(komentarz wygłoszony na antenie Katolickiego Radia Rodzina Rozgłośni Archidiecezji Wrocławskiej, 92 FM, 7 czerwca 2005, godz. 9.00 i 21.30)
W piątek, 3 czerwca, Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, w samo południe, zakłócił poważnie beztroskie życie Stołecznego Miasta Warszawy, odbywając swój III Marsz na Warszawę, spod Kolumny Zygmunta pod Gmach Sejmu Rzeczypospolitej. Pogoda dopisała, nie zlało nas ulewnym deszczem, jak na zakończenie ubiegłorocznego II Marszu na Warszawę. Kolumna marszowa budziła respekt, gdy jej czołówka dochodziła do Nowego Światu, to jej koniec opuszczał Plac Zamkowy, po drodze dołączali woJOWnicy z Wielkopolski, ze Śląska, zatrzymani korkami na drodze.
Niewątpliwie było nas co najmniej dwa razy więcej niż rok temu, a pomimo tego, że nie rzucaliśmy petard, nie walili w bębny i blachy i w ogóle zachowywaliśmy się jak grzeczne panienki, w środku Warszawy było nas widać i słychać. Widzieli nas i słyszeli warszawiacy przyglądający się biernie demonstracji, widzieli i słyszeli ci, którzy musieli czekać w tramwajach, autach i autobusach na zablokowanych skrzyżowaniach. Nie zauważyły nas tylko kamery telewizyjne, zarówno te publiczne, jak i prywatne, których wprawdzie na Placu Zamkowym i na Krakowskim Przedmieściu nie brakowało, ale widać filmowały co innego. Podobnie jak dziennikarze radiowi, którym udzielaliśmy wywiadów – te wywiady gdzieś im się potem wymazały i nie dotarły do słuchaczy. Nie dostrzegli nas dziennikarze wpływowych gazet warszawskich i periodyków opiniotwórczych. Na głucho zamknięta była mazowiecka siedziba Platformy Obywatelskiej w Alejach Ujazdowskich, aczkolwiek nie dlatego, że członkowie tej partii przyłączyli się do naszego pochodu, aby poprzeć manifestację w sprawie głównego ich postulatu programowego, jakoś nie udało nam się ich rozpoznać.
Nasze dwa poprzednie marsze kończyły się w soboty, z tego powodu robiono nam zarzut, że Sejm w soboty nie pracuje, a powinniśmy zorganizować manifestację wtedy, gdy Sejm obraduje, wówczas możemy liczyć na odzew z ich strony. Tak przynajmniej tłumaczyli nam różni posłowie deklarujący (po cichu!) poparcie dla JOW. Aby dać im tę szansę nasz III Marsz odbył się w piątek, kiedy Sejm „był w pracy", co poważnie utrudniło przyjazd do Warszawy wielu naszym zwolennikom-woJOWnikom z odległych stron Polski. Niestety, wyszedł do nas jedynie poseł Zbigniew Nowak, z którego wszyscy robią chorego umysłowo, ponieważ opowiada niemiłe rzeczy o gwiazdorze sejmowym pośle Zbigniewie Wassermanie. Jeden z internautów skomentował to potem, że „widać nie taki on znowu wariat, jak go malują". Nie raczyli wyjść do nas ani posłowie PO, którzy jakoby twardo walczą o JOW w wyborach do Sejmu, ani różni nasi rzekomi zwolennicy z innych partii. Co więcej, Straż Marszałkowska uniemożliwiła nam złożenie pisma do Marszałka Senatu, co było dla nas pewnym zaskoczeniem, ponieważ o naszej wizycie uprzedziliśmy Kancelarię Marszałka i zostaliśmy zapewnieni, że wprawdzie sam Marszałek to nie, bo będzie miał akurat wtedy inne ważne obowiązki, ale jeden z wicemarszałków to z całą pewnością.
Mówię o tym nie po to, żeby się użalać, tylko, żebyśmy mieli jasność sytuacji i odróżniali kto jest kim i o co zabiega. Dokładnie rok temu, 6 czerwca na Konwencji we Wrocławiu, liderzy PO ogłosili swój program dla Polski i na pierwszym miejscu postawili JOW w wyborach do Sejmu. Dzisiaj widzimy już wyraźnie, że ruch ten miał cele stricte dywersyjne: przejęcie nośnego postulatu społecznego, skierowanie go na boczny tor i zdemobilizowanie Ruchu JOW. Platformie przydzielono taką rolę dezinformacyjną w wewnętrznym podziale ról przed wyborami: ogłaszając otwarcie tematyki i debaty publicznej dokonuje się jej zamknięcia i zablokowania, jest to typowe działanie dialektyczne czyli umiłowana przez dialektyków „jedność przeciwieństw". Kiedy rok temu dotarliśmy na Plac Zamkowy i pod Sejm, a było nas dwa razy mniej, pojawiły się migawki w dziennikach telewizyjnych i radiowych. Kiedy tym razem przybyliśmy w znacznie większej liczbie – ani mru-mru. Rok temu jechaliśmy w trzech autokarach, tym razem z samej tylko małej Nysy przyjechało ok. 100 woJOWników. Jedyną odpowiedzią tzw. klasy politycznej jest próba zamilczenia nas, zamknięcia dostępu do środków komunikacji, udawanie, że nas nie ma, nie widać i nie słychać.
Oddając honor i wyrazy uznania naszym woJOWnikom warszawskim, którzy załatwili wszystkie sprawy urzędowe i wszystko co jest niezbędne dla zorganizowania manifestacji, trzon i główną siłę naszego Marszu stanowiły, jak zawsze, Kresy Rzeczypospolitej. Przyjechali woJOWnicy ze Szczecina i z Rzeszowa, z Gdańska i z Kłodzka, z Nysy i Słubic, z Kietrza i Koszalina (chociaż Koszalin poległ gdzieś po drodze, z powodu awarii autobusu). Im bliżej Warszawy tym gorzej, najgorzej, proporcjonalnie rzecz jasna, w samej Stolicy. Nasuwa się powiedzenie Marksa, że „byt określa świadomość". Wszystkie dane pokazują na ekonomiczne uprzywilejowanie Warszawy i Mazowsza, wysoki dochód na głowę mieszkańca, najniższe bezrobocie. Dokładnie odwrotnie jest na Kresach, może to dlatego na Kresach lepiej widać konieczność zmian i potrzebę JOW. Czy wolno tak myśleć o Stolicy Polski, która była dla nas zawsze symbolem patriotyzmu i oddania Ojczyźnie? Rozmawialiśmy o tym podczas Marszu z polskimi sędziwymi bohaterami: generałem Antonim Hedą-„Szarym", pułkownikiem Józefem Teligą, z którym wspólnie przekazywaliśmy nasze pismo w sprawie referendum o JOW Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.
Dla mnie, który od 45 lat uczę i wychowuję młodych Polaków, najbardziej dotkliwie przykry był nasz przemarsz obok największej i najbardziej elitarnej polskiej szkoły wyższej: Uniwersytetu Warszawskiego. Ten wielki Uniwersytet „dumnie" odwraca się od sprawy JOW i tak, jak przy poprzednich okazjach, zarówno jego profesura, jak i studenci arogancko patrzą w inną stronę. Amerykanie mówią „źródłem arogancji jest ignorancja", mówią też „ignorance is bliss" – ignorancja to rozkosz. Z tą ignorancją spotykamy się codziennie w dyskusjach z inteligentami polskimi, w dyskusjach internetowych. Nie mają pojęcia o tym, jak funkcjonuje demokracja w Wielkiej Brytanii, nie rozumieją znaczenia systemu wyborczego, ale z całą pewnością siebie i zadufaniem wydają autorytatywne sądy i opinie.
Ruch nasz zainspirowany został rewolucję ustrojową we Włoszech, gdzie w referendum roku 1993 zmieniono system wyborczy. Temat ten nie przedostał się do wiadomości opinii publicznej w Polsce. W roku 1993 media w Polsce milczały o tych wydarzeniach z taką samą zaciekłością, jak teraz milczą o Marszu na Warszawę i o Ruchu JOW. Ale każdy, kto ma dobrą wolę może się dowiedzieć, jak to się stało we Włoszech? Dlaczego problem ordynacji wyborczej tak poruszył kręgi akademickie, studentów włoskich uniwersytetów przede wszystkim, że temat ten okazał się tam bardziej gorący niż np. sprawa aborcji czy sprawa rozwodów, jak sprawa czy we Włoszech ma być monarchia czy republika? Czy włoscy studenci tak bardzo różnią się od polskich? Czy może profesorowie włoskich uniwersytetów z innej są ulepienie gliny niż polskich? Czy wybitni włoscy artyści, reżyserzy, pisarze, którzy włączyli się w wielki ruch „Maggioritario" i stali się jego promotorami na tyle są gorsi od polskich, że wypadało im nie tylko zainteresować się tym wielkim tematem ale i przejąć się nim i zaangażować?
I w końcu dwa słowa do moich wiernych słuchaczy i czytelników, którzy stale zadają mi te same pytania: „Ale co my mamy zrobić?", „Jak to zmienić?", „Co my możemy?".
W samym tylko Wrocławiu mieszka wiele tysięcy osób, które swoim podpisem potwierdziło poparcie dla postulatu JOW. Jednakże, kiedy znalazł się WoJOWnik ofiarny, który wyłożył pieniądze na wynajęcie autobusu do Warszawy, pomimo naszych usilnych starań nie udało się go zapełnić. Każdemu „coś" przeszkadzało, jednemu pilne zajęcia, drugiemu imieniny, trzeciemu egzaminy, czwartemu zebranie, piątemu wizyta u dentysty, szóstemu wiek niemłody, siódmemu, że za młody. Komfortowy autobus, za darmo, stał i czekał. I pojechał do Warszawy z wieloma pustymi miejscami. „Polacy chcieliby mieć niepodległość, ale bez przelania kropli krwi i bez wydania jednego grosza". Tak surowo oceniał swoich rodaków Marszałek Piłsudski. Tym razem ani kropla krwi nie była potrzebna, ani żadne grosze.
Partyjne koterie, które zawłaszczyły sobie nasze państwo same z siebie nie zrezygnują ze swoich przywilejów i beneficjów, i żadne argumenty ich nie przekonają. Przekonać ich może tylko zdecydowana wola społeczeństwa, które posługuje się argumentami, apeluje, przekonuje, ale jest zdecydowane upomnieć się o swoje prawa siłą. ONI pozbawili nas elementarnego prawa obywatelskiego, jakim jest bierne prawo wyborcze, wprowadzili oszukańczy system wyborczy, który łamie prawie wszystkie zasady zapisane w Konstytucji, Zawłaszczyli środki masowego przekazu i sprowadzili zasadę wolności słowa i dostępu do mediów publicznych do fikcji. Ustąpią tylko wtedy, gdy zobaczą jak nas wielu i zobaczą naszą determinację w domaganiu się respektowania naszych praw. Tym razem było nas pod Sejmem jeszcze za mało, żeby „wypadły zatyczki z uszów posłów i senatorów", musimy pójść tam jeszcze raz, w wielokrotnie większej liczbie, z trąbami jak pod mury Jerycha. Do tego nie trzeba krwi i nie trzeba Bóg wie czego. Wystarczy wsiąść w podstawiony autobus i odbyć razem z nami spacer po Krakowskim Przedmieściu. To jest wielka ofiara, oczywiście. Ale polska historia zna większe.

- Powstanie Warszawskie – Gloria Victis - 30 lipca 2018
- Czego chcesz od nas Michale Falzmannie? - 17 lipca 2017
- Bloger Jarosław Kaczyński o JOW - 22 maja 2015
- Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości - 16 maja 2015
- Co komu zostało z tych lat? - 13 grudnia 2013
- Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze - 8 marca 2013
- Majaki celebryty Zbigniewa Hołdysa - 12 października 2012
- Paweł Kukiz, zmielony i zbuntowany - 7 września 2012
- Aktualna sytuacja w Rumunii - 21 sierpnia 2012
- UważamRze Wildstein… - 19 sierpnia 2012