczenia wobec prawa międzynarodowego. Nikt nie znał wyznaczonych gdzieś w Moskwie kandydatów. Sowieckim obyczajem była tylko jedna lista i NKWD śledziło, by nikt nie poważył się skreślić z niej choć jednego nazwiska. Kabinki były co prawda w każdym punkcie wyborczym, ale nie śmiano do nich wchodzić, bo niektórych odważnych zabierano od razu. Zresztą cóż za różnica, czy się przekreśli, czy nie, wiadomo było z góry, jakie będą wyniki. Było to pierwsze tego rodzaju przeżycie, pierwsze spotkanie z rzekomą wolnością sowieckich instytucji i śmialiśmy się serdecznie z tego barbarzyńskiego procederu. Nie był to śmiech mądry. Któż jednak mógł przypuszczać, że wybory zostaną przez aliantów uznane, że będą służyły w przetargach o granice. Mieliśmy śmieszną wiarę, że istnieje prawo, że istnieje szacunek dla walczącego narodu, że będzie nam oddana sprawiedliwość. Jakże byliśmy naiwni”.
Wspomniany przez Panią Profesor „barbarzyński proceder” wyborczy uległ po II wojnie światowej, w warunkach demokracji socjalistycznej PRL-u, swoistemu liftingowi dokonanemu przez polskich komunistów przybyłych ze Wschodu. Wyglądał on następująco:
– centrum posiadające prawny monopol do rejestrowania kandydatów w wyborach jest już w Warszawie, a nie w Moskwie;
– usunięte zostały z przestrzeni wyborczej państwowe mundurowe służby policyjne (Autorka wspomina o NKWD) jako nie pasujące do nowych powojennych czasów; bolszewicki przymus fizyczny został zastąpiony socjalistyczną świadomością obywatelską;
– w pierwszych po wojnie wyborach do sejmu w styczniu 1947 roku były jeszcze listy konkurujących ze sobą bloków politycznych, ale później sytuacja powróciła do leninowskiej normy tj. wróciła jedna lista kandydatów w wyborach do sejmu, gwarantując monopol rządów nielicznym czerwonym hegemonom;
– pomijając patologiczne warunki wyborcze do sejmu z 1947 roku, które to wybory dzisiaj uznaje się za sfałszowane, sama procedura „skreślania” kandydatów była – zgodnie z interesem jedynej partii – uznawana za naganną i rzadko się zdarzała; kabiny wyborcze były nadal w każdym lokalu wyborczym, ale stanowiły one swego rodzaju atrapy wobec zalecanej praktyki „nie skreślania” (kandydaci z pierwszych miejsc na jednej liście wyborczej mieli gwarantowane mandaty poselskie).
Po 1989 roku, w nowej demokracji „solidarnościowej” Ojcowie Założyciele III RP dokonali kolejnego odświeżenia mechanizmu wyborczego do sejmu wziętego z poprzedniej formacji. Ten zabieg zagwarantował im – wespół z istniejącą „nadbudową” starego porządku prawnego i konstytucyjnego – ciągłość w rządzeniu gminem nie naruszając samej antyobywatelskiej konstrukcji.
Precyzyjnym opisem dzisiejszej „solidarnościowej” rzeczywistości sejmowej, będącej konsekwencją „oszukańczego” procederu wyborczego – już nie tak „barbarzyńskiego”, jak ten opisany przez Panią Profesor – była wypowiedź, z trybuny sejmowej 3 stycznia 2003, ówczesnego wicemarszałka Sejmu, przywódcy głównej partii opozycyjnej, Donalda Tuska o treści:
„Jeśli Polacy dzisiaj tak nisko cenią własne przedstawicielstwo, także naszą Izbę, to nie tylko ze względu na jakość pracy, ale także z tego pierwotnego powodu, jakim jest poczucie niepełnego uczestnictwa, często fałszywego, zafałszowanego uczestnictwa obywateli w akcie wyborczym. Polacy od lat mają przekonanie – i to przekonanie narasta – że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne”.
Wymienione powyżej trzy odmiany demokracji tj. komunistyczna, socjalistyczna i solidarnościowa, które Polacy znają z autopsji mają jeden wspólny mianownik. Jest nim bezpodmiotowość obywatela w państwie, realizowana poprzez pozbawienie go prawa wybieralności do sejmu, czyli prawa biernego.
Ten „brak” jest aksjomatem myślenia antydemokratycznego, czyli sprzecznego z ideą wolnego obywatela. Od czasów opanowania Polaków – fizycznie i umysłowo – przez komunizm sytuacja nic się nie zmieniła.
A przecież prawie osiem lat temu Rada Europy obchodziła 10 urodziny wydania – opracowanych przez Komisję Wenecką – standardów wyborczych tzw. Kodeksu dobrej praktyki, gdzie potwierdza się niezbywalną pełnię praw wyborczych wszystkich obywateli w państwie demokratycznym.
*) Barbara Skarga „Po wyzwoleniu… (1944–1956)”, Aletheia, Warszawa 2000
- Poseł z każdego powiatu’24 - 29 października 2024
- Demokracja węgierska vs. demokracja brukselska - 14 października 2024
- Kodeks dobrej praktyki w sprawach wyborczych - 23 września 2024
- Ja Wyborca, My Wyborcy – koment - 9 września 2024
- Polsko-białoruskie powinowactwo wyborcze? - 2 sierpnia 2024
- O „demokracji” słów kilka (komentarze Blogera StanW) - 8 stycznia 2024
- Projekt Programu Odzyskania Polski – vox ex parte - 6 listopada 2023
- Awersja ustawodawcy do orzecznika „wolne” - 27 października 2023
- Przekręt założycielski III RP - 22 października 2023
- Koślawe JOW-y do polskiego Senatu - 12 października 2023