W czwartek 4 listopada, o godzinie 18.00, na Rynek Wrocławia wyszli z tym hasłem młodzi wrocławianie, w innych hasłach wskazując, że ordynacja wyborcza (do Sejmu!) nie musi być do bani, że możliwe jest inne rozwiązanie, rozumne, uczciwe, kreujące kompetentną i odpowiedzialną klasę polityczną: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Przynieśli ze sobą żywe transparenty, a także balony, koszulki i inne akcesoria.
Nie jest to pierwszy wrocławski happening studencki, w którym młodzi uczestnicy Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych głośno, publicznie i ulicznie domagają się reformy prawa wyborczego. Jako wrocławianin z satysfakcją konstatuję, że w tych działaniach przoduje Niezależne Zrzeszenie Studentów Politechniki Wrocławskiej, ale przy współdziałaniu innych NZS-ów wrocławskich uczelni. Jest powód do wrocławskiej satysfakcji, ponieważ od lat obserwuję działalność NZS – spadkobiercy organizacji studenckiej, która tak znacząco zapisała się w najnowszej historii Polski. Bez satysfakcji, niestety, stwierdzam, że NZS-y, które jakoby kontynuują tradycje tamtego NZS-u całkowicie zmieniły profil swoich zainteresowań, a ta najważniejsza i najciekawsza z państwowego punktu widzenia młodzież – młodzież akademicka – de facto wycofała się z życia publicznego i w minimalnym stopniu przejawia pragnienie włączenia się w działania naprawy Rzeczypospolitej.
Przykra to i gorzka konstatacja, ale działania wrocławskiej młodzieży budzą nadzieję, że może to jest tylko okres przejściowy, jakieś uśpienie zimowe naszej młodzieży i że może już niedługo będziemy świadkami przebudzenia.
To uśpienie zimowe nie jest bez przyczyny. Na Rynku wrocławskim nie było widać żadnych dziennikarzy ani ogólnopolskiej, ani wrocławskiej prasy, nie było czujnych kamer, które dzielnie tkwią godzinami w różnych miejscach Warszawy, czekając na okazję. Kiedy chodzi o akcję studencką nie dla jaj, ale w ważnej sprawie publicznej, wtedy dziennikarze i ich kamery patrzą w inną stronę.
Tym gorętsze gratulacje i brawa dla liderów i organizatorów wrocławskiego happeningu.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012
Nikt panu nie broni przyjechać z New Yorku i protestować przed sejmem. A zastanawiać nie ma się nad czym. W historii Ruchu było kilka marszów na Warszawę. I chyba każdy kończył się pod sejmem, który na tę okoliczność był szczelnie oddzielony kordonem policji od garstki zwolenników ordynacji większościowej. I pies z kulawą nogą nie interesował się tym, co mają do przekazania protestujący. Podobnie zresztą mieszkańcy Warszawy, którzy w sobotnie popołudnie gdzieś bardzo spieszyli się i patrzyli na uczestników marszu nienawistnym okiem, bo na parę mniut zablokowali przejazd. Tak przynajmniej było w październiku 2008 roku.
Organizacja protestu przed sejmem w dniu, w którym są tam posłowie, czyli roboczym – jest o tyle trudna, że większość ludzi ma jakieś obowiązki. Ponadto jest to spore przedsięwzięcie logistyczne i organizacyjne, które wymaga nie tylko zaangażowania wielu osób i ich czasu, ale także pieniędzy. A tych niestety nie ma, bo Polska jest bardzo biednym krajem i wydanie 10-20 zł miesięcznie na wsparcie Ruchu przekracza ich możliwości finansowe.
Jeśli zaś chodzi o pospolite ruszenie, to nam raczej potrzebna jest praca u podstaw.