Problem wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem, to problem nieustannych kompromisów, jakie musimy w życiu stale podejmować. Nie da się bez nich funkcjonować, szczególnie w polityce. Zwłaszcza w polityce zawsze pozostaje wszakże kwestia nieprzekraczalnych granic, których nie wolno nam w kompromisach przekroczyć, jeśli nie chcemy przekreślić sensu naszego wyboru. Te nieprzekraczalne granice wytycza nam sens tego, co robimy i tego, czemu to ma służyć. Tym sensem jest większe dobro w dłuższej i długiej perspektywie czasowej.
W swym aktualnym marcowym komentarzu amerykański socjolog, ekonomista i historyk Immanuel Wallerstein ten problem ujął tak: „Na krótką metę wszyscy staramy się zminimalizować ból. Minimalizacja bólu wymaga kompromisu, aby można było udzielić pomocy tym, którzy jej potrzebują. Ale kompromis nie rozwiązuje żadnego problemu na dłuższą metę. Tak więc, w połowie drogi (ponad trzy lata) musimy dążyć do rozwiązania bez kompromisów.
To wszystko kwestia czasu – bardzo krótki bieg w porównaniu z biegiem średniodystansowym. Jeśli nie pójdziemy na kompromis w krótkim okresie, ranimy ludzi, którzy są najsłabsi. Jeśli pójdziemy na kompromis w średnim okresie, ranimy ludzi, którzy są najsłabsi. To niemożliwa gra, w której wszyscy musimy zagrać”.
W tej niemożliwej grze, w której wszyscy uczestniczymy, kluczowa i najtrudniejsza jest strategiczna ocena tego, co mamy osiągnąć w dłuższej perspektywie. Na jaki krótkookresowy kompromis możemy pójść, aby zbliżyć się na dłuższą metę do większego dobra, a przynajmniej go nie zatracić? Na kompromis bowiem co do sensu tego, co robimy, iść już nie możemy. Nasze życie i to, co w nim robimy, traci wtedy sens.
W tej niemożliwej do racjonalnego rozegrania grze, w której musimy uczestniczyć, musimy więc nade wszystko myśleć perspektywicznie i długofalowo. Musimy precyzyjnie rozpoznawać cele strategiczne. A nade wszystko analizować większe dobro, abyśmy się nie pogubili w meandrach koniecznych politycznych kompromisów.
W naszych polskich warunkach jest to szczególnie trudne. Nie mamy nade wszystko elit politycznych zdolnych do formułowania i realizowania strategii politycznych. Ale nie mamy też elit intelektualnych, które by takie pola strategicznych narodowych interesów, aspiracji i ambicji formułowały i poddawały stale krytycznej analizie. Polskie państwo jest bowiem kolosem o glinianej głowie.
Dlatego musimy to zastąpić tworzeniem jak najszerszego pola do politycznych debat publicznych. Debat nade wszystko na fundamentalne i strategiczne problemy. Głównie na społecznych forach internetowych i wszelkich innych forach społecznych. Ale też i wymuszać na publicznych mediach oddawania części pola na rzecz takich debat. I to na przekór jarmarcznym telewizjom, z TVP na czele i jarmarcznym polskim politykom, publicystom i dziennikarzom.
Przede wszystkim oznacza to likwidowanie niewygodnych dla nich tematów tabu. Zmowa milczenia jest bardzo groźna, gdyż usuwanie z publicznego dyskursu niewygodnych tematów, prowadzi na dłuższą metę do ich eliminowania, a przynajmniej marginalizowania ich znaczenia, zarówno w potocznej, jak i teoretycznej świadomości społecznej. W konsekwencji to usuwa je, a przynajmniej marginalizuje, w decydującej o społecznej aktywności narodowej wyobraźni symbolicznej. A to prowadzi do niezdolności myślenia i podejmowania zbiorowych decyzji wyborów mniejszego zła, ale poprzez strategię osiągania większego dobra.
A jednym z najważniejszych politycznych tematów tabu dla polskich polityków, publicystów i dziennikarzy, acz w nie mniejszym stopniu dla polskich naukowców społecznych, jest kwestia ordynacji wyborczej do Sejmu w ogóle, a wprowadzenia ordynacji większościowej opartej na regule jednomandatowych okręgów wyborczych w szczególności. Nasz establishment uznał, iż jeśli udało mu się całkowicie zbojkotować referendum w tej sprawie w 2015 roku, to ten tematu już nie wypłynie. Oni sądzą, że mogą dlatego spać spokojnie, bo nic nie może ich już wyrzucić na śmietnik polskiej historii. Zobaczymy. „Jeszcze nie wieczór”, jak śpiewał Władimir Wysocki.
10 marca 2019
- Apel otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy - 20 października 2024
- Patologizacja partii politycznych w Polsce - 24 lipca 2024
- Negatywne przywództwo - 16 czerwca 2024
- Początek rozpadu „układu okrągłego stołu” - 5 stycznia 2024
- Prawo Duveregera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory - 31 października 2023
- Fasadowa demokracja i jej propaganda oraz ideologia - 13 stycznia 2023
- Inflacja, polityka i neoliberalna ekonomia - 8 września 2022
- Ktoś musi zacząć - 11 lipca 2022
- Koniec Europy jaką znamy - 8 czerwca 2022
- Prawo małych i średnich państw narodowych do suwerennego istnienia - 4 maja 2022
Ja programowo bojkotuję każde wybory, które:
a) uniemożliwiają polskim obywatelom kandydowanie i wolny wybór swoich własnych przedstawicieli
b) gwałcą zasadę powszechności, równości i wolności wyborów
c) opierają się na szantażu, terrorze psychicznym i kłamstwie
d) nie dają możliwości pozytywnego wyboru, lecz wymuszają tzw. wybór negatywny (mniejsze zło, ratowanie kraju czy tym podobne bzdury)
Dlatego dla mnie nie ma tematu wyborów do PE lub Sejmu.
Trochę szkoda, że Ruch JOW nigdy nie zainicjował i nie popierał oficjalnie akcji bojkotu. Demokrata w fikcyjnych wyborach nie powinien uczestniczyć i powinien otwarcie o tym mówić.
Gdzieś ktoś powiedział, że demokracja jest dla ludzi mądrych. Obecna ordynacja wyborcza w naszym wykonaniu jest kpiną ze społeczeństwa grupy cwaniaków, zawodowych działaczy partyjnych. Najgorsze jest to, że jesteśmy w fazie „nasycenia”. Kolejne zmiany ekip rządzących osiągnęły w tych latach tyle ile udało się startując od zera czyli roku 1989. Niczego więcej nie zdziałają co widać po chaotycznych posunięciach zamiast koniecznych zmian systemowych. Nie będzie zmian systemowych bo nie ma wizji rozwoju gospodarczego i społecznego. Przypomina mi to czasy po Gierku w PRL-u. To był moment kiedy wielu wiedziało, że osiągnięto maksimum i lepiej nie będzie bo to wymaga innych wizji i kompetencji. Zaczęło działać znane prawo „zdobytej władzy nigdy nie oddamy”. Chyba jeszcze działa.