Za sprawą znakomitego wyniku Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich, tematem numer 1 w publicznej dyskusji stała się ostatnio ordynacja wyborcza do Sejmu, a zwłaszcza postulat wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Kiedy w 2008 roku, na nadzwyczajnym krajowym zjeździe lekarzy, zgłosiłem projekt stanowiska zjazdu, popierający wprowadzenie JOW, wielu delegatów stwierdziło stanowczo, że samorząd lekarski nie powinien zajmować się tą sprawą, bo ordynacja wyborcza nie jest przedmiotem zainteresowania izb lekarskich. Zjazd stanowiska nie zajął.
Inaczej sprawę tę widzi OZZL, który od 2000 roku należy do społecznego Ruchu na rzecz JOW. OZZL popiera JOW, bo widzi bezpośredni związek między rodzajem ordynacji wyborczej, a sytuacją ochrony zdrowia i sytuacją lekarzy. Pokażę na konkretnych przykładach, że tak rzeczywiście jest.
Z początkiem 2008 roku Sejm zajmował się nowelizacją ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Jedną z wprowadzanych zmian był przepis określający minimalną wysokość płacy lekarza – rezydenta w stosunku do „średniej krajowej”. Rok wcześniej, za rządów PiS odbył się wielki ogólnopolski strajk lekarzy. Posłowie PO – lekarze popierali swoich kolegów po fachu, domagających się podwyżek. W 2008 roku rząd tworzyła już PO. Gdy przyszło do ustalania minimalnej płacy dla rezydentów, rząd PO przedstawił propozycję przygotowaną przez swoich poprzedników, przewidującą, że płaca ta nie może być mniejsza niż 70% „średniej krajowej”. W „międzyczasie” jednak posłowie PiS zgłosili projekt poselski, iż płaca lekarza rezydenta, nie może być niższa niż 100 % średniej krajowej. Za jakim projektem głosowali lekarze – posłowie PO? Głosowali przeciwko podniesieniu wskaźnika wynagrodzenia dla rezydentów z 70 do 100 % średniej krajowej. Głosowali zatem przeciwko temu, co – jak można domniemywać – uznawali za słuszne. Dlaczego?
Kolejny przykład pochodzi z ostatnich miesięcy i dotyczy „pakietu onkologicznego”. Wszedł on w życie mimo wielu krytycznych uwag napływających zewsząd. Jego błędy krytykowała opozycja, co naturalne. Okazuje się jednak, że również przedstawiciele rządzącej koalicji – lekarze widzieli jego wady. Świadczy o tym fakt, że oni sami, w swoich lekarskich praktykach nie zdecydowali się leczyć pacjentów nowotworowych wg zasad „pakietu”, ale po staremu. W jednej z audycji telewizyjnych stwierdzili, że nowe przepisy tylko by im utrudniły postępowanie i wydłużyły drogę chorego do leczenia. Dlaczego nie powiedzieli tego w debacie sejmowej. Dlaczego głosowali wbrew swoim przekonaniom?
Odpowiedź w obu przypadkach jest jedna: lekarze, posłowie PO (i PSL) zagłosowali przeciwko swoim przekonaniom, bo takie było życzenie ich partii, z którą liczą się bardziej niż ze swoimi wyborcami. Takie zachowanie posłów wymusza obecna ordynacja wyborcza: proporcjonalna, z 5% progiem, oparta na wielomandatowych okręgach liczących po ok. 800 tys. wyborców. Największy wpływ na dostanie się danej osoby do Sejmu jest to, czy została ona wpisana na listę partyjną. Jeśli zatem ktoś chce być posłem, musi być wierny swojej partii i posłuszny jej przywódcy. Może wtedy liczyć na to, że – w nagrodę – zostanie wpisany na listę partyjną i to na dobre, „punktowane” miejsce. Bez partii, nawet najwybitniejsza osoba, przy obecnej ordynacji, do Sejmu nigdy się nie dostanie. Taki sposób wyboru posłów nie służy promowaniu ludzi niezależnych, mądrych i wiernych swoim zasadom. Prowadzi do tworzenia koterii, a partie przemienia w swoiste „gangi”, w których wierność „bossowi” jest ważniejsza niż interesy kraju, czy wyborców. To jest właśnie partiokracja, o której tak wiele mówił Paweł Kukiz.
Sytuacja jest zupełnie inna w JOW, w których posłem zostaje kandydat uzyskujący największą ilość głosów wyborców w swoim małym okręgu. Nie trzeba wówczas być na partyjnej liście, a ogólnokrajowy wynik partii nie ma znaczenia dla wyboru konkretnej osoby. Taki system nie eliminuje partii politycznych, ale je zmienia z „wodzowskich” na demokratyczne. Partie wyszukują bowiem ludzi mądrych, niezależnych i odważnych, którzy mają szansę wygrać w danym okręgu. Partie wiedzą, że jeżeli taki dobry kandydat nie zostanie przyciągnięty do partii, to wystartuje sam i zostanie wybrany bez jej pomocy.
Gdybyśmy zatem w systemie JOW przekonali poszczególnych posłów rządzącej koalicji do podwyżki płac rezydentów albo do zmian w pakiecie onkologicznym, to oni nie przestraszyliby się swojego „wodza”, ale podjęli z nim dyskusję, próbując zmienić stanowisko swojej partii. I jest możliwe, że siłą swoich argumentów i swoim autorytetem by to zrobili. Partii mogłoby bowiem zależeć, aby nie tracić dobrych kandydatów, którzy w wyborach mogą przysporzyć jej wiele głosów. Dlatego partie w systemie JOW są bardziej elastyczne i wsłuchane w głosy obywateli niż w ordynacji proporcjonalnej. Dla powodzenia reformy służby zdrowia, dla wprowadzenia zmian, których oczekują pacjenci i lekarze ma to niezwykle istotne znaczenie. System JOW ma jeszcze inne zalety, jak tworzenie stabilnych rządów czy mniejsze koszty prowadzenia kampanii wyborczych, ale nie są to cechy tak istotne dla nas, jak przedstawiona wyżej: zmiana pozycji parlamentarzysty z biernego wykonawcy poleceń partii na świadomego, samodzielnie myślącego reprezentanta swoich wyborców.
15 maja 2015 r.
*Artykuł napisany dla portalu internetowego Medycyna Praktyczna, www.mp.pl
- Wódz, a za wodzem… nic. Komentarz aktualny - 27 lutego 2017
- Stanowisko OZZL w sprawie referendum i popracia dla JOW - 27 sierpnia 2015
- Poseł szuka pana - 4 lipca 2015
- JOW a sprawa lekarska - 1 lipca 2015